I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

Żaden mąż nigdy nie będzie kolegą, jedynie znajomym jeśli taka jego wola, że chce odejść. Za dużo ran się sączy by się kolegować i rozmawiać po przyjacielsku. Twój mąż myśli o sielskim życiu, a niestety takie nie istnieje, wiemy to doskonale. Można się za niego pomodlić, zostawić go Bogu, ja zostawiłam dlatego czuję taką samą pustkę jakby mąż się wyprowadził.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Ruta »

elena pisze: 24 kwie 2021, 7:50 U mnie trudna walka duchowa, im więcej się modlę, tym większa wrogość ze strony męża. Już nawet nie pokazuje, ze chce być moim kolegą, tylko mówi wprost, ze zniszczyłem mu psychikę jako zła żona i nawet nie umie patrzeć mi w oczy a co dopiero ze mną mieszkać, no i żebym się zmieniała, ale dla siebie i przyszłego partnera, dla niego już nie. Podejrzewam, ze to ma też związek z nową znajomą. Jest ciężko, mąż snuje wizje sielskiego życia po rozwodzie, podkreślając, ze ja byłam złą żoną a on dobrym mężem. Dla siebie siłę widzę tylko w Bogu, innego pomysłu nie mam.
Eleno, masz bardzo dobry pomysł. Z Bogiem i tylko z Bogiem dasz radę przetrwać także i ten trudny okres.

To co opisujesz znam jako schemtat: podobnie zachowywał się mój mąż, gdy nawiązał romans i wielu innych mężów, gdy wpadli w kryzysy. Niezależnie od tego, czy żony o romansie wiedziały czy nie i czy wogóle mieli romans. Ja najpierw nie wiedziałam, bo ufałam mojemu mężowi, a potem bardzo długo nie dopuszczałam do siebie takiej myśli. Ale mąż i tak działał w schemacie. Nie wszystko w każdym przypadku się powtarza, ale wiele elementów tak. Spisuję taki obraz złożony w wielu relacji żon.

Z perspektywy schematu to wygląda tak: mężczyzna dostaje obsesji, że musi się rozstać z żoną. I to jest istota kryzysu, a nie cała reszta. Czasem ma romans, czasem chce dalej pić (czy inne rzeczy robić) - a żona "nie pozwala", czasem chodzi o finanse, więcej kasy dla siebie, albo o to, że pan chce mieć "wolność" - szczególnego rodzaju, bo od obowiązków - to w sferze motywacji naprawdę bardzo różnie bywa. Bywa, że wszystko na raz. Sednem jest obsesja uzyskania rozwodu.

1. Z początku próby często obejmują skłonienie żony, by to ona złożyła pozew o rozwód. Takie próby obejmują dwie skrajne postawy. Pierwsza to bardzo złe traktowanie żony, by pękła i się rozwiodła. Bywa agresja, upokarzanie, stałe presja, odsuwanie się, ranienie. Słowo rozwód może nawet nie paść, choć może też paść. Gdy to nie działa i żóna nie wchodzi w myślenie rozwodowe - płynnie przechodzi się od etapu drugiego - zwykle wtedy już są formułowane jasno postulaty rozwodowe - rozwiedź się ze mną, to nasza relacja się poprawi, napisz pozew, złóż pozew. Towarzyszą temu takie zrywy bycia miłym, nie ma za to lub jest bardzo mało bardzo złego traktowania, otwartej wrogości. Zjawiają się chwile takiej jakby szczerości, otwartości. W tych chwilach "szczere wyznania" są zawsze takie, że żona zaczyna patrzeć na sytuację tak jak chce mąż - jego oczami. To manipulacje. Zupełnym przypadkiem okazuje się, że jak żona się mężem rozwiedzie, to stanie się to o czym marzyła. Na przykłąd mąż wyremontuje mieszkanie. Albo pójdzie na leczenie, albo więcej czasu zacznie spędzac z dziećmi. Każdemu obiecamy według potrzeb.
Mój mąż "szczerze" mówił mi, że chce odejść, żeby sam podjąć decyzję czy będzie się leczył z nałogu - bo przy mnie czuje presję, a sądzi, że powinna to być jego decyzja, żeby w niej wytrwać. Więc ja powinnam się na to odejście zgdzić, znaczy się złożyć pozew, bo przecież chyba chcę, by się leczył. A on się przy mnie leczyć nie może. I przecież możemy jeszcze kiedyś być razem - tak chyba też mówił czasem.

2. Gdy i to nie działa i wiadomo już że pozwu ze strony żony nie będzie, następuje praca nad tym, by żona wyraziła zgodę na rozwód. To etap, gdy na żonę się już nie patrzy, gdy jest traktowana jak coś w rodzaju śmierdzącego obiektu, z którym trzeba mieć jak najmniej do czynienia, omijać wzrokiem, nie dać się dotknąć, trzymać dystans, traktować zimno. I posługiwać się argumentami racjonalnymi. Noż po nożu w serce żony.
A więc jest przekonywanie, że wtedy będzie dobrze i miło, że on już nie kocha, że nie ma sensu, że straci godność żona, jak się na rozwód nie zgodzi. Pada wiele raniących słów. Jest też obawinianie żony, by czuła się winna wszystkiemu, a już zwłaszcza temu, że mąz się z nią rozwodzi. Pojawia się za to ikona pani idealnej, która jest całkiem inna i zapewni szczęście - pani już obecnej, lub takiej której mąż "będzie szukał". Żona ma się zgodzić na rozwód i temu szczęściu nie przeszkadzać. Wystarczy, że zniszczyła męzowi tyle i tyle lat życia, powinna więc szybko go do szczęścia uwolnić i już więcej nie niszczyć. Pojawiają się też propozycje, by żona związała się z innym. Taka propozycja ma jednoznacznie dać żonie do zrozumienia, że "mi już nie zależy", jesteś wolna.
Jest też stopniowe budowanie określonej narracji wśród znajomych i rodziny. Nastawienia ich na wizję męża. I te osoby zaczynają czasem także naciskać na żonę by się zgodziła na rozwód, tłumaczyć, że powinna go uwolnić, że czego ona od niego chce i różne takie tam. Wiele osób od żóny się odsuwa - i ona wie, że uważają za wariatkę, która niszczyła męża i bardzo mu współczują, bo dowiedzieli się o niej "prawdy".
Czasem są też próby powrotu na tym etapie do nakłonienia żony, by jednak to ona złożyła pozew - czyli nawroty dręczenia żony, psychicznego, ale też innych. Pjawiają się nowe elementy też wtedy - jakieś zabieranie rzeczy, jakieś finansowe presje, naciski materialne - na przykład.
Stanowcze wyrażanie niezgody na rozwód często budzi agresję. I zimną nienawiść.

3. W międzyczasie, pan naprawdę składa pozew. Wtedy często znika. Albo zaczyna pić. Lub być bardzo agreswyny. Niektórzy wręcz przeciwnie - dążą do zbliżenia z żoną, by potem ją zostawić. Mąż po złożeniu pozwu robi zwykleto, co najbardziej zrani jego żonę. Jeden więc oprócz picia czy zniknięcia osobiście powie że złożył pozew, inny zadba o posłańca - to będzie osoba, która jest wobec óżny wredna, która żony nie lubi i z którą żóna czuje się źle, inny nie powie ani słowa i żonę zrani otrzymani epozwu, bez żadnego przygotowania, zapowiedzi.

... I tak to się kręci. Zmiany zachowań dają czasem po stronie żony nadzieję, że "coś się zmienia", że jakoś do męża dotarła. I wystawiają ją jeszcze bardziej na zranienia i ciosy. A to tylko zmiany strategii - na drodze do przekonania zony do zgody na rozwód.
Każde wewnętrzne wahanie nasila prześladowania ze strony męża i naciski.

Trudno sie przez to przechodzi. Ja od podjęcia wewnętrznej decyzji, jeszcze przed wyprowadzką męża, że nie zgodzę się na rozwód, bo rozwód nie mieści w mojej wizji małżeństwa, bo musiałabym zaprzeczyć sobie i temu w co wierzę, bo żadnego rozwodu mimo tego co robi mój mąz nie chcę, po przemyślanej decyzji, że upokorzę się przed męzem i mu powiem o sobie, o tym jak widzę sytuację i że chcę naprawy, a nie rozwodu - mimo tego, że byłam tego pewna, jednak miałam chwile, gdy pod presją omal się nie uginałam.

Żałuję, że nie wiedziałam, że jak mąz jest w obsesji rozwodowej, to wszystko co robi jest efektem obsesji rozwodowej, i agresja i bycie miłym i nie patrzenie na mnie też. To nie patrzenie bolało mnie bardzo. Wiem o czym piszesz Eleno i przykro mi, że też tego doświadczasz.

Myślę, że gdybym była bardziej uformowana wewnętrznie i więcej od razu odwoływała się do Boga, mniej do własnych sił i zasobów, oraz gdyby nie mój wewnętrzny bałagan - znosiłabym to wszystko łatwiej. Im bardziej jednoznaczną postawę zajmowałabym wobec męża - tym krócej trwałyby jego naciski. Bo przejście męża do kolejnej fazy oznacza, że dotychczasowe metody zostały uznane za nieskuteczne. Bitwa przegrana - rozpoczyna się nowy atak. Ważnym elementem strategii jest kołowanie żony, jako przeciwnika - dlatego to wszystko tak się zmienia i nigdy nie wiadomo co się stanie. Bo jełsi nic nie zadziała - to zawsze jest szansa, że przecwinika po prostu się wykończy i podda się z wyczerpania. Dlatego trzeba wtedy bardzo o siebie dbać.

Każda wewnętrzna słabość w tej wojnie duchowej o własne małżeństwo jest wykorzystana - choćby sprawy związane ze sferą fizyczną z obawami jak ja sobie będę radzić, ze sferą emocjonalną - więc oprócz ataków zewnętrznych , męża i jego "sojuszników" - są też bitwy wewnętrzne. Równie ciężkie.

Nie miałam całej tej wiedzy, nie umiałam zaufać Bogu i prosić o pomoc. Chociaż przed oświadczeniem mężowi, że nie zgodzę się nigdy na rozwód i chcę naprawy małżeństwa poszłam się pomodlić, bo bardzo cierpiałam i bałam się tak upokorzyć. Tak wtedy to widziałam. Że się przed mężem upokorzę. Nie było żadnej Mszy akurat, ale trafiłam na Adorację. Której wtedy nie praktykowałam i nie rozumiałam, nie wiem nawet czy znałam nazwę. Miałam więź z Bogiem, ale z Kościołem bardzo słabą i poza Mszą Świętą i paroma obrzędami nie miałam zbyt wielkiej wiedzy o praktykach religijnych. Ale uklękłam i opowiedziałam wtedy co czuję i czego chcę i bałagałam o pomoc. Nie wiedziałam wtedy, że mogę przychodzić po pomoc codziennie nawet i że mogę dostawać realną prawdziwą pomoc. Sądziłam, że nie powinnam za bardzo zajmować Boga swoimi sprawami, no i że Bóg nie działa w świecie, więc mogę się modlić, ale Bóg nie zrobi nic dla mnie, muszę radzić sobie sama. Nie wiem jak mogłam godzić w sobie takie sprzeczności w swojej wierze, bo równocześnie czciłam całym sercem od zawsze Świętą Rodzinę i doświadczałam Jej pomocy, chociaż nigdy nie prosiłam o nic - nie wiedziałam, że wolno :) i miałam dobrą relację z moim Aniołem Stróżem. Którego też nie prosiłam, tylko przepraszałam że robię kłopoty wciąż i wciąż, i dziękowałam, gdy czułam, że dostałam pomoc.

Nie umiałam wyjaśnić mężowi, co się stało podczas tej Adoracji, bo naprawdę zostałam umocniona do tego by wytrwać, czułam to, choć sama także tego nie rozumiałam. Skłamałam, że rozmawiałam z księdzem i ta rozmowa mnie umocniła i upewniła czego chcę. No i się upokorzyłam przed mężem, wyjasniłam, że żadnego rozwodu nie chcę i wycofuję to co na ten temat mówiłam i że mówiłam to, bo czułam sie udręczona tym co mówi mąż i chciałam to przerwać. Skończyło się złe traktowanie mnie - mąż się wkrótce potem wyprowadził. I przeszedł płynnie do kolejnych etapów.

Przetrwałam i kolejne etapy - ale brak wsparcia, to, że walczyłam sama, doprowadziło mnie do stanu całkowietego wyczerpania fizycznego i psychicznego. I dopiero wtedy, w desperacji zaczęłam w końcu w modlitwie prosić o pomoc Matkę Bożą, bo wydała mi się najbardziej przystępna, mówiąc, że ja już nie dam rady. I trafiłam do psychiatry, w złym stanie, a od psychiatry - prosto na Sychar. Tu dowiedziałam się, że Bóg chce mi pomóc, mogę Go prosić o wszystko, poznałam mnóstwo świadectw, które zaczęły mi zmieniać moją koncepcję Boga - na prawdę o Bogu. Bo ja Boga kochałam wcześniej, ale sądziłam że jest odległy i nie wiedziałam, że jest czuły i ja mogę się do Niego zbliżyć. Myślałam, że muszę być tylko posłuszna. I że nie wolno mi Go prosić o nic, że mogę tym nawet Boga rozzłościć.
Z Bogiem kolejne etapy szły już coraz lepiej :)

Dla mnie, w wymiarze duchowym rozwodowa obsesja męża jest to przejaw zwiedzenia - ulegania kłamstwom złego ducha. To nie to samo, co stan opętania. Mój mąż wierzy w te kłamstwa - że rozwód da mu szczęście, że ja go niszczę i wiele innych rzeczy. Widzę to i czuję. Sama muszę takż euważać, by nie uwierzyć w inne kłamstwa i by trzymać się prawdy o Sakramencie Małżeństwa. I o Bogu.

Warto sięgać po oręż, który jest potrzebny w walce duchowej, by nie dać się zniszczyć - stan Łaski Uświęcającej, Komunia Święta, Adoracja, regularna spowiedź, modlitwa, pokuta, jałmużna, post, wstawiennictwo Świętych, konsekrowanie się Matce Bożej i oddanie się Jej prowadzeniu, modlitwa do Świętego Michała Archanioła, wsparcie Wspólnoty. Wspólnota jest ważna, Jezus nie posyłał swoich uczniów samotnie, zaczął od zawiązania Wspólnoty, założył Kościół także jako Wspólnotę Wiernych. Ważne jest więc też uczestnictwo w Kościele, przepracowawnie swojej relacji z Kościołem. Każdą z tych rzeczy odkrywałam dla siebie powoli, etapami.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Ruta pisze: 24 kwie 2021, 10:42
Dla mnie, w wymiarze duchowym rozwodowa obsesja męża jest to przejaw zwiedzenia - ulegania kłamstwom złego ducha. To nie to samo, co stan opętania. Mój mąż wierzy w te kłamstwa - że rozwód da mu szczęście, że ja go niszczę i wiele innych rzeczy. Widzę to i czuję. Sama muszę takż euważać, by nie uwierzyć w inne kłamstwa i by trzymać się prawdy o Sakramencie Małżeństwa. I o Bogu.

Warto sięgać po oręż, który jest potrzebny w walce duchowej, by nie dać się zniszczyć - stan Łaski Uświęcającej, Komunia Święta, Adoracja, regularna spowiedź, modlitwa, pokuta, jałmużna, post, wstawiennictwo Świętych, konsekrowanie się Matce Bożej i oddanie się Jej prowadzeniu, modlitwa do Świętego Michała Archanioła, wsparcie Wspólnoty. Wspólnota jest ważna, Jezus nie posyłał swoich uczniów samotnie, zaczął od zawiązania Wspólnoty, założył Kościół także jako Wspólnotę Wiernych. Ważne jest więc też uczestnictwo w Kościele, przepracowawnie swojej relacji z Kościołem. Każdą z tych rzeczy odkrywałam dla siebie powoli, etapami.
Ruto, trochę ucięłam Twój wpis. Te etapy, o których pisałaś to wszystko się zgadza i ta obsesja rozwodowa, myśle, ze to dobre słowo „obsesja”, jakis amok; czuje się tak jakbym była dla męża przeszkoda do pokonania i tylko ten rozwód otworzy mu drogę do szczęścia i ułożenia sobie życia na nowo i będzie oficjalnym znakiem, ze on teraz jest „wolny” i gotowy na nowe relacje, przygody i przyjemności tego świata. Czasem czuje się wyczerpana psychicznie i fizycznie tez to odczuwam.
Na początku naszej znajomosci to mąż był bliżej Boga niż ja, przyjeżdżał rano w niedziele elegancko ubrany i wyciągał mnie z łóżka, żebym się ubierała do kościoła ;) a teraz... odsunął się od Boga.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Caliope pisze: 24 kwie 2021, 10:37 Żaden mąż nigdy nie będzie kolegą, jedynie znajomym jeśli taka jego wola, że chce odejść. Za dużo ran się sączy by się kolegować i rozmawiać po przyjacielsku. Twój mąż myśli o sielskim życiu, a niestety takie nie istnieje, wiemy to doskonale. Można się za niego pomodlić, zostawić go Bogu, ja zostawiłam dlatego czuję taką samą pustkę jakby mąż się wyprowadził.
Myślę, ze z jednej strony masz trudniej, bo widzisz tego męża na codzień, widzisz jego obojętność i chłód emocjonalny. Ale z drugiej strony mieszkając z mężem jest większa szansa na pojednanie i uniknięcie rozwodu.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

elena pisze: 24 kwie 2021, 11:57
Caliope pisze: 24 kwie 2021, 10:37 Żaden mąż nigdy nie będzie kolegą, jedynie znajomym jeśli taka jego wola, że chce odejść. Za dużo ran się sączy by się kolegować i rozmawiać po przyjacielsku. Twój mąż myśli o sielskim życiu, a niestety takie nie istnieje, wiemy to doskonale. Można się za niego pomodlić, zostawić go Bogu, ja zostawiłam dlatego czuję taką samą pustkę jakby mąż się wyprowadził.
Myślę, ze z jednej strony masz trudniej, bo widzisz tego męża na codzień, widzisz jego obojętność i chłód emocjonalny. Ale z drugiej strony mieszkając z mężem jest większa szansa na pojednanie i uniknięcie rozwodu.
Masz rację Eleno, ale jest jeszcze czas którego jest coraz mniej, coraz mniej uczuć, bo trzeba było zapomnieć o uczuciach i teraz jest pustka. Takie przyzwyczajenie do sytuacji i niechęć do tego by coś zrobić, bo druga strona w każdej chwili może odejść i nic go nie zatrzyma.
sajmon123
Posty: 871
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: sajmon123 »

Caliope pisze: 24 kwie 2021, 12:23
elena pisze: 24 kwie 2021, 11:57
Caliope pisze: 24 kwie 2021, 10:37 Żaden mąż nigdy nie będzie kolegą, jedynie znajomym jeśli taka jego wola, że chce odejść. Za dużo ran się sączy by się kolegować i rozmawiać po przyjacielsku. Twój mąż myśli o sielskim życiu, a niestety takie nie istnieje, wiemy to doskonale. Można się za niego pomodlić, zostawić go Bogu, ja zostawiłam dlatego czuję taką samą pustkę jakby mąż się wyprowadził.
Myślę, ze z jednej strony masz trudniej, bo widzisz tego męża na codzień, widzisz jego obojętność i chłód emocjonalny. Ale z drugiej strony mieszkając z mężem jest większa szansa na pojednanie i uniknięcie rozwodu.
Masz rację Eleno, ale jest jeszcze czas którego jest coraz mniej, coraz mniej uczuć, bo trzeba było zapomnieć o uczuciach i teraz jest pustka. Takie przyzwyczajenie do sytuacji i niechęć do tego by coś zrobić, bo druga strona w każdej chwili może odejść i nic go nie zatrzyma.
Caliope tak od dłuższego czasu gdy Cię czytam to widzę zrezygnowanie. Czemu w ostatnim zdaniu "projektujesz" przyszłość? Dodatkowo pesymistycznie? Może warto na nowo nastawić się, że będzie dobrze? Może wróci Ci taka iskra, która pchnie to znowu jakoś do przodu?
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

sajmon123 pisze: 24 kwie 2021, 20:04
Caliope pisze: 24 kwie 2021, 12:23
elena pisze: 24 kwie 2021, 11:57

Myślę, ze z jednej strony masz trudniej, bo widzisz tego męża na codzień, widzisz jego obojętność i chłód emocjonalny. Ale z drugiej strony mieszkając z mężem jest większa szansa na pojednanie i uniknięcie rozwodu.
Masz rację Eleno, ale jest jeszcze czas którego jest coraz mniej, coraz mniej uczuć, bo trzeba było zapomnieć o uczuciach i teraz jest pustka. Takie przyzwyczajenie do sytuacji i niechęć do tego by coś zrobić, bo druga strona w każdej chwili może odejść i nic go nie zatrzyma.
Caliope tak od dłuższego czasu gdy Cię czytam to widzę zrezygnowanie. Czemu w ostatnim zdaniu "projektujesz" przyszłość? Dodatkowo pesymistycznie? Może warto na nowo nastawić się, że będzie dobrze? Może wróci Ci taka iskra, która pchnie to znowu jakoś do przodu?
Rezygnuję po ludzku, a chciałabym teraz podejść do męża i powiedzieć czego chcę, jakie mam potrzeby, ale wiadomo, że nie mogę, bo nie ja zdecydowałam, że odchodzę. Boję się dobrze nastawić, być może to są stare mechanizmy, bo zawsze było źle w moim życiu i musiałam to źle tak przeprogramować by tak nie raniło i żyć dalej. Nawet tutaj wszędzie jest pisane, nie zatrzymasz małżonka, nie określił się półtora roku, to tak czekam na bombę która wybuchnie jak zapytam czy chce naprawiać.
sajmon123
Posty: 871
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: sajmon123 »

Caliope pisze: 24 kwie 2021, 20:56
sajmon123 pisze: 24 kwie 2021, 20:04
Caliope pisze: 24 kwie 2021, 12:23
Masz rację Eleno, ale jest jeszcze czas którego jest coraz mniej, coraz mniej uczuć, bo trzeba było zapomnieć o uczuciach i teraz jest pustka. Takie przyzwyczajenie do sytuacji i niechęć do tego by coś zrobić, bo druga strona w każdej chwili może odejść i nic go nie zatrzyma.
Caliope tak od dłuższego czasu gdy Cię czytam to widzę zrezygnowanie. Czemu w ostatnim zdaniu "projektujesz" przyszłość? Dodatkowo pesymistycznie? Może warto na nowo nastawić się, że będzie dobrze? Może wróci Ci taka iskra, która pchnie to znowu jakoś do przodu?
Rezygnuję po ludzku, a chciałabym teraz podejść do męża i powiedzieć czego chcę, jakie mam potrzeby, ale wiadomo, że nie mogę, bo nie ja zdecydowałam, że odchodzę. Boję się dobrze nastawić, być może to są stare mechanizmy, bo zawsze było źle w moim życiu i musiałam to źle tak przeprogramować by tak nie raniło i żyć dalej. Nawet tutaj wszędzie jest pisane, nie zatrzymasz małżonka, nie określił się półtora roku, to tak czekam na bombę która wybuchnie jak zapytam czy chce naprawiać.
A co jeśli on też tak myśli? Będziecie tak tkwili kolejnych 5 lat? Półtora roku to chyba wystarczający czas na podchody?
Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Załamana »

elena pisze: 24 kwie 2021, 7:50 U mnie trudna walka duchowa, im więcej się modlę, tym większa wrogość ze strony męża. Już nawet nie pokazuje, ze chce być moim kolegą, tylko mówi wprost, ze zniszczyłem mu psychikę jako zła żona i nawet nie umie patrzeć mi w oczy a co dopiero ze mną mieszkać, no i żebym się zmieniała, ale dla siebie i przyszłego partnera, dla niego już nie. Podejrzewam, ze to ma też związek z nową znajomą. Jest ciężko, mąż snuje wizje sielskiego życia po rozwodzie, podkreślając, ze ja byłam złą żoną a on dobrym mężem. Dla siebie siłę widzę tylko w Bogu, innego pomysłu nie mam.
Eleno wiesz co ja słyszę to samo przeze mnie to wszystko...Ale ja przez cały okres małżeństwa nie słyszałam nic złego o sobie że mam coś zmienić. Oni chyba muszą kierować winy na nas żeby właśnie sobie tak to poukładać żeby ich sumienia nie zżerały.A przecież nikt nie jest idealny, jak mój zaczyna tą swoją śpiewkę to ja zawsze a Ty idealny maż...ale oczywiście nic z tego dobrego nie wychodzi postanowiłam że znowu zrobię wtecz ..tak że nie będę miała z nim kontaktu. Bo to bycie miłym jakieś półsłówka zawsze bardzo analizuje i się zastanawiam po co na co. Prawda jest taka minął rok jest tam czyli chyba idylla trwa. Tylko jak patrze na to dziecko to mi się chce ryczeć ze nie będzie miała jak ja kochającego pełnego domu. Ale nie dam sobie wmówić winy. Nikt nie jest idealny a o małżeństwo trzeba walczyć a nie wejsc w nowa relację i udawać ze druga strona jest winna .
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Caliope »

sajmon123 pisze: 24 kwie 2021, 21:32
Caliope pisze: 24 kwie 2021, 20:56
sajmon123 pisze: 24 kwie 2021, 20:04

Caliope tak od dłuższego czasu gdy Cię czytam to widzę zrezygnowanie. Czemu w ostatnim zdaniu "projektujesz" przyszłość? Dodatkowo pesymistycznie? Może warto na nowo nastawić się, że będzie dobrze? Może wróci Ci taka iskra, która pchnie to znowu jakoś do przodu?
Rezygnuję po ludzku, a chciałabym teraz podejść do męża i powiedzieć czego chcę, jakie mam potrzeby, ale wiadomo, że nie mogę, bo nie ja zdecydowałam, że odchodzę. Boję się dobrze nastawić, być może to są stare mechanizmy, bo zawsze było źle w moim życiu i musiałam to źle tak przeprogramować by tak nie raniło i żyć dalej. Nawet tutaj wszędzie jest pisane, nie zatrzymasz małżonka, nie określił się półtora roku, to tak czekam na bombę która wybuchnie jak zapytam czy chce naprawiać.
A co jeśli on też tak myśli? Będziecie tak tkwili kolejnych 5 lat? Półtora roku to chyba wystarczający czas na podchody?
Nie wiem co myśli mój mąż sajmonie. Nie jestem gotowa by się mierzyć z tym, mam tylko siłę by w razie czego poradzić sobie sama. To jest tak dziwna sytuacja, że nigdzie na forum nie ma odpowiedzi na to co mnie spotkało.
Nowiutka

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Nowiutka »

Ruta pisze: 24 kwie 2021, 10:42 Z perspektywy schematu to wygląda tak: mężczyzna dostaje obsesji, że musi się rozstać z żoną. I to jest istota kryzysu, a nie cała reszta. Czasem ma romans, czasem chce dalej pić (czy inne rzeczy robić) - a żona "nie pozwala", czasem chodzi o finanse, więcej kasy dla siebie, albo o to, że pan chce mieć "wolność" - szczególnego rodzaju, bo od obowiązków - to w sferze motywacji naprawdę bardzo różnie bywa. Bywa, że wszystko na raz. Sednem jest obsesja uzyskania rozwodu.

1. Z początku próby często obejmują skłonienie żony, by to ona złożyła pozew o rozwód. Takie próby obejmują dwie skrajne postawy. Pierwsza to bardzo złe traktowanie żony, by pękła i się rozwiodła. Bywa agresja, upokarzanie, stałe presja, odsuwanie się, ranienie. Słowo rozwód może nawet nie paść, choć może też paść. Gdy to nie działa i żóna nie wchodzi w myślenie rozwodowe - płynnie przechodzi się od etapu drugiego - zwykle wtedy już są formułowane jasno postulaty rozwodowe - rozwiedź się ze mną, to nasza relacja się poprawi, napisz pozew, złóż pozew. Towarzyszą temu takie zrywy bycia miłym, nie ma za to lub jest bardzo mało bardzo złego traktowania, otwartej wrogości. Zjawiają się chwile takiej jakby szczerości, otwartości. W tych chwilach "szczere wyznania" są zawsze takie, że żona zaczyna patrzeć na sytuację tak jak chce mąż - jego oczami. To manipulacje. Zupełnym przypadkiem okazuje się, że jak żona się mężem rozwiedzie, to stanie się to o czym marzyła. Na przykłąd mąż wyremontuje mieszkanie. Albo pójdzie na leczenie, albo więcej czasu zacznie spędzac z dziećmi. Każdemu obiecamy według potrzeb.
Mój mąż "szczerze" mówił mi, że chce odejść, żeby sam podjąć decyzję czy będzie się leczył z nałogu - bo przy mnie czuje presję, a sądzi, że powinna to być jego decyzja, żeby w niej wytrwać. Więc ja powinnam się na to odejście zgdzić, znaczy się złożyć pozew, bo przecież chyba chcę, by się leczył. A on się przy mnie leczyć nie może. I przecież możemy jeszcze kiedyś być razem - tak chyba też mówił czasem.

2. Gdy i to nie działa i wiadomo już że pozwu ze strony żony nie będzie, następuje praca nad tym, by żona wyraziła zgodę na rozwód. To etap, gdy na żonę się już nie patrzy, gdy jest traktowana jak coś w rodzaju śmierdzącego obiektu, z którym trzeba mieć jak najmniej do czynienia, omijać wzrokiem, nie dać się dotknąć, trzymać dystans, traktować zimno. I posługiwać się argumentami racjonalnymi. Noż po nożu w serce żony.
A więc jest przekonywanie, że wtedy będzie dobrze i miło, że on już nie kocha, że nie ma sensu, że straci godność żona, jak się na rozwód nie zgodzi. Pada wiele raniących słów. Jest też obawinianie żony, by czuła się winna wszystkiemu, a już zwłaszcza temu, że mąz się z nią rozwodzi. Pojawia się za to ikona pani idealnej, która jest całkiem inna i zapewni szczęście - pani już obecnej, lub takiej której mąż "będzie szukał". Żona ma się zgodzić na rozwód i temu szczęściu nie przeszkadzać. Wystarczy, że zniszczyła męzowi tyle i tyle lat życia, powinna więc szybko go do szczęścia uwolnić i już więcej nie niszczyć. Pojawiają się też propozycje, by żona związała się z innym. Taka propozycja ma jednoznacznie dać żonie do zrozumienia, że "mi już nie zależy", jesteś wolna.
Jest też stopniowe budowanie określonej narracji wśród znajomych i rodziny. Nastawienia ich na wizję męża. I te osoby zaczynają czasem także naciskać na żonę by się zgodziła na rozwód, tłumaczyć, że powinna go uwolnić, że czego ona od niego chce i różne takie tam. Wiele osób od żóny się odsuwa - i ona wie, że uważają za wariatkę, która niszczyła męża i bardzo mu współczują, bo dowiedzieli się o niej "prawdy".
Czasem są też próby powrotu na tym etapie do nakłonienia żony, by jednak to ona złożyła pozew - czyli nawroty dręczenia żony, psychicznego, ale też innych. Pjawiają się nowe elementy też wtedy - jakieś zabieranie rzeczy, jakieś finansowe presje, naciski materialne - na przykład.
Stanowcze wyrażanie niezgody na rozwód często budzi agresję. I zimną nienawiść.

3. W międzyczasie, pan naprawdę składa pozew. Wtedy często znika. Albo zaczyna pić. Lub być bardzo agreswyny. Niektórzy wręcz przeciwnie - dążą do zbliżenia z żoną, by potem ją zostawić. Mąż po złożeniu pozwu robi zwykleto, co najbardziej zrani jego żonę. Jeden więc oprócz picia czy zniknięcia osobiście powie że złożył pozew, inny zadba o posłańca - to będzie osoba, która jest wobec óżny wredna, która żony nie lubi i z którą żóna czuje się źle, inny nie powie ani słowa i żonę zrani otrzymani epozwu, bez żadnego przygotowania, zapowiedzi.

... I tak to się kręci. Zmiany zachowań dają czasem po stronie żony nadzieję, że "coś się zmienia", że jakoś do męża dotarła. I wystawiają ją jeszcze bardziej na zranienia i ciosy. A to tylko zmiany strategii - na drodze do przekonania zony do zgody na rozwód.
Każde wewnętrzne wahanie nasila prześladowania ze strony męża i naciski.
Pozwolę sobie to zacytować bo może pomoze takim jak ja. Wpadłam w to. Myślałam, że to ja wpadłam w amok rozwodowy, ale wszystkie zachowania agresywne i szantaże przez męża doprowadziły do tego, że nie przetrwałam punktu 1. Ponieważ zmieniłam na separację tkwimy w tym schemacie dalej. Moja psycholożka zapytała mnie kiedyś gdzie jest moja granica, po jakim zranieniu się poddam. Jesienna akcja nie była próbą powrotu teraz to wiem. On znów zagrał. Biorę przez to leki bo wbiło mnie to w stany depersyjne. Jeśli tak wygląda schemat, to czy jest sens cierpieć? Nie lepiej oddać im to czego chcą? Ja chyba doszłam do granicy i walczę ze sobą i moimi wartościami ponownie. Bóg nie chciałby żeby mąż wpędzal mnie w depresję. A miałam podejrzenia, że i poporodowa nie była przez dziecko tylko jego zachowania wobec mnie.
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Załamana pisze: 24 kwie 2021, 22:55 Eleno wiesz co ja słyszę to samo przeze mnie to wszystko...Ale ja przez cały okres małżeństwa nie słyszałam nic złego o sobie że mam coś zmienić. Oni chyba muszą kierować winy na nas żeby właśnie sobie tak to poukładać żeby ich sumienia nie zżerały.A przecież nikt nie jest idealny, jak mój zaczyna tą swoją śpiewkę to ja zawsze a Ty idealny maż...ale oczywiście nic z tego dobrego nie wychodzi postanowiłam że znowu zrobię wtecz ..tak że nie będę miała z nim kontaktu. Bo to bycie miłym jakieś półsłówka zawsze bardzo analizuje i się zastanawiam po co na co. Prawda jest taka minął rok jest tam czyli chyba idylla trwa. Tylko jak patrze na to dziecko to mi się chce ryczeć ze nie będzie miała jak ja kochającego pełnego domu. Ale nie dam sobie wmówić winy. Nikt nie jest idealny a o małżeństwo trzeba walczyć a nie wejsc w nowa relację i udawać ze druga strona jest winna .
Dokładnie, nikt nie jest idealny, nie ma idealnych małżeństw, mój mąż tego nie rozumie. Idylla zawsze się kończy, jest rutyna, problemy życia codziennego, od których się nie ucieknie.

Tak jak Ty nie chce brać udziału w manipulacjach męża: raz martwi się jakie konsekwencje będzie miał rozwód, jak to wpłynie na niego, na mnie i syna a po kilku dniach, ze on już jest na innym poziomie, ze jestem bezczelna i wstydu nie mam, bo tak naprawdę to ja jestem winna rozpadowi małżeństwa.
Tak wygląda manipulowanie, po to, aby samemu poczuć się lepiej, usprawiedliwić przed samym sobą i zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Coraz częściej powtarzam sobie, ze mam godność Dziecka Bożego i nie zgadzam się na takie traktowanie. Do tego jestem żoną sakramentalną. I jeszcze matką dziecka mojego męża. To mało? :)
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Załamana »

elena pisze: 25 kwie 2021, 8:23
Załamana pisze: 24 kwie 2021, 22:55 Eleno wiesz co ja słyszę to samo przeze mnie to wszystko...Ale ja przez cały okres małżeństwa nie słyszałam nic złego o sobie że mam coś zmienić. Oni chyba muszą kierować winy na nas żeby właśnie sobie tak to poukładać żeby ich sumienia nie zżerały.A przecież nikt nie jest idealny, jak mój zaczyna tą swoją śpiewkę to ja zawsze a Ty idealny maż...ale oczywiście nic z tego dobrego nie wychodzi postanowiłam że znowu zrobię wtecz ..tak że nie będę miała z nim kontaktu. Bo to bycie miłym jakieś półsłówka zawsze bardzo analizuje i się zastanawiam po co na co. Prawda jest taka minął rok jest tam czyli chyba idylla trwa. Tylko jak patrze na to dziecko to mi się chce ryczeć ze nie będzie miała jak ja kochającego pełnego domu. Ale nie dam sobie wmówić winy. Nikt nie jest idealny a o małżeństwo trzeba walczyć a nie wejsc w nowa relację i udawać ze druga strona jest winna .
Dokładnie, nikt nie jest idealny, nie ma idealnych małżeństw, mój mąż tego nie rozumie. Idylla zawsze się kończy, jest rutyna, problemy życia codziennego, od których się nie ucieknie.

Tak jak Ty nie chce brać udziału w manipulacjach męża: raz martwi się jakie konsekwencje będzie miał rozwód, jak to wpłynie na niego, na mnie i syna a po kilku dniach, ze on już jest na innym poziomie, ze jestem bezczelna i wstydu nie mam, bo tak naprawdę to ja jestem winna rozpadowi małżeństwa.
Tak wygląda manipulowanie, po to, aby samemu poczuć się lepiej, usprawiedliwić przed samym sobą i zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Coraz częściej powtarzam sobie, ze mam godność Dziecka Bożego i nie zgadzam się na takie traktowanie. Do tego jestem żoną sakramentalną. I jeszcze matką dziecka mojego męża. To mało? :)
No właśnie czy to mało wychwujemy Ich dzieci, jesteśmy żonami ja aż sakramentalną, Ty jeszcze tą cywilną również. Eleno ja Ci powiem że ktoś mi powiedział coś mądrego i ja się tego trzymam żeby w te manipulacje się nie wkręcać otóż każde małżeństwo z własną i pracą drugiej strony można uratować, ale po tej drugiej stronie musi być ktoś mądry kto tego chce...małżeństwo powinno się ratować, u mnie było brak czegokolwiek żadnych ruchów nic , teraz już wiem że była Pani która go okręciła, a tak się nie robi, bo jak mój maż mowi dzisiaj ona sie zakochała😪. I żeby mnie wszyscy dobrze zrozumieli ja tu nie mowie że kowalska jest winna a on nie, ale ona w naszym kryzysie go zmanipulowała zgarnęła wrecz odciągnęła od nas, dlatego już nic nie chciał ode mnie...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: Ruta »

elena pisze: 25 kwie 2021, 8:23 Coraz częściej powtarzam sobie, ze mam godność Dziecka Bożego i nie zgadzam się na takie traktowanie. Do tego jestem żoną sakramentalną. I jeszcze matką dziecka mojego męża. To mało? :)
Tak trzymaj :)

Nauczyłam się mówić mężowi wprost: zasługuję na twój szacunek, bo jestem twoją żoną i urodziłam ci dziecko. Przede wszystkim jednak sama w to uwierzyłam. Bo świat mówi zupełnie co innego. Od momentu gdy mąż wnosi o rozwód/porzuca/wchodzi w inną relację - my mamy czuć się "byłymi żonami" i pokornie pracować nad tym, by przestać czuć się żoną i robić miejsce nowej pani. A figę!

Mi tą moją godność żony tak w pełni uświadomił Ksiądz Dziewiecki. Cały czas konskwentnie nazywając rzeczy po imieniu: żony żonami, mężów mężami, a kochanki kochankami. I cały czas w odpowiedzi na wiele pytań wskazując, że żona ma prawo oczekiwać szacunku, że wcale nie musi akceptować "drugiego związku", udawać, że jest wszystko dobrze, tolerować kochanki męża na uroczystościach rodzinnych. I nie ma znaczenia upływ czasu. Ma znaczenie że jest żoną.

W tym upewnieniu się, że jako żona nadal mam prawa, w tym prawo do szacunku, bardzo pomógł mi powrót do noszenia obrączki. Zupełnie inaczej rozmawiam z mężem. Ale też mąż ze mną. Nie chodzi o to, że obrączka sama z siebie ma jakąś moc, że wpływa na rzeczywistość. Nie ma. Ale jest widzialnym znakiem Sakrementu. I taki znak, przypominając nam o rzeczywistości, której nie widzimy, ale która jest realna, już na rzeczywistość wpływa.

Przypominam też sobie, gdy potrzebuję słowa księdza Tadeusza Guza - Nie dajcie sobie zabrać prawdy o waszym małżeństwie!
elena
Posty: 427
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka

Post autor: elena »

Załamana pisze: 25 kwie 2021, 13:22
elena pisze: 25 kwie 2021, 8:23
Załamana pisze: 24 kwie 2021, 22:55 Eleno wiesz co ja słyszę to samo przeze mnie to wszystko...Ale ja przez cały okres małżeństwa nie słyszałam nic złego o sobie że mam coś zmienić. Oni chyba muszą kierować winy na nas żeby właśnie sobie tak to poukładać żeby ich sumienia nie zżerały.A przecież nikt nie jest idealny, jak mój zaczyna tą swoją śpiewkę to ja zawsze a Ty idealny maż...ale oczywiście nic z tego dobrego nie wychodzi postanowiłam że znowu zrobię wtecz ..tak że nie będę miała z nim kontaktu. Bo to bycie miłym jakieś półsłówka zawsze bardzo analizuje i się zastanawiam po co na co. Prawda jest taka minął rok jest tam czyli chyba idylla trwa. Tylko jak patrze na to dziecko to mi się chce ryczeć ze nie będzie miała jak ja kochającego pełnego domu. Ale nie dam sobie wmówić winy. Nikt nie jest idealny a o małżeństwo trzeba walczyć a nie wejsc w nowa relację i udawać ze druga strona jest winna .
Dokładnie, nikt nie jest idealny, nie ma idealnych małżeństw, mój mąż tego nie rozumie. Idylla zawsze się kończy, jest rutyna, problemy życia codziennego, od których się nie ucieknie.

Tak jak Ty nie chce brać udziału w manipulacjach męża: raz martwi się jakie konsekwencje będzie miał rozwód, jak to wpłynie na niego, na mnie i syna a po kilku dniach, ze on już jest na innym poziomie, ze jestem bezczelna i wstydu nie mam, bo tak naprawdę to ja jestem winna rozpadowi małżeństwa.
Tak wygląda manipulowanie, po to, aby samemu poczuć się lepiej, usprawiedliwić przed samym sobą i zagłuszyć wyrzuty sumienia.

Coraz częściej powtarzam sobie, ze mam godność Dziecka Bożego i nie zgadzam się na takie traktowanie. Do tego jestem żoną sakramentalną. I jeszcze matką dziecka mojego męża. To mało? :)
No właśnie czy to mało wychwujemy Ich dzieci, jesteśmy żonami ja aż sakramentalną, Ty jeszcze tą cywilną również. Eleno ja Ci powiem że ktoś mi powiedział coś mądrego i ja się tego trzymam żeby w te manipulacje się nie wkręcać otóż każde małżeństwo z własną i pracą drugiej strony można uratować, ale po tej drugiej stronie musi być ktoś mądry kto tego chce...małżeństwo powinno się ratować, u mnie było brak czegokolwiek żadnych ruchów nic , teraz już wiem że była Pani która go okręciła, a tak się nie robi, bo jak mój maż mowi dzisiaj ona sie zakochała😪. I żeby mnie wszyscy dobrze zrozumieli ja tu nie mowie że kowalska jest winna a on nie, ale ona w naszym kryzysie go zmanipulowała zgarnęła wrecz odciągnęła od nas, dlatego już nic nie chciał ode mnie...
U Ciebie kowalska przytrafiła się gdy był kryzys, wiec mąż wykorzystał okazję zamiast naprawiać relacje w małżeństwie. Małżeństwo da się uratować, gdy dwie mądre osoby tego chcą. Moi dziadkowie byli razem 66 lat, w tym czasie przetrwali nie jeden kryzys. A nasi mężowie po dość krótkim czasie wysiedli. U mnie po 4 latach od ślubu (a 6 lat razem), ksiądz mi mówił, ze tak po 5 latach przychodzi pierwszy kryzys.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
ODPOWIEDZ