I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Moderator: Moderatorzy
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Lustro,
Nie wiem czy piszesz to na podstawie wiedzy fachowej czy też własnego doświadczenia.
Ja byłem takim dzieckiem. Jednostkowe odczuwanie, ale zupełnie nie pokrywa się z tym co piszesz.
Po pierwsze, takie spotkania, dobre okresy w czasach wielkich wojen między rodzicami cieszyły, dawały nadzieję. Ja słowa twego dziecka eleno odczytuję tak: „ja bym chciał, by tak jak tego dnia było już zawsze”. I to jest Ok, a smutne, że na chwilę obecną tak nie jest. I wg mnie to Ok, że to go smuci.
Jako dziecko faktycznie ze względu na głębokie kryzysy między rodzicami mocno cierpiało przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji.
Nie pamiętam natomiast (pamięć mam niezłą), bym czuł się „w zawieszeniu”, a już z pewnością nie mogę nawet zestawić tego z „zawieszeniem” jakie odczuwałem w trakcie własnego kryzysu małżeńskiego.
Uważam, że odbieranie nadziei na pojednanie rodziców nie pomogłoby mi w żaden sposób.
Na podstawie osobistych doświadczeń oraz wiedzy którą nabyłem już w trakcie kryzysu z pełnym przekonaniem twierdzę, że najgorsze było słowo „rozwód”, wizja rozpadu rodziny.
Kłopoty, awantury, emocjonalny rollercoaster to jednak w moim odczuciu przy tym było coś „do zniesienia”.
To, że rodzice mimo bycia antyprzykładem tego jak powinno wyglądać małżeństwo finalnie się nie rozwiedli, było natomiast bardzo istotne w odniesieniu do mojej postawy w kryzysie.
Postawy: nie poddawaj się, nadzieja umiera ostatnia, z każdego bagna jest szansa wybrnąć.
A do „kolejnej, ostatniej szansy”, w efekcie - pojednania, dochodziło na ostatnich sprawach rozwodowych.
Dlatego, zanim do rozwodu faktycznie nie dojdzie, nie uważam by warto w to dzieci wtajemniczać w postaci zbędnych szczegółów.
Zwłaszcza wtedy nie warto mówić o rozstaniu/rozwodzie, gdy się tego nie chce i do niego nie dąży (a wręcz odwrotnie), nie warto moim zdaniem mówić słów które powiedziała terapeutka, a tak jest z tego co wyczytuję z eleną.
Eleno,
Doskonale cię rozumiem i nie ma za co
. Pamiętam gdy w trakcie kryzysu sam potrzebowałem potwierdzenia, że to jednak nie ja zwariowałem, że nie jestem wielbłądem. Mi pomogła w tym między innymi terapeutka, za drugim razem „wylosowało” mi bardzo dobrą.
Pamiętam również, jak mój pierwszy psychoterapeuta na naszym ostatnim spotkaniu (bo po nim postanowiłem z jego wątpliwej jakości usług zrezygnować) tak bardzo nie potrafił zrozumieć, że nie noszę urazy/nienawiści do rodziców za trudne dzieciństwo, że aż zaczął wulgarnie podnosić głos. Nie docierało do niego, że można wybaczyć.
Dla mnie tego typu rady które wtedy usłyszałaś, dawane wprost, zwłaszcza zważywszy na to, że zaznaczyłaś swoje stanowisko i wartości jakimi się kierujesz, są oznaką braku profesjonalizmu oraz szacunku do ciebie.
A także pogubienia.
Nie wiem czy piszesz to na podstawie wiedzy fachowej czy też własnego doświadczenia.
Ja byłem takim dzieckiem. Jednostkowe odczuwanie, ale zupełnie nie pokrywa się z tym co piszesz.
Po pierwsze, takie spotkania, dobre okresy w czasach wielkich wojen między rodzicami cieszyły, dawały nadzieję. Ja słowa twego dziecka eleno odczytuję tak: „ja bym chciał, by tak jak tego dnia było już zawsze”. I to jest Ok, a smutne, że na chwilę obecną tak nie jest. I wg mnie to Ok, że to go smuci.
Jako dziecko faktycznie ze względu na głębokie kryzysy między rodzicami mocno cierpiało przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa, stabilizacji.
Nie pamiętam natomiast (pamięć mam niezłą), bym czuł się „w zawieszeniu”, a już z pewnością nie mogę nawet zestawić tego z „zawieszeniem” jakie odczuwałem w trakcie własnego kryzysu małżeńskiego.
Uważam, że odbieranie nadziei na pojednanie rodziców nie pomogłoby mi w żaden sposób.
Na podstawie osobistych doświadczeń oraz wiedzy którą nabyłem już w trakcie kryzysu z pełnym przekonaniem twierdzę, że najgorsze było słowo „rozwód”, wizja rozpadu rodziny.
Kłopoty, awantury, emocjonalny rollercoaster to jednak w moim odczuciu przy tym było coś „do zniesienia”.
To, że rodzice mimo bycia antyprzykładem tego jak powinno wyglądać małżeństwo finalnie się nie rozwiedli, było natomiast bardzo istotne w odniesieniu do mojej postawy w kryzysie.
Postawy: nie poddawaj się, nadzieja umiera ostatnia, z każdego bagna jest szansa wybrnąć.
A do „kolejnej, ostatniej szansy”, w efekcie - pojednania, dochodziło na ostatnich sprawach rozwodowych.
Dlatego, zanim do rozwodu faktycznie nie dojdzie, nie uważam by warto w to dzieci wtajemniczać w postaci zbędnych szczegółów.
Zwłaszcza wtedy nie warto mówić o rozstaniu/rozwodzie, gdy się tego nie chce i do niego nie dąży (a wręcz odwrotnie), nie warto moim zdaniem mówić słów które powiedziała terapeutka, a tak jest z tego co wyczytuję z eleną.
Eleno,
Doskonale cię rozumiem i nie ma za co
. Pamiętam gdy w trakcie kryzysu sam potrzebowałem potwierdzenia, że to jednak nie ja zwariowałem, że nie jestem wielbłądem. Mi pomogła w tym między innymi terapeutka, za drugim razem „wylosowało” mi bardzo dobrą.
Pamiętam również, jak mój pierwszy psychoterapeuta na naszym ostatnim spotkaniu (bo po nim postanowiłem z jego wątpliwej jakości usług zrezygnować) tak bardzo nie potrafił zrozumieć, że nie noszę urazy/nienawiści do rodziców za trudne dzieciństwo, że aż zaczął wulgarnie podnosić głos. Nie docierało do niego, że można wybaczyć.
Dla mnie tego typu rady które wtedy usłyszałaś, dawane wprost, zwłaszcza zważywszy na to, że zaznaczyłaś swoje stanowisko i wartości jakimi się kierujesz, są oznaką braku profesjonalizmu oraz szacunku do ciebie.
A także pogubienia.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Elena
Cieszę się, ze mnie dobrze zrozumiałaś.
Dziękuję. Naprawdę.
Obawialam sie, ze poczujesz sie zaatakowana i opacznie odbierzesz, co napisalam.
Widze, ze jest w Tobie wiele rozwagi i wrazliwosci.
Nie bylam dzieckiem w takiej sytuacji, ale rodzicem.
I pomimo, ze bylam wtedy tym odchodzacym rodzicem, staralam się bardzo moje dzieci chronic. Kiedy pytaly, mowilam im prawde.
Nie uzywalam słów ostatecznych, staralam sie im wyjasnic sytuacje.
Ale tez staralam sie chronic je przed iluzją i zametem. Nie ograniczalam w zaden sposob kontaktów z tatą, ale nie tworzylam na ich potrzebę obrazka szczęśliwej rodzinki.
Patrzac z perspektywy czasu myślę, ze udalo sie nam (mnie i mezowi) zaoszczędzić dzieciom wiele trudnych przezyc. I to napewno pomoglo wrocic wszystkim do wspolnego zycia, kiedy przyszedl ten czas.
Pavel
Ok, może masz rację.
Może dla dziecka lepiej zyc w zludzeniach i iluzji.
Moze lepiej, zeby mialo sinusoidę uczuć... Wzloty i doly.
Może.
Tym niemniej pozostane przy swoim zdaniu. Uwazam, ze rodzice powinni dzieci chronic i nie oklamywac. A tworzenie iluzji po to, zeby potem zaliczyc dolek i wprawianie w zamęt, dla nikogo dobre nie jest.
Zrozumiales mnie dość mocno opacznie.
Nie zachecalam do mówienia o rozwodzie i ze rodzice nigdy juz razem nie beda. Przeczytaj ten fragment mojej wypowiedzi jeszcze raz.
Mimo to najwazniejsze jest, ze Elena dobrze zrozumiala.
Cieszę się, ze mnie dobrze zrozumiałaś.
Dziękuję. Naprawdę.
Obawialam sie, ze poczujesz sie zaatakowana i opacznie odbierzesz, co napisalam.
Widze, ze jest w Tobie wiele rozwagi i wrazliwosci.
Nie bylam dzieckiem w takiej sytuacji, ale rodzicem.
I pomimo, ze bylam wtedy tym odchodzacym rodzicem, staralam się bardzo moje dzieci chronic. Kiedy pytaly, mowilam im prawde.
Nie uzywalam słów ostatecznych, staralam sie im wyjasnic sytuacje.
Ale tez staralam sie chronic je przed iluzją i zametem. Nie ograniczalam w zaden sposob kontaktów z tatą, ale nie tworzylam na ich potrzebę obrazka szczęśliwej rodzinki.
Patrzac z perspektywy czasu myślę, ze udalo sie nam (mnie i mezowi) zaoszczędzić dzieciom wiele trudnych przezyc. I to napewno pomoglo wrocic wszystkim do wspolnego zycia, kiedy przyszedl ten czas.
Pavel
Ok, może masz rację.
Może dla dziecka lepiej zyc w zludzeniach i iluzji.
Moze lepiej, zeby mialo sinusoidę uczuć... Wzloty i doly.
Może.
Tym niemniej pozostane przy swoim zdaniu. Uwazam, ze rodzice powinni dzieci chronic i nie oklamywac. A tworzenie iluzji po to, zeby potem zaliczyc dolek i wprawianie w zamęt, dla nikogo dobre nie jest.
Zrozumiales mnie dość mocno opacznie.
Nie zachecalam do mówienia o rozwodzie i ze rodzice nigdy juz razem nie beda. Przeczytaj ten fragment mojej wypowiedzi jeszcze raz.
Mimo to najwazniejsze jest, ze Elena dobrze zrozumiala.
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Lustro,
Może to wynika z różnic komunikacyjnych między mężczyzną a kobietą.
Bo ja z tego co napisałaś wyczytałem to co wyczytałem
Nie oznacza, a przynajmniej oznaczać nie musi to również tworzenia iluzji i złudzeń. Po prostu nie wiemy co będzie. Ty w kryzysie jednak nie zakładałaś takiego zakończenia, moja żona...delikatnie to ujmując, również.
Także fakty dokonane warto opisywać i tłumaczyć, dopasowując to do wieku dziecka.
Ale gdybologia i czarnowidztwo - już nie.
Nie uważam z kolei, że wspólne spędzenie dnia to tworzenie iluzji aby w założeniu później zaliczyć dołek. To byłoby faktycznie nierozsądne.
Pamiętam taki dzień, miałem wtedy z 4-5 lat.
Przypadkowy spacer w kryzysie, wspólny, zakończył się pojednaniem rodziców. W dużej części przez moje i braci słowa podobne do tych o których pisała elena.
Na jakieś pięć lat co prawda tylko, bo nieprzepracowany kryzys wybuchł w wielką siłą ponownie.
Może to wynika z różnic komunikacyjnych między mężczyzną a kobietą.
Bo ja z tego co napisałaś wyczytałem to co wyczytałem
Ale ja również uważam, że dzieci należy chronić i nie okłamywać. Można jednak to robić na wiele sposobów.lustro pisze: Tym niemniej pozostane przy swoim zdaniu. Uwazam, ze rodzice powinni dzieci chronic i nie oklamywac. A tworzenie iluzji po to, zeby potem zaliczyc dolek i wprawianie w zamęt, dla nikogo dobre nie jest.
Nie oznacza, a przynajmniej oznaczać nie musi to również tworzenia iluzji i złudzeń. Po prostu nie wiemy co będzie. Ty w kryzysie jednak nie zakładałaś takiego zakończenia, moja żona...delikatnie to ujmując, również.
Także fakty dokonane warto opisywać i tłumaczyć, dopasowując to do wieku dziecka.
Ale gdybologia i czarnowidztwo - już nie.
Nie uważam z kolei, że wspólne spędzenie dnia to tworzenie iluzji aby w założeniu później zaliczyć dołek. To byłoby faktycznie nierozsądne.
Pamiętam taki dzień, miałem wtedy z 4-5 lat.
Przypadkowy spacer w kryzysie, wspólny, zakończył się pojednaniem rodziców. W dużej części przez moje i braci słowa podobne do tych o których pisała elena.
Na jakieś pięć lat co prawda tylko, bo nieprzepracowany kryzys wybuchł w wielką siłą ponownie.
Ale ja ci tego nie przypisujęlustro pisze: Nie zachecalam do mówienia o rozwodzie i ze rodzice nigdy juz razem nie beda. Przeczytaj ten fragment mojej wypowiedzi jeszcze raz.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
To są bardzo trudne sytuacje. Zawsze uważałam, że należy mówić prawdę, a w ostatecznej sytuacji (z powodu wieku i zdolności poznawczych dziecka) być jak najbliżej prawdy. I mówić mniej, niż więcej. A dziecko i tak widzi i czuje to rozdarcie rodziców, smutek, tęsknotę, ból. I ono i tak wie,
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Pewnie tak, bo ja z Twoich słów tez wyczytalam to, co wyczytalam.
A ja to tak odebralam.
Czytajac to naszla mnie taka myśl - a moze nie dlatego, ze nieprzepracowany. Tylko, ze pojednanie bylo tylko pozorne, niejako wymuszone przez warunki, w tym dzieci?
I jeszcze taka myśl - przepracowanie kryzysu wcale nie musi byc jednoznaczne ze zgoda, wzajemnym zrozumieniem i powrotem do siebie.
Myślę, ze przepracowanie to zobaczenie, zrozumienie, co dziala nie tak i dlaczego. Czy da sie to naprawic. Czy jest mozliwosc zmiany na tyle, zeby mozna razem żyć w zgodzie i milosci.
I czasem moze sie okazac, ze tego nie da sie zrobic.
I tak na koniec.
Ja uwazam, inni moga to widzec inaczej, ze poczucie stabilizacji i bezpieczenstwa swiata dziecka, buduja dorośli.
Jeśli zachowuja sie w sposob racjonalny, przewidywalny, to to porzadkuje dzieciom swiat.
Jeżeli rodzice nie potrafia btc razem, to w sposob dla dziecka zrozumialy, mu to komunikują. W słowach, ale tez w gestach i czynach.
Jezeli nie mieszkaja razem i nie ma na dzis mozliwosci, by byli zgodną rodziną, to nie stwarzaja pozorow dzieciom, ze jest inaczej.
Wtedy dziecko wie, ze tak jest.
I choc to przykre, ze nie jezdza razem na wakacje, nie chodza do kina i nie jedzą wspolnie obiadow, to po prostu tak jest. I to wprowadza pewien porzadek i spokój w swiat dziecka.
Uczy tez, ze rodzice sa wiarygodni, bo robia tak jak mówią.
Jak mowia, ze na dzis nie moga byc razem, to tak jest. I tak robią.
A jak mowia, ze od dziś jestesmy znowu razem, to tez tak jest. I tak robią.
I jest wiadomo w co wierzyc i czego sie trzymać.
A kiedy mowia, ze nie jestesmy razem i nie są, ale czasem stwarzaja pozory, ze jestesmy....To w co wierzyc?
I czy prawdą bedzie, kiedy rodzice kiedys powiedza - od dzis jestesmy znowu razem?
A moze to tez pozory?
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Kochani dziękuję Wam za wasze opinie i spostrzeżenia. Jestem obecnie w kryzysie trwającym od roku, jeszcze nieodwieszona emocjonalnie od męża, czasem płaczę, przychodzą chwile zwątpienia, zniechęcenia, dlatego nie potrafię na pewne sprawy spojrzeć obiektywnie bez zbędnych emocji.
Słowa Pavla dały mi ukojenie i spokój wewnętrzny, potwierdzenie tego, co ja czuję.
Za to słowa lustro otworzyły mi oczy na pewne kwestie.
Jeszcze raz dziękuję.
Słowa Pavla dały mi ukojenie i spokój wewnętrzny, potwierdzenie tego, co ja czuję.
Za to słowa lustro otworzyły mi oczy na pewne kwestie.
Jeszcze raz dziękuję.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Kochani, na koniec roku odświeżam mój wątek.
Od prawie 1,5 roku mieszkamy z mężem oddzielnie, mąż dąży do rozwodu, ale jeszcze nie otrzymałam pozwu.
Mieliśmy kilka miłych chwil: wspólnie spędziliśmy urodziny męża, kilka fajnych rozmów telefonicznych z inicjatywy męża, względnie dobre porozumienie w sprawach dziecka.
Ale: w ostatnim czasie nasiliła się agresja słowna męża (głównie przez telefon, nigdy w spotkaniu bezpośrednim i zawsze po alkoholu), mąż jest wtedy bardzo agresywny, ubliża mi, co drugie słowo to przekleństwo, gdy kończę rozmowę to on ciagle dzwoni albo zaczyna dzwonić do moich rodziców i wtedy ich obraża, używając na prawdę strasznych słów.
Nie rozumiem tej agresji. Proszę Was o podesłanie propozycji lektur, konferencji odnośnie agresji i podzielenie się Waszymi doświadczeniami.
Ja się izoluje, nie wchodzę w kłótnie, ale czuje się bardzo źle z tym... nie rozumiem tego.
Od prawie 1,5 roku mieszkamy z mężem oddzielnie, mąż dąży do rozwodu, ale jeszcze nie otrzymałam pozwu.
Mieliśmy kilka miłych chwil: wspólnie spędziliśmy urodziny męża, kilka fajnych rozmów telefonicznych z inicjatywy męża, względnie dobre porozumienie w sprawach dziecka.
Ale: w ostatnim czasie nasiliła się agresja słowna męża (głównie przez telefon, nigdy w spotkaniu bezpośrednim i zawsze po alkoholu), mąż jest wtedy bardzo agresywny, ubliża mi, co drugie słowo to przekleństwo, gdy kończę rozmowę to on ciagle dzwoni albo zaczyna dzwonić do moich rodziców i wtedy ich obraża, używając na prawdę strasznych słów.
Nie rozumiem tej agresji. Proszę Was o podesłanie propozycji lektur, konferencji odnośnie agresji i podzielenie się Waszymi doświadczeniami.
Ja się izoluje, nie wchodzę w kłótnie, ale czuje się bardzo źle z tym... nie rozumiem tego.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Ja mogę tylko wypowiedzieć się pod kątem uzależnienia. Wiem, że nie wszystko idzie wytłumaczyć alkoholem, jednak już wiem jak bardzo zmienia on nasza świadomość i emocje przede wszystkim. Im głębszy problem tym zmiany większe. Módl się o uwolnienie z nałogu (nawet jeśli nie jest nałogiem to nie którzy w ogóle nie powinni pić, bo właśnie wyzwala z nich agresję) a resztą zajmie się już Bóg.
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Agresja jest skutkiem nadużywania alkoholu, chodzisz na terapię jako współuzależniona? obawiam się, że twój mąż nawet nie pamięta co mówi przez telefon, a to krzywdzi najbardziej. Najlepsza opcja, to nie odbierać telefonu, po co psuć sobie nastròj, jeśli nic z tym nie da się zrobić.
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Ja nawet nie postrzegałam siebie jako osobę wspoluzależnioną dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę. Temat wspóluzależnienia przerabiałam kiedyś w swojej rodzinie pierwotnej, wtedy chodziłam na terapię; tak bardzo nie chciałam mieć męża alkoholika, że nie przyjmowałam do siebie, ze mój mąż może mieć problem z nałogiem.Caliope pisze: ↑31 gru 2020, 19:10 Agresja jest skutkiem nadużywania alkoholu, chodzisz na terapię jako współuzależniona? obawiam się, że twój mąż nawet nie pamięta co mówi przez telefon, a to krzywdzi najbardziej. Najlepsza opcja, to nie odbierać telefonu, po co psuć sobie nastròj, jeśli nic z tym nie da się zrobić.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Agresji twarde STOP. Mąż zaczyna agresywnie się zachowywać ? Jasny komunikat : nie będę rozmawiać gdy bluzgasz i jesteś agresywny.Agresja jest karalna.PD
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Dokładnie tak, nawet można zablokować numer na jakiś czas, dla swojego spokoju. Zaopiekuj się sobą Eleno, poinformuj też swoich rodziców żeby byli przygotowani. Agresja psychiczna, czy fizyczna jest tak samo raniąca.
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Moi drodzy, zadzwoniłam do sądu i dowiedziałam się, ze mąż złożył pozew we wrześniu, narazie sędzia nie wyznaczył rozprawy... jest mi źle, bo wierzyłam, ze jednak mąż tego nie zrobi... nie wiem co teraz robić...
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Pozwolę sobie dziś trochę wyrzucić z siebie. Moja pierwsza reakcja, gdy potwierdziły się domysły o pozwie to niedowierzanie, rozpacz, smutek, rozgoryczenie, panika, czułam, ze tracę grunt pod nogami, nie wiedziałam co robić. Powiedziałam bliskiej osobie o tym a gdy usłyszałam “zgodzisz sie na rozwod i będziesz mieć spokój” to poczułam się gorzej niż wcześniej. Później były łzy, modlitwa, znowu łzy i spokój. Zaczęłam zadawać sobie pytania: czy pozew a potem ewentualny rozwód cywilny zmieni coś w mojej postawie, czy przestanę modlić się za męża i kochać go, czy zejdę z raz obranej drogi...
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Re: I żyli długo i szczęśliwie, czyli czemu życie to nie bajka
Elena ale u Was długo sie czeka po pozwie u nas jest 2 tygodnie w którym pozew doreczony zostaje pozwanemu. Później odpowiedź dwa tygodnie i po odpowiedzi ok dwoch tygodni i termin sprawy.