W poszukiwaniu siebie!
: 17 mar 2020, 18:38
Dzień dobry,
na prośbę Nino tworzę nowy wątek, by opowiedzieć, w jaki sposób udało mi się zbudować siebie na nowo, żyjąc w separacji z mężem już 5 lat. Dołączcie do mnie proszę ze swoimi historiami, bo być może te historie będą wsparciem dla innych osób korzystających z tego forum, a obecnie bardzo cierpiących z powodu niezrozumienia, odrzucenia, czy brak miłości i zainteresowania ze strony swojego męża/żony.
Nie będę zbyt szczegółowo opisywać swojego kryzysu w małżeństwie, bo to już jest przeszłość. Było źle już po 4 latach po ślubie i ten kryzys tylko się nasilał pomimo kilku podjętych psychoterapii. Przyznam, że każdą z terapii traktowałam jak swoje 5 minut, albo wykorzystam i przepracuję siebie, albo stracę ten czas, pozostając nadal w roli ofiary. Mój mąż nie chciał pracować nad sobą, pomimo tego, że alkohol niszczył coraz bardziej nas i naszą rodzinę. Widząc brak współpracy, szłam sama do przodu. Na prośbę dzieci w końcu przeszedł swoją terapię dla uzależnionych, ale to nic nie zmieniło już w naszych relacjach a wręcz przeciwnie. Ja czułam nienawiść, żal, niezrozumienie i odrzucenie.
Ruszyłam w drogę do siebie sama. To był też czas mojego nawrócenia (2012 rok). Przeszłam Seminarium Wiary. Na modlitwie wstawienniczej poprosiłam o łaskę przebaczenia i ją otrzymałam. Jest ze mną do dzisiaj. Bóg codziennie daje mi znać, jak bardzo mnie kocha i tą miłością każe dzielić się z innymi, więc to robię i paradoksalnie nic nie tracę, ale zostaję napełniona jeszcze większą miłością. Należę do Wspólnoty (nigdy nie należałam do żadnej "organizacji"). Jeżdżę na różne rekolekcje wspólnotowe. W tym roku przeszłam Camino Primitivo (320 km) do Santiago de Compostela, spełniając swoje największe marzenie i robiąc sobie prezent na urodziny.
Na terapiach i poza nimi dowiedziałam się o sobie sporo. Poznałam swoje przekonania, które jak kotwice ciągnęły mnie w dół. Jednym z takich przekonań była separacja. Mocno wierzyłam w to, że jako katolik nie mam do niej prawa. Nie uwierzycie, ale wtedy kupiłam płytę (a raczej dwie w komplecie) ks. Marka Dziewieckiego Bóg vs cierpienie i przesłuchałam je 8 razy. Za każdym razem słyszałam coś innego ważnego, ale zawsze słyszałam swoją historię. To był bodziec do podjęcia decyzji o osobnym zamieszkaniu, bo na zło, które miało miejsce, nie miałam już zgody.
Doświadczyłam braku pieniędzy, długów, pogorszenia jakości mojego życia, ale jednocześnie nauczyłam się bezgranicznie ufać Jemu. I ta ufność daje mi pokój niezależnie od sytuacji, bo wiem, że nie jestem osamotniona pomimo tego, że jestem sama. Lubię siebie i lubię ze sobą przebywać. Odkryłam, że w życiu trzeba DAWAĆ a nie BRAĆ. Jeśli związek ma przetrwać, to obie strony powinny być nastawione na DAWANIE siebie drugiemu a nie na BRANIE, bo wtedy rodzą się rozczarowania i pretensje. Drugi człowiek nie jest po to, by spełniać nasze oczekiwania. Dlatego nie zgadzam się z tym, że do jedności potrzeba dwóch połówek pomarańczy. Do jedności potrzeba dwóch pełnych pomarańczy, bo będąc w pełni sobą możemy dać siebie innym bez oczekiwania czegoś w zamian.
na prośbę Nino tworzę nowy wątek, by opowiedzieć, w jaki sposób udało mi się zbudować siebie na nowo, żyjąc w separacji z mężem już 5 lat. Dołączcie do mnie proszę ze swoimi historiami, bo być może te historie będą wsparciem dla innych osób korzystających z tego forum, a obecnie bardzo cierpiących z powodu niezrozumienia, odrzucenia, czy brak miłości i zainteresowania ze strony swojego męża/żony.
Nie będę zbyt szczegółowo opisywać swojego kryzysu w małżeństwie, bo to już jest przeszłość. Było źle już po 4 latach po ślubie i ten kryzys tylko się nasilał pomimo kilku podjętych psychoterapii. Przyznam, że każdą z terapii traktowałam jak swoje 5 minut, albo wykorzystam i przepracuję siebie, albo stracę ten czas, pozostając nadal w roli ofiary. Mój mąż nie chciał pracować nad sobą, pomimo tego, że alkohol niszczył coraz bardziej nas i naszą rodzinę. Widząc brak współpracy, szłam sama do przodu. Na prośbę dzieci w końcu przeszedł swoją terapię dla uzależnionych, ale to nic nie zmieniło już w naszych relacjach a wręcz przeciwnie. Ja czułam nienawiść, żal, niezrozumienie i odrzucenie.
Ruszyłam w drogę do siebie sama. To był też czas mojego nawrócenia (2012 rok). Przeszłam Seminarium Wiary. Na modlitwie wstawienniczej poprosiłam o łaskę przebaczenia i ją otrzymałam. Jest ze mną do dzisiaj. Bóg codziennie daje mi znać, jak bardzo mnie kocha i tą miłością każe dzielić się z innymi, więc to robię i paradoksalnie nic nie tracę, ale zostaję napełniona jeszcze większą miłością. Należę do Wspólnoty (nigdy nie należałam do żadnej "organizacji"). Jeżdżę na różne rekolekcje wspólnotowe. W tym roku przeszłam Camino Primitivo (320 km) do Santiago de Compostela, spełniając swoje największe marzenie i robiąc sobie prezent na urodziny.
Na terapiach i poza nimi dowiedziałam się o sobie sporo. Poznałam swoje przekonania, które jak kotwice ciągnęły mnie w dół. Jednym z takich przekonań była separacja. Mocno wierzyłam w to, że jako katolik nie mam do niej prawa. Nie uwierzycie, ale wtedy kupiłam płytę (a raczej dwie w komplecie) ks. Marka Dziewieckiego Bóg vs cierpienie i przesłuchałam je 8 razy. Za każdym razem słyszałam coś innego ważnego, ale zawsze słyszałam swoją historię. To był bodziec do podjęcia decyzji o osobnym zamieszkaniu, bo na zło, które miało miejsce, nie miałam już zgody.
Doświadczyłam braku pieniędzy, długów, pogorszenia jakości mojego życia, ale jednocześnie nauczyłam się bezgranicznie ufać Jemu. I ta ufność daje mi pokój niezależnie od sytuacji, bo wiem, że nie jestem osamotniona pomimo tego, że jestem sama. Lubię siebie i lubię ze sobą przebywać. Odkryłam, że w życiu trzeba DAWAĆ a nie BRAĆ. Jeśli związek ma przetrwać, to obie strony powinny być nastawione na DAWANIE siebie drugiemu a nie na BRANIE, bo wtedy rodzą się rozczarowania i pretensje. Drugi człowiek nie jest po to, by spełniać nasze oczekiwania. Dlatego nie zgadzam się z tym, że do jedności potrzeba dwóch połówek pomarańczy. Do jedności potrzeba dwóch pełnych pomarańczy, bo będąc w pełni sobą możemy dać siebie innym bez oczekiwania czegoś w zamian.