Moja/ Nasza historia

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

UfamPanu
Posty: 17
Rejestracja: 03 maja 2018, 0:57
Płeć: Kobieta

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: UfamPanu »

Akacja pisze: 16 kwie 2020, 2:18 Hej, kobieto jak mówisz, że nie modlisz się za męża to się nie dziw, że hordy szatanów go powiązały :(
Proszę przeczytaj książki ojca Dolindo: Jezus do serca mam i Jezus do rodziny. Tam jest napisane, że Jezus chce abyś pierwszą duszę zdobyła dla Niego i jest nią dusza Twojego męża. Następne to dusze Twoich dzieci.
Ja też odmówiłam nowenne pompejańską ale w intencji męża, aby wyszedł z nałogu. A potem inne modlitwy za niego i też pościłam w niektóre piątki... a teraz też się modlę za nas i za męża, kilka dni przerwę modlitwę i już widzę jak wchodzi zło do nas i nas chce rozdzielić. Bez różańca tzn. bez Maryi i Jezusa nie uratujesz męża i dzieci. Zadbałaś o siebie to teraz zajmij się duszami Tobie powierzonymi :) wierząc w Bożą miłość uwierz, że Twoja modlitwa za męża i wyrzeczenia mogą go uratować. Czy wiesz, że gdyby teraz umarł prawie na pewno byłby potępiony? Teraz jest nieżywy więc proś Dawcę Życia żeby dał mu życie, nowe czyste serce a jego pragnienia zamienił na pragnienie miłości. To jest możliwe, Bóg może wszystko.
Akacjo, dziękuję za motywację. To nie jest tak, że się zupełnie nie modlę za męża, codziennie wspominam w pacierzu, ale niewątpliwie przygasł ten żar "bardzo chcę Ci pomóc, niezależnie od wszystkiego"; chodzi mi o to, że jest we mnie w tej chwili tyle gniewu i złości na Jego zachowanie, że mam ogromny problem, żeby to przezwyciężać i modlić się z miłości (w postawie, nie uczuciu).
Na głowę doskonale rozumiem, że to błędne koło, ale to tylko powoduje moją frustrację, że "nie daję rady".
Akacja
Posty: 123
Rejestracja: 18 gru 2019, 4:31
Płeć: Kobieta

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Akacja »

Ja też nie dawałam rady, bo moja nienawiść przerastała wielokrotnie ledwo tlącą się miłość.. Jednak kto jak nie Ty powinnaś się modlić za męża? Może nikt się za niego nie modli, a już na pewno nie Kowalska.
Czytałam ostatnio św. Hildegardę, pisała ona, że mężczyzna zaczyna pałać niewłaściwym pożądaniem albo
-przez klątwę, czary jakieś wiązania okultystyczne, które mogła np. zrobić Kowalska lub Twoja "przyjaciółka pełna zazdrości
-albo jeśli szatan zachęci go do zakochania się.

No raczej pewne, że Twój mąż jest w którymś przypadku.
Więc na logikę jak On sam ma z tego wyjść?
Moim zdaniem tu potrzeba modlitwy z grubej rury a nie tylko wspomnień w krótkim pacierzu..

Zacznij się złościć na prawdziwego wroga a mężu przebaczaj, nieprzebaczenie jest orężem w rękach szatana, jeśli przebaczysz to wyrwiesz oręż swojemu rzeczywistemu wrogowi, który dniem i nocą atakuje was.

"Kochajcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych którzy was prześladują"
Longines
Posty: 67
Rejestracja: 03 sty 2020, 11:01
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Longines »

Akacja pisze: 16 kwie 2020, 2:18 Hej, kobieto jak mówisz, że nie modlisz się za męża to się nie dziw, że hordy szatanów go powiązały :(
(...) Twoja modlitwa za męża i wyrzeczenia mogą go uratować. Czy wiesz, że gdyby teraz umarł prawie na pewno byłby potępiony? Teraz jest nieżywy więc proś Dawcę Życia żeby dał mu życie, nowe czyste serce a jego pragnienia zamienił na pragnienie miłości. To jest możliwe, Bóg może wszystko.

Akacja pisze: 16 kwie 2020, 2:18 Hej, kobieto jak mówisz, że nie modlisz się za męża to się nie dziw, że hordy szatanów go powiązały :(
(...)Bez różańca tzn. bez Maryi i Jezusa nie uratujesz męża i dzieci. Zadbałaś o siebie to teraz zajmij się duszami Tobie powierzonymi :) wierząc w Bożą miłość uwierz, że Twoja modlitwa za męża i wyrzeczenia mogą go uratować. Czy wiesz, że gdyby teraz umarł prawie na pewno byłby potępiony? Teraz jest nieżywy więc proś Dawcę Życia żeby dał mu życie, nowe czyste serce a jego pragnienia zamienił na pragnienie miłości. To jest możliwe, Bóg może wszystko.
Sugerowalbym bardziej ostrożnie podchodzić do komentowania w taki sposób.
Nie robisz tym nic dobrego, a autorkę tematu pogrążasz w poczuciu winy i bardzo złych emocjach. Kobieta ma swoje przejścia. Pisze, że doświadczyła przemocy psychicznej i fizycznej. Tego nie usprawiedliwia nic. Mąż poszedł do innej i założył nową rodzinę. To jego wybór i jego konsekwencje. Dorosły człowiek ponosi odpowiedzialność za swoje decyzje i ona miała na to ograniczony wpływ, jeśli w ogóle jakiś.
To jak ten facet skończy to jest jego sprawa. Może to obciążać jej psychikę, ale nie jest za to odpowiedzialna.

Dowalanie sobie "gdybym się bardziej modliła, gdybym była lepsza" to ślepy zaułek. Nie ma idealnych ludzi. Dlatego człowiek w jej sytuacji zawsze może sobie znaleźć jakieś braki i rozpaczać, że nie było się lepszym.
A takie komentarze potrafią być krzywdzące.

Do autorki tematu:
Świat nie jest idealny. Przykro mi, że masz takie przejścia. Wiara Ci pomaga? To świetnie.
Nauczyć się cieszyć życiem po czymś takim nie jest łatwo, ale warto. Paradoksalnie: po czymś takim życie potrafi smakować jak nic innego.
Ale nie wbijaj się w poczucie winy i nie biegaj jak chomik w kole z myślami "jakbym sie wiecej modliła/jakbhm sie bardziej starała itd". To Ci nic nie da poza bólem i zmarnowanym czasem.
Życie jest darem od Boga i konczy sie z każdą kolejną minutą. Nie zawsze można mieć takie jak się wymarzyło, ale nie wolno tego marnować. O siebie też musisz zadbać i też masz prawo być szczęśliwa (co jest możliwe nawet po rozpadzie rodizny i maleństwa). Jeśli nje umiesz o to zadbać ze zdrowego egoizmu, to zrób to dla dzieci. Slaba, wiecznie rozpaczająca matka pogrążona w czarnych myślach i poczuciu winy- nie pozostanie to bez wplywu na dzieci.
Ewuryca

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Ewuryca »

Zgadzam się z Longines. Modlitwa za męża jest ważna ale nie wydaje mi się aby miała stać się sensem życia. Po paru latach kiedy mąż odszedł trzeba się z tym pogodzić, iść do przodu, i żyć tak jak można najlepiej. Mamy kochać bliźniego swego jak siebie samego - nie bardziej.
Longines
Posty: 67
Rejestracja: 03 sty 2020, 11:01
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Longines »

Ewuryca pisze: 17 kwie 2020, 12:12 Mamy kochać bliźniego swego jak siebie samego - nie bardziej.
To jest to. Warto się dogłębnie zastanowić nad tymi słowami. Ten cytat znają wszycy, ale 99% ludzi rozumie z tego tylko ten pierwszy człon. I yak jesteśmy wychiwywani. Masz kochać innych, ale siebie nie szanujesz. Wielu ludzi ma wpojony taki odruch, że jak pomyśli o sobie i swoich potrzebach, to z automatu uruchamia się wstyd i poczucie winy "ty egoisto, myślisz o sobie".
To jest pułapka. Zwłaszcza w małżeństwie. Człowiek poświęca, daje z siebie, rezygnuje z siebie, toleruje przesuwanie granic i myśli, że to wyjdzie na dobre kiedyś tam. Tak się nie dzieje.

Jak możesz kochać bliźniego swego jeśli nie szanujesz samego/samej siebie?
Pójdę krok dalej. Poczucie winy jest odruchem zdrowym, kiedy robimy coś złego. Wtedy jest to impuls do naprawienia szkody. Ale jak żyjesz chronicznie w takim stanie i taplasz się w nim, dowalasz sobie, to staje się to neurotyczne. Takie poczucie winy jest na pewnym poziomie stanem nienawiści i pogardy do samego siebie. Wiec jak to wtedy z tą miłością do bliźniego? Skąd znajdziesz motywację do miłości bliźniego skoro do siebie czujesz nienawiść? Co się wtefy dzieje?
Gorzkniejesz i zaczynasz nienawidzić ludzi.
UfamPanu
Posty: 17
Rejestracja: 03 maja 2018, 0:57
Płeć: Kobieta

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: UfamPanu »

Dziękuję za Wasze komentarze.
Przemoc Męża największa była wobec Dzieci, wobec mnie znikoma.

Jak we wszystkim, próbuję znaleźć złoty środek. Jak nie mam siły się modlić zamawiam Mszę (także za Kowalską).
Zapewne powinnam regularniej, silniej ale uczę się też odpuszczać, nie być perfekcyjna i idealna.
Nie potrafię rozróżnić, kiedy jest to moja "zwykła" niemoc, na którą mogę sobie pozwolić a kiedy działanie złego, które powinnam przewalczać.
Napisałam, że zrobiłam sporo dla siebie, nie napisałam jak bardzo wcześniej siebie i swoje potrzeby unieważniałam.

Jestem optymistką, widzę szklankę do połowy pełną właściwie w każdej sytuacji.
W najgorszym emocjonalnie okresie Bóg postawił mi na drodze wspaniałych Ludzi, mimo bólu i rozdarcia, mimo wielu wylanych łez, to był jeden z najlepszych okresów w moim życiu. Nie mam wątpliwości, że chcę wypełnić Jego wolę, w praktyce ciągle jednak brakuje mi odwagi i pokory. Chciałabym nie spaprać Jego planów, chciałabym dobrze dla Dzieci, Męża, ale już nie kosztem siebie. Uczę się... ;-)
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Nirwanna »

UfamPanu pisze: 17 kwie 2020, 18:40 Nie potrafię rozróżnić, kiedy jest to moja "zwykła" niemoc, na którą mogę sobie pozwolić a kiedy działanie złego, które powinnam przewalczać.
Osobiście uważam, w sensie - jest to moje doświadczenie - że bardzo sprawdza się tu 12 Kroków oraz poddanie się oglądowi kierownika duchowego. Jedno i drugie uczy mnie rozróżniać to i w wolności wybierać dobro.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Monti »

Akacja pisze: 17 kwie 2020, 1:49 Czytałam ostatnio św. Hildegardę, pisała ona, że mężczyzna zaczyna pałać niewłaściwym pożądaniem albo
-przez klątwę, czary jakieś wiązania okultystyczne, które mogła np. zrobić Kowalska lub Twoja "przyjaciółka pełna zazdrości
-albo jeśli szatan zachęci go do zakochania się.

No raczej pewne, że Twój mąż jest w którymś przypadku.
Więc na logikę jak On sam ma z tego wyjść?
Moim zdaniem tu potrzeba modlitwy z grubej rury a nie tylko wspomnień w krótkim pacierzu..
Akacjo, ja bym nie doszukiwał się jakichś kwestii okultystycznych czy demonicznych. Samo zakochanie się jest typową ludzką reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli. Emocje, które towarzyszą temu stanowi, same w sobie są neutralne moralnie. Ocenie moralnej podlega dopiero czyn, czyli konieczna jest decyzja danego człowieka, co robi z emocjami, które mu towarzyszą. I nawet sam czyn, który oceniamy negatywnie (np. cudzołóstwo) zazwyczaj nie wiąże się z klątwą czy tym podobnymi rzeczami, tylko jest to zwyczajna ludzka słabość, z biologicznego punktu widzenia w pewnym sensie naturalna, a teologicznie wytłumaczalna jako konsekwencja grzechu pierworodnego.
Przestrzegam też przed wyrokowaniem, że dana osoba, gdyby dzisiaj umarła, byłaby prawie na pewno potępiona. Nikt z nas nie ma wglądu w serce innych ludzi. Kościół też o nikim nie orzekł, że jest potępiony.
I jeszcze kwestia modlitwy. Zgadzam się, że modlitwa wstawiennicza jest bardzo ważna, podobnie jak post w jakiejś intencji. Natomiast to też nie jest tak, że Pan Bóg bez naszych modlitw nie wie, czego potrzebujemy (my czy nasi małżonkowie). I też bez naszych modlitw Bóg szuka każdego (nas także, bo czasem może okazać się, że jesteśmy dalej od niego niż ci, których uważamy za pogubionych). Więc sugeruję Ci trochę wyluzować w takim sensie, żeby pozbyć się takiego podejścia do wiary, które chyba nie pomaga w nawiązywaniu relacji z Nim.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: tata999 »

Monti pisze: 17 kwie 2020, 19:55 (...) zakochanie jest reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli. Emocje, które towarzyszą temu stanowi, same w sobie są neutralne moralnie. Ocenie moralnej podlega dopiero czyn, czyli konieczna jest decyzja danego człowieka, co robi z emocjami, które mu towarzyszą.
Czy mógłbym prosić o źródło tych twierdzeń i ewentualnie jakieś argumenty na poparcie?
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Lawendowa »

tata999 pisze: 17 kwie 2020, 21:27
Monti pisze: 17 kwie 2020, 19:55 (...) zakochanie jest reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli. Emocje, które towarzyszą temu stanowi, same w sobie są neutralne moralnie. Ocenie moralnej podlega dopiero czyn, czyli konieczna jest decyzja danego człowieka, co robi z emocjami, które mu towarzyszą.
Czy mógłbym prosić o źródło tych twierdzeń i ewentualnie jakieś argumenty na poparcie?
Proszę bardzo:
https://info.dominikanie.pl/2014/03/koc ... co-zrobic/
https://www.niedziela.pl/artykul/55175/ ... zakochanie
http://www.kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/pu ... a-zbawieni
była też na YT konferencja śp. ks.Krzysztofa Grzywocza, ale niestety już nie jest dostępna.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Monti »

Lawendowa pisze: 17 kwie 2020, 22:01
tata999 pisze: 17 kwie 2020, 21:27
Monti pisze: 17 kwie 2020, 19:55 (...) zakochanie jest reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli. Emocje, które towarzyszą temu stanowi, same w sobie są neutralne moralnie. Ocenie moralnej podlega dopiero czyn, czyli konieczna jest decyzja danego człowieka, co robi z emocjami, które mu towarzyszą.
Czy mógłbym prosić o źródło tych twierdzeń i ewentualnie jakieś argumenty na poparcie?
Proszę bardzo:
https://info.dominikanie.pl/2014/03/koc ... co-zrobic/
https://www.niedziela.pl/artykul/55175/ ... zakochanie
http://www.kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/pu ... a-zbawieni
była też na YT konferencja śp. ks.Krzysztofa Grzywocza, ale niestety już nie jest dostępna.
Warto też powołać fragment z Katechizmu Kościoła Katolickiego:
"Uczucia same w sobie nie są ani dobre, ani złe. Nabierają one wartości moralnej w takiej mierze, w jakiej faktycznie zależą od rozumu i od woli. Uczucia nazywane są dobrowolnymi "albo dlatego, że nakazuje je wola, albo dlatego, że ich nie zabrania" (Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, I-II, 24, 1). Doskonałość dobra moralnego lub ludzkiego wymaga, by rozum kierował uczuciami (Por. Św. Tomasz z Akwinu, Summa theologiae, I-II, 24, 3)" (KKK 1767)
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Longines
Posty: 67
Rejestracja: 03 sty 2020, 11:01
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Longines »

tata999 pisze: 17 kwie 2020, 21:27
Monti pisze: 17 kwie 2020, 19:55 (...) zakochanie jest reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli. Emocje, które towarzyszą temu stanowi, same w sobie są neutralne moralnie. Ocenie moralnej podlega dopiero czyn, czyli konieczna jest decyzja danego człowieka, co robi z emocjami, które mu towarzyszą.
Czy mógłbym prosić o źródło tych twierdzeń i ewentualnie jakieś argumenty na poparcie?
Na ten temat jest mnóstwo literatury- zarówno religijnej jak i medycznej, filozoficznej, psychologicznej. Bardzo ciekawa jest psychologia ewolucyjna.
Warto się zainteresować i warto gleboko się zastanowić nad tym czym jest zauroczenie, zakochania a czym jest miłość.
Bo to są zupełnie inne kwestie, które niebezpiecznie jest mylić. Tym bardziej, że od dziecka karmieni jesteśmy fałszywymi obrazami na ten temat.

Zakochanie jest niezależną od nas reakcją hormonalną na pojawienie się w otoczeniu kogoś. Natura w ten sposób pcha nas w kierunku rozmnażania. Tyle i tylko tyle.
Nie ma w tym magii, mistycyzmu ani niczego wzniosłego, choć emocje są niesamowite. Panuje powszechne przekonanie, że ten stan jest czymś pozytywnym, dobrym. Błąd.
To po prostu jest. Tak jak noż. Nóż nie jest ani zły ani dobry- zależy jak użyjesz.
Młodzi ludzie się zakochują, są naćpani hormonami. To ma potencjał na coś dobrego- rodzina, wspólna przyszłość. Ale taki sam potencjał ma do tragedii, jak w przypadku historii opisanej w tym wątku i niezliczonej ilości innych opowieści.
A jak zakochanie przytrafi się komuś, kogo to unieszczęśliwia? Ksiądz, mnich tez może się zakochać. Mąż, żona po latach małżeństwa też może się zakochać w kimś innym.
Natura tak działa. Natura i biologia chcą, żebyśmy się rozmnażali i co jakiś czas nas do tego popychają.

Problemem jest dla nas to, że model monogamiczny jaki obowiązuje i w jakim chcemy żyć, to jest stosunkowo nowy. To jest twór naszej cywilizacji. Nasi przodkowie tak nie żyli. Zanim ludzkość uznała ten model, przez setki tysiecy lat przetrwanie naszych przodków i gatunku ludzkiego możliwe było tylko dzieki instynktom jakim podlegali. Jaskiniowcy nie łączyli nawet świadomie aktu kopulacji z narodzinami dziecka, bo odstęp czasowy był za duży by byli w stanie to ogarnąć prymitywnym umysłem. Wtedy instynkt i hormony pchały mężczyzn do kopulacji z wieloma kobietami, im silniejszy był samiec tym miał wieksze "branie". Kobiety też nie były wierne i monogamiczne, bo obdarzani względami pierwotni mężczyźni zapewniali pokarm i większe szanse na przetrwanie jej i jej dzieci. Jeśli z polowania nie wrócił jeden, była szansa ze zaopiekuje się inny. Inaczej ludzkość by nie przetrwała czasów, kiedy daleko jej było do bezpiecznej pozycji w łańcuchu pokarmkwym.

My te czasy znamy tylko z książek, muzeów i historii. Ale to w nas siedzi, bo jest w ludzkości znacznie dłużej niż liczą sobie religie jakie znamy.
I natura tak działa. Jej celem nie jest nasze szczęście, tylko zrealizowanie biologicznego celu: rozmnożenie się.
I motywuje nas popędem seksualnym i stanami takimi jak zakochanie.

Teraz: tragedia dzisiejszych czasów polega na tym, że cała kultura karmi nas bzdurami na ten temat i wpaja w nas kłamstwa np o połówkach pomaranczy. Zauważcie ze bajki, książki, romanse zawsze kończą sie na momencie kiedy bardzo zakochani ludzie w końcu mogą być razem. Napisy końcowe.
I nikt nie przygotowuje na to, że potem musi być ciężka praca, że ten stan naćpania hormonami sie skonczy.
A musi się skończyć. Zakochanie nie ma prawa trwać w nieskończoność, bo byłoby dla organizmu wrecz wyniszczające, czlowiek nie może tak na dłuższą metę funkcjonować. Hormony zawsze opadają.
Wg naukowców do 2 lat. Co potem?
Ano właśnie. Potem zaczynamy widzieć tą drugą osobę bardziej taka jaka faktycznie jest, a nie taką jak nam pokazuje naćpany hormonami mózg. Widizmy wiec wady, to co nam nie pasuje. To co nas wkurza. I decydujemy. Nie, nie dogadamy się.
Albo: to jest wspaniała osoba, będzie trudno sie dogadać w tym i tym obszarze, tutaj bede musial zrezygnować z czegoś, ten jej nawyk mnie wkurza, ale jestem w stanie z tym żyć, a tutaj trzeba kompromis jakiś wypracować. Zależy mi, może być trudnk, ale chcę.
Czym jest więc miłość? Wyborem.
Dopiero to jest ten moment w którym można mówić o miłości.

I większość ludzi tego nie rozumie. Ludzie chcą wszytsko mieć łatwo i na gotowe. Nie rozumieją już nawet, że wszystko smakuje lepiej, kiedy kosztuje trochę wysiłku. Idziesz do sklepu, kupujesz chleb, robisz kanapkę, jesz i 15 minut później nie pamiętasz o tym. Ale zgłębiasz temat, kupujesz składniki, wypiekasz własny chleb, raz nie wyjdzie, drugie podejście lepsze. Masz frajdę z tworzenia. Nie zapomnisz smaku swojego chleba już nigdy.
Tak samo z miłością. Ludzie chcą idealnego dopasowania, wiecznego zakochania, ale kiedy trzrba coś od siebie dać, wysiłek jakiś podjąć? To już nie. A jak strzeli hormonami znów i pojawi się zakochanie do kogoś innego, to dla nich oznacza ze tamto poprzednie jest nieważne, bo widocznie tak mialo być. I gonią za emocjami.

Instynkty są bardzo silne. Ten imperatyw natury jest bardzo potężnym impulsem. I kompletnie nie zależy od naszej woli. Dlatego nie jest Twoją winą czy grzechem jak się zakochasz w złym momencie. Kwestia co z tym zrobisz.
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: tata999 »

Lawendowa pisze: 17 kwie 2020, 22:01
tata999 pisze: 17 kwie 2020, 21:27
Monti pisze: 17 kwie 2020, 19:55 (...) zakochanie jest reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli. Emocje, które towarzyszą temu stanowi, same w sobie są neutralne moralnie. Ocenie moralnej podlega dopiero czyn, czyli konieczna jest decyzja danego człowieka, co robi z emocjami, które mu towarzyszą.
Czy mógłbym prosić o źródło tych twierdzeń i ewentualnie jakieś argumenty na poparcie?
Proszę bardzo:
https://info.dominikanie.pl/2014/03/koc ... co-zrobic/
https://www.niedziela.pl/artykul/55175/ ... zakochanie
http://www.kskrzysztofgrzywocz.pl/pl/pu ... a-zbawieni
była też na YT konferencja śp. ks.Krzysztofa Grzywocza, ale niestety już nie jest dostępna.
Dziękuję. Przeczytałem. Szukam jeszcze argumentacji, że "zakochanie jest reakcją, zazwyczaj niezależną od naszej woli".
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Nirwanna »

Na youtube tego nagrania ks. Grzywocza już nie ma, ale zostało na gloria.tv: https://gloria.tv/post/4UfVe7AvFM4X2kvnnfz4y9H7q

On trochę o tym mówi, o tym, że zakochanie jest nieświadomą reakcją na jakieś niezaspokojone potrzeby. No, ale nie będę spojlerować ;-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Ukasz

Re: Moja/ Nasza historia

Post autor: Ukasz »

Mam wrażenie, że mylimy tu zakochanie z elementarnymi emocjami, które powstają jako natychmiastowa, niezależna od świadomości reakcja na bodziec. Zakochanie się to proces, który trwa i nie dokonuje się mimowolnie, lecz tylko wtedy, kiedy pozwolimy mu toczyć się dalej. Podobnie zresztą w drugą stronę: gniew może przerodzić się w nienawiść, jeśli ma na to pozwolimy, i to nie jest obojętne moralnie.
Uczucie miłości może i powinno trwać między małżonkami dalece dłużej niż pierwsze zakochanie. Warto o te uczucia mądrze dbać. Wtedy mogą się pogłębiać i rozkwitać. Miłość nie sprowadza się do wyboru, jest od niej większa. Wybór to tylko jej część.
ODPOWIEDZ