Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Lawendowa »

Caliope pisze: 26 lis 2021, 15:00 Nic mu już nie przysługuje, ja jestem w tym temacie od urodzenia syna i z NFZ mu nic się nie należy. Wszystko co miał skończyło się w przedszkolu, teraz tylko mogę uzyskać rehabilitacje i inne prywatnie.

Tylko dzięki niej mógł mieć różne ćwiczenia i rehabilitacje. Według NFZ jest już zdrowy.
Caliope, ktoś Ci tak mówił, czy sama sobie tak wkręciłaś ?
To co piszesz nijak się ma do stanu faktycznego. Do tego by dostać skierowanie na rehabilitację z NFZ nie jest potrzebne orzeczenie, mało tego, takie skierowanie może wystawić też lekarz rodzinny. I znam to nie z teorii, a z praktyki. Korzystam z systematycznej rehabilitacji od wielu lat. Jedno z moich dzieci korzysta z tego od ok 10 lat, drugie od 6 i żadne nigdy nie miało orzeczenia. Lekarz specjalista na NFZ, rehabilitacja też.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nowiutka pisze: 26 lis 2021, 23:26
Pavel pisze: 26 lis 2021, 20:33 Co w tym złego?
Bardziej określiłbym niewłaściwego, nienaturalnego.
Jeżeli matka ucieka w pracę od własnego dziecka i z własnego domu, znaczy że z jakichś powodów z najbardziej naturalną rolą w swoim życiu sobie nie radzi.
Ma to swoje źródła i to je warto wyleczyć zamiast uciekać od swojej natury.
Jeżeli kobieta nie sprawdza się w roli pełnoetatowej matki - to również ma swoje źrodła które warto przepracować. I pracować nad sobą by do tej roli dojrzeć. Bo dziecko to potężna odpowiedzialność.
Ewentualnie można nie powoływać na świat potomstwa, bociany przecież dzieci nie przynoszą.
Zastanawiałam się czy pociagnąć to w swoim wątku czy jednak tutaj - i ciągnę tutaj ze względu na to co napiszę później.
Rozumiem z jednej strony - bo też nie rozumiem po co niektórzy pchali się w dzieci np. żartując, że wychowuje je ulica (bo praca a potem luz bo dzieci gdzie indziej). Z drugiej jakoś reaguję na takie sprowadzanie kobiet do naturalnej roli matki. Obecnie matki są bardziej obciążone niż kiedyś (są same najczęściej, opcjonalnie z ojcem), kiedyś były rodziny wielopokoleniowe, mniej dbało się o emocje dzieci a bardziej się je "hodowało". O tym też wspomina np. blog ojciec. Ja musiałam się pogodzić z rolą matki, dojrzeć, pozbyć się naleciałości z domu (taki schemat myślenia, że dziecko jest przeszkodą - to wyniosłam z domu i musiałam nauczyć się koegzystować z dzieckiem, nie tylko w kwesttii by spać i jeść, wyjść z trybu przetrwania, z depresji, ale i być z dzieckiem). Kiedyś to jednak "łatwiej było ukryć". Bo potrzeba całej wioski by dziecko wychować. I to oddanie dziecka - do placówki, do opiekunku, do rodziny - jest taką wioską obecnie.
I też nie wiem o jakiej karierze mówimy... w pl raczej mało kto ją robi ;) ja pracuję w takiej pracy co mi się nawet podoba, nie frustruje, chociaż kiedyś nie chciałam w takiej skończyć. I jestem przytomniejsza aby bawić się z dzieciem. Tęsknię. Nie to jak jesteśmy 24/h. Gdzie czasem za dużo psiego patrolu puszcze bo pranie/obiad/kąpiel/muszę coś zrobić lub po prostu nie mam głowy być non stop na nim skupiona. Do siedzenia w domu już przywyklam ale w mojej depresji było to istotne - po porodzie miałam swój mały lockdown bo nawet wózek miałam za cieżki by wyjść na spacer. Zamknięta w 4 ścianach na 6 miesięcy.

Caliope pisze: 26 lis 2021, 20:45 Miałam depresję po porodzie syna, bardzo silną, nic nie działało, bo to były hormony. Ogromny spadek progesteronu, myśli samobójcze i depresyjne, cały czas zmęczenie 7 flygich lat. Nie dałabym rady w tamtym okresie nawet wykłócić się o pracę, dziecko trzymało mnie przy życiu. Jestem wdzięczna Bogu, że dałam radę, a podobno kobiety w depresji poporodowej mogą dzieciom zrobić krzywdę, a ja byłam całkiem sama. Jestem z siebie dumna, bo syn żyje, rozwija się jakoś i nie umarł w szpitalu, bo widziałam go beż życia jak urodziłam. Trauma, że stracę dziecko była powodem depresji i bezsilność, że inni decydują za mnie, czy moje dziecko ma umrzeć czy żyć, to była zabawa w Boga. Może kiedys tym ludziom wybaczę ,ale napewno nie teraz.
Nie jestem specjalistą ale próbując wyjść z mojej depresji trochę o niej czytałam.
Jest depresja i jej "eskalacje". Niektóre aż do przemocy. To była moja, kiedy najpierw działąłam a potem uciekałam płakać do innego pomieszczenia co się ze mną dzieje.
Ale są i też eskalacje w drugą stronę - w nadopiekuńczość. Nie znam do końca sytuacji Caliope, czy w kwestii leków np. nie dało by się pielęgniarki chociaż załatwić... ale mam takie poczycie - może mylne - że ona się jednak dzieckiem zasłania.
Caliope, trauma, że stracisz dziecko - czy na pewno już nie boli? Czy twoja depresja to już na pewno przeszłość?
Wróciłąm do wątku doczytać kilka ostatnich wpisów bo nie daje mi to spokoju. Świadczeń żadnych, nie poświęcisz dziecka dla kariery. Gdzieś były wpisy by zostawić ojca z dzieckiem że jakoś sobie poradzą. To też przerabiałam w swojej depresji. Strach, że beze mnie zginie. Naprawdę nie dasz rady - może nie robić kariery, ale iść do jakiejkolwiek pracy - oddać trochę dziecko mężowi i innym wokół siebie?
Utrata dziecka boli, jest ciężko z tego wyjść kiedy dalej na coś choruje, a jestem na to bezsilna i nie mam wpływu na genetykę. Są różne rodzaje depresji, moja to odmiana hormonalna, a nikt nie bada po ciąży progesteronu, a tylko hormony tarczycowe. Nie będę brała tabletek, wszystko wróci, a męczyłam się 7 lat z tym, bo nie wiedziałam. Ja nigdy nie miałam jak robić kariery, jestem z pokolenia gdzie mając 20 lat można było bez wykształcenia tylko sprzątać. Matka wyrzuciła mnie z domu, więc trzeba było sobie poradzić samemu i przeżyć. Praca to przeżycie, nie fajerwerki, lepiej skupić die na przyjemniejszych aspektach, na miłości do dziecka.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Lawendowa pisze: 27 lis 2021, 10:07
Caliope pisze: 26 lis 2021, 15:00 Nic mu już nie przysługuje, ja jestem w tym temacie od urodzenia syna i z NFZ mu nic się nie należy. Wszystko co miał skończyło się w przedszkolu, teraz tylko mogę uzyskać rehabilitacje i inne prywatnie.

Tylko dzięki niej mógł mieć różne ćwiczenia i rehabilitacje. Według NFZ jest już zdrowy.
Caliope, ktoś Ci tak mówił, czy sama sobie tak wkręciłaś ?
To co piszesz nijak się ma do stanu faktycznego. Do tego by dostać skierowanie na rehabilitację z NFZ nie jest potrzebne orzeczenie, mało tego, takie skierowanie może wystawić też lekarz rodzinny. I znam to nie z teorii, a z praktyki. Korzystam z systematycznej rehabilitacji od wielu lat. Jedno z moich dzieci korzysta z tego od ok 10 lat, drugie od 6 i żadne nigdy nie miało orzeczenia. Lekarz specjalista na NFZ, rehabilitacja też.
To czemu panie nie przyjęły od rodzinnego w szkole? bo musi być od specjalisty? pewnie zależy od rehabilitacji, to jest specjalna.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 27 lis 2021, 8:49
Caliope pisze: 27 lis 2021, 2:40
Tak rok temu tych konkretnych nie brał, to jest swierza sprawa, przez co nawet wyjazd gdzieś jest utrudniony, bo leki trzeba trzymać w odpowiedniej temperatrze w lodówce
Caliope to znowu ja.

Może właśnie z tego powodu warto spróbować uzyskać orzeczenie dla syna a dla siebie świadczenie. Bo z tego co piszesz to nie możesz podjąć pracy że względu na właściwe zaopiekowanie się synem i podawanie mu leków. Warto spróbować - nie wiele tracisz ( czas na skompletowanie dokumentacji i wizytę w ośrodku), a możesz wiele zyskać - pieniądze a także możliwość zorganizowania synowi rehabilitacji, wyjazdów na turnusy - wiele stowarzyszeń się tym zajmuje.

Jak pisałam ostatnio w rodzinie mamy przypadek gdy kilkulatek nagle ortopedycznie zachorował i musi mieć ortezę (dość skomplikowaną w zakładaniu i ograniczającą ruchy) i jego mamie udało się dostać na niego świadczenie, mimo, że dziecko pomimo ograniczeń fizycznych jest dalej żywym i szybkim dzieckiem. Ja jak na niego patrzę to się zastanawiam jak on daje radę w tym sprzęcie tak działać - tzn. biegać, chodzić po schodach. A też od niej słyszeliśmy, że nie warto iść nic załatwiać, bo przecież on sobie świetnie radzi. Ale w końcu spróbowali.

Ograniczenia są tylko w nas.
Mogę podać informacje o leku na priv, nie chce podawać za dużo informacji, ale na to nie dają nic, a podaję się zastrzyki i to nie jest cukrzyca.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Do wszystkich piszących o orzeczeniach, mój syn nie jest nie wiadomo jak niepełnosprawny i chory intelektualnie. Wszystko jest w takim stopniu, że funkcjonuje w miarę normalnie. Nie mogę tu podać za dużo szczegółów, bo się narażę. Mogę napisać na priv. Dlatego zajęłam się dzieckiem, bo tylko to mi zostało oprócz podjęcia pracy zarobkowej. A jak pisałam, NIKT mi nie pomoże, a mam siłę żeby wszystko brać na klatę i biorę, bo nie mam żadnego innego wyjścia. Jak ktoś chce, zapraszam do pomocy, ja pójdę do pracy a ktoś odprowadzi mi dziecko do szkoły, przyprowadzi koło południa, poćwiczy, zrobi lekcje, obiad, da leki, zrobi zastrzyk oraz inne obowiązki domowe. A ja sobie radośnie do pracy chętnie pójdę, i żeby było bez stresu, że coś się stanie ,a sobie wrócę po kilku godzinach, powiem ze jestem zmęczona i usiądę do komputera. To jest życie, a nie jakieś dzieci i mąż i obowiązki. Nie da się wyposrodkowac kiedy jedną strona daje z siebie, a druga rości.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Caliope
Do wszystkich piszących o orzeczeniach, mój syn nie jest nie wiadomo jak niepełnosprawny i chory intelektualnie.
Z tego jak piszesz o synu ja odniosłam wrażenie przeciwne. Jakby wymagał opieki non stop.
Dlatego zajęłam się dzieckiem, bo tylko to mi zostało oprócz podjęcia pracy zarobkowej. A jak pisałam, NIKT mi nie pomoże, a mam siłę żeby wszystko brać na klatę i biorę, bo nie mam żadnego innego wyjścia.
Jak to tylko to ci zostało? Nikt Ci nie pomoże, bo sama bierzesz wszystko na siebie. A masz wyjście tylko albo się przed nim bronisz albo są inne powody.
Jak ktoś chce, zapraszam do pomocy, ja pójdę do pracy a ktoś odprowadzi mi dziecko do szkoły, przyprowadzi koło południa, poćwiczy, zrobi lekcje, obiad, da leki, zrobi zastrzyk oraz inne obowiązki domowe.
Zabrzmię może brutalnie, kij z tym. MASZ TYLKO JEDNO DZIECKO. Gdybyś miała tak jak ja dziecko faktycznie niepełnosprawne, że nawet siku sama nie zrobisz w łazience bo musi być z Tobą to bym to zrozumiała. Ale wychodzi na to, że nie masz tak źle. I ja rozumiem, że chcesz być w domu i skupiać się tylko na dziecku, ale zobacz do czego to prowadzi?

Ja nie mogę podjąć pracy bo mój syn jest ode mnie zależny. Mam świadczenie. Mam pieniądze. Jak miałam dwójkę dzieci też pracowałam. Rano zawozilam, odbierałam o 15. Nauczyłam się gotować dania w 30 min. Starsza córka ma autyzm. Musiałam siedzieć z nią w lekcjach. Jednoczesnie zajmując się młodszą, jeździć na terapię 3 razy w tygodniu popołudniami. Dało się. Mąż też się zajmował kiedy mógł ale przy pracy zmianowej różnie bywało. Ja brałam na siebie wszystkie zwolnienia chorobowe. Pracowałam 7 godzin bo udało mi się dogadać. Wszystko się da tylko trzeba chcieć. Chcieć coś zmienić i zorganizować. Siedzenie w domu z dzieckiem i skupianiem całej uwagi na nim i ignorowanie innych potrzeb nic Ci nie daje. Twój mąż może myśleć podobnie. Chciałaś to masz. Jeśli rok czasu to nie funkcjonuje to ja nie wiem jakie masz wyjście. Możesz dalej siedzieć w domu z dzieckiem męża ignorować, brać wszystko na siebie i użalać się jaki jest beznadziejny bo Ci nie pomaga. Albo pójść do pracy, na pół etatu, złapać dystansu do wszystkiego. Może on poczuje wtedy, że chcesz z nim współpracować i sam też wejdzie w opiekę nad dzieckiem. Będzie wtedy na jednym poziomie. Dwie osoby zarabiające, więc łatwiej będzie podzielić te obowiązki. Jeśli nawet może wziąć wolne w tygodniu zamiast weekendu to już masz dwa dni żeby wyjść.
Abigail

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Abigail »

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 12:00 Jak to tylko to ci zostało? Nikt Ci nie pomoże, bo sama bierzesz wszystko na siebie. A masz wyjście tylko albo się przed nim bronisz albo są inne powody.
Firekeeper, czasami w życiu tak bywa, może się z tym nie spotkałaś, że kobieta zostaje po prostu sama bez pomocy i wsparcia otoczenia czy to z jednym czy z kilkorgiem dzieci i z konieczności bierze wszystko na siebie bo nie ma nikogo komu to "berło odpowiedzialności" można by powierzyć. Jeśli znasz wyjście - konkretne - to czy mogłabyś je tutaj na forum napisać?

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 12:00 Zabrzmię może brutalnie, kij z tym. MASZ TYLKO JEDNO DZIECKO. Gdybyś miała tak jak ja dziecko faktycznie niepełnosprawne, że nawet siku sama nie zrobisz w łazience bo musi być z Tobą to bym to zrozumiała. Ale wychodzi na to, że nie masz tak źle. I ja rozumiem, że chcesz być w domu i skupiać się tylko na dziecku, ale zobacz do czego to prowadzi?
Nawet jeśli Caliope MA TYLKO JEDNO DZIECKO to i tak jako małoletniego zostawić w domu samego nie może. Stoi za tym nie tylko jej przeświadczenie ale również odpowiedzialność prawna. Czytałam jej wątek uważnie i wynika z niego, że dziecko miało poważne problemy od momentu porodu i teraz w wyniku wytrwałej pielęgnacji, którą świadczy właśnie Caliope z dzieckiem jest lepiej chociaż ma trudności większe niż przeciętne dziecko w jego wieku to wysiłek jaki podejmuje Caliope równoważy to.
Kiedy widzę jak matka dająca z siebie wszystko aby pomóc swojemu dziecku jest oceniana słowami "nie masz tak źle" albo "zasłania się dzieckiem" to jestem wściekła - serio - bo jest mi przykro że jej wieloletnie wysiłki nie są zauważane nie tylko przez najbliższych ale i środowisko a nawet ludzi którzy, mają podobne doświadczenia i posiadają jak Caliope nawet bardziej chore wymagające opieki dziecko. Kiedy nawet w tym środowisku taka matka nie znajduje zrozumienia to jest naprawdę przytłaczające i nie dziwne że taka kobieta każdego dnia balansuje na granicy depresji walcząc z problemami dnia codziennego materialnymi bytowymi, troszcząc się o dobro dziecka i jednocześnie będąc tak surowo ocenianą przez otoczenie tylko dlatego, że nie jest (chwilowo) aktywna zawodowo. Gdyby matki w położeniu Caliope mogły liczyć na faktyczne wsparcie myślę, że problem depresji przygnębienia o wiele łatwiej mogłyby pokonać i cieszyć się macierzyństwem bo uważam, że jest to piękny i wyjątkowy czas.

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 12:00 Ja nie mogę podjąć pracy bo mój syn jest ode mnie zależny. Mam świadczenie. Mam pieniądze. Jak miałam dwójkę dzieci też pracowałam. Rano zawozilam, odbierałam o 15. Nauczyłam się gotować dania w 30 min. Starsza córka ma autyzm. Musiałam siedzieć z nią w lekcjach. Jednoczesnie zajmując się młodszą, jeździć na terapię 3 razy w tygodniu popołudniami. Dało się. Mąż też się zajmował kiedy mógł ale przy pracy zmianowej różnie bywało. Ja brałam na siebie wszystkie zwolnienia chorobowe. Pracowałam 7 godzin bo udało mi się dogadać. Wszystko się da tylko trzeba chcieć. Chcieć coś zmienić i zorganizować. Siedzenie w domu z dzieckiem i skupianiem całej uwagi na nim i ignorowanie innych potrzeb nic Ci nie daje. Twój mąż może myśleć podobnie. Chciałaś to masz. Jeśli rok czasu to nie funkcjonuje to ja nie wiem jakie masz wyjście. Możesz dalej siedzieć w domu z dzieckiem męża ignorować, brać wszystko na siebie i użalać się jaki jest beznadziejny bo Ci nie pomaga. Albo pójść do pracy, na pół etatu, złapać dystansu do wszystkiego. Może on poczuje wtedy, że chcesz z nim współpracować i sam też wejdzie w opiekę nad dzieckiem. Będzie wtedy na jednym poziomie. Dwie osoby zarabiające, więc łatwiej będzie podzielić te obowiązki. Jeśli nawet może wziąć wolne w tygodniu zamiast weekendu to już masz dwa dni żeby wyjść.
Jesteś bardzo zaradną osobą godząc pracę zawodową z opieką nad dziećmi ale weź pod uwagę fakt że podkreśliłaś w swojej wypowiedzi pomoc męża, który "też się zajmował kiedy mógł" więc z jego strony była wola pomocy. Ze strony męża Caliope - nie ma mimo wielokrotnych rozmów i próśb, mało tego Caliope pisała we wcześniejszych postach, że mąż podważa sposób w jaki Caliope zajmuje się synem mówiąc że robi to nieodpowiednio, pisała również że była sprawdzana przez "instytucje" (bliżej nieokreślone) które wysoko oceniły sposób sprawowanej opieki. Nie wiem jak często chorowały Twoje dzieci ale np moja dwója ok 10 dni w miesiącu siedzi w domu (zapalenie ucha, grypa żołądkowa, RSV, zapalenie zatok, anginy) na przemian albo na raz i taki stan rzeczy trwa ok kilka lat. Mąż jest raz w miesiącu przez 4-5 dni (nie mieszka z nami). Dzieci zgodnie z polskim prawem są zdrowe nie mają orzeczenia. Syn ma tylko papiery na astmę. Pracuję zdalnie ale i nawet z tych terminów nie jestem w stanie się wywiązywać (nie mam nikogo do pomocy, jedynie moi rodzice po pracy biorą czasem dzieci do siebie). Kiedy daję do szkoły dziecko z kaszlem lub katarem jest telefon aby zabierać. Chciałabym podwyższyć swoje zarobki bo aktualnie egzystujemy na minimum jesteśmy zdani na pomoc rodziny ale wątpię aby znalazł się pracodawca który zaakceptuje fakt że nie będzie mnie w pracy średnio połowę miesiąca. Rozumiem Caliope, że bez wsparcia kogokolwiek ma małe pole manewru do zmian. Jedynie czas działa na jej korzyść bo upływa i dziecko rośnie więc w perspektywie jej sytuacja się poprawi. Nie chciałabym jednak żeby w tej chwili gryzła się, że musi coś zrobić tu i teraz kiedy jest to poza jej zasięgiem. Z tego co pisze Caliope mąż nie chce brać udziału w opiece nad synem zasłaniając się pracą i ważnymi obowiązkami i że tak było od lat. Gdyby mąż włączył się aktywnie w opiekę nad dzieckiem co powinno nastąpić przed momentem pójścia Caliope do pracy aby mogła stworzyć się przestrzeń dla jej aktywności zawodowej. Skoro tej przestrzeni brak Caliope jako odpowiedzialna matka stawia bezpieczeństwo i zdrowie dzieckoa ponad pracę. Moim zdaniem to właściwy odruch miłości matki, odruch serca matki które kocha. Pytanie gdzie podziało się serce ojca? W grze komputerowej?

Caliope jest troskliwą i zaangażowaną matką, wywiązuje się ze swojej roli najlepiej jak umie, pracuje opiekując się dzieckiem i domem - a to ważna i potrzebna praca - tylko niewdzięczna bo przez niektórych ojców i mężów (i nie tylko) niezauważana.

Caliope, przykro mi, że musisz przez to przechodzić. Współczuję Tobie i każdej kobiecie w Twoim położeniu. <3
Abigail

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Abigail »

renta11 pisze: 26 lis 2021, 22:34 To ja przedstawię swoje zdanie na temat macierzyństwa.
Sama jestem dzieckiem z kluczem na szyi, babcia zmarła jak miałam 5 lat, brat 6. Rodzice pracowali, a my po szkole z kluczem na szyi biegaliśmy po podwórku. W przedszkolu byliśmy już przed 6, bo mama jechała do pracy na 7. To z przedszkola wspominam nie najlepiej. Ale już w szkole podstawowej było ok. Sąsiadka mnie czesała rano, obiad jedliśmy z rodzicami między 16-17. Nie wspominam tego jako traumy. A zabawy na podwórku były fajne, dużo dzieci. Nie widzę powodu, aby matka miała się w życiu realizować tylko jako matka. To jakieś archaiczne myślenie jest, seksistowskie nawet. Oczywiście fajnie byłoby gdyby matka mogła pracować np. na pół etatu, ale często nie jest to możliwe. Jak córka miała 9 mies poszłam do pracy, moje zarobki wystarczały na nianię, a dopłacałam do dojazdów. Ale nie chciałam wypaść z obiegu. I też nie wspominam tego tragicznie. Potem miałam swoją działalność, pracowałam w domu, było fajnie,bo w tzw międzyczasie jechałam z dziećmi np. nad jezioro wykąpać się.
W sumie to ja nie lubię dzieci, tak po prostu. Swoje kocham, wnuki także, ale nie jest to do końca moja bajka. Do dzisiaj śmiejemy się, że kiedy syn miał kilka lat wybrałam się z nim do kina. Wzięłam książkę (maniaczka czytania), pomyślałam "Film dla dzieci, jasno będzie, poczytam sobie". Taaa, jasne. Było ciemno, a film z napisami :D "Bruce Wszechmogący". Ale chała, wymęczyłam się czytaniem na głos tak, że pamiętam do dzisiaj. I wiele takich przykładów mogłabym podać. Macierzyństwo jest różne, czasami fajne, a czasami makabryczne. Nie byłam idealną matką, ale wystarczająco dobrą matką. I to dla mnie było i jest ok. Dzisiaj jako babcia cieszę się, jak idę do wnuków, zajmuję się nimi z zaangażowaniem. Ale jeszcze bardziej cieszę się, jak po kilku godzinach wychodzę do swojego spokojnego domku i zwierząt. No i raz, dwa razy w tygodniu zupełnie mi wystarczy.
A Pawłowi proponuję, aby zrezygnował z pracy i na pełen etat zajął się 4 dzieci i domem z przyległościami. Myślę, że po pól roku (po miesiącu :D ) leciałbyś do pracy jak na skrzydłach. Więc nie dajmy się zwariować. No i widzę u Was sprzeczności, bo jednak Twoja żona pracuje. Jako małżeństwo chyba mocno się mijacie przy takim obciążeniu. Aż chciałoby się westchnąć: przykład, nie wykład :D Sorki, to tak dla rozluźnienia atmosfery.
Tak naprawdę to podziwiam Twoją żonę, bo ja z dwójka miałam co robić, a ona sobie z czwórką i to małych dzieci, radzi. I jeszcze pracuje. Szacunek dla niej. Przy takiej liczbie dzieci ta praca to dla jakiegoś cyborga jest.
Nie lubię kiedy kobietę wysyła się do 3 k:kuchni, dzieci, kościoła. Przecież my także jesteśmy ludźmi, różnymi ludźmi.
Dzisiaj jakoś tak dziwnie się dzieje, że dzieci są bardzo w centrum wszechświata dla rodziców. I nie wiem, czy to dla dzieci takie dobre jest.
Renta, Ty tak masz, że nie lubisz kiedy "kobietę wysyła się do kuchni, dzieci, kościoła" lub "w sumie to nie lubisz dzieci" i nikt Cię za to nie oskarża a inne kobiety mają inaczej, że chętnie same "wysyłają się" do kuchni do dzieci i do kościoła i też nie chcą być z tego powodu krytykowane. Są kobiety które kochają macierzyństwo, kochają dzieci, widzą w nich cud i dar, w każdym życiu widzą cud zresztą i mało tego kochają kosciół i jak wariatki latają co tydzień na eucharystię albo sa jeszcze większe wariatki i latają każdego dnia i do tego z dziećmi jeszcze 8-) Czasy naszych dziadków i były inne, czasy naszych ojców są inne a nasze czasy są jeszcze inne. Kiedyś za 4 latak biegającego samego po drodze nikt rodzica nie piętnował. Dziś policja Dzień dobry TVN, UWAGA i pogotowie opiekuńcze. To nie są żarty, nikt nie chce mieć problemów i opinii które będzie wlokła się za nim całe życie. Moja sąsiadka średnio zajmowała się dziećmi (no mniej więcej tak jak opisałaś swoje dzieciństwo) - ma kuratora. Dzieci jak dorosną zapewne będą dzieciństwo miło wspominać - matki kuratora będą sąsiedzi wspominać jeszcze długo.

Paweł zdaje się jest zaangażowany w opiekę nad domem i dziećmi - tak przynajmniej wynika z jego postów które czytałam. Jeśli tak jest to jest i przestrzeń dla kobiety do pójścia do pracy bo to naprawdę jest świetny model kiedy oboje rodzice są zaangażowani i pełni troski dla swoich dzieci. Kiedy kobieta czuje wsparcie ze strony męża to jest zupełnie inna bajka.

Wiem, że to niemodne w tych czasach "porzucić" pracę zawodową na rzecz opieki nad dzieckiem. Bardziej modne "porzucić" opiekę nad dzieckiem na rzecz pracy zawodowej. Niektórzy nawet powiedzą - średniowieczne - chociaż osobiście nie rozumiem tego określenia. Każdy ma inaczej, każdy jest inny. Jeśli decydujemy się na dziecko to trzeba mieć na uwadze, że nie zawsze jest kolorowo , nie zawsze dziecko jest zdrowe piękne i samodzielne. Czasami trzeba dokonać wyboru. Możliwe, że są matki które wolą oddać całą wypłatę opiekunce bo macierzyństwo je męczy - ok, pod warunkiem że jest mąż który opłaci rachunki, ogrzewanie, kupi jedzenie również dla tej matki która całą swoją wypłatę oddała opiekunce. Bo jeśli nie to matka bez wypłaty nie będzie miała nawet co do garnka włożyć aby zadbać o dzieci a z 500 plus to trochę bida.
Nowiutka

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nowiutka »

Z doświadczenia jednak wiem, że najpierw trzeba dać przestrzeń ojcu a potem zastanawiać się co dalej. Doceniam wysiłki Caliope, ale mam wrażenie, że za bardzo zamknęła się w dziecku. MOPS? Pielęgniarka? Teściowie? Sąsiadki? Albo ojca postawić przed faktem dokonanym i niech ogarnia. Ja obecnie mam wsparcie moich rodziców, tata czasem też ogarnie ale ja ich sobie egoistycznie ustawiłam postawieniem przed faktem dokonanym. Nie wiem czy uda się to u Caliope. Ale ona mi naprawdę tu brzmi jakby nie próbowała. Nie chcę się mądrzyć, bo nie jestem w jej sytuacji.
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Abigail
Jeśli znasz wyjście - konkretne - to czy mogłabyś je tutaj na forum napisać?
Ma męża. Dziecko też jest jego obowiązkiem. Są przedszkola przecież. Moja córka autystyczna chodziła do przedszkola od 8 do 15 ja pracowałam w tym czasie. Syn też jest w przedszkolu. Dzieci w szkole. Są świetlice. Mąż pracuje na działalności. Zrozumiałam, że pracuje w weekendy, a w tygodniu wolne. To już są dwa dni gdzie on może zostać z dzieckiem, a Caliope pracować.
Kiedy widzę jak matka dająca z siebie wszystko aby pomóc swojemu dziecku jest oceniana słowami "nie masz tak źle" albo "zasłania się dzieckiem" to jestem wściekła -
Bo nie ma tak źle. Ja też nie mam tak źle. Są całe masy ludzi i tragedii. Mamy dom, dzieci, jeszcze męża. Mogłoby być znacznie gorzej. Tak kobiety potrafią zasłaniać się dziećmi. Potrafią skupić się tylko na nich. Do mnie samej to nie docierało do czasu kiedy wezwano mnie do szkoły i wprost powiedziano, żebym wyluzowała, bo córka świetnie sobie daje radę, ja nie jestem potrzebna, niech się zajmę pozostałą dwójką. Oni sobie poradzą. Mało krew nie zalała, poczułam się jakby mi odebrali część życia. Bo jak to ja która tak się angażuje nagle ma przestać. Przestałam, całe szczęście bo byłam tak skupioną na córce i jej ocenach i rozwoju, że serce mi waliło jak wchodziłam po raz 10 w ciągu godziny na librusa zobaczyć czy nie ma jedynki. To samo mam z synem z racji, że jest bardzo niskofunkcjonujacy. Potrafiłam takimi rzeczami się zamartwiać i wyszukiwać, że szok. Ostatnio mało nie umarłam, bo u syna zobaczyłam brązowe paznokcie, już tak, cukrzyca, brak witamin, płacz bo to przeze mnie bo za mało ćwiczę z nim jedzenie. Już myślę o wizycie u lekarza, a mąż do mnie, że to chyba od nadmanganianu potasu, bo dał za dużo do kąpieli🤦 Matki dzieci bardziej wymagających żyją niestety w napięciu i ciągłej gotowości. Każdy komentarz nawet nie mający nic złego na myśli odbierany jest jak atak na nie. Kombinujemy, myślimy, szukamy rozwiązań, załamujemy się porażkami. Bardzo szybko można wpaść w depresję, bo świat zaczyna krążyć wokół dziecka. Każda myśl jest o dziecku. Dlatego musi być jakaś odskocznia, zajęcie się czymś innym. Bo zwariować można. I te nerwy kobiety przenoszą się na wszystkich. Na męża, na pozostałe dzieci. Ja chwilami czułam się tak beznadziejną matką, że zastanawiałam się, że może lepiej im będzie beze mnie, frustrujące wylewałam na męża.
Gdyby mąż włączył się aktywnie w opiekę nad dzieckiem co powinno nastąpić przed momentem pójścia Caliope do pracy aby mogła stworzyć się przestrzeń dla jej aktywności zawodowej. Skoro tej przestrzeni brak Caliope jako odpowiedzialna matka stawia bezpieczeństwo i zdrowie dzieckoa ponad pracę. Moim zdaniem to właściwy odruch miłości matki, odruch serca matki które kocha. Pytanie gdzie podziało się serce ojca? W grze komputerowej?
Na to pytanie musiałby odpowiedzieć mąż Caliope. Może i on jest przytłoczony pracą, rachunkami, wszystkim? Ja mam podobnie. Jak mnie sytuacja dobija to wolę odpalić grę i na chwilę chociaż skupić się na czymś innym. Ja już na początku wątku przeczytałam, że problemem jest praca. Może gdyby Caliope też spróbowała mu finansowo pomóc w utrzymaniu rodziny, ten chętniej zaangażował by się w zadania domowe i opiekę nad dzieckiem. Ale tutaj każdy w swoją stronę. Caliope ucieka w dom i dziecko, a mąż w komputer 🤷 Caliope zajmuje się domem i dzieckiem on zarabianiem i utrzymaniem.
A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: A.zelia »

Abigail a wzięłaś pod uwagę, że na to rzucenie pracy na rzecz dziecka potrzeba jednak zgody współmałżonka bo tym samym odpada 1 dochód w rodzinie? I że postawienie ęża czy żony pod ścianą pt od dziś ty na nas tyrasz bo ja zostaję w domu jest nie fair?
Abigail

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Abigail »

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 14:27 Ma męża. Dziecko też jest jego obowiązkiem. Są przedszkola przecież. Moja córka autystyczna chodziła do przedszkola od 8 do 15 ja pracowałam w tym czasie. Syn też jest w przedszkolu. Dzieci w szkole. Są świetlice.
Caliope pisała że mąż nie zamierza jej pomagać w opiece nad dzieckiem i wyraźnie jej to zakomunikował. Przedszkola nie świadczą opiekę tylko kiedy dziecko jest w dobrej kondycji -chore przeziębione odsyłane jest do domu. Jeśli tylko jedna osoba zajmuje się dzieckiem staje się niemożliwe podjęcie pracy pełnoetatowej.
Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 14:27 Mąż pracuje na działalności. Zrozumiałam, że pracuje w weekendy, a w tygodniu wolne. To już są dwa dni gdzie on może zostać z dzieckiem, a Caliope pracować.
Czy mam rozumieć że w pierwszym zdaniu się pomyliłaś i zamiast słowa "weekendy" chciałaś napisać "w tygodniu" i na odwrót?
Sugerujesz żeby Caliope znalazła pracę weekendową. Nie spotkałam się jeszcze z tego typu ofertami pracy ale może są - nie wiem.

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 14:27
Kiedy widzę jak matka dająca z siebie wszystko aby pomóc swojemu dziecku jest oceniana słowami "nie masz tak źle" albo "zasłania się dzieckiem" to jestem wściekła -
Bo nie ma tak źle. Ja też nie mam tak źle. Są całe masy ludzi i tragedii. Mamy dom, dzieci, jeszcze męża. Mogłoby być znacznie gorzej.
Zawsze mogłoby być gorzej. Porównywanie i ocenianie w taki sposób budzi mój sprzeciw. Mogłaby z dzieckiem mieszkać w pustostanie lub w domu samotnej matki. Nie ma tak źle ;)

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 14:27 Tak kobiety potrafią zasłaniać się dziećmi. Potrafią skupić się tylko na nich. Do mnie samej to nie docierało do czasu kiedy wezwano mnie do szkoły i wprost powiedziano, żebym wyluzowała, bo córka świetnie sobie daje radę, ja nie jestem potrzebna, niech się zajmę pozostałą dwójką. Oni sobie poradzą. Mało krew nie zalała, poczułam się jakby mi odebrali część życia. Bo jak to ja która tak się angażuje nagle ma przestać. Przestałam, całe szczęście bo byłam tak skupioną na córce i jej ocenach i rozwoju, że serce mi waliło jak wchodziłam po raz 10 w ciągu godziny na librusa zobaczyć czy nie ma jedynki. To samo mam z synem z racji, że jest bardzo niskofunkcjonujacy. Potrafiłam takimi rzeczami się zamartwiać i wyszukiwać, że szok. Ostatnio mało nie umarłam, bo u syna zobaczyłam brązowe paznokcie, już tak, cukrzyca, brak witamin, płacz bo to przeze mnie bo za mało ćwiczę z nim jedzenie. Już myślę o wizycie u lekarza, a mąż do mnie, że to chyba od nadmanganianu potasu, bo dał za dużo do kąpieli🤦
Czy użyłaś tego sformułowania (zasłania się dzieckiem) w stosunku do Caliope czy w stosunku do siebie czy do ogółu bliżej nieokreślonych matek? Uważasz że w pewnym momencie życia Twoja nadwrażliwość wobec dzieci została odebrana jako "zasłanianie się dziećmi" i wobec tego stosujesz to określenie wobec innych kobiet u których wydaje Ci się że są zbyt troskliwe wobec swoich dzieci?
Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 14:27 Matki dzieci bardziej wymagających żyją niestety w napięciu i ciągłej gotowości. Każdy komentarz nawet nie mający nic złego na myśli odbierany jest jak atak na nie. Kombinujemy, myślimy, szukamy rozwiązań, załamujemy się porażkami. Bardzo szybko można wpaść w depresję, bo świat zaczyna krążyć wokół dziecka. Każda myśl jest o dziecku. Dlatego musi być jakaś odskocznia, zajęcie się czymś innym. Bo zwariować można. I te nerwy kobiety przenoszą się na wszystkich. Na męża, na pozostałe dzieci. Ja chwilami czułam się tak beznadziejną matką, że zastanawiałam się, że może lepiej im będzie beze mnie, frustrujące wylewałam na męża.
Myślę, że słowa mogą ranić i ranią. Nie wiem jak odebrała Twoje słowa Caliope ale ja widzę to inaczej niż Ty i zdecydowałam się odnieść do Twojej wypowiedzi. Jeśli ktoś uważa inaczej niż Ty nie znaczy to że odbiera Twoją wypowiedź jako atak ale ma prawo się wypowiedzieć jak każdy.
Czy to, że Caliope usłyszała od Ciebie, że "zasłania się dzieckiem" i "nie ma tak źle" ma jej w jakikolwiek sposób pomóc w poprawie jej obecnej sytuacji?
Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 14:27
Gdyby mąż włączył się aktywnie w opiekę nad dzieckiem co powinno nastąpić przed momentem pójścia Caliope do pracy aby mogła stworzyć się przestrzeń dla jej aktywności zawodowej. Skoro tej przestrzeni brak Caliope jako odpowiedzialna matka stawia bezpieczeństwo i zdrowie dzieckoa ponad pracę. Moim zdaniem to właściwy odruch miłości matki, odruch serca matki które kocha. Pytanie gdzie podziało się serce ojca? W grze komputerowej?
Na to pytanie musiałby odpowiedzieć mąż Caliope. Może i on jest przytłoczony pracą, rachunkami, wszystkim? Ja mam podobnie. Jak mnie sytuacja dobija to wolę odpalić grę i na chwilę chociaż skupić się na czymś innym. Ja już na początku wątku przeczytałam, że problemem jest praca. Może gdyby Caliope też spróbowała mu finansowo pomóc w utrzymaniu rodziny, ten chętniej zaangażował by się w zadania domowe i opiekę nad dzieckiem. Ale tutaj każdy w swoją stronę. Caliope ucieka w dom i dziecko, a mąż w komputer 🤷 Caliope zajmuje się domem i dzieckiem on zarabianiem i utrzymaniem.
Podziwiam, że przy tak ogromnym natłoku obowiązków znajdujesz czas na granie na komputerze.

Zauważ, że Caliope pracuje przy czym nie zarobkowo. Może gdyby jej mąż przejął część niezarobkowej pracy Caliope ona mogłaby odzyskany czas poświęcić na pracę zarobkową. Użyłaś słowa "Caliope ucieka w dom i dziecko a mąż w komputer". Ja odbieram to tak, że dom i dziecko - to zajęcia które nazwałabym pracą i to na pełen etat natomiast "komputer" = jest wg mnie rozrywką której niestety Caliope nie ma szansy od dłuższego czasu doświadczać. Jednocześnie mąż który wolny czas poświęca na rozrywki i ma przewagę finansową ponieważ on świadczy pracę zarobkową a ona niezarobkową jednocześnie zdobywając doświadczenie zawodowe spycha na żonę zajęcia związane z domem i dzieckiem twierdząc jednocześnie (z czym rozumiem że się zgadzasz) że "ma co chciała". Nie dziwi mnie Twoja postawa bo doświadczam takiej na co dzień i to od matek z dziećmi które o dziwo nie pracowały mając małoletnie dzieci pod opieką a teraz kiedy dzieci odchowane mentorują czołgającym się ze zmęczenia im podobnym jakby same chciały siebie ukarać za to jakie były będąc w ich położeniu.

Myślę, że za mało reagujemy i stąd pewność o słuszności osób wypowiadających podobne opinie. Mamy prawo reagować i wypowiadać swoją opinię, stawać w obronie i nie pozwolić aby wartości ważne dla nas były dewaluowane.
Abigail

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Abigail »

Nowiutka pisze: 27 lis 2021, 14:09 Z doświadczenia jednak wiem, że najpierw trzeba dać przestrzeń ojcu a potem zastanawiać się co dalej. Doceniam wysiłki Caliope, ale mam wrażenie, że za bardzo zamknęła się w dziecku. MOPS? Pielęgniarka? Teściowie? Sąsiadki? Albo ojca postawić przed faktem dokonanym i niech ogarnia. Ja obecnie mam wsparcie moich rodziców, tata czasem też ogarnie ale ja ich sobie egoistycznie ustawiłam postawieniem przed faktem dokonanym. Nie wiem czy uda się to u Caliope. Ale ona mi naprawdę tu brzmi jakby nie próbowała. Nie chcę się mądrzyć, bo nie jestem w jej sytuacji.
Nowiutka, masz wsparcie rodziców to świetnie, piszesz, że sobie ich egoistycznie postawiłaś przed faktem dokonanym to super że się zgodzili. Inni tak nie mają i nie mogą mieć. Wiesz jak MOPSY pomagają? Nie wiem czy miałaś okazję doświadczyć? Torbą makaronu kiedy nie masz co jeść lub pogotowiem opiekuńczym kiedy nie radzisz sobie z opieką nad dzieckiem

Dobrze zauważyłaś -nie jesteśmy w jej sytuacji, jedynie mogę powiedzieć, że mam podobnie z opieką nad dziećmi jak Caliope. Można powiedzieć że tak się złożyło a niech i będzie że tego chciałam. Możliwe, że moja wrażliwość nie pozwoliła mi oddać dzieci starszej sąsiadce z wadą serca lub obcej osobie którą pierwszy raz widzę na oczy. Możliwe, że heroicznym wysiłkiem udałoby mi się pracować etatowo - zapłaciłyby za to dzieci zdrowiem, zaniedbaniem, tęsknotą i ja zaoraniem siebie do granic możliwości. Wybrałam drogę jaką wybrałam. Szczęście i poczucie bezpieczeństwa w oczach moich dzieci jest najlepszą zapłatą. One nie liczą zer na moim koncie. Niezależnie od tego wierzę, że Bóg czuwa nad nami i nie pozwoli nam zginąć w nędzy.

Caliope - możliwe, że na tym świecie nikt nie doceni Twoich starań troski pracy ale pamiętaj że Bóg docenia nie to co materialne ale patrzy w serce człowiekowi w jego intencje. Przypominają mi się słowa Kard. Wyszyńskiego: "Ludzie mówią: czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość!" Caliope, kieruj się miłością to najlepsza droga bo w końcu wiemy gdzie mamy dojść.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Firekeeper pisze: 27 lis 2021, 12:00 Caliope
Do wszystkich piszących o orzeczeniach, mój syn nie jest nie wiadomo jak niepełnosprawny i chory intelektualnie.
Z tego jak piszesz o synu ja odniosłam wrażenie przeciwne. Jakby wymagał opieki non stop.
Dlatego zajęłam się dzieckiem, bo tylko to mi zostało oprócz podjęcia pracy zarobkowej. A jak pisałam, NIKT mi nie pomoże, a mam siłę żeby wszystko brać na klatę i biorę, bo nie mam żadnego innego wyjścia.
Jak to tylko to ci zostało? Nikt Ci nie pomoże, bo sama bierzesz wszystko na siebie. A masz wyjście tylko albo się przed nim bronisz albo są inne powody.
Jak ktoś chce, zapraszam do pomocy, ja pójdę do pracy a ktoś odprowadzi mi dziecko do szkoły, przyprowadzi koło południa, poćwiczy, zrobi lekcje, obiad, da leki, zrobi zastrzyk oraz inne obowiązki domowe.
Zabrzmię może brutalnie, kij z tym. MASZ TYLKO JEDNO DZIECKO. Gdybyś miała tak jak ja dziecko faktycznie niepełnosprawne, że nawet siku sama nie zrobisz w łazience bo musi być z Tobą to bym to zrozumiała. Ale wychodzi na to, że nie masz tak źle. I ja rozumiem, że chcesz być w domu i skupiać się tylko na dziecku, ale zobacz do czego to prowadzi?

Ja nie mogę podjąć pracy bo mój syn jest ode mnie zależny. Mam świadczenie. Mam pieniądze. Jak miałam dwójkę dzieci też pracowałam. Rano zawozilam, odbierałam o 15. Nauczyłam się gotować dania w 30 min. Starsza córka ma autyzm. Musiałam siedzieć z nią w lekcjach. Jednoczesnie zajmując się młodszą, jeździć na terapię 3 razy w tygodniu popołudniami. Dało się. Mąż też się zajmował kiedy mógł ale przy pracy zmianowej różnie bywało. Ja brałam na siebie wszystkie zwolnienia chorobowe. Pracowałam 7 godzin bo udało mi się dogadać. Wszystko się da tylko trzeba chcieć. Chcieć coś zmienić i zorganizować. Siedzenie w domu z dzieckiem i skupianiem całej uwagi na nim i ignorowanie innych potrzeb nic Ci nie daje. Twój mąż może myśleć podobnie. Chciałaś to masz. Jeśli rok czasu to nie funkcjonuje to ja nie wiem jakie masz wyjście. Możesz dalej siedzieć w domu z dzieckiem męża ignorować, brać wszystko na siebie i użalać się jaki jest beznadziejny bo Ci nie pomaga. Albo pójść do pracy, na pół etatu, złapać dystansu do wszystkiego. Może on poczuje wtedy, że chcesz z nim współpracować i sam też wejdzie w opiekę nad dzieckiem. Będzie wtedy na jednym poziomie. Dwie osoby zarabiające, więc łatwiej będzie podzielić te obowiązki. Jeśli nawet może wziąć wolne w tygodniu zamiast weekendu to już masz dwa dni żeby wyjść.
Wyobraź sobie, ze jak syn był maleńki, brałam go w wózku do toalety, do łazienki. Reanimowałam go kilka razy bo się dusił. Mąż normalnie miał ze mną wychowywać dziecko, nie pomagać mi, bo to jest jego obowiązek, ale nie zmuszę, nie będę groziła i stawiała przed faktem jak mnie zawsze stawiano.
Twój mąż się zajmował dziećmi wiec nie wiesz jak to jest poczuć to co ja. Pierwsze lata były okropne, najgorsze było uzmysłowić sobie, że nikt nie pomoże, nie wyjdę sama nigdzie, nie pojadę, nie mogę iść sama do toalety, zakupy muszę robić sama o 6 rano, bo mąż musi się wyspać i wstaje o 10, a ja muszę zdążyć wrócić, bo dziecko nie będzie przewinięte, ani nakarmione. Tylko sie cieszyć, że mąż pomaga i to nie jest tak samo jak u mnie. Jestem SAMA i już mi się nie
chce jęczeć, że potrzebuję pomocy jak jej nie dostanę. Poradzę sobie jak zawsze. Ja mam się odczepić, on nic ode mnie nie chce i nic mi nie da, co w tym jest dziwnego. Nie będę się zajeżdżać, bo mąż mi nie pomoże, wolę zająć się dzieckiem i domem niż jeszcze dodatkowo iść pracować i płacić komuś za opiekę. Jeśli do niego nie dociera, że musi mi pomóc, bo jest ojcem, to ja sobie poczekam aż syn będzie na tyle duży by sam dać sobie radę i zrobię tak jak zechcę, zostawię go i pójdę do pracy. Zobacz jak wchodzisz mi na głowę, ma być jak ty chcesz, to takie podobne do tego co mój mąż robi. Zajedź się, bo ja tak chcę, wszystko zrób, a ja przyjdę i cie pokrytykuje jak nie dasz rady. KTO ma powiedzieć mojemu mężowi, że powinien być sprawiedliwy podział obowiązków jak mnie nie słucha? odwrócił się dawno od Boga i nie ma rozmowy.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nowiutka pisze: 27 lis 2021, 14:09 Z doświadczenia jednak wiem, że najpierw trzeba dać przestrzeń ojcu a potem zastanawiać się co dalej. Doceniam wysiłki Caliope, ale mam wrażenie, że za bardzo zamknęła się w dziecku. MOPS? Pielęgniarka? Teściowie? Sąsiadki? Albo ojca postawić przed faktem dokonanym i niech ogarnia. Ja obecnie mam wsparcie moich rodziców, tata czasem też ogarnie ale ja ich sobie egoistycznie ustawiłam postawieniem przed faktem dokonanym. Nie wiem czy uda się to u Caliope. Ale ona mi naprawdę tu brzmi jakby nie próbowała. Nie chcę się mądrzyć, bo nie jestem w jej sytuacji.
Piszę od początku wątku, NIKOGO NIE MA, NIKOGO!!! myślisz, że mój mąż będzie dla syna się zrywał ze swojej ważnej pracy? nie bedzie, bo on pracuje. Mam dziecko, sama je mam i muszę sobie radzić bez wsparcia, bo nie mam go od rodziny. Co mam próbować, zostawić syna samego? nikt nie zna mojego męża jak ja, jaki jest mściwy i stawia granice.
Masz wsparcie, tylko sie cieszyć, ja nie mam.
ODPOWIEDZ