Nawet moja psycholog takie coś powiedziała do męża na terapii
I tak rzeczywiście jest to stwierdzenie to samo sedno czy nam się to podoba czy nie .....
Moderator: Moderatorzy
Zgoda. Z drugiej strony trudno sobie wyobrazić, że chamski, przemocowy i pewny siebie mąż pisze na forum i szuka pomocy.
Dla mnie pogodzenie się z tym faktem było początkiem wychodzenia z poczucia bycia ofiarą, które do niczego nie prowadzi. Albo obwiniam siebie, że byłam taka głupia, albo męża, że okazał się głupi. Co mi z tego? Skoro decyduję się na wierność Bogu i przysiędze małżeńskiej, to jednocześnie akceptuję: tak wybrałam i kropka.
Długo Ci Małgorzto zajęło dojście do takiego stanu? W innym wątku doczytałam, że gdzieś z pół roku? Podejrzewam, że włożyłaś też ogrom swojej pracy nad sobą. Jesteś pod opieką jakiegoś terapeuty, czy wszystko sama?Małgorzata Małgosia pisze: ↑25 lut 2020, 10:39
Dla mnie pogodzenie się z tym faktem było początkiem wychodzenia z poczucia bycia ofiarą, które do niczego nie prowadzi. Albo obwiniam siebie, że byłam taka głupia, albo męża, że okazał się głupi. Co mi z tego? Skoro decyduję się na wierność Bogu i przysiędze małżeńskiej, to jednocześnie akceptuję: tak wybrałam i kropka.
Do czego doprowadzi mnie obwinianie męża, albo siebie?
Moim zdaniem tylko do rozwodu i do odrzucenia wartości sakramentu, albo do nieustannego samobiczowania się: jaka to ja jestem nieszczęśliwa, o ja biedna, niech cały świat legnie teraz u mych stóp, żeby mi wynagrodzić. Albo: o ja biedna, niosę na barkach cierpienie całego świata, dźwigam krzyż i czuję się jak Chrystus, co tam On, ja to dopiero się poświęcam dla zbawienia tego swiata.
Trochę to brutalne co piszę, ale jeżeli chodzi o mnie samą to tak to zobaczyłam. Bardzo nie lubię trwać w roli ofiary, mówię temu dosyć i widzę, że dzięki temu Bóg otrzymuje ode mnie zielone światło, że wreszcie może zacząć działać w moim życiu.
To on niósł krzyż, On umarł na krzyżu, ja nie mam być Nim i jak cierpiętnik wlec swojego krzyża, do którego jeszcze sama dokładam kolejne warstwy, zeby było ciężej.
On za te wszystkie okrutne zachowania męża wobec mnie, za mój brak miłosci do niego i wobec siebie już umarł. Nie ja mam umierać. Moim zdaniem to jest też pycha.
Bo czym innym jest zgoda na cierpienie, a czym innym cierpiętnictwo.
Ja biorę swój krzyż przebaczając mężowi, że opuścił mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia i decydując się na trwanie w wierności takiemu niewiernemu mężowi. Nie odpłacam mu pięknym za nadobne.
"Widziały gały co brały" po prostu. Nie podmienili go kosmici, pewne cechy zawsze miał, a tylko ja w pewien sposób poślubiłam swoją fantazję na jego temat. Czy to jego wina?
Absolutnie nie.
Odkąd mąż mnie poinformował, że koniec małżeństwa (na marginesie-leżałam wtedy na łóżku rehabilitacyjnym, a on siedział na krześle obok i niezwykle szczęśliwy był, że wreszcie wyjawił prawdę ) do teraz mija już prawie 8 miesięcy. Natomiast jakakolwiek praca nad sobą zaczęła się na początku września, kiedy wysłuchałam świadectwa Ani Jednej o wartości obrączki i zrozumiałam w jednej chwili, że nie idę właściwą drogą. Wtedy też zarejestrowałam się na forum i na początku pomagało mi w otwieraniu oczu czytanie odpowiedzi doświadczonych Sycharków w różnych wątkach, słuchanie konferencji sycharowskich, rozważanie Procesu przebaczania, modlitwa egzorcyzmem małżeńskim, w ogóle mnóstwo modlitwy, bo byłam na zwolnieniu lekarskim przez ten cały czas, następnie dołączenie do grupy modlitewnej na Skype, a teraz na 12 kroków. Do psychologa zaczęłam chodzić ok.miesiąc temu, więc wszystko do czego doszłam wewnętrznie to efekt bycia blisko z Bogiem i wspólnotą Sychar.Chile pisze: ↑25 lut 2020, 13:47Długo Ci Małgorzto zajęło dojście do takiego stanu? W innym wątku doczytałam, że gdzieś z pół roku? Podejrzewam, że włożyłaś też ogrom swojej pracy nad sobą. Jesteś pod opieką jakiegoś terapeuty, czy wszystko sama?Małgorzata Małgosia pisze: ↑25 lut 2020, 10:39
Dla mnie pogodzenie się z tym faktem było początkiem wychodzenia z poczucia bycia ofiarą, które do niczego nie prowadzi. Albo obwiniam siebie, że byłam taka głupia, albo męża, że okazał się głupi. Co mi z tego? Skoro decyduję się na wierność Bogu i przysiędze małżeńskiej, to jednocześnie akceptuję: tak wybrałam i kropka.
Do czego doprowadzi mnie obwinianie męża, albo siebie?
Moim zdaniem tylko do rozwodu i do odrzucenia wartości sakramentu, albo do nieustannego samobiczowania się: jaka to ja jestem nieszczęśliwa, o ja biedna, niech cały świat legnie teraz u mych stóp, żeby mi wynagrodzić. Albo: o ja biedna, niosę na barkach cierpienie całego świata, dźwigam krzyż i czuję się jak Chrystus, co tam On, ja to dopiero się poświęcam dla zbawienia tego swiata.
Trochę to brutalne co piszę, ale jeżeli chodzi o mnie samą to tak to zobaczyłam. Bardzo nie lubię trwać w roli ofiary, mówię temu dosyć i widzę, że dzięki temu Bóg otrzymuje ode mnie zielone światło, że wreszcie może zacząć działać w moim życiu.
To on niósł krzyż, On umarł na krzyżu, ja nie mam być Nim i jak cierpiętnik wlec swojego krzyża, do którego jeszcze sama dokładam kolejne warstwy, zeby było ciężej.
On za te wszystkie okrutne zachowania męża wobec mnie, za mój brak miłosci do niego i wobec siebie już umarł. Nie ja mam umierać. Moim zdaniem to jest też pycha.
Bo czym innym jest zgoda na cierpienie, a czym innym cierpiętnictwo.
Ja biorę swój krzyż przebaczając mężowi, że opuścił mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia i decydując się na trwanie w wierności takiemu niewiernemu mężowi. Nie odpłacam mu pięknym za nadobne.
"Widziały gały co brały" po prostu. Nie podmienili go kosmici, pewne cechy zawsze miał, a tylko ja w pewien sposób poślubiłam swoją fantazję na jego temat. Czy to jego wina?
Absolutnie nie.
Nikt tu Przegranemu nic nie insynuował. Po prostu pytaliśmy go, czy zarzuty wobec niego, postawione tu na forum przez jego żonę, są prawdziwe. Przede wszystkim ten o kilkakrotnym zastosowaniu przemocy fizycznej, ale również inne. Żeby pomóc, zrozumieć jego sytuację, taka wiedza wydała się mi - i nie tylko mi - potrzebna. Przegrany nie odpowiedział. Ani ochrona anonimowości, ani zarzucenie żonie kłamstwa w tej sprawie, ani informacja o rozstrzygnięciach sądowych nie ma tu nic do rzeczy. Sąd mógł tylko stwierdzić, czy są dowody potwierdzające oskarżenie - i orzekł, że ich nie było. A żona mogła kłamać, ale nie w zasadniczej kwestii. Przyznam, że zupełnie nie rozumiem, dlaczego gospodarz tego wątku nie chce odpowiedzieć.tata999 pisze: ↑24 lut 2020, 21:33 Dlaczego insynuujecie, że Przegrany37 używał przemocy fizycznej i to do tego stopnia, że ofiara "wylądowała w szpitalu"? Zwłaszcza po tym, jak Przegrany37 napisał, że po przeprowadzonym śledztwie w sądzie kryminalnym został uniewinniony i zakaz zbliżania zniesiony. [...] Taki publiczny lincz na forum katolickim.
Widzisz Przegrany - Twoja żona nie chciała być uległa, nie zaakceptowała dominatora nad sobą, roli dziewczynki, której trzeba pokazywać nowy świat, wysyłać ją, żeby się odnalazła. Moim zdaniem dobrze, że nie weszła w taką rolę, bo to nie dawało żadnych szans na zbudowanie zdrowych relacji. Trwanie w takim układzie byłoby z wielką szkodą dla Was obojga. Nie oceniam w żadnym stopniu, jak ten sprzeciw wyraziła, ani błędów z jej strony, bo jej teraz tutaj nie ma.Przegrany37 pisze: ↑25 lut 2020, 16:57 Moja rodzina, ojciec bardziej dominujący, mama uległa. Ale się dogadują. Ja byłem w roli dominatora, pokazałem nowy świat, wysłałem na zajęcia, żeby się odnalazła.
A mogę spytać, czy macie dzieci? Nie musisz oczywiście odpowiadać. Mnie właśnie posiadanie małych dzieci mocno blokuje - mąż jest dla nich dobrym ojcem. Oczywiscie znam te wszystkie teorie o złych wzorcach w rodzinie bez miłości, w rodzinie w obłudzie. Ale i tak mnie to blokuje. Boję się konsekwencji dla dzieci.Małgorzata Małgosia pisze: ↑25 lut 2020, 16:34 Odkąd mąż mnie poinformował, że koniec małżeństwa (na marginesie-leżałam wtedy na łóżku rehabilitacyjnym, a on siedział na krześle obok i niezwykle szczęśliwy był, że wreszcie wyjawił prawdę ) do teraz mija już prawie 8 miesięcy. Natomiast jakakolwiek praca nad sobą zaczęła się na początku września, kiedy wysłuchałam świadectwa Ani Jednej o wartości obrączki i zrozumiałam w jednej chwili, że nie idę właściwą drogą. Wtedy też zarejestrowałam się na forum i na początku pomagało mi w otwieraniu oczu czytanie odpowiedzi doświadczonych Sycharków w różnych wątkach, słuchanie konferencji sycharowskich, rozważanie Procesu przebaczania, modlitwa egzorcyzmem małżeńskim, w ogóle mnóstwo modlitwy, bo byłam na zwolnieniu lekarskim przez ten cały czas, następnie dołączenie do grupy modlitewnej na Skype, a teraz na 12 kroków. Do psychologa zaczęłam chodzić ok.miesiąc temu, więc wszystko do czego doszłam wewnętrznie to efekt bycia blisko z Bogiem i wspólnotą Sychar.
Wiesz, że identyczne pytania mogłaby zadać Twoja żona?