Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Niepoprawny83
Posty: 270
Rejestracja: 07 wrz 2021, 22:43
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Niepoprawny83 »

Abigail pisze: 02 gru 2021, 11:22
Nirwanna pisze: 02 gru 2021, 7:04
Szczerze wierzę, że uda Ci się nie dobić do rekordzistki tego forum. Tamten wątek ma ponad 100 stron. Ufam, że Ty tego rekordu nie pobijesz.
Jestem z modlitwą.
Nirwanno jest w tym spory udział mój i innych forumowiczów więc jeśli przekroczy 100 to będzie nie tylko zasługa Caliope ale nasz wspólny "sukces" ;)

Ech, Koleżanki, Ruta ma podobną ilość stron i niewiele dłuższy staż na forum, a nikt jej postów nie liczy :D Życzę Caliope aby jej wątek wzrastał w treść i zmieniał oblicze na bardziej radosne, bo z tego co czytam na ostatnich stronach może potrzeba w ich małżeństwie tylko parę zmian aby zadziała uzdrawiająca moc modlitwy, której tam jak twierdzi Caliope nie brakuje.
Zaufaliśmy miłości.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

marylka pisze: 02 gru 2021, 9:37
Nowiutka pisze: 01 gru 2021, 20:56 Ja tak dopytam o te docenić przytulić...
Co złego w tym, że Caliope chce wzajemności?
Gdzie granica między bezinteresownym darem z siebie a naiwnym dawaniem się wykorzystać? Gdzie granica między twardą a "miękka" miłością?
W tym że Caliope chce wzajemności nie ma kompletnie nic złego.
Mało tego - taka wzajemnośćpowinna być.
Tak by było idealnie.
Gdyby tak było to pewnie nie byłoby rozwodów a nasze forum nie istniałoby bo po co?

Każda granica jest w twojej głowie. Każda. To ty sobie ją ustawiasz i pilnujesz lub nie żeby ktoś ją przekroczył lub nie

Ja mogę pisać tylko jak to u mnie było/ jest
A czy to jest akceptowalne dla drugiego no to jest sprawa tego drugiego nie moja

Ja jeszcze raz przesłuchałam przy pomocy różnych konferencji treść mojej przysięgi małżeńskiej
Co ja przysięgałam?
I czy ja się z tego wywiązuje?
Ja - nie mąż.
Ślubuję miłość - i właściwie nie trzeba rozwijać.
Nie opuszczę aż do śmierci - co ciekawe nie tylko chodzi o śmierć w sensie zakończenia życia, ale jeśli nawet przyprawisz mnie o śmierć uczuć wiary itp - ja cię nie opuszczę

Co to znaczy w praktyce - będę okazywać miłość? Tak jak potrafię. Po to poznajemy języki miłości małżonków, żeby oni tą miłość poczuli.
I słynna zupa jest moim okazywaniem miłości.
Ugotowałam - chcesz- poczęstuj się

Nie sztuką jest okazywać miłość kiedy ptaszki ćwierkają i dwa gołąbki gruchają.
Myślę że słowa przysięgi głównie są na czas kryzysu.
Kiedy druga strona mnie odpycha zdradza jest wulgarna - jaka mam być?
Mam okazywać miłość jak potrafię
Dlatego jest "tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący i Wszyscy Święci' całe niebo z całą obsadą wezwani są do pomocy bo to zajęcie hardcorowe.
Jeśli ja wiem że Bóg mnie kocha mam relację z Maryją Chrystusem, kocham siebie to podanie zupy i ewentualne odtrącenie nie będzie mnie bolało. Ja cię kocham a jeśli Ty już nie - nie szkodzi. Ja i tak cię kocham

Przytulenie - kiedy mąż nas odtrąca i nie chce żebyśmy go przytuliły
I kiedy nastoletni syn nas z tego samego powodu odtrąca
Dla kogo jesteśmy wyrozumiałe?
Kogo kochamy naprawdę?
Syna czy męża?

Nie wiemy dlaczego Caliope mąż nie chce jej przytulać.
Powodów może być tysiące i w ogóle z Caliope nie mieć nic wspólnego
To może być impotencja spadek libido problemy w pracy nałóg nieumiejętność przytulenia bo w dzieciństwie sam nie był przytulany i zwyczajnie tego nikt go nie nauczył albo takiej potrzeby nie wytworzył
Tego się nie dowiemy.
Nie dowie się też Caliope bo jest tak skupiona na własnej krzywdzie że nie dostrzega że jej mąż też cierpi
Nie ma przestrzeni do rozmowy szczerej tylko wieczne napięcia i schodzenie z drogi i pytanie - czemu ja muszę pierwsza wyciągać rękę.
Wyciąga rękę ten kto potrafi

Nawet jeśli dłoń zostanie odtrącona to ja też będę żyła. Mam swój świat swoje życie i swoje pasje. Mam Jezusa który mi daje oceany miłości i codziennie dowody miłości dostaję od Niego
I to jest wg mnie odbluszczowienie.
Miłość do siebie to nie pozwalanie sobie na zachowania które są dla mnie niewygodne
Mogę powiedzieć - "boli mnie jak takimi wulgaryzmami rzucasz w moją stronę. Tą rozmowę dokończymy kiedy indziej"
Nie ma tu osądu ani przemocy.
Ja komunikacji cały czas się uczę
Dlatego wcześniej zacytowałam Matkę Teresę. Kiedy czuję się niekochana szukam osoby bardziej niekochanej. Często to jest mąż.
Człowiek dziś wulgarny i agresywny kiedyś był czystą kartą i niewinnym niemowlęciem
W dużej mierze to dzieciństwo go kształtowało.
A nie on sam
Nie każdy potrafi nawet w wieku 40 lat sobie pomóc
I to też trzeba przyjąć.
Ja mam kochać
Na szczęście Bóg zwolnił mnie z sądzenia
Pozdrawiam
I tutaj się z tobą zgodzę, ja potrafię kochać pomimo tego, że mąż nie okazuje mi nawet ciepłego uczucia. Ale czasem nie jestem w stanie tego udzwignąć. Nie jestem w stanie wszystkiego ogarnąć jakby chciał bez pomocy.Nie wiem jaki ma język miłości, jest tak zafiksowany i okopany, że nie jestem w stanie dotrzeć.
Moj mąż cierpi, ok, przez to, że on pracuje, a ja nic nie robię, tylko leżę, bo to widział wracając z pracy po 20, kiedy po całym dniu byłam bardzo zmęczona opieką nad synem i domem. A w ciągu dnia to według niego też nic nie robiłam. Dlatego też pisałam, że oczekuję zauważenia mojej pracy i oceny wykonania, bo ile można się starać, jak wyjdzie jak zawsze. Nawet zaczęłam myśleć, żeby kamery założyć, tak bardzo chciałam być potrzebna i żeby zauważył mój wkład. Dlaczego mnie nie przytula? Bo mnie nie kocha, bardzo proste, nie chce być ze mną w relacji, tak powiedzial na początku kryzysu. Teraz to już poszło tak daleko, że aż strach przejść obok, zeby tylko nie dotknąć przypadkiem. Ja jestem gotowa wyciągnąć rękę, nawet jeśli zostanę odrzucona, już byłam jak pisałam o filmie. Mogę spróbować znów jak będę gotowa.
Życie bez oczekiwań jest ciężkie, puste, bo oczekiwaniem jest nawet to, że chcę przytulenia, rozmowy, spokoju, to też przecież są oczekiwania. Nawet oczekuję, że jak ugotuje obiad, to mąż go zje lub nie. Same oczekiwania w życiu. Nie wiem, może tu na forum jest inna interpretacja oczekiwań, ale ja je tak widzę, a bez tego to co to za życie. Nawet oczekiwaniem jest pokrojenie wędliny w sklepie, oczekuję, że pani mi ukroi 20 dkg szynki.
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: JolantaElżbieta »

Ha Caliope - ciekawe stwierdzenie - ja na przykład nie oczekuję niczego od pani w sklepie - mówię jej czego potrzebuję :-) Jak chciałam, żeby mąż mi zrobił herbatę, to się z tym do niego zwracałam: M, może mi zrobić herbatę? Może mam jakąś skazę, nie wiem:-)
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Ruta »

Caliope,
Pamiętam, jak któregoś dnia opisałaś swój taki radosny dzień w którym cieszyłaś się słońcem i powietrzem, i spacerem i o ile pamiętam także tym, że poszliście na Mszę Świętą z synem. Nie pamiętam szczegółów, ale takie ogólne uczucie radości zapamiętałam. Czuć ją było w każdej literce twojego postu.

Jest możliwe, by odczuwać taki stan częściej. Nawet w głębokim kryzysie małżeńskim. I wiesz już o tym, bo udało się to tobie. Każdy ma swoją receptę na to, jak sobie taki stan wypracować. Są natomiast zalecenia ogólne, które i tak każdy wypełnia sam na swój sposób.
Pierwszy to być blisko Boga. Najbliżej jak się da. W zasadzie wtedy wszystko inne się układa. Wielu znanych mi najradośniejszych Sycharków, to osoby które codziennie uczestniczą w Eucharystii, spędzają czas na Adoracji, na modlitwie. Ale jedna z dziewcząt pisała, że modliła się śpiewem podczas wykonywania prac domowych. I to jej wystarczało. Ja lubię być na Mszy codziennie. Lubię sobie też rozmawiać z Bogiem. Lubię sobie iść na Adorację i wypłakać mój ból. Teraz są roraty, nasza piękna tradycja towarzyszenia Matce Bożej i czuwania razem z nią. W mojej parafii jest mnóstwo dzieci rano, nawet takie tyci maluchy po parę lat. Samo bycie wśród tych malców, słuchanie co mówią o Bogu, daje mi radość na cały dzień. Zobacz sobie co w byciu z Bogiem daje ci radość. Ja lubię też dziękowanie Bogu za piękno świata, za góry, za dźwięk fal, za chmury na niebie, za błyskawice, za łąki i obłędny zapach ziół w Bieszczadach latem, za każdą taką rzecz którą mogłam w życiu widzieć, poczuć, za taki dzień gdy w domu pachnie choinka, i otwieram okno wieczorem i napływa takie mroźne powietrze i ja czuję w sercu, że wszystko będzie dobrze.

Myślę, że kiedy dziewczyny pisały o docenieniu twojej sytuacji, to niekoniecznie miały na myśli docenienie męża. Ale też docenienie po prostu tego, co masz w życiu. Masz siebie, wyratowałaś się z ogromnej opresji, ale przecież nie sama, Bóg przychodzi i nas dotyka, pomaga żyć. Masz synka, więc i tu masz ogromną radość. Masz możliwość zajmowania się nim, poświęcenia mu tyle czasu ile potrzebuje. O tym pisały dziewczyny, że wiele matek jest zmuszonych godzić pracę zawodową z opieką, są zamęczone, nie mają tyle czasu dla dzieci ile by chciały, ani nawet tyle ile dzieci potrzebują. Jest tyle rzeczy z których możemy się cieszyć.

Wiem, że wielu rzeczy nie masz. Na przykład bliskości męża. Dla mnie to także był problem i nadal za moim mężem tęsknię. Ale ten problem stał się okazją dla mnie do zajrzenia w moje wewnętrzne przestrzenie, w potrzeby. Odkryłam drogę czystości. Odkryłam, że taki rodzaj bliskości to tylko jeden z wielu możliwych znaków miłości, i że życie może być szczęśliwe nawet gdy takiej miłości i takich jej wyrazów nie doświadczamy. I że te potrzeby które mam w sferze intymności i są one naturalne i piękne, ale nie zawsze możliwe do realizowania, obecnie nie, mogę przepracować właśnie na drodze czystości.

Jakby więc tak trochę tego męża zostawić, zacząć żyć dla siebie, dla swojej radości? Szkoda każdego dnia. Lista Zerty jest rozsądna, ale ona ma na celu chronienie siebie przed małżonkiem w kryzysie, gdy jest destrukcyjny. Gdy gdzieś zakradnie się w to myślenie: zastosuję Listę Zerty i mąż czy żona wróci, to nie jest odwieszanie się tylko próba manipulacji. To zwiększa dystans. Daje poczucie zawodu, oddala od Boga. No bo "nie wyszło".

Tam na liście jest trochę punktów, które mówią o wychodzeniu z domu, do ludzi, do Kościoła. O tym, by małżonek widział nas w radość. Myślę, że osoby, które proponują ci wyjazd, Sylwestra, wyjście, rozmowy, nie tyle chcą ci narzucić co dla ciebie dobre i jakoś tobą zarządzać, co raczej zachęcić cię do aktywności. I wiele z nich jest gotowych ci w tym pomóc, wiesz w Sycharze zawsze znajdzie się ktoś do podwózki, finanse jeśli są problemem, to też nie są. Nie możesz się ruszyć z domu? To znajdzie się ktoś kto do ciebie podjedzie, spotka się z tobą na te parę godzin które masz, pójdzie razem pomodlić albo kupić nową kieckę w ciuchlandzie.

Ja wiem, że wiele kobiet, jak się zakopie w deprechę, seriale i samotne wieczory, to gdzieś tam nagle przybywa kilogramów, zmarszczek i pojawia się lęk przed wyjściem do ludzi. No bo jak ja się pokaże. Poczekam aż schudnę... I pojawiają się racjonalizacje. Bo ludzie to, bo ludzie tamto, bo i tak nie chcę plotkować (słusznie). Ale świat jest pełen wspanialych ludzi. A mąż? Może kiedyś dołączy do twojego radosnego życia z synem, które możesz wam zbudować.

Dużo lęku budzi w tobie gdy mąż mówi o odejściu. Czego się boisz? Zobacz, dziewczyny zostawały bez pieniędzy, z długami, z gromadką dzieci, agresywnym mężem na karku i Bóg każdą z nas wyprowadza z takiej trudnej sytuacji. Jeśli ktoś szuka dowodów na Bożą opatrzność, to świadczy o niej każda porzucona żona. Jezus opiekuje się nami lepiej niż zrobiłby to najczulszy mąż. Trzeba Mu tylko zaufać. On jest przy tobie, czeka by cię przytulić, zapytać czego chcesz, spełnić to czego tak w sercu najbardziej pragniesz, pomóc ukoić lęki. Ja lubię podróżować, oglądać nowe miejsca, wioski, miasteczka, miasta i spotykać ludzi. Wydawało się, że w tym moim życiu po odejściu męża, nie będzie to już możliwe. Samotna mama, przepracowana, bez kasy. Kiedy, za co? No a Jezus tak mi wszystko ułożył, że jednak całkiem sporo jeżdżę, jak na mamę w mojej sytuacji. Jeszcze nie w góry. Ale spokojnie. Wiem że i tam znów zacznę jeździć. Ja kocham te swoje góry, a Jezus kocha mnie. Nie ma co się zamykać, On jest wszechmogący. Chcesz otworzyć salon manicure? Powiedz o tym Jezusowi. I zacznij z nim współpracę. Rezerwuję sobie dożywotni rabat ;) Caliope, radości! Będzie dobrze, zobaczysz.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

JolantaElżbieta pisze: 02 gru 2021, 15:20 Ha Caliope - ciekawe stwierdzenie - ja na przykład nie oczekuję niczego od pani w sklepie - mówię jej czego potrzebuję :-) Jak chciałam, żeby mąż mi zrobił herbatę, to się z tym do niego zwracałam: M, może mi zrobić herbatę? Może mam jakąś skazę, nie wiem:-)
Zależy od formy, ja proszę i to jest już oczekiwanie. Proszę, synu zjedz zupę, czy mógłbyś wyrzucić śmieci, dziękuję.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Ruta pisze: 02 gru 2021, 16:03 Caliope,
Pamiętam, jak któregoś dnia opisałaś swój taki radosny dzień w którym cieszyłaś się słońcem i powietrzem, i spacerem i o ile pamiętam także tym, że poszliście na Mszę Świętą z synem. Nie pamiętam szczegółów, ale takie ogólne uczucie radości zapamiętałam. Czuć ją było w każdej literce twojego postu.

Jest możliwe, by odczuwać taki stan częściej. Nawet w głębokim kryzysie małżeńskim. I wiesz już o tym, bo udało się to tobie. Każdy ma swoją receptę na to, jak sobie taki stan wypracować. Są natomiast zalecenia ogólne, które i tak każdy wypełnia sam na swój sposób.
Pierwszy to być blisko Boga. Najbliżej jak się da. W zasadzie wtedy wszystko inne się układa. Wielu znanych mi najradośniejszych Sycharków, to osoby które codziennie uczestniczą w Eucharystii, spędzają czas na Adoracji, na modlitwie. Ale jedna z dziewcząt pisała, że modliła się śpiewem podczas wykonywania prac domowych. I to jej wystarczało. Ja lubię być na Mszy codziennie. Lubię sobie też rozmawiać z Bogiem. Lubię sobie iść na Adorację i wypłakać mój ból. Teraz są roraty, nasza piękna tradycja towarzyszenia Matce Bożej i czuwania razem z nią. W mojej parafii jest mnóstwo dzieci rano, nawet takie tyci maluchy po parę lat. Samo bycie wśród tych malców, słuchanie co mówią o Bogu, daje mi radość na cały dzień. Zobacz sobie co w byciu z Bogiem daje ci radość. Ja lubię też dziękowanie Bogu za piękno świata, za góry, za dźwięk fal, za chmury na niebie, za błyskawice, za łąki i obłędny zapach ziół w Bieszczadach latem, za każdą taką rzecz którą mogłam w życiu widzieć, poczuć, za taki dzień gdy w domu pachnie choinka, i otwieram okno wieczorem i napływa takie mroźne powietrze i ja czuję w sercu, że wszystko będzie dobrze.

Myślę, że kiedy dziewczyny pisały o docenieniu twojej sytuacji, to niekoniecznie miały na myśli docenienie męża. Ale też docenienie po prostu tego, co masz w życiu. Masz siebie, wyratowałaś się z ogromnej opresji, ale przecież nie sama, Bóg przychodzi i nas dotyka, pomaga żyć. Masz synka, więc i tu masz ogromną radość. Masz możliwość zajmowania się nim, poświęcenia mu tyle czasu ile potrzebuje. O tym pisały dziewczyny, że wiele matek jest zmuszonych godzić pracę zawodową z opieką, są zamęczone, nie mają tyle czasu dla dzieci ile by chciały, ani nawet tyle ile dzieci potrzebują. Jest tyle rzeczy z których możemy się cieszyć.

Wiem, że wielu rzeczy nie masz. Na przykład bliskości męża. Dla mnie to także był problem i nadal za moim mężem tęsknię. Ale ten problem stał się okazją dla mnie do zajrzenia w moje wewnętrzne przestrzenie, w potrzeby. Odkryłam drogę czystości. Odkryłam, że taki rodzaj bliskości to tylko jeden z wielu możliwych znaków miłości, i że życie może być szczęśliwe nawet gdy takiej miłości i takich jej wyrazów nie doświadczamy. I że te potrzeby które mam w sferze intymności i są one naturalne i piękne, ale nie zawsze możliwe do realizowania, obecnie nie, mogę przepracować właśnie na drodze czystości.

Jakby więc tak trochę tego męża zostawić, zacząć żyć dla siebie, dla swojej radości? Szkoda każdego dnia. Lista Zerty jest rozsądna, ale ona ma na celu chronienie siebie przed małżonkiem w kryzysie, gdy jest destrukcyjny. Gdy gdzieś zakradnie się w to myślenie: zastosuję Listę Zerty i mąż czy żona wróci, to nie jest odwieszanie się tylko próba manipulacji. To zwiększa dystans. Daje poczucie zawodu, oddala od Boga. No bo "nie wyszło".

Tam na liście jest trochę punktów, które mówią o wychodzeniu z domu, do ludzi, do Kościoła. O tym, by małżonek widział nas w radość. Myślę, że osoby, które proponują ci wyjazd, Sylwestra, wyjście, rozmowy, nie tyle chcą ci narzucić co dla ciebie dobre i jakoś tobą zarządzać, co raczej zachęcić cię do aktywności. I wiele z nich jest gotowych ci w tym pomóc, wiesz w Sycharze zawsze znajdzie się ktoś do podwózki, finanse jeśli są problemem, to też nie są. Nie możesz się ruszyć z domu? To znajdzie się ktoś kto do ciebie podjedzie, spotka się z tobą na te parę godzin które masz, pójdzie razem pomodlić albo kupić nową kieckę w ciuchlandzie.

Ja wiem, że wiele kobiet, jak się zakopie w deprechę, seriale i samotne wieczory, to gdzieś tam nagle przybywa kilogramów, zmarszczek i pojawia się lęk przed wyjściem do ludzi. No bo jak ja się pokaże. Poczekam aż schudnę... I pojawiają się racjonalizacje. Bo ludzie to, bo ludzie tamto, bo i tak nie chcę plotkować (słusznie). Ale świat jest pełen wspanialych ludzi. A mąż? Może kiedyś dołączy do twojego radosnego życia z synem, które możesz wam zbudować.

Dużo lęku budzi w tobie gdy mąż mówi o odejściu. Czego się boisz? Zobacz, dziewczyny zostawały bez pieniędzy, z długami, z gromadką dzieci, agresywnym mężem na karku i Bóg każdą z nas wyprowadza z takiej trudnej sytuacji. Jeśli ktoś szuka dowodów na Bożą opatrzność, to świadczy o niej każda porzucona żona. Jezus opiekuje się nami lepiej niż zrobiłby to najczulszy mąż. Trzeba Mu tylko zaufać. On jest przy tobie, czeka by cię przytulić, zapytać czego chcesz, spełnić to czego tak w sercu najbardziej pragniesz, pomóc ukoić lęki. Ja lubię podróżować, oglądać nowe miejsca, wioski, miasteczka, miasta i spotykać ludzi. Wydawało się, że w tym moim życiu po odejściu męża, nie będzie to już możliwe. Samotna mama, przepracowana, bez kasy. Kiedy, za co? No a Jezus tak mi wszystko ułożył, że jednak całkiem sporo jeżdżę, jak na mamę w mojej sytuacji. Jeszcze nie w góry. Ale spokojnie. Wiem że i tam znów zacznę jeździć. Ja kocham te swoje góry, a Jezus kocha mnie. Nie ma co się zamykać, On jest wszechmogący. Chcesz otworzyć salon manicure? Powiedz o tym Jezusowi. I zacznij z nim współpracę. Rezerwuję sobie dożywotni rabat ;) Caliope, radości! Będzie dobrze, zobaczysz.
Ia się nie boję wyprowadzki, ja się denerwuje, że ja co do czego, to będę zmuszona mieszkać z meżem pod jednym dachem zanim to się wszystko skończy.
Ja się modlę, bardzo lubię po swojemu, rozmawiać z Bogirm pod prysznicem, przed snem. Lubię pójść do Kościoła pomodlić się w ławce. Czasem mam kryzys, ale on mija.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Caliope, myślę, że dziewczyny zwracają uwagę na ważną rzecz - na rozróżnienie między potrzebami a oczekiwaniami, i związanymi z nimi predyspozycjami i intencjami wewnętrznymi.

Nie chciałabym widzieć, jak za lat kilka Twoje oczekiwania względem syna zderzą się z jego buntem nastolatka ;-)
Synu, zjedz zupę - NIE!
Czy mógłbyś wyrzucić śmieci? - NIE!

Te oczekiwania, które Ty masz (mnóstwo ich), a jednocześnie wypierasz, twierdząc że ich nie masz - to Twoje myśli i wspólne z nimi emocje, że powinno być tak, że ktoś powinien się zachowywać tak, a nie zachowywać tak, i gdy tak się nie dzieje, odbierasz to bardzo osobiście. Tymczasem na świecie dzieje się Boży plan, a każdy człowiek z którym się stykasz, ma daną od Boga wolną wolę, więc Twoje oczekiwania MUSZĄ się zderzyć ze ścianą, bo realne życie jest inne niż Twoje oczekiwania.
Dlatego warto obierać się z oczekiwań, oddawać je Bogu, prosić o Boże spojrzenie i Bożą mądrość w postępowaniu z nimi.

W to miejsce warto się zająć potrzebami, bo bardzo istotne kawałki człowieka, potrzeby są dane od Boga i jako takie są dobre. Tak na roboczo można sobie wybrać dowolną klasyfikację potrzeb, może być ta A. Maslowa: https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb ale nie trzeba się przywiązywać, może być inna, np. śp. ks. Grzywocz mówił o potrzebach "chlebowych".

Potrzeby co do istoty są dobre, warto nie wypierać, że się je ma (bo to odrzucenie Bożego daru), natomiast można wybrać sposoby na ich zaspokojenie, dobre i nie, moralne i niekoniecznie. M. Rosenberg mówi na to - "strategie".
I teraz tak - było już o tym - masz raczej zaspokojone potrzeby fizjologiczne, nie marzniesz, nie głodujesz, warto już sobie za to zbudować postawę wdzięczności. Jeśli nie w kierunku męża, to w kierunku Boga. Potem może to rozszerzysz.
Kolejne to bezpieczeństwa, miłości i więzi. Masz takie w relacji z synem i zwierzętami. Wdzięczność. W relacji z mężem - teraz nie. Nie skupiasz się na tym, patrzysz jak możesz w dobry i moralny sposób je zaopiekować. Cały wątek jest pełen pomysłów, mnóstwo sycharków praktykuje. Podobnie jak kolejne potrzeby: szacunku i uznania. Możesz dołączyć, a możesz mieć oczekiwania, że mąż powinien. Teraz tego nie zrobi. Odpuść oczekiwania i wiążące się z tym poczucie krzywdy. I wejdź na drogę przebaczenia za teraz i za wtedy - mężowi, rodzicom, innym bliskim. Dopiero wtedy będziesz w stanie sama sobie w sposób moralny zaopiekować te potrzeby. Teraz tego jeszcze nie umiesz, skupiasz się na oczekiwaniach i okrutnie cierpisz. Może jednak nie warto. Zacznij żyć. Postawa męża nie ma tu nic do rzeczy.

Wreszcie - lista zerty służy do podstawowego ogarnięcia emocji i działania pod ich wpływem w sytuacji ostrego kryzysu. Może być wstępem do postawy miłości do siebie, a potem do bliźniego, ale tego nie uczy. Lista zerty jest pomocna w uporządkowaniu emocji, więc i postawieniu zdrowych granic emocjonalnych, ale jest tylko wstępem do prawdziwej nauki miłości. Jeśli ktoś na niej poprzestaje, to kibluje u wrót Doliny Kościeliskiej zamiast śmigać na Czerwone Wierchy. Można, przeżyje, i nawet czuje się bezpiecznie, ale do pełni życia ma się to nijak.
Bóg nie chce, abyś żyła na ćwierć gwizdka. Dlatego dopuszcza ten ból, który czujesz. Żebyś może jednak chciała z niego wyjść. Masz od Niego zaproszenie. Warto skorzystać.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nirwanna pisze: 02 gru 2021, 19:01 Caliope, myślę, że dziewczyny zwracają uwagę na ważną rzecz - na rozróżnienie między potrzebami a oczekiwaniami, i związanymi z nimi predyspozycjami i intencjami wewnętrznymi.

Nie chciałabym widzieć, jak za lat kilka Twoje oczekiwania względem syna zderzą się z jego buntem nastolatka ;-)
Synu, zjedz zupę - NIE!
Czy mógłbyś wyrzucić śmieci? - NIE!

Te oczekiwania, które Ty masz (mnóstwo ich), a jednocześnie wypierasz, twierdząc że ich nie masz - to Twoje myśli i wspólne z nimi emocje, że powinno być tak, że ktoś powinien się zachowywać tak, a nie zachowywać tak, i gdy tak się nie dzieje, odbierasz to bardzo osobiście. Tymczasem na świecie dzieje się Boży plan, a każdy człowiek z którym się stykasz, ma daną od Boga wolną wolę, więc Twoje oczekiwania MUSZĄ się zderzyć ze ścianą, bo realne życie jest inne niż Twoje oczekiwania.
Dlatego warto obierać się z oczekiwań, oddawać je Bogu, prosić o Boże spojrzenie i Bożą mądrość w postępowaniu z nimi.

W to miejsce warto się zająć potrzebami, bo bardzo istotne kawałki człowieka, potrzeby są dane od Boga i jako takie są dobre. Tak na roboczo można sobie wybrać dowolną klasyfikację potrzeb, może być ta A. Maslowa: https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb ale nie trzeba się przywiązywać, może być inna, np. śp. ks. Grzywocz mówił o potrzebach "chlebowych".

Potrzeby co do istoty są dobre, warto nie wypierać, że się je ma (bo to odrzucenie Bożego daru), natomiast można wybrać sposoby na ich zaspokojenie, dobre i nie, moralne i niekoniecznie. M. Rosenberg mówi na to - "strategie".
I teraz tak - było już o tym - masz raczej zaspokojone potrzeby fizjologiczne, nie marzniesz, nie głodujesz, warto już sobie za to zbudować postawę wdzięczności. Jeśli nie w kierunku męża, to w kierunku Boga. Potem może to rozszerzysz.
Kolejne to bezpieczeństwa, miłości i więzi. Masz takie w relacji z synem i zwierzętami. Wdzięczność. W relacji z mężem - teraz nie. Nie skupiasz się na tym, patrzysz jak możesz w dobry i moralny sposób je zaopiekować. Cały wątek jest pełen pomysłów, mnóstwo sycharków praktykuje. Podobnie jak kolejne potrzeby: szacunku i uznania. Możesz dołączyć, a możesz mieć oczekiwania, że mąż powinien. Teraz tego nie zrobi. Odpuść oczekiwania i wiążące się z tym poczucie krzywdy. I wejdź na drogę przebaczenia za teraz i za wtedy - mężowi, rodzicom, innym bliskim. Dopiero wtedy będziesz w stanie sama sobie w sposób moralny zaopiekować te potrzeby. Teraz tego jeszcze nie umiesz, skupiasz się na oczekiwaniach i okrutnie cierpisz. Może jednak nie warto. Zacznij żyć. Postawa męża nie ma tu nic do rzeczy.

Wreszcie - lista zerty służy do podstawowego ogarnięcia emocji i działania pod ich wpływem w sytuacji ostrego kryzysu. Może być wstępem do postawy miłości do siebie, a potem do bliźniego, ale tego nie uczy. Lista zerty jest pomocna w uporządkowaniu emocji, więc i postawieniu zdrowych granic emocjonalnych, ale jest tylko wstępem do prawdziwej nauki miłości. Jeśli ktoś na niej poprzestaje, to kibluje u wrót Doliny Kościeliskiej zamiast śmigać na Czerwone Wierchy. Można, przeżyje, i nawet czuje się bezpiecznie, ale do pełni życia ma się to nijak.
Bóg nie chce, abyś żyła na ćwierć gwizdka. Dlatego dopuszcza ten ból, który czujesz. Żebyś może jednak chciała z niego wyjść. Masz od Niego zaproszenie. Warto skorzystać.
Pamiętam, że to było na terapii, hierarchia potrzeb, ale chyba wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego za bardzo i nie byłam w stanie o to zadbać jak należy. Dopiero po ślubie poczułam, że to jest zaspokojone. Teraz w kryzysie, nie potrafię sobie zapewnić sama bezpieczeństwa, z szacunkiem jest kiepsko i z przynależnością. To wszystko dawało mi małżeństwo, nie sam mąż. Tak sobie myślałam, że ślub kościelny to tak na całe życie jest i żaden kryzys nie złamie go na tyle by doszło do rozstania, wtedy kiedy się staram by było jak najlepiej.
Gdyby mieszkanie było tylko moje, byłabym bezpieczna, gdyby nikt nie patrzył mi na ręce miałabym więcej szacunku, nie musiałabym zabiegać o miłość, a ona by po prostu była, zaspokoiłabym przynależność. Chyba tak na sporo procent taką miłość daje pies, ale mąż się nie chce zgodzić.To jest niemożliwe do zrobienia w całości, a tylko po pewnej części, tak kapie sobie po trochu z każdej strony.
Z tym nastolatkiem i moimi oczekiwaniami co do niego, to ja myślę inaczej. Oczekiwanie- proszę posprzątaj pokój, nastolatek- Nie, to ja ok- jak chcesz, ja w Twoim pokoju nie posprzątam. Nawet teraz syn nie wykonuje wszystkiego co powiem i nie robię z tego problemu. Oczekiwania nie muszą być spełnione, takie jest moje zdanie i to jest też moim zdaniem zdrowe pod warunkiem, że każdy się do tego odnosi. Inaczej jest gdy jedna strona coś wymaga, to czemu ten od ktorego jest wymagane, też nie ma wymagać od wymagającego?
renta11
Posty: 842
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: renta11 »

Nirwanna pisze: 02 gru 2021, 19:01 Caliope, myślę, że dziewczyny zwracają uwagę na ważną rzecz - na rozróżnienie między potrzebami a oczekiwaniami, i związanymi z nimi predyspozycjami i intencjami wewnętrznymi.

Nie chciałabym widzieć, jak za lat kilka Twoje oczekiwania względem syna zderzą się z jego buntem nastolatka ;-)
Synu, zjedz zupę - NIE!
Czy mógłbyś wyrzucić śmieci? - NIE!

Te oczekiwania, które Ty masz (mnóstwo ich), a jednocześnie wypierasz, twierdząc że ich nie masz - to Twoje myśli i wspólne z nimi emocje, że powinno być tak, że ktoś powinien się zachowywać tak, a nie zachowywać tak, i gdy tak się nie dzieje, odbierasz to bardzo osobiście. Tymczasem na świecie dzieje się Boży plan, a każdy człowiek z którym się stykasz, ma daną od Boga wolną wolę, więc Twoje oczekiwania MUSZĄ się zderzyć ze ścianą, bo realne życie jest inne niż Twoje oczekiwania.
Dlatego warto obierać się z oczekiwań, oddawać je Bogu, prosić o Boże spojrzenie i Bożą mądrość w postępowaniu z nimi.

W to miejsce warto się zająć potrzebami, bo bardzo istotne kawałki człowieka, potrzeby są dane od Boga i jako takie są dobre. Tak na roboczo można sobie wybrać dowolną klasyfikację potrzeb, może być ta A. Maslowa: https://pl.wikipedia.org/wiki/Hierarchia_potrzeb ale nie trzeba się przywiązywać, może być inna, np. śp. ks. Grzywocz mówił o potrzebach "chlebowych".

Potrzeby co do istoty są dobre, warto nie wypierać, że się je ma (bo to odrzucenie Bożego daru), natomiast można wybrać sposoby na ich zaspokojenie, dobre i nie, moralne i niekoniecznie. M. Rosenberg mówi na to - "strategie".
I teraz tak - było już o tym - masz raczej zaspokojone potrzeby fizjologiczne, nie marzniesz, nie głodujesz, warto już sobie za to zbudować postawę wdzięczności. Jeśli nie w kierunku męża, to w kierunku Boga. Potem może to rozszerzysz.
Kolejne to bezpieczeństwa, miłości i więzi. Masz takie w relacji z synem i zwierzętami. Wdzięczność. W relacji z mężem - teraz nie. Nie skupiasz się na tym, patrzysz jak możesz w dobry i moralny sposób je zaopiekować. Cały wątek jest pełen pomysłów, mnóstwo sycharków praktykuje. Podobnie jak kolejne potrzeby: szacunku i uznania. Możesz dołączyć, a możesz mieć oczekiwania, że mąż powinien. Teraz tego nie zrobi. Odpuść oczekiwania i wiążące się z tym poczucie krzywdy. I wejdź na drogę przebaczenia za teraz i za wtedy - mężowi, rodzicom, innym bliskim. Dopiero wtedy będziesz w stanie sama sobie w sposób moralny zaopiekować te potrzeby. Teraz tego jeszcze nie umiesz, skupiasz się na oczekiwaniach i okrutnie cierpisz. Może jednak nie warto. Zacznij żyć. Postawa męża nie ma tu nic do rzeczy.

Wreszcie - lista zerty służy do podstawowego ogarnięcia emocji i działania pod ich wpływem w sytuacji ostrego kryzysu. Może być wstępem do postawy miłości do siebie, a potem do bliźniego, ale tego nie uczy. Lista zerty jest pomocna w uporządkowaniu emocji, więc i postawieniu zdrowych granic emocjonalnych, ale jest tylko wstępem do prawdziwej nauki miłości. Jeśli ktoś na niej poprzestaje, to kibluje u wrót Doliny Kościeliskiej zamiast śmigać na Czerwone Wierchy. Można, przeżyje, i nawet czuje się bezpiecznie, ale do pełni życia ma się to nijak.
Bóg nie chce, abyś żyła na ćwierć gwizdka. Dlatego dopuszcza ten ból, który czujesz. Żebyś może jednak chciała z niego wyjść. Masz od Niego zaproszenie. Warto skorzystać.
Dziękuję Ci Nirwanno za ten mądry post.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: 3letniaMężatka »

Caliope, dlaczego mąż nie zgadza się na psa? Ma alergię, boi się bałaganu i zniszczonych mebli czy po prostu nie lubi psów? Wiem, że małżeństwo to kompromisy, ale litości, to też Twoje życie, Twoje potrzeby i Twoje marzenia. Jesteś osobą dorosłą, na pewno potrafiłabyś się zająć jakimś małym kajtkiem. A i dziecko by na tym skorzystało. Wspólne spacery i zabawy, strasznie to fajne. Znam wiele małżeństw, gdzie jedna osoba zabrania posiadania zwierząt. Bo nowy dom, zniszczone meble, wszędzie sierść i bałagan. I wiesz co zaobserwowałam? Przeważnie ta osoba, która zgadza się z tą drugą co do braku psa - jest nieszczęśliwa przez to. Rozmawiałaś na ten temat z mężem? Może wypisz sobie na kartce argumenty i kontr argumenty dotyczące posiadania psa i przedstaw je mężowi.
Pisze jako osoba posiadająca od dziecka stado psów i kotów (kot spał ze mną w łóżeczku od niemowlaka i co najlepsze - krzywdy mi nie zrobił 😄 Może nie obiektywnie... Ale gdyby ktoś mi zabraniał posiada psa to bym szybciej uciekła niż się wprowadziła 🤷
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

3letniaMężatka pisze: 02 gru 2021, 22:03 Caliope, dlaczego mąż nie zgadza się na psa? Ma alergię, boi się bałaganu i zniszczonych mebli czy po prostu nie lubi psów? Wiem, że małżeństwo to kompromisy, ale litości, to też Twoje życie, Twoje potrzeby i Twoje marzenia. Jesteś osobą dorosłą, na pewno potrafiłabyś się zająć jakimś małym kajtkiem. A i dziecko by na tym skorzystało. Wspólne spacery i zabawy, strasznie to fajne. Znam wiele małżeństw, gdzie jedna osoba zabrania posiadania zwierząt. Bo nowy dom, zniszczone meble, wszędzie sierść i bałagan. I wiesz co zaobserwowałam? Przeważnie ta osoba, która zgadza się z tą drugą co do braku psa - jest nieszczęśliwa przez to. Rozmawiałaś na ten temat z mężem? Może wypisz sobie na kartce argumenty i kontr argumenty dotyczące posiadania psa i przedstaw je mężowi.
Pisze jako osoba posiadająca od dziecka stado psów i kotów (kot spał ze mną w łóżeczku od niemowlaka i co najlepsze - krzywdy mi nie zrobił 😄 Może nie obiektywnie... Ale gdyby ktoś mi zabraniał posiada psa to bym szybciej uciekła niż się wprowadziła 🤷
Mąż nie lubi psów, woli koty, ale syn jest alergikiem i kot musiałby być antyalergiczny, a tym bardziej pies. Takie koty i psy są strasznie drogie, więc zostaje jakiś mniej alergizujący gryzoń.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Nirwanna »

Caliope pisze: 02 gru 2021, 20:53 Pamiętam, że to było na terapii, hierarchia potrzeb, ale chyba wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego za bardzo i nie byłam w stanie o to zadbać jak należy. Dopiero po ślubie poczułam, że to jest zaspokojone. Teraz w kryzysie, nie potrafię sobie zapewnić sama bezpieczeństwa, z szacunkiem jest kiepsko i z przynależnością. To wszystko dawało mi małżeństwo, nie sam mąż. Tak sobie myślałam, że ślub kościelny to tak na całe życie jest i żaden kryzys nie złamie go na tyle by doszło do rozstania, wtedy kiedy się staram by było jak najlepiej.
Gdyby mieszkanie było tylko moje, byłabym bezpieczna, gdyby nikt nie patrzył mi na ręce miałabym więcej szacunku, nie musiałabym zabiegać o miłość, a ona by po prostu była, zaspokoiłabym przynależność. Chyba tak na sporo procent taką miłość daje pies, ale mąż się nie chce zgodzić.To jest niemożliwe do zrobienia w całości, a tylko po pewnej części, tak kapie sobie po trochu z każdej strony.
Mam dwie wiadomości - dobrą i złą ;-)
Zła - tak, to jest niemożliwe do zrobienia w całości (i długookresowo), bo ten świat jest grzeszny, i ja jako człowiek z grzechem pierworodnym też, więc jakiś brak, jakąś dziurę w postaci części niezaspokojonych potrzeb będę mieć zawsze.
Dobra - Bóg o tym wie, i jako Dobry Ojciec robi z tego drogę do świętości, uzupełniając te braki w potrzebach swoją łaską, aby te braki stawały się tęsknotą za Nim, a nie dziurą przez którą wpadamy w depresje i inne choroby. Potrzeba do tego wolnej woli człowieka, aby wszedł na tę drogę i z Nim współpracował. Bez tej decyzji codziennie potwierdzanej, Bóg na siłę w wolną wolę człowieka nie ingeruje.
W ramach dobrej wiadomości - wiele w ramach zadbania sobie o swoje potrzeby można zrobić, tylko potrzeba tego co opisałam wcześniej - pozbycia się poczucia krzywdy i wejścia w proces przebaczenia. Poczucie krzywdy i ciągnące się elementy nieprzebaczenia to potężna kotwica, która blokuje zdrową miłość do siebie (i bliźniego) oraz zadbanie o własne potrzeby. Warto więc wcześniej odrobić tę zaległą pracę domową. Inaczej dbanie o własne potrzeby błyskawicznie przeradza się w egoizm.
I warto wyrzucić sobie słówko "gdyby" ... coś tam się zadziało, albo coś tam bym miała. To pokusa złego, ciągnąca w przyszłość, która jest nieznana i poza moim wpływem. Mam wpływ jedynie na tu i teraz.
Z tym nastolatkiem i moimi oczekiwaniami co do niego, to ja myślę inaczej. Oczekiwanie- proszę posprzątaj pokój, nastolatek- Nie, to ja ok- jak chcesz, ja w Twoim pokoju nie posprzątam. Nawet teraz syn nie wykonuje wszystkiego co powiem i nie robię z tego problemu. Oczekiwania nie muszą być spełnione, takie jest moje zdanie i to jest też moim zdaniem zdrowe pod warunkiem, że każdy się do tego odnosi. Inaczej jest gdy jedna strona coś wymaga, to czemu ten od ktorego jest wymagane, też nie ma wymagać od wymagającego?
Zatem potrzebujemy temat uporządkować.
Oczekiwania mają w sobie element złości i/lub żalu i smutku, gdy się nie spełniają, i w reakcji często jest foch lub agresja.
To o czym piszesz, to prośby. Zdrowo wyrażona prośba zakłada wolny wybór czyli też możliwość odmowy i brak focha na tę okoliczność.
Nie zawsze się zdarza, że prośba funkcjonuje w stanie czystym, często jest podlana paroma kroplami (lub wiadrami) oczekiwań, poznam to po swojej i drugiego człowieka reakcji na tak wyrażoną "prośbę" - dlatego warto prośby i w ogóle swoje nastawienie obierać wciąż z tych elementów oczekiwań. Do tego potrzeba podejścia niezerojedynkowego, i to też warto ćwiczyć, to podejście.
Wyboldowane zdanie to przykład na to, że wciąż nie dajesz rady odpuścić mężowi i ciągniesz na plecach tony poczucia krzywdy.
Odpowiedź na to pytanie jest jedna - może wymagać, ale nie warto, bo to jest askuteczne i powiększa poczucie krzywdy. Warto, aby ktoś z tego układu odpuścił i zaczął pracować nad sobą i wpuścił w układ Boga i Jego leczącą łaskę. Tak sobie myślę, że skoro Ty jesteś na forum, to Bóg zaprosił do tego Ciebie jako pierwszą, prawdopodobnie jesteś lepiej przygotowana niż Twój mąż.

i jeszcze tylko jedna rzecz:
Caliope pisze: 02 gru 2021, 20:53 ...nie musiałabym zabiegać o miłość, a ona by po prostu była,
Jednak nie, nie byłoby tak. Choć kiedyś też tak myślałam, na Twoje pocieszenie.
Teraz wiem, że nie ma możliwości między ludźmi, aby "miłość po prostu była". To mam tylko i wyłącznie w jednej relacji - od Boga. Od Niego Miłość po prostu jest i już. W relacji między ludźmi potrzebuję codziennie mozolnie budować tę miłość, czerpać Miłość od Boga i przekazywać ją dalej, przy okazji też doświadczając dla siebie.
Łatwą pokusą jest obserwacja ludzi którzy się kochają, i poddanie się pokusie, przekonaniu na zewnątrz, że ich miłość "po prostu jest".
Jednak tylko oni sami i ich bliscy wiedzą o tym, że jest to codzienna, choć mało zauważalna aktywność, że jest to konkretny wysiłek i konkretne codzienne małe decyzje.
Dla przykładu obejrzyj sobie jakiś przejazd Grand Prix w ujeżdżeniu. Wygląda to pięknie i teoretycznie bezwysiłkowo. A potem obejrzyj trening, zwłaszcza gdy są wprowadzane nowe elementy, i koń i jeździec nie dość że sami się uczą, to jeszcze potrzebują się zgrać ze sobą. Mistrzostwo świata i to, że coś po prostu jest - to wcześniejsza gigantyczna praca.
Więc warto zacząć dziś :-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Nirwanna pisze: 03 gru 2021, 7:01
Caliope pisze: 02 gru 2021, 20:53 Pamiętam, że to było na terapii, hierarchia potrzeb, ale chyba wtedy nie zdawałam sobie sprawy z tego za bardzo i nie byłam w stanie o to zadbać jak należy. Dopiero po ślubie poczułam, że to jest zaspokojone. Teraz w kryzysie, nie potrafię sobie zapewnić sama bezpieczeństwa, z szacunkiem jest kiepsko i z przynależnością. To wszystko dawało mi małżeństwo, nie sam mąż. Tak sobie myślałam, że ślub kościelny to tak na całe życie jest i żaden kryzys nie złamie go na tyle by doszło do rozstania, wtedy kiedy się staram by było jak najlepiej.
Gdyby mieszkanie było tylko moje, byłabym bezpieczna, gdyby nikt nie patrzył mi na ręce miałabym więcej szacunku, nie musiałabym zabiegać o miłość, a ona by po prostu była, zaspokoiłabym przynależność. Chyba tak na sporo procent taką miłość daje pies, ale mąż się nie chce zgodzić.To jest niemożliwe do zrobienia w całości, a tylko po pewnej części, tak kapie sobie po trochu z każdej strony.
Mam dwie wiadomości - dobrą i złą ;-)
Zła - tak, to jest niemożliwe do zrobienia w całości (i długookresowo), bo ten świat jest grzeszny, i ja jako człowiek z grzechem pierworodnym też, więc jakiś brak, jakąś dziurę w postaci części niezaspokojonych potrzeb będę mieć zawsze.
Dobra - Bóg o tym wie, i jako Dobry Ojciec robi z tego drogę do świętości, uzupełniając te braki w potrzebach swoją łaską, aby te braki stawały się tęsknotą za Nim, a nie dziurą przez którą wpadamy w depresje i inne choroby. Potrzeba do tego wolnej woli człowieka, aby wszedł na tę drogę i z Nim współpracował. Bez tej decyzji codziennie potwierdzanej, Bóg na siłę w wolną wolę człowieka nie ingeruje.
W ramach dobrej wiadomości - wiele w ramach zadbania sobie o swoje potrzeby można zrobić, tylko potrzeba tego co opisałam wcześniej - pozbycia się poczucia krzywdy i wejścia w proces przebaczenia. Poczucie krzywdy i ciągnące się elementy nieprzebaczenia to potężna kotwica, która blokuje zdrową miłość do siebie (i bliźniego) oraz zadbanie o własne potrzeby. Warto więc wcześniej odrobić tę zaległą pracę domową. Inaczej dbanie o własne potrzeby błyskawicznie przeradza się w egoizm.
I warto wyrzucić sobie słówko "gdyby" ... coś tam się zadziało, albo coś tam bym miała. To pokusa złego, ciągnąca w przyszłość, która jest nieznana i poza moim wpływem. Mam wpływ jedynie na tu i teraz.
Z tym nastolatkiem i moimi oczekiwaniami co do niego, to ja myślę inaczej. Oczekiwanie- proszę posprzątaj pokój, nastolatek- Nie, to ja ok- jak chcesz, ja w Twoim pokoju nie posprzątam. Nawet teraz syn nie wykonuje wszystkiego co powiem i nie robię z tego problemu. Oczekiwania nie muszą być spełnione, takie jest moje zdanie i to jest też moim zdaniem zdrowe pod warunkiem, że każdy się do tego odnosi. Inaczej jest gdy jedna strona coś wymaga, to czemu ten od ktorego jest wymagane, też nie ma wymagać od wymagającego?
Zatem potrzebujemy temat uporządkować.
Oczekiwania mają w sobie element złości i/lub żalu i smutku, gdy się nie spełniają, i w reakcji często jest foch lub agresja.
To o czym piszesz, to prośby. Zdrowo wyrażona prośba zakłada wolny wybór czyli też możliwość odmowy i brak focha na tę okoliczność.
Nie zawsze się zdarza, że prośba funkcjonuje w stanie czystym, często jest podlana paroma kroplami (lub wiadrami) oczekiwań, poznam to po swojej i drugiego człowieka reakcji na tak wyrażoną "prośbę" - dlatego warto prośby i w ogóle swoje nastawienie obierać wciąż z tych elementów oczekiwań. Do tego potrzeba podejścia niezerojedynkowego, i to też warto ćwiczyć, to podejście.
Wyboldowane zdanie to przykład na to, że wciąż nie dajesz rady odpuścić mężowi i ciągniesz na plecach tony poczucia krzywdy.
Odpowiedź na to pytanie jest jedna - może wymagać, ale nie warto, bo to jest askuteczne i powiększa poczucie krzywdy. Warto, aby ktoś z tego układu odpuścił i zaczął pracować nad sobą i wpuścił w układ Boga i Jego leczącą łaskę. Tak sobie myślę, że skoro Ty jesteś na forum, to Bóg zaprosił do tego Ciebie jako pierwszą, prawdopodobnie jesteś lepiej przygotowana niż Twój mąż.

i jeszcze tylko jedna rzecz:
Caliope pisze: 02 gru 2021, 20:53 ...nie musiałabym zabiegać o miłość, a ona by po prostu była,
Jednak nie, nie byłoby tak. Choć kiedyś też tak myślałam, na Twoje pocieszenie.
Teraz wiem, że nie ma możliwości między ludźmi, aby "miłość po prostu była". To mam tylko i wyłącznie w jednej relacji - od Boga. Od Niego Miłość po prostu jest i już. W relacji między ludźmi potrzebuję codziennie mozolnie budować tę miłość, czerpać Miłość od Boga i przekazywać ją dalej, przy okazji też doświadczając dla siebie.
Łatwą pokusą jest obserwacja ludzi którzy się kochają, i poddanie się pokusie, przekonaniu na zewnątrz, że ich miłość "po prostu jest".
Jednak tylko oni sami i ich bliscy wiedzą o tym, że jest to codzienna, choć mało zauważalna aktywność, że jest to konkretny wysiłek i konkretne codzienne małe decyzje.
Dla przykładu obejrzyj sobie jakiś przejazd Grand Prix w ujeżdżeniu. Wygląda to pięknie i teoretycznie bezwysiłkowo. A potem obejrzyj trening, zwłaszcza gdy są wprowadzane nowe elementy, i koń i jeździec nie dość że sami się uczą, to jeszcze potrzebują się zgrać ze sobą. Mistrzostwo świata i to, że coś po prostu jest - to wcześniejsza gigantyczna praca.
Więc warto zacząć dziś :-)
Mam inne zdanie co do miłości, ona jest od Boga, od dziecka do matki i odwrotnie,przynajmniej ja ją czuję ale mam w głowie to, że na wszystko muszę zasłużyć, a nie potrafię i jest mi smutno.
Rozumiem, że nie oczekiwać, to żyć obok, odwalać robotę i być tylko koleżanką, takim kimś mało ważnym. Ma być mi wszystko obojętne. Tak to rozumiem.

Przeczytałam pewien artykuł na temat oczekiwań w związku i tam jest,:
Nie oczekuj, że mąż będzie kochał tak samo jak ty, według mnie i tak sie nie da, bo jesteśmy różni.

Nie oczekuj że mąż będzie miał tę same priorytety, też uważam że się nie da tego oczekiwać, bo np. rodzina jest moim, a jego praca i to szanuję.

Nie oczekuj że mąż będzie miał ochotę na seks każdej nocy, to jest abstrakcja nie do przeskoczenia :D.

Nie oczekuj podziału na obowiązki damskie i męskie. Nie oczekuję, potrafię zająć się prądem, wierceniem dziur i innymi męskimi zajęciami oprócz damskich.

Nie oczekuj, że twoje pomysły będą najlepsze na spędzanie czasu. Jakoś nigdy nie miałam przebicia byśmy jechali tam gdzie ja bym chciała, a jeśli już to musiałam dziękować, więc nie ma oczekiwania.

Nie oczekuj, że będziecie mieć takie samo stanowisko do pieniędzy, ok nie oczekuję, ja oszczędzam i ponoszę też konsekwencje tego, że mąż za dużo wydał. Biorę na klatę nic nie mówiąc.

Nie oczekuj że mąż się dostosuje, super nie oczekuję, ale ja dostosować się muszę, do męża, do jego charakteru pracy jaki sobie sam narzucił będąc swoim szefem. Oczywiście mąż nie musi się dostosować do tego, że jest dziecko i syn jest nasz wspólny, tez od niego tego nie oczekuję.

Co do potrzeb, większość spełniam sobie sama, ale potrzeby przytulania i bliskości bez kochanego czlowieka sama sobie nie dam.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: Caliope »

Jeszcze jedna rzecz, jeśli mam żyć bez oczekiwań, to mogę zapomnieć o czułości, współczuciu, szacunku, rozwadze, zainteresowaniu, czasie i intymności. No cóż najgorzej jest chyba, nie oczekiwać szacunku od drugiej strony, bo to jest podstawą dla mnie. Czyli mąż może robić ze mną co zechce, a ja mam siedzieć cicho.
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: Czy warto mieć nadzieję? czy to koniec.

Post autor: JolantaElżbieta »

Nieoczekiwanie nie oznacza, że ma się siedzieć cicho jak ktoś nas krzywdzi. Prawo do obrony mamy zawsze:-) To nie są tożsame rzeczy - warto się zagłębić o co w ogóle chodzi z tym nieoczekiwaniem, bo może niewłaściwie jest rozumiane:-(
ODPOWIEDZ