Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Pavel pisze: 01 gru 2021, 19:49
Caliope pisze: 01 gru 2021, 19:04
marylka pisze: 01 gru 2021, 17:22
Kogoś docenić to zwyczajnie mu podziękować np za wykonaną pracę.
To kwestia dobrego wychowania, kultury osobistej oraz okazanie szacunku drugiej osobie za jej wkład jakikolwiek by był

No właśnie - w takim wyśmiewnym tonie to nawet nie warto rozwijać powyższego tematu - jak okazywać szacunek bo widać twoje nastawienie

Ale może na jedną inną rzecz zwrócę uwagę






Jeżeli ja chcę komuś za coś podziękować nie zaciskam zębów, nie robię z siebie ofiary losu tylko zwyczajnie - mówię dziękuję.
A co druga osoba z tym zrobi to jej sprawa
To samo z dawaniem siebie- sprzątam i robię to z siebie bo chcę to dać a nie ściskam zęby. A czy ktoś to zauważy i doceni to już nie moja sprawa.
Faktycznie wygląda tak jakbyś te domowe obowiązki wykonywała i z zaciśniętymi zębami czekała czy dostaniesz od jurora 10
A jak nie - to przestałaś gotować.....
I teraz pytanie.... gdzie jest juror?
Gdzie werdykt?
W twojej głowie

Na kogo się więc obraziłaś że nie dostałaś dychy?

Na męża
No i - przestałaś mu gotować
A to jest twoja głowa - nie mąż

......



Myślę że jedynie dobrocią jedynie jesteś w stanie uratować to małżeństwo.
Kiedyś była taka audycja w nocnych światłach - czego potrzebuje mężczyzna
Przytulić nakarmić docenić
Panowie przy całej sympatii to naprawdę o wiele mniej złożony w potrzebach organizm
Dlatego tak łatwo was kochać :)

JE bardzo słusznie zauważyłaś

Dokładnie.
Dlatego przy twoich możliwościach masz szansę nakarmić i pochwalić - dwie podstawowe potrzeby zaspokoić. To już dużo. Może po tych dwóch i trzecia da radę?
Tylko... Przy takim nastawieniu do męża to jest niemożliwe.
Kim jest dla ciebie mąż?
Ewidentnie nie kimś kogo szanujesz.
No to czego ty chcesz?
Chcesz nadal być i pełni" obowiązki żony?
Czy tylko mieszkać pod jednym dachem?

Ja nie wierzę że mężowi to odpowiada i jak potrafi tak to komunikuje pewnie też w chamski sposób ale chce żebyś zauważyła że ty też tak go traktujesz
Np
Płacić to jego psi obowiązek. A jakby nie płacił - jest na to paragraf i rada! Forumowiczki naturalnie

O tak!!!!!!!!
Traktujcie facetów i przypominajcie im psie obowiązki względem was!!!!
No i piszcie elaboraty jak to mężowie was oszukali i... ehhh

Przypominam ci Caliope że twojemu mężowi nie trzeba machać klauzulą wykonalności bo on was utrzymuje finansowo
To ty przestałaś mu gotować
On pomimo kryzysu swoją pracę wykonuje
I ja to cenię. TO jest przyzwoite
A to co piszesz Caliope


To już jest wytwór twojej głowy i nijak to ma do mojego pisania z tobą.
I właśnie takie pisanie daje mi dowody że to bez sensu - bo Ty i tak tego nie czytasz. Masz jakieś filtry które mieszasz z wyobraźnią i twierdzisz że to ja Ci tak napisałam

Jednak na koniec coś jeszcze napiszę

Widzisz jak ciebie boli że on nie docenia tego co robisz?
A zobacz - ty też tego samego u niego nie doceniasz..... ktoś musi przynajmniej spróbować zmienić język... może zacząć od słowa dziękuję....
Nie wyśmiewać, że masz piać. Po prostu - dziękuję
Nie - śpiewać pieśni i czcić, tylko zapytać czy ciężki dzień miał.... Oczywiście piszę - musi-o ile chcesz ten związek ratować.

A co do tego


Może najpierw to zrealizuj a potem napisz że już nie potrzebujesz forsy męża


Jeżeli myślisz że udane małżeństwa to ciągłe tiruriru to jesteś w błędzie. Każdy na pewnym polu czuje się niezrozumiany i osamotniony.
Natomiast nie każdy obraża się wtedy, zabiera zabawki i odchodzi.
I tu jest sukces bycia razem
Szukanie mimo wszystko tego co łączy a nie szukania różnic i urazów
Pozdrawiam
A mi jakoś nikt nigdy nie podziękował, nie przeprosił, no super. Znaczy że to co robiłam do tej pory to naprawdę nie ma sensu. Przestanę robić całą resztę i po sprawie jak mi nikt nie dziękuję. Mężowi mam podziękować, ale już za moje obowiązki, to nie trzeba? jestem robotem do sprzątania i do wyżycia się jak coś zapomnę.
Mąż powiedzial, że nie będzie jadł moich obiadów, więc na siłę nie będę gotowała, bo może według niego nie potrafię, i co wtedy ?Co ty masz z tymi obiadami, czy to jest tak ważne? Nie gotuje w kryzysie, gdyby powiedzial że chce ugotowałabym, ale może mu nie smakuje. Moze wiele lat kłamał i wyrzucał jak nie widziałam.
A ciekawe co zrobić jeśli mąż nie chce mnie nawet dotknąć, przechodzi koło mnie żeby tylko nie za blisko, przytulić go? słyszałaś kiedyś os swojego nie dotykaj mnie,?. Nie zdobędę się na to wiedząc, że mnie nie chce jako kobiety. Widzisz może to jest ważne dla twojego męża, ale nie dla mojego.
Mam pytać jak mu dzień minął, a czemu on nigdy o to nie zapytał? Ja mam się starać, a on to już nie? W twój sposób to ja ratować nie zamierzam, mąż mnie zdążył wyrzucić ze swojego życia, więc pora sie wtedy wycofać z tego układu. Pieniądze mam tylko na jedzenie i podstawowe rzeczy, nie korzystam z nich jak sobie myślisz, że mi się w tyłku przewraca, swoje dziurawe majtki ceruję, nie kupuje nowych. Mąż za to ma samochód, kupuje co chce, jeździ gdzie chce i mi to rybka, tylko ja potem ponoszę konsekwencje braku tych pieniędzy bo za dużo wydał lub gdzieś zainwestował. Chyba już nie chcę tego ratować, to kompletnie nie ma sensu, nie chce mi się żyć z niedotykalskim kolegą, który podejmuje decyzje za które ja potem ponoszę konsekwencje. Wolę być sama jak mam z mojej strony pracować, a druga strona nie musi.
Caliope, zrobisz co zechcesz. To twoje życie.
Natomiast gdybym miał podejście takie jakie opisałaś powyżej, nie byłoby nas - mnie i żony. Nie byłoby tego małżeństwa. Może nawet w obszarze sakramentalnym, bo jak pisałem kilka razy - nasze małżeństwo, nie mam wątpliwości, zostało zawarte nieważnie. Po prostu w określonych okolicznościach postanowiłem spróbować je uważnić.
Ja zacząłem sam, gdy żona nie chciała mieć ze mną nic wspólnego.
Teksty o nie dotykaniu, spojrzenia pełne niechęci, nienawiści wręcz namacalnej znam.
Tak jak mijanie mnie w taki sposób, jakbym miał trąd.

Tak, zdrowy balans, także w obszarze brania i dawania jest w relacji ważny.
Ale jeśli jest kryzys a relacja zaburzona, jeśli ktoś pierwszy nie wyciągnie ręki, nie wystartuje - to nic się najpewniej nie zmieni.
No i na koniec. Jedną z świetnych definicji miłości jest ta, że miłość to BEZINTERESOWNY dar z siebie samego.
A ty chyba oczekujesz wzajemności, warunkujesz nią swoje dawanie.
Pavle, a to tylko Ty żonę kochasz bezinteresownie? A ona już nic od siebie nie daje? taki balans? Co to za małżeństwo, że jedna strona tylko bluszczuje bo bardzo kocha, a druga olewa. za olewająca w końcu sie buntuje i mówi, wez soe ode mnie odczep, zajmij soe swoimi sprawami. To jest normalnie, czy jednak mąż i żona ma mieć wkład?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

3letniaMężatka pisze: 02 gru 2021, 0:37
Caliope pisze: 01 gru 2021, 19:04
A mi jakoś nikt nigdy nie podziękował, nie przeprosił, no super. Znaczy że to co robiłam do tej pory to naprawdę nie ma sensu. Przestanę robić całą resztę i po sprawie jak mi nikt nie dziękuję. Mężowi mam podziękować, ale już za moje obowiązki, to nie trzeba? jestem robotem do sprzątania i do wyżycia się jak coś zapomnę.
Mąż powiedzial, że nie będzie jadł moich obiadów, więc na siłę nie będę gotowała, bo może według niego nie potrafię, i co wtedy ?Co ty masz z tymi obiadami, czy to jest tak ważne? Nie gotuje w kryzysie, gdyby powiedzial że chce ugotowałabym, ale może mu nie smakuje. Moze wiele lat kłamał i wyrzucał jak nie widziałam.
A ciekawe co zrobić jeśli mąż nie chce mnie nawet dotknąć, przechodzi koło mnie żeby tylko nie za blisko, przytulić go? słyszałaś kiedyś os swojego nie dotykaj mnie,?. Nie zdobędę się na to wiedząc, że mnie nie chce jako kobiety. Widzisz może to jest ważne dla twojego męża, ale nie dla mojego.
Mam pytać jak mu dzień minął, a czemu on nigdy o to nie zapytał? Ja mam się starać, a on to już nie? W twój sposób to ja ratować nie zamierzam, mąż mnie zdążył wyrzucić ze swojego życia, więc pora sie wtedy wycofać z tego układu. Pieniądze mam tylko na jedzenie i podstawowe rzeczy, nie korzystam z nich jak sobie myślisz, że mi się w tyłku przewraca, swoje dziurawe majtki ceruję, nie kupuje nowych. Mąż za to ma samochód, kupuje co chce, jeździ gdzie chce i mi to rybka, tylko ja potem ponoszę konsekwencje braku tych pieniędzy bo za dużo wydał lub gdzieś zainwestował. Chyba już nie chcę tego ratować, to kompletnie nie ma sensu, nie chce mi się żyć z niedotykalskim kolegą, który podejmuje decyzje za które ja potem ponoszę konsekwencje. Wolę być sama jak mam z mojej strony pracować, a druga strona nie musi.
Caliope, i co zamierzasz? Spędzić resztę życia w takiej sytuacji jaka teraz panuje u was w domu czy podjąć jakieś dalsze kroki? Taka sytuacja Cię zniszczy od środka i syna też. Ile można udawać przed dzieckiem, że rodzice się kochają? Czasami warto zaczernpąć innego powietrza. Za niedługo ferie. Może jakieś sanatorium dla młodego na czas ferii? O ile dzieciom przysługuje sanatorium... Spędzicie w dwójkę wolny czas. Może to przewietrzy wam obojgu głowy. Tobie i mężowi. Ty nie będziesz wiedziała męża a mąż Ciebie. I wtedy zobaczycie czy umiecie bez siebie tak po prostu funkcjonować. Bo może żyjecie w takiej symbiozie z mężem, że teraz wydaje Ci się, że jemu będzie łatwiej bez was a wcale tak nie jest? Z jakiegoś powodu on Was nie zostawił (tak jak większość facetów) Ale czy ty znasz odpowiedź na to? Jaki to powód. Spytałaś się go o to? Czy odpowiedź, to tylko Twoje przypuszczenia?
Ależ potrafimy bez siebie doskonale funkcjonować, dzięki Zercie ja jestem gdzieś daleko, bo nie mogę już wrócić. Za bardzo weszła w obieg, być może dlatego jeszcze razem mieszkamy, a tak byłoby dawno po wszystkim.
Nie dziecku nie przysługuje sanatorium, nie mam gdzie pojechać. Nie myślałam jeszcze o feriach, a nawet o świętach które są coraz bardziej okropne. Czuję die bardzo niechciana i chyba sama zostanę w domu.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13317
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Caliope pisze: 01 gru 2021, 21:12 W tym jest problem, że od dwóch lat nic nie oczekuję....
Caliope, naprawdę nie chcę Cię łapać za słówka, ale tak czytam, że jednak masz masę oczekiwań:
... Ile czasu potrzeba by drugą strona zauważyła zmiany w małżonku? trochę u mnie już za długo i naprawdę gorzej być nie może. ...
...doceniałam to mając nadzieję, że niedługo ruszę żeby odzyskać to co straciłam. A tu taka klapa....
Z wielu postów to przebija, nie chodzi o to by wszystkie cytować.
Tutaj też, zobacz:
Tytuł: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope pisze: 30 lis 2021, 20:40
Nirwanna pisze: 30 lis 2021, 19:25 Caliope, ja mam z kolei jedną drobną sugestię. Naprawdę malutką. Masz pełne prawo korzystać z tego co ludzie piszą w wolności, czyli brać tylko to, co wg Ciebie pasuje do Twojej sytuacji. To jest ok.
Ze świadomością, że jeśli żadne z Was nic nie zmieni, to i sytuacja się nie zmieni. Więc może choć jedną małą rzecz - warto.

Proponuję Ci mianowicie, abyś zamiast używać formy "mój syn" zaczęła używać formy "nasz syn". Na początek tylko tu na forum. Potem wszędzie indziej.
Obstawiam, że za jakiś czas może pójść za tym zmiana Twojej postawy (zwłaszcza tego, czego nie zauważasz), a to może wpłynąć na cały układ rodzinny.

Co Ty na to?
Dziękuję Nirwanno, właśnie przez to, że sama praktycznie wychowuje syna, cały czas piszę tylko mój syn. Jestem za niego odpowiedzialna w 100%, to stąd się bierze. Przez ten kryzys już nie ma nasze, a moje, twoje, mąż też nie mówi nasz syn jak rozmawia przez telefon z kimś. Spróbuję choć " nasz" ciężko przechodzi przez gardło.
Tak, ok, mogę mówić "nasz", ale mąż też...
Caliope pisze: 01 gru 2021, 19:04 ....Wolę być sama jak mam z mojej strony pracować, a druga strona nie musi.
Caliope, to właśnie klasyczne uwieszenie emocjonalne. Powracanie co chwila do "ale mąż". I chyba też bardzo dużo nieprzebaczenia, pokłady które w Tobie się zbierały przez lata, i są wciąż. Przebaczenia mężowi, ale też i sobie.

Pisałam wcześniej o tym, aby wejść głębiej w życie łaskami sakramentu małżeństwa. Odpisałaś, że tak, tylko Bóg może zmienić męża, ale że Bóg Ciebie tylko wspiera, nie pomaga.
Cóż. Bóg też realnie pomaga. Doświadczyłam tego wielokrotnie. Na ile jednak poznałam Jego metody, to pomaga najwięcej tym, którzy sami chcą sobie pomóc. Potrzebuje ludzkiej aktywności, postawa "nie da się" wiąże Mu ręce, bo zamyka wolną wolę człowieka w gestii wyłącznie człowieka. Bóg potrzebuje choć milimetr postawy 3-Krokowej "Powierzyliśmy naszą wolę i nasze życie w opiekę Boga, na ile Go pojmujemy".
Tylko wiesz co? To jest niebezpieczne, bo Bóg nie zmieni Twojego męża, a Ciebie. Przeprowadzi przez rejony dotąd Ci nie znane, zaprowadzi na głębie przebaczenia i wolności, dotąd Ci kompletnie nie znane, istniejące w ogóle nawet poza Twoją wyobraźnią - że się tak da.
Bo w odwieszeniu chodzi o wolność. Taką Bożą wolność, pełną Miłości.
Twoje "robię co chcę i kiedy chcę" jest wciąż kontrolowaniem siebie i rzeczywistości, aby nie dać się poranić bardziej. Bardzo mało tam wolności. Dlatego warto modlić się m.in. o odwagę, aby zmieniać to co mogę zmienić.

Caliope, Twoje życie - Twoje wybory.
Możesz wciąż pisać - nie da się.
A możesz zmienić wiele rzeczy, bardzo drobnych, w ogóle nie związanych z mężem (!), które zmienią się w rzekę zmian. Boża łaska może to zrobić.
Przykładowo możesz zaprzestać używania w pisaniu, potem w myślach "ale mąż". Odczepić się od niego, on ma własny kryzys, może kiedyś ogarnie. Zaprzestać pisania co mąż robi, co kiedykolwiek Ci zrobił, zająć się tylko i wyłącznie sobą, to realna droga do odwieszenia się.

Szczerze wierzę, że uda Ci się nie dobić do rekordzistki tego forum. Tamten wątek ma ponad 100 stron. Ufam, że Ty tego rekordu nie pobijesz.
Jestem z modlitwą.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Nowiutka

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nowiutka »

Abigail pisze: 01 gru 2021, 22:17
marylka pisze: 01 gru 2021, 17:22 O tak!!!!!!!!
Traktujcie facetów i przypominajcie im psie obowiązki względem was!!!!
No i piszcie elaboraty jak to mężowie was oszukali i... ehhh
Ty tak na serio? rozumiem że taka wypowiedź jest spoko zwłaszcza w kontekście zachowania drugiej strony nikt nie mruknie, nie to co moje "emocjonalne" wynurzenia.
marylka pisze: 01 gru 2021, 17:22 Przypominam ci Caliope że twojemu mężowi nie trzeba machać klauzulą wykonalności bo on was utrzymuje finansowo
To ty przestałaś mu gotować
On pomimo kryzysu swoją pracę wykonuje
I ja to cenię. TO jest przyzwoite
A to co piszesz Caliope
Nie wiem czy czytasz wogle wypowiedzi wcześniejsze Caliope o tym że mąż nie jada ugotowanych przez nią jedzeń??? To ma jakiekolwiek znaczenie? Ona ma biegać za nim z garnkami? Na siłe wpychać łyżką??? Weź mi to wyjaśnij bo nie ogarniam.
marylka pisze: 01 gru 2021, 17:22 To już jest wytwór twojej głowy i nijak to ma do mojego pisania z tobą.
I właśnie takie pisanie daje mi dowody że to bez sensu - bo Ty i tak tego nie czytasz. Masz jakieś filtry które mieszasz z wyobraźnią i twierdzisz że to ja Ci tak napisałam
Pavle, mi zwracano uwage za stosowanie takiego języka, że problemy z komunikacją. Może wypowiesz się na ten temat?
marylka pisze: 01 gru 2021, 17:22 Jednak na koniec coś jeszcze napiszę

Widzisz jak ciebie boli że on nie docenia tego co robisz?
A zobacz - ty też tego samego u niego nie doceniasz..... ktoś musi przynajmniej spróbować zmienić język... może zacząć od słowa dziękuję....
Nie wyśmiewać, że masz piać. Po prostu - dziękuję
Nie - śpiewać pieśni i czcić, tylko zapytać czy ciężki dzień miał.... Oczywiście piszę - musi-o ile chcesz ten związek ratować.
Skąd wiesz że podstawowa uprzejmość nie jest zachowywana?


marylka pisze: 01 gru 2021, 17:22 Jeżeli myślisz że udane małżeństwa to ciągłe tiruriru to jesteś w błędzie. Każdy na pewnym polu czuje się niezrozumiany i osamotniony.
Natomiast nie każdy obraża się wtedy, zabiera zabawki i odchodzi.
I tu jest sukces bycia razem
Szukanie mimo wszystko tego co łączy a nie szukania różnic i urazów
Pozdrawiam
Może niech mi ktoś wyjaśni bo nie jestem tu od 9 lat tylko od kilku tygodni. O co chodzi z listą Zerty? Z jednej strony jest afirmowana i rzucana przed oczy każdemu "nowemu" jako świetne narzędzie do tzw. odwieszania, z drugiej okazuje się że jej stosowanie w dłuzszym okresie czasu spotyka sie z takimi oto jak powyżej reakcjami forumowiczów. Pozwolę sobie przytoczyć:

1. Nie śledź, nie przekonuj, nie proś i nie błagaj.
4. Nie narzucaj się ze swoją obecnością w domu.
8. Nie kupuj prezentów.
9. Nie planuj wspólnych spotkań.
11. Nie mów “Kocham Cię”.
17. Musisz sprawić, że twój partner zauważy w tobie zmianę i zda sobie sprawę, że jesteś gotowa żyć dalej, z nim lub bez niego.
34. Nie schodź z raz obranej drogi.

Caliope żyje z nim lub bez niego, podjęła ciężką pracę odwieszania a teraz okazuje się, że nie nie nieee.. garnek i latamy za mężem.

Ja to odbieram jako schizofrenię emocjonalną.
Pavel pisze: 01 gru 2021, 19:49 Caliope, zrobisz co zechcesz. To twoje życie.
Natomiast gdybym miał podejście takie jakie opisałaś powyżej, nie byłoby nas - mnie i żony. Nie byłoby tego małżeństwa.

No i na koniec. Jedną z świetnych definicji miłości jest ta, że miłość to BEZINTERESOWNY dar z siebie samego.

A ty chyba oczekujesz wzajemności, warunkujesz nią swoje dawanie.
Zgubiłam się, jestem zdezorientowana ponieważ raz jest program Zerta a raz program bombardujmy miłością. Okoliczności takie same, sytuacja od lat bez zmian więc o co tu do jasnej Anielki chodzi? A co z malutkim szczegółem? Wyrażeniem chęci do odbudowy relacji przez męża?
Pomijając fakt, że jest tam zaznaczenie że trzeba dostosować do własnej sytuacji, myślę, że dobrze da się odczytać ją w kwestii granic. Zaczęłam polecaną tu książkę o granicach w małżeństwie (chociaż miałam odstawić książki psychologiczne) i trochę mi to rozjaśnia.
Ale fakt, też czasem mam wrażenie schizofrenii relacyjnej, jeszcze tego nie rozkminilam.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nirwanna pisze: 02 gru 2021, 7:04
Caliope pisze: 01 gru 2021, 21:12 W tym jest problem, że od dwóch lat nic nie oczekuję....
Caliope, naprawdę nie chcę Cię łapać za słówka, ale tak czytam, że jednak masz masę oczekiwań:
... Ile czasu potrzeba by drugą strona zauważyła zmiany w małżonku? trochę u mnie już za długo i naprawdę gorzej być nie może. ...
...doceniałam to mając nadzieję, że niedługo ruszę żeby odzyskać to co straciłam. A tu taka klapa....
Z wielu postów to przebija, nie chodzi o to by wszystkie cytować.
Tutaj też, zobacz:
Tytuł: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.
Caliope pisze: 30 lis 2021, 20:40
Nirwanna pisze: 30 lis 2021, 19:25 Caliope, ja mam z kolei jedną drobną sugestię. Naprawdę malutką. Masz pełne prawo korzystać z tego co ludzie piszą w wolności, czyli brać tylko to, co wg Ciebie pasuje do Twojej sytuacji. To jest ok.
Ze świadomością, że jeśli żadne z Was nic nie zmieni, to i sytuacja się nie zmieni. Więc może choć jedną małą rzecz - warto.

Proponuję Ci mianowicie, abyś zamiast używać formy "mój syn" zaczęła używać formy "nasz syn". Na początek tylko tu na forum. Potem wszędzie indziej.
Obstawiam, że za jakiś czas może pójść za tym zmiana Twojej postawy (zwłaszcza tego, czego nie zauważasz), a to może wpłynąć na cały układ rodzinny.

Co Ty na to?
Dziękuję Nirwanno, właśnie przez to, że sama praktycznie wychowuje syna, cały czas piszę tylko mój syn. Jestem za niego odpowiedzialna w 100%, to stąd się bierze. Przez ten kryzys już nie ma nasze, a moje, twoje, mąż też nie mówi nasz syn jak rozmawia przez telefon z kimś. Spróbuję choć " nasz" ciężko przechodzi przez gardło.
Tak, ok, mogę mówić "nasz", ale mąż też...
Caliope pisze: 01 gru 2021, 19:04 ....Wolę być sama jak mam z mojej strony pracować, a druga strona nie musi.
Caliope, to właśnie klasyczne uwieszenie emocjonalne. Powracanie co chwila do "ale mąż". I chyba też bardzo dużo nieprzebaczenia, pokłady które w Tobie się zbierały przez lata, i są wciąż. Przebaczenia mężowi, ale też i sobie.

Pisałam wcześniej o tym, aby wejść głębiej w życie łaskami sakramentu małżeństwa. Odpisałaś, że tak, tylko Bóg może zmienić męża, ale że Bóg Ciebie tylko wspiera, nie pomaga.
Cóż. Bóg też realnie pomaga. Doświadczyłam tego wielokrotnie. Na ile jednak poznałam Jego metody, to pomaga najwięcej tym, którzy sami chcą sobie pomóc. Potrzebuje ludzkiej aktywności, postawa "nie da się" wiąże Mu ręce, bo zamyka wolną wolę człowieka w gestii wyłącznie człowieka. Bóg potrzebuje choć milimetr postawy 3-Krokowej "Powierzyliśmy naszą wolę i nasze życie w opiekę Boga, na ile Go pojmujemy".
Tylko wiesz co? To jest niebezpieczne, bo Bóg nie zmieni Twojego męża, a Ciebie. Przeprowadzi przez rejony dotąd Ci nie znane, zaprowadzi na głębie przebaczenia i wolności, dotąd Ci kompletnie nie znane, istniejące w ogóle nawet poza Twoją wyobraźnią - że się tak da.
Bo w odwieszeniu chodzi o wolność. Taką Bożą wolność, pełną Miłości.
Twoje "robię co chcę i kiedy chcę" jest wciąż kontrolowaniem siebie i rzeczywistości, aby nie dać się poranić bardziej. Bardzo mało tam wolności. Dlatego warto modlić się m.in. o odwagę, aby zmieniać to co mogę zmienić.

Caliope, Twoje życie - Twoje wybory.
Możesz wciąż pisać - nie da się.
A możesz zmienić wiele rzeczy, bardzo drobnych, w ogóle nie związanych z mężem (!), które zmienią się w rzekę zmian. Boża łaska może to zrobić.
Przykładowo możesz zaprzestać używania w pisaniu, potem w myślach "ale mąż". Odczepić się od niego, on ma własny kryzys, może kiedyś ogarnie. Zaprzestać pisania co mąż robi, co kiedykolwiek Ci zrobił, zająć się tylko i wyłącznie sobą, to realna droga do odwieszenia się.

Szczerze wierzę, że uda Ci się nie dobić do rekordzistki tego forum. Tamten wątek ma ponad 100 stron. Ufam, że Ty tego rekordu nie pobijesz.
Jestem z modlitwą.
Odwiesiłam się, ale ogrom cierpienia jaki jest z każdym dniem teraz narasta,nie daje mi żyć. Pytam siebie co ja takiego zrobiłam, że tak muszę cierpieć. Coraz bardziej, głębiej wchodzę w to małżeństwo, przypominam sobie wszystkie złe rzeczy, a tych dobrych nie pamiętam ani trochę. Lista Zerty spowodowała, że przestałam dawać cokolwiek i nie czuje, że chcę nie dostając nic w zamian. Bezinteresowna miłość już była, dostała kopa i pękła.
Tak tylko pytałam, ile to czasu, bo jestem ciekawa, u mnie to raczej nie nastąpi. Bardzo złe wybrałam, zle funkcjonuję, wszystko jest nie tak. Nawet moja psycholog nie może mi pomóc, bo inaczej interpretuje to co powiem.
Właśnie, odczepić się od męża, a Marylka pisze, że mam się interesować. Gdzie tu środek? Nie ma środka, odczepiona nie potrafię się zbliżyć, jeden plus, że tak nie boli to odchodzę. Może będzie lepiej jak mąż się wyprowadzi, bo ja nie mam przestrzeni, jest mi duszno. On jest Panem tego świata ja pracownikiem, a tak nie chcę żyć, muszę o tym pomyśleć.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Abigail pisze: 01 gru 2021, 22:38
Caliope pisze: 01 gru 2021, 21:12 W tym jest problem, że od dwóch lat nic nie oczekuję, i dalej mam gruby mur którego nie mogę przejść, nawet by usiąść obejrzeć film. Od tego chciałam zacząć, od odbudowania przyjaźni. Dlaczego pomimo moich zmian nic się nie zmieniło? Ja nie oczekiwałam nigdy, że Bóg mi pomoże, może wesprzeć, ale nie pomóc. Naprawdę wierzę, w to, że bez Boga w mężu nic z tego nie będzie, a szczególnie bez wartości.
Drugi problem jest taki, że ja nie chcę odpuścić, nie po to wyszlam za mąż, nie po to mam sakrament, by odpuścić , ale nie znam jeszcze na to sposobu. Nie jest to czułość, nie jest to zupa i podziękowania. Gdyby było w miarę i mąż zaczął coś chcieć ode mnie, wszystko by się zmieniło. Szczególnie komunikacja, bo jeśli ktoś słucha, można do niego mówić, jeśli jest poczucie, że można komuś zaufać, można mówić. Smutno mi jest, że po zdradzie można wrócić do siebie, a po niespełnionych oczekiwaniach, chorobie, które nie są czymś strasznym, już nie. Nie chcę myśleć, że moja miłość pomimo wszystko jest nic nie warta, że nie warto było. Sama muszę dojść do tego co jest ważne, nie lubie się poddawać, lubię dążyć do celu, ale jestem tym zmeczona i nie widzę światła w tym tunelu. Ile czasu potrzeba by drugą strona zauważyła zmiany w małżonku? trochę u mnie już za długo i naprawdę gorzej być nie może. Jest mi nawet wstyd, że nic nie mogę zrobić, że jeszcze chwila i po prostu wszystko się rozsypie. Po tych słowach odchodzę, nie mogę znów jeść, spać, a czułam już spokój. Myślałam, że idzie ku dobremu, bo się dogadywaliśmy, nie razem, ale jakoś obok, doceniałam to mając nadzieję, że niedługo ruszę żeby odzyskać to co straciłam. A tu taka klapa.
Caliope, oj tam, dlaczego zaraz klapa. "Dopóki trwa życie dopóty jest nadzieja". Rozumiem, że pozwu mąż jeszcze nie złożył i wszystko nadal wisi w powietrzu więc nic nie jest jeszcze stracone. Małżeństwa nawet po rozwodach się schodzą. Czytałaś "Ile jest warta Twoja obrączka" Anna Jedna - polecam. Każda miłość jest bezcenna - nigdy nie myśl inaczej. Martwieniem się nic nie zyskasz (wiem że to tak łatwo powiedzieć) zrób co się da żeby odgonić te ponure myśli. Klękam do Różańca, wspomnę o Tobie. <3
Czytałam, ale teraz to jest nic nie warta ta obraczka, to tylko złom wrzucony gdzieś do szuflady, bez wartości. Za dużo mi się wydawało, za bardzo chciałam i teraz nie mam nic i trzeba z tym żyć.
Bławatek
Posty: 1625
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Bławatek »

Caliope wydaje mi się (już nie raz to pisałam), że oboje jesteście uparci i zawzięci (ja taka jestem więc po Twoich opisach takie wnioski mi się nasunęły).

Twojego męża coś kiedyś zablokowało, wszedł do swojej jaskini - nie wiem może obrażony o coś, może bezsilny, może przerośnięty życiem... możliwe, że nawet on sam tego może nie wiedzieć. Więc on wszedł do tej jaskini i może teraz nie wie jak z niej wyjść. I może mimo, że jest mu źle to jako facet nie przyzna się lub po prostu nie wie jak coś zmienić.

I podobnie Ty - z wielkimi marzeniami i pragnieniami, które nagle nie miały prawa bytu, więc Ty też weszłaś do swojej jaskini i po kobiecemu zrobiłaś w niej dla siebie przytulne gniazdko. A mimo to jest Ci źle, ale może przez dumę albo wyobrażenie, że jak mąż "pierwszy zaczął to powinien pierwszy skończyć tą Waszą wojnę" więc trwasz w tym dalej. Bo nawet tak wygodniej - masz jakiś swój komfort, spokój. Jedynie boli brak miłości. Bo przecież ślubując sobie w dniu ślubu wierzyliście, że będzie u Was zawsze spokój i miłość.

Może się mylę.

To co opisałam to w sumie opis mnie i mojego męża. Choć teraz mój mąż po swojej terapii sam widzi jaki był jego udział w naszym kryzysie. I choć boli mnie, że mnie zdradzał, że ma dziecko z kowalską to jako człowieka go nie odrzucam (zresztą nigdy nie odrzucałam) - rozmawiamy, gdy zawozi gdzieś syna to proponuję mu chociaż zupę, czasami z nimi posiedzę w pokoju syna. Zresztą ja zawsze otwarta na ludzi byłam i za długo nie potrafię się gniewać.

Caliope a może na kartkach napiszesz co ci się aktualnie nie podoba, potem określisz co byś chciała robić, a także jakie cechy w Tobie i mężu są dobre i złe, itp. - taka analiza. A za jakiś tydzień wróć do tych opisów może coś skreslisz może dopiszesz.
jacek-sychar

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: jacek-sychar »

Abigail pisze: 01 gru 2021, 19:52 No właśnie Jacku i to jest trafna uwaga. Jak małżonek jest już myślami w innej rzeczywistości to choćbyśmy mu królewski obiad z trzech dań odstawiły i do tego taniec na rurze to on i tak da nogę.
Abugail

Szczególnie jak w tej innej rzeczywistości jest kobieta.
Przypominam o teorii wycofania emocjonalnego kobiet i zafiksowania funkcjonalnego mężczyzn.
Tutaj mężczyzn takimi "podchodami" jest szansa jeszcze przekonać. U kobiet to jest zwykle "pozamiatane".
jacek-sychar

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: jacek-sychar »

marylka pisze: 01 gru 2021, 20:09 Jacek-sychar - miło cię czytać. :)
:D
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: JolantaElżbieta »

Odwiesiłam się, ale ogrom cierpienia jaki jest z każdym dniem teraz narasta,nie daje mi żyć. Pytam siebie co ja takiego zrobiłam, że tak muszę cierpieć. Coraz bardziej, głębiej wchodzę w to małżeństwo, przypominam sobie wszystkie złe rzeczy, a tych dobrych nie pamiętam ani trochę. Lista Zerty spowodowała, że przestałam dawać cokolwiek i nie czuje, że chcę nie dostając nic w zamian. Bezinteresowna miłość już była, dostała kopa i pękła.
Tak tylko pytałam, ile to czasu, bo jestem ciekawa, u mnie to raczej nie nastąpi. Bardzo złe wybrałam, zle funkcjonuję, wszystko jest nie tak. Nawet moja psycholog nie może mi pomóc, bo inaczej interpretuje to co powiem.
Właśnie, odczepić się od męża, a Marylka pisze, że mam się interesować. Gdzie tu środek? Nie ma środka, odczepiona nie potrafię się zbliżyć, jeden plus, że tak nie boli to odchodzę. Może będzie lepiej jak mąż się wyprowadzi, bo ja nie mam przestrzeni, jest mi duszno. On jest Panem tego świata ja pracownikiem, a tak nie chcę żyć, muszę o tym pomyśleć.
Mój mąż nie odzywał się do mnie przez osiem lat zanim odszedł. A ja każdego ranka wypatrywałam czy to już, czy się odezwie, czy już się zmienił:-( To nie było życie, to wegetacja. Myślałam, że jak się odezwiemy, to nareszcie zacznę żyć - okazało się, że nie. Po rozwodzie też wypatrywałam dnia kiedy się opamięta. I to się nie stało. I wydawało mi się, że jestem odwieszona, że zajmuję się sobą. Potem go znienawidziłam, też nie przyniosło mi to ukojenia. A jeszcze potem zaczęłam uczyć się go kochać pomimo... Uczyłam się kochać człowieka, bliźniego - nie męża. I wtedy do mnie doszło, że to jest kochanie bez oczekiwania na wzajemność. Właśnie bez oczekiwań, że wydarzy się to czego chcę - nie, nie wydarzy się i trudno. Niech on sobie tam żyje jak chce - a ja chcę odzyskać radość życia.

To my sami ustawiamy się niejako na konkretnych pozycjach. Możemy też sami zanurzyć się w cierpieniu i tam siedzieć. Ja sama wpadłam w tę pułapkę. Dużo czasu zajęło mi dobre zrozumienie o co chodzi z byciem w Sycharze, co to mi daje. Potem do mnie doszło, że chodzi o moją zmianę, zmianę mojej postawy - a ja myślałam, że o to, żeby mój mąż wrócił. Obraziłam się na Pana Boga, na Sychar, na cały świat - dlaczego to na mnie trafiło? Nie umiałam znaleźć odpowiedzi na żadne pytanie i nie mam do tej pory. Ale zaczęłam leczyć wszystkie swoje rany i te z dzieciństwa i te z małżeństwa. Woow, gdyby Bóg wysłuchał moich modlitw o powrót mojego męża, wlazłabym w te same buty, w których chodziłam przez całe lata - oczekiwanie na miłość i wzajemność z jego strony. Dopiero jakiś rok temu zdjęłam te kamasze i chodzę w swoich ślicznych, nowych bucikach :-)
Ostatnio zmieniony 02 gru 2021, 10:09 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Firekeeper »

Bławatek pisze: 02 gru 2021, 8:29 Caliope wydaje mi się (już nie raz to pisałam), że oboje jesteście uparci i zawzięci (ja taka jestem więc po Twoich opisach takie wnioski mi się nasunęły).

Twojego męża coś kiedyś zablokowało, wszedł do swojej jaskini - nie wiem może obrażony o coś, może bezsilny, może przerośnięty życiem... możliwe, że nawet on sam tego może nie wiedzieć. Więc on wszedł do tej jaskini i może teraz nie wie jak z niej wyjść. I może mimo, że jest mu źle to jako facet nie przyzna się lub po prostu nie wie jak coś zmienić.

I podobnie Ty - z wielkimi marzeniami i pragnieniami, które nagle nie miały prawa bytu, więc Ty też weszłaś do swojej jaskini i po kobiecemu zrobiłaś w niej dla siebie przytulne gniazdko. A mimo to jest Ci źle, ale może przez dumę albo wyobrażenie, że jak mąż "pierwszy zaczął to powinien pierwszy skończyć tą Waszą wojnę" więc trwasz w tym dalej. Bo nawet tak wygodniej - masz jakiś swój komfort, spokój. Jedynie boli brak miłości. Bo przecież ślubując sobie w dniu ślubu wierzyliście, że będzie u Was zawsze spokój i miłość.

Może się mylę.

To co opisałam to w sumie opis mnie i mojego męża. Choć teraz mój mąż po swojej terapii sam widzi jaki był jego udział w naszym kryzysie. I choć boli mnie, że mnie zdradzał, że ma dziecko z kowalską to jako człowieka go nie odrzucam (zresztą nigdy nie odrzucałam) - rozmawiamy, gdy zawozi gdzieś syna to proponuję mu chociaż zupę, czasami z nimi posiedzę w pokoju syna. Zresztą ja zawsze otwarta na ludzi byłam i za długo nie potrafię się gniewać.

Caliope a może na kartkach napiszesz co ci się aktualnie nie podoba, potem określisz co byś chciała robić, a także jakie cechy w Tobie i mężu są dobre i złe, itp. - taka analiza. A za jakiś tydzień wróć do tych opisów może coś skreslisz może dopiszesz.
Opisałaś też moje małżeństwo. Też nie potrafię się długo gniewać i obrażać. Mimo, że boli mnie to co robił mój mąż też staram się z nim mieć dobry kontakt pomimo. Może dlatego podkreślam, że jako rodzina czy przyjaciele mamy dobre stosunki. Jako kobieta i mężczyzna gorzej. Ale dzięki temu nasze małżeństwo trwa, choć nie raz chciałam się rozwieść bo wydawało się, że już nic się nie zmieni. Może nie ma u nas przytulania, spania razem ale jest za to pytanie jak się czujesz? Co kupić w sklepie, rozmowy o dzieciach, świecie. Wspólne zakupy, utrzymywanie domu itd. A to przecież też jest ważne. Dla mnie na pewno ważniejsze niż izolowanie się, wyrzucanie z domu, milczenie, okopanie się w gniewie.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Bławatek pisze: 02 gru 2021, 8:29 Caliope wydaje mi się (już nie raz to pisałam), że oboje jesteście uparci i zawzięci (ja taka jestem więc po Twoich opisach takie wnioski mi się nasunęły).

Twojego męża coś kiedyś zablokowało, wszedł do swojej jaskini - nie wiem może obrażony o coś, może bezsilny, może przerośnięty życiem... możliwe, że nawet on sam tego może nie wiedzieć. Więc on wszedł do tej jaskini i może teraz nie wie jak z niej wyjść. I może mimo, że jest mu źle to jako facet nie przyzna się lub po prostu nie wie jak coś zmienić.

I podobnie Ty - z wielkimi marzeniami i pragnieniami, które nagle nie miały prawa bytu, więc Ty też weszłaś do swojej jaskini i po kobiecemu zrobiłaś w niej dla siebie przytulne gniazdko. A mimo to jest Ci źle, ale może przez dumę albo wyobrażenie, że jak mąż "pierwszy zaczął to powinien pierwszy skończyć tą Waszą wojnę" więc trwasz w tym dalej. Bo nawet tak wygodniej - masz jakiś swój komfort, spokój. Jedynie boli brak miłości. Bo przecież ślubując sobie w dniu ślubu wierzyliście, że będzie u Was zawsze spokój i miłość.

Może się mylę.

To co opisałam to w sumie opis mnie i mojego męża. Choć teraz mój mąż po swojej terapii sam widzi jaki był jego udział w naszym kryzysie. I choć boli mnie, że mnie zdradzał, że ma dziecko z kowalską to jako człowieka go nie odrzucam (zresztą nigdy nie odrzucałam) - rozmawiamy, gdy zawozi gdzieś syna to proponuję mu chociaż zupę, czasami z nimi posiedzę w pokoju syna. Zresztą ja zawsze otwarta na ludzi byłam i za długo nie potrafię się gniewać.

Caliope a może na kartkach napiszesz co ci się aktualnie nie podoba, potem określisz co byś chciała robić, a także jakie cechy w Tobie i mężu są dobre i złe, itp. - taka analiza. A za jakiś tydzień wróć do tych opisów może coś skreslisz może dopiszesz.
Jest obrażony, bo oczekiwał, że ja sama ogarnę dosłownie wszystko, a ja nie potrafię, bo nikt nie jest w stanie. Ruszyłabym gdybym chociaż poczuła, że mogę, chciałam obejrzeć film, odmówił. Nie narzucam się, mam swoją jaskinię i tam siedzę. Ale czasem mam ochotę przestać obchodzić się z nim jak z jajkiem, a powiedzieć coś z grubej rury. Widzę że przestałam pisać mąż, odrzucam siebie jako kobietę, żonę, bo uważam, że nie zasługuję na to.
marylka
Posty: 1372
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:01
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: marylka »

Nowiutka pisze: 01 gru 2021, 20:56 Ja tak dopytam o te docenić przytulić...
Co złego w tym, że Caliope chce wzajemności?
Gdzie granica między bezinteresownym darem z siebie a naiwnym dawaniem się wykorzystać? Gdzie granica między twardą a "miękka" miłością?
W tym że Caliope chce wzajemności nie ma kompletnie nic złego.
Mało tego - taka wzajemnośćpowinna być.
Tak by było idealnie.
Gdyby tak było to pewnie nie byłoby rozwodów a nasze forum nie istniałoby bo po co?

Każda granica jest w twojej głowie. Każda. To ty sobie ją ustawiasz i pilnujesz lub nie żeby ktoś ją przekroczył lub nie

Ja mogę pisać tylko jak to u mnie było/ jest
A czy to jest akceptowalne dla drugiego no to jest sprawa tego drugiego nie moja

Ja jeszcze raz przesłuchałam przy pomocy różnych konferencji treść mojej przysięgi małżeńskiej
Co ja przysięgałam?
I czy ja się z tego wywiązuje?
Ja - nie mąż.
Ślubuję miłość - i właściwie nie trzeba rozwijać.
Nie opuszczę aż do śmierci - co ciekawe nie tylko chodzi o śmierć w sensie zakończenia życia, ale jeśli nawet przyprawisz mnie o śmierć uczuć wiary itp - ja cię nie opuszczę

Co to znaczy w praktyce - będę okazywać miłość? Tak jak potrafię. Po to poznajemy języki miłości małżonków, żeby oni tą miłość poczuli.
I słynna zupa jest moim okazywaniem miłości.
Ugotowałam - chcesz- poczęstuj się

Nie sztuką jest okazywać miłość kiedy ptaszki ćwierkają i dwa gołąbki gruchają.
Myślę że słowa przysięgi głównie są na czas kryzysu.
Kiedy druga strona mnie odpycha zdradza jest wulgarna - jaka mam być?
Mam okazywać miłość jak potrafię
Dlatego jest "tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci' całe niebo z całą obsadą wezwani są do pomocy bo to zajęcie hardcorowe.
Jeśli ja wiem że Bóg mnie kocha mam relację z Maryją Chrystusem, kocham siebie to podanie zupy i ewentualne odtrącenie nie będzie mnie bolało. Ja cię kocham a jeśli Ty już nie - nie szkodzi. Ja i tak cię kocham

Przytulenie - kiedy mąż nas odtrąca i nie chce żebyśmy go przytuliły
I kiedy nastoletni syn nas z tego samego powodu odtrąca
Dla kogo jesteśmy wyrozumiałe?
Kogo kochamy naprawdę?
Syna czy męża?

Nie wiemy dlaczego Caliope mąż nie chce jej przytulać.
Powodów może być tysiące i w ogóle z Caliope nie mieć nic wspólnego
To może być impotencja spadek libido problemy w pracy nałóg nieumiejętność przytulenia bo w dzieciństwie sam nie był przytulany i zwyczajnie tego nikt go nie nauczył albo takiej potrzeby nie wytworzył
Tego się nie dowiemy.
Nie dowie się też Caliope bo jest tak skupiona na własnej krzywdzie że nie dostrzega że jej mąż też cierpi
Nie ma przestrzeni do rozmowy szczerej tylko wieczne napięcia i schodzenie z drogi i pytanie - czemu ja muszę pierwsza wyciągać rękę.
Wyciąga rękę ten kto potrafi

Nawet jeśli dłoń zostanie odtrącona to ja też będę żyła. Mam swój świat swoje życie i swoje pasje. Mam Jezusa który mi daje oceany miłości i codziennie dowody miłości dostaję od Niego
I to jest wg mnie odbluszczowienie.
Miłość do siebie to nie pozwalanie sobie na zachowania które są dla mnie niewygodne
Mogę powiedzieć - "boli mnie jak takimi wulgaryzmami rzucasz w moją stronę. Tą rozmowę dokończymy kiedy indziej"
Nie ma tu osądu ani przemocy.
Ja komunikacji cały czas się uczę
Dlatego wcześniej zacytowałam Matkę Teresę. Kiedy czuję się niekochana szukam osoby bardziej niekochanej. Często to jest mąż.
Człowiek dziś wulgarny i agresywny kiedyś był czystą kartą i niewinnym niemowlęciem
W dużej mierze to dzieciństwo go kształtowało.
A nie on sam
Nie każdy potrafi nawet w wieku 40 lat sobie pomóc
I to też trzeba przyjąć.
Ja mam kochać
Na szczęście Bóg zwolnił mnie z sądzenia
Pozdrawiam
Abigail

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Abigail »

marylka pisze: 02 gru 2021, 9:37
Nowiutka pisze: 01 gru 2021, 20:56 Ja tak dopytam o te docenić przytulić...
Co złego w tym, że Caliope chce wzajemności?
Gdzie granica między bezinteresownym darem z siebie a naiwnym dawaniem się wykorzystać? Gdzie granica między twardą a "miękka" miłością?
W tym że Caliope chce wzajemności nie ma kompletnie nic złego.
Mało tego - taka wzajemnośćpowinna być.
Tak by było idealnie.
Gdyby tak było to pewnie nie byłoby rozwodów a nasze forum nie istniałoby bo po co?

Każda granica jest w twojej głowie. Każda. To ty sobie ją ustawiasz i pilnujesz lub nie żeby ktoś ją przekroczył lub nie

Ja mogę pisać tylko jak to u mnie było/ jest
A czy to jest akceptowalne dla drugiego no to jest sprawa tego drugiego nie moja

Ja jeszcze raz przesłuchałam przy pomocy różnych konferencji treść mojej przysięgi małżeńskiej
Co ja przysięgałam?
I czy ja się z tego wywiązuje?
Ja - nie mąż.
Ślubuję miłość - i właściwie nie trzeba rozwijać.
Nie opuszczę aż do śmierci - co ciekawe nie tylko chodzi o śmierć w sensie zakończenia życia, ale jeśli nawet przyprawisz mnie o śmierć uczuć wiary itp - ja cię nie opuszczę

Co to znaczy w praktyce - będę okazywać miłość? Tak jak potrafię. Po to poznajemy języki miłości małżonków, żeby oni tą miłość poczuli.
I słynna zupa jest moim okazywaniem miłości.
Ugotowałam - chcesz- poczęstuj się

Nie sztuką jest okazywać miłość kiedy ptaszki ćwierkają i dwa gołąbki gruchają.
Myślę że słowa przysięgi głównie są na czas kryzysu.
Kiedy druga strona mnie odpycha zdradza jest wulgarna - jaka mam być?
Mam okazywać miłość jak potrafię
Dlatego jest "tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci' całe niebo z całą obsadą wezwani są do pomocy bo to zajęcie hardcorowe.
Jeśli ja wiem że Bóg mnie kocha mam relację z Maryją Chrystusem, kocham siebie to podanie zupy i ewentualne odtrącenie nie będzie mnie bolało. Ja cię kocham a jeśli Ty już nie - nie szkodzi. Ja i tak cię kocham

Przytulenie - kiedy mąż nas odtrąca i nie chce żebyśmy go przytuliły
I kiedy nastoletni syn nas z tego samego powodu odtrąca
Dla kogo jesteśmy wyrozumiałe?
Kogo kochamy naprawdę?
Syna czy męża?

Nie wiemy dlaczego Caliope mąż nie chce jej przytulać.
Powodów może być tysiące i w ogóle z Caliope nie mieć nic wspólnego
To może być impotencja spadek libido problemy w pracy nałóg nieumiejętność przytulenia bo w dzieciństwie sam nie był przytulany i zwyczajnie tego nikt go nie nauczył albo takiej potrzeby nie wytworzył
Tego się nie dowiemy.
Nie dowie się też Caliope bo jest tak skupiona na własnej krzywdzie że nie dostrzega że jej mąż też cierpi
Nie ma przestrzeni do rozmowy szczerej tylko wieczne napięcia i schodzenie z drogi i pytanie - czemu ja muszę pierwsza wyciągać rękę.
Wyciąga rękę ten kto potrafi

Nawet jeśli dłoń zostanie odtrącona to ja też będę żyła. Mam swój świat swoje życie i swoje pasje. Mam Jezusa który mi daje oceany miłości i codziennie dowody miłości dostaję od Niego
I to jest wg mnie odbluszczowienie.
Miłość do siebie to nie pozwalanie sobie na zachowania które są dla mnie niewygodne
Mogę powiedzieć - "boli mnie jak takimi wulgaryzmami rzucasz w moją stronę. Tą rozmowę dokończymy kiedy indziej"
Nie ma tu osądu ani przemocy.
Ja komunikacji cały czas się uczę
Dlatego wcześniej zacytowałam Matkę Teresę. Kiedy czuję się niekochana szukam osoby bardziej niekochanej. Często to jest mąż.
Człowiek dziś wulgarny i agresywny kiedyś był czystą kartą i niewinnym niemowlęciem
W dużej mierze to dzieciństwo go kształtowało.
A nie on sam
Nie każdy potrafi nawet w wieku 40 lat sobie pomóc
I to też trzeba przyjąć.
Ja mam kochać
Na szczęście Bóg zwolnił mnie z sądzenia
Pozdrawiam
Wow, Marylka, w końcu zobaczyłam Ciebie i to co chciałaś przekazać, bez osądzania i dosadnych wrzasków o psach itp.

Podpisuję się pod tym wpisem w 100% i jeśli o taką postawę Ci chodziło to nie mam uwag :) Miłość bez powodu bez oczekiwań która istnieje niezależnie od sytuacji - Agape. Dziękuję.
Abigail

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Abigail »

Nirwanna pisze: 02 gru 2021, 7:04
Szczerze wierzę, że uda Ci się nie dobić do rekordzistki tego forum. Tamten wątek ma ponad 100 stron. Ufam, że Ty tego rekordu nie pobijesz.
Jestem z modlitwą.
Nirwanno jest w tym spory udział mój i innych forumowiczów więc jeśli przekroczy 100 to będzie nie tylko zasługa Caliope ale nasz wspólny "sukces" ;)
ODPOWIEDZ