1,5 roku kryzysu

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

W małżeństwie jestem od 1,5 roku. Przed ślubem nie mieszkaliśmy razem, chodziliśmy na Msze, modliliśmy się, jeździliśmy na rekolekcje, pielgrzymki, dużo rozmawialiśmy i wydawało mi się, że poznaliśmy się całkiem nieźle. Lubiliśmy ze sobą spędzać czas, cieszyłam się, że mamy te same wartości, pogląd na świat, wiele lat modliłam się o dobrego męża. Widziałam w nim tego dobrego kandydata. Niestety, gdy zamieszkaliśmy razem po ślubie zaczęliśmy strasznie się kłócić. Kłótnie były niemal co tydzień. Wyglądały one zawsze podobnie, według schematu: nieporozumienie - próba wyjaśnienia - agresja - wyjaśnianie - wyjaśnianie - wyjaśnianie bez końca i bez porozumienia. W trakcie wyjaśnień mnóstwo raniących słów, agresja, wybuchy gniewu i dużo mojego płaczu. Przyznaję, że wtedy myślałam że "przegadanie" problemu jest zawsze najlepszym wyjściem i nawet cieszyłam się że mąż do tego dąży. Jednak gdy przegadanie zamieniało się w nieustający ciąg oskarżeń by koniecznie ustalić "jak naprawdę było", miałam dość i uciekałam w płacz. Nie umiałam powiedzieć mężowi stop, nawet gdy przytaczał mi kolejne "logiczne argumenty" na to że płaczę irracjonalnie i bezzasadnie. Po jednej z awantur, w trakcie której musiałam uciekać z samochodu, w którym mąż krzyczał i walił pięściami o kierownicę grożąc że porozjeżdża idących chodnikiem ludzi bo go tak zdenerwowałam, wystraszyłam się i zdecydowałam że trzeba poszukać pomocy. Znalazłam terapeutę, zaczęliśmy razem chodzić, zasugerował mężowi psychiatrę - była wizyta i leki. Wybuchy gniewu nieco się uspokoiły, na terapii dostaliśmy trochę narzędzi do lepszej komunikacji. Nie było spektakularnych efektów, ale jakieś były.. Zwykle nasze kłótnie przypadały na czas gdy byłam przed okresem. Mąż widząc mnie drażliwą, smutną, z obniżonym nastrojem uznawał że wydziwiam, przesadzam, wyolbrzymiam. Mimo tłumaczeń, tak po ludzku, że tak działają hormony, nie potrafił tego przyjąć. Argumenty naukowe również nie trafiały. Sytuacja co miesiąc była podobna, mąż zachowywał się wobec mnie oschle, chłodno, wytykając że moje stany są wymysłem i nie umiem być "normalna" tylko szukam zaczepki. Nie przechodził obok mnie wtedy obojętnie, koniecznie musiał "wyjaśnić" że przesadzam, mam fanaberie itp. Jedno z takich wyjaśnień skończyło się wezwaniem policji przez męża, gdyż uznał że jestem w takim stanie że chyba chcę się zabić. Sugerował, że trzeba mnie zamknąć w psychiatryku. Powtarzał to wtedy w kółko. Sytuacja była absurdalna, mąż totalnie przez policję i pogotowie wyśmiany. Na terapii znów zalecono wizytę u psychiatry dla męża i rozpoczęcie indywidualnej terapii. Do psychiatry poszedł, lecz terapii nie zaczął. I znów leki wyciszające. Przez jakiś czas spięcia i nieporozumienia rozwiązywaliśmy narzędziami z terapii. Leki się kończyły, jednak mąż nie chciał iść znowu. Mówił że już nie potrzebuje, że już więcej rozumie i radzi sobie lepiej z komunikacją. Była w tym racja, to był nieco spokojniejszy okres. Po jednej ze sprzeczek zdecydował ze na naszą małżeńska terapie nie będzie już chodził bo go to męczy. Przyjęłam tę decyzję. Było wtedy spokojniej. Pojawiły się plany na przyszłość - budowa domu, zmiany pracy, przeprowadzka. Mąż dostał dobrą prace w moim rodzinnym mieście, pomieszkiwał u moich rodziców (osobne piętro domu). Chciał żebym i ja znalazła prace bliżej i tam z nim zamieszkała, wtedy rozpoczęlibyśmy budowę. Nie do końca chciałam mieszkać z rodzicami, jednak naleganie męża i aspekt ekonomiczny przeważył. Znalazłam blisko pracę. Urządziliśmy się po swojemu.

Krótko po przeprowadzce zaszłam w ciążę. Ogólnie znoszę ciążę dość słabo, męczą mnie chyba wszystkie możliwe dolegliwości. I na tym tle znów pojawiły się kłótnie i awantury. Mąż mówił, że wymyślam, przesadzam, hormony to bzdury z książek i powinnam być "normalna", a zachowuję się nielogicznie. Wsparcia, poza czysto technicznymi sprawami jak podwiezienie do lekarza czy podanie herbaty, nie okazywał mi żadnego. Uciekał do drugiego pokoju gdy tylko pojawiał się jakiś mój gorszy stan. Mam wrażenie, że ciążą i faktem że będziemy mieli dziecko, w ogóle się nie przejął, co jest dla mnie niezrozumiałe bo zanim zaszłam w ciążę to bardzo chciał dziecka i mówił o tym głośno. W końcu doszło do kolejnej, ostatniej już awantury, mężowi puściły chyba wszystkie hamulce, był agresywny, wyzywał, krzyczał o rozwodzie. Ja głównie płakałam, gdy wychodziłam do drugiego pokoju szedł za mną, by mi wyjaśnić co robię źle i jak nienormalnie się zachowuje. Nakręcałam się tylko jeszcze bardziej, coraz trudniej było mi się uspokoić. Mąż zdecydował się wyprowadzić po moich słowach że "tak nie da się żyć pod jednym dachem". Uznał że tymi słowami wyrzuciłam go z domu. Mimo moich zaprzeczeń i rozpaczy, w nocy w ciągu godziny spakował wszystkie swoje rzeczy, rzucił ze mam "załatwić rozwód", spłacić rzeczy które razem kupowaliśmy i odjechał. Trudno mi nawet ubrać w słowa mój szok. Kolejnego dnia przysłał wiadomość jak jestem podła, że coś takiego mu zrobiłam (że go wyrzuciłam). Napisał, że będzie wiernie trwał aż do niego wrócę. Byłam w ciężkim szoku, nagle znalazłam się sama w środku ciąży i nie wierzyłam że to dzieje się naprawdę. Milczałam, czekałam na jego zainteresowanie, jednak mąż zupełnie odciął kontakt. Panicznie bałam się że poronię. Po jakimś czasie gdy emocje opadły, spytałam męża co dalej z nami, czy ma jakiś pomysł. Stwierdził, że mam wrócić do jego mieszkania w którym mieszkaliśmy parę miesięcy wcześniej, bo on tam teraz mieszka i mam "żyć normalnie jak człowiek". Po tej wiadomości, kolejne dni milczenia. Przygotowywałam się do rozmowy i w końcu zadzwoniłam. Udało mi się przekazać mężowi komunikat, że zależy mi na małżeństwie, na nim, że chcę naprawiać, ale w takim stanie jak jest teraz boję się z nim mieszkać, że straciłam do niego zaufanie po tym jak mnie zostawił. Skwitował to tylko tym, że sama tego wszystkiego chciałam i sama go wyrzuciłam, i żebym nawet nie próbowała mu wmawiać że jest inaczej bo taka jest prawda. Nie wchodziłam w tę dyskusję, spokojnie i ciepło mówiłam mu, że bardzo mi zależy byśmy tak tej sytuacji nie zostawili. Ale dalej było "wyjaśnianie", że było tak i tak, ja powiedziałam to i tamto, a on to i że go wyrzuciłam z domu i to we mnie jest przyczyna całego zła i nieszczęścia. Prosiłam byśmy zostawili tę rozmowę na później, a teraz podzielili się pomysłem co można zrobić i co byśmy chcieli. Usłyszałam tylko, że jestem nienormalna i mam się leczyć, a jak nie będę się leczyć to mam do niego nie wracać. On zawsze się starał, ale ze mną się nie dało, bo jestem nienormalna i go zawsze prowokowałam do kłótni. Był przy tym wzburzony, krzyczał i rzucił słuchawką. Później dostałam wiadomość pełną wyrzutów z podkreślaniem jaka jest prawda i że nie da sobie wmówić inaczej. Odpuściłam dalsze rozmowy...

Odkąd się wyprowadził ani razu nie spytał o moje samopoczucie, ani o dziecko. Mam wrażenie, że ta ciąża dla niego nie istnieje. Jest mi potwornie smutno i trudno. Mąż stał się dla mnie bezwzględny i okrutny mimo iż kilka dni przed wyprowadzką był czuły, mówił że kocha i nigdy nie opuści.

Trudno jest w niewielu słowach zawrzeć wszystko co bym chciała, ale cieszę się, że w końcu odważyłam się to tutaj wyrzucić z siebie. Czytam forum od jakiegoś czasu, trawię treści z polecanych książek. Dopiero teraz widzę, jak pobłażałam mężowi i sama siebie nie szanowałam. Granice miałam chyba tylko nerwowe, gdy zostały przekraczane, po prostu płakałam. O niczym innym wtedy nie marzyłam jak o przytuleniu i dobrym słowie, i tak, komunikowałam to, ale zamiast tego otrzymywałam kolejne i kolejne wyjaśnienia, że jestem nienormalna, irracjonalna, nielogiczna. Czułam się i czuję nadal, jako kobieta zupełnie niezaakceptowana ze swoją naturą przez męża. Dostrzegam wiele swoich błędów i zaniedbań, wiele odpuszczania ważnych spraw. Staram się teraz o w miarę spokojną i dobrą codzienność. Modlitwa jest dla mnie bezpieczną przystanią, ciągle mam w głowie myśl, że gdyby nie to wszystko, nie przylgnęłabym tak do Boga i nie wiem czy choć w jednym procencie modliłabym się i wkładała w siebie tyle pracy i troski co teraz. Ale uczucia wciąż mam rozhuśtane, bywa że w nocy budzę się i po prostu płaczę, choć wiem, że muszę być silna dla Maleństwa, które niedługo pojawi się na świecie. Nie wiem co robi mój mąż, w tej ostatniej rozmowie prosiłam go by się odezwał jak zacznie terapię. Nie mam z nim jednak kontaktu. Mam ogromne wsparcie rodziny i znajomego kapłana. Szukam dla siebie pomocy terapeutycznej, ale w obecnej sytuacji epidemii są to tylko doraźne rozmowy. Pozostają książki, konferencje i czytanie forum. Na tę chwilę nie wiem co robić, by ratować nasze małżeństwo. Kocham męża i cierpię, że nie ma go ze mną w czasie ciąży...
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Al la
Posty: 2671
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Al la »

Witaj, fannyprice, na naszym forum.
Dziękuję, że podzieliłaś się swoją historią.
Na zachowania i uczucia męża nie masz wpływu, jednak możesz zadbać o siebie, o swój spokój wewnętrzny.
Tym bardziej, że masz o kogo się zatroszczyć, o maleństwo, które nosisz.
Zapoznaj się z naszą stroną pomocową http://sychar.org/pomoc/, również z konferencjami z naszych rekolekcji sychrowskich http://www.rekolekcje.sychar.org/.
Mówimy, że kryzys w małżeństwie to droga do rozwoju, do poznawania samego siebie, do własnego rozwoju.
Jednak jak ratownik, który stoi na niepewnym gruncie może cokolwiek uratować?
Znasz swoją wartość, nadaną Ci przez Boga? Kochasz siebie?
Poszukaj jej, zdobądź wiedzę poprzez czytanie Słowa, modlitwę, lekturę viewtopic.php?f=10&t=383, słuchanie konferencji.
Życzę Ci, abyś znalazła wsparcie wśród forumowiczów.
Pomodlę się z Twojej intencji.

Przypominam, że internet nie jest anonimowy, zwracaj uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa
Triste
Posty: 445
Rejestracja: 11 kwie 2019, 9:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Triste »

Ojej ....bardzo źle się to czyta. Kilka rzeczy nasuwa mi się na myśl. Jak to możliwe że przed ślubem wszystko było dobrze a dopiero po mąż się ujawnił ze swoimi wybuchami ?
A jak było z twoimi "humorami" przed ślubem ? Mąż to akceptował czy nie okazywalas mu że gorzej się czujesz ?
Sporo pracy przed wami - oboje zamkneliscie się bardzo w tym swoim cierpieniu i żadne z Was wzajemnie nie chce sobie pomóc tylko patrzycie które z was dostrzeże krzywdę drugiego.
Wybuchy męża są niepokojące. Ja widzę u niego ogromną niedojrzałość ....no żeby zostawić żonę dzieckiem jeszcze nienarodzonym.. szczerze w głowie mi się to nie mieści.
Moze po prostu skup się teraz tylko na sobie i na dziecku ? Potrzebujesz spokoju więc zatroszcz się o Was najlepiej jak potrafisz ❤️
Wyrzucona
Posty: 117
Rejestracja: 20 mar 2020, 12:13
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Wyrzucona »

Witaj,
W tym co opisujesz jak zachowuje się Twój mąż jest wiele podobieństw. Nasze kłótnie tez przebiegały identycznie niekończące się wyjaśnianie a właściwie niekończący się monolog męża a najdłuższy trwał prawie godzinę . Mąż potrafił gadać i tłumaczyć mi swoje racje równocześnie wściekając się że nie chcę z nim wejść w dyskusję i milczę a ja milczałam bo już naprawdę nie wiedziałam co mam mu odpowiadać, to nie było złośliwe czy ze złej woli. Wina oczywiście moja ja zapłakana (pomimo iż wiedziałam że nie powinno się płakać nie umiałam wytrzymać ) szereg gorzkich słow. W oczach męża ja kwalifikuje się do leczenia u psychologa i psychiatry. Napisał nawet kilkanaście stron o moich wadach i rzeczach (do leczenia). Próbował mi już wmówić 2 zaburzenia osobowości…(jeśli zechcesz więcej w moim wątku). Nie wiem czemu tak się dzieje ale widać nie mój mąż jest jedyny. Ja tez bardzo to przeżywam , staram się zrozumieć, kocham nadal ….Może to wynika z jakiś ich problemów wewnętrznych, może kryzysu wieku średniego. Doskonale rozumiem jak się czujesz, najgorsze jest to uczucie bezradności. Będę śledzić Twój wątek, zadbaj o siebie to przecież teraz dla Ciebie najważniejsze
pozdrawiam
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: tata999 »

W trakcie ciąży przeżywałem katorgi. Niemalże z minuty na minutę zmieniała się osoba, która obok mnie była, czyli ciężarna. Takie miałem wrażenie. Nie raz też dostałem z liścia i więcej, po wymianie raptem dwóch zdań, które w moim odczuciu nie zapowiadały kłótni. Może moje świadectwo przekona Twojego męża, że wahania hormonalne podczas ciąży, to nie brednie.

Zaobserwowałem również większą agresywność, skłonność do awantur u kobiety tuż przed okresem. Kiedyś w wybuchu złości i rozpaczy dała mi do zrozumienia, że w takich momentach bardzo chce przytulenia i seksu. Tak zrobiliśmy. Byliśmy zadowoleni i spokojni. Myślę, że zrozumienie tego przeze mnie sprawiło, że dużo łatwiej było mi później znieść te momenty. Dla drugiej strony to była chyba też spora ulga, bo wydaje mi się, że wcześniej miała wewnętrzny opór, żeby o pożądaniu mówić wprost, a ja się nie domyślałem i próbowałem wtedy wchodzić w rozmowę (często właśnie niezbyt logiczną).

Pogody ducha i chwała Panu. Wierzę, że będzie lepiej.
3letniaMężatka
Posty: 150
Rejestracja: 23 lut 2020, 22:16
Jestem: już po kryzysie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: 3letniaMężatka »

Czy dziecko było planowane i wyczekiwane przez Twojego męża? Czy tylko przez Ciebie ? Moża ta sytuacja z ciążą go zaskoczyła? Nie każdy mężczyzna jest emocjonalnie gotowy na dziecko. Nawet i w małżenstwie. Czasami wydaje sie, ze ciąza i dziecko wszytsko zmieni i naprawi w małżenstwie. Bardzo Ci wspólczuje, że ten piękny okres przechodzisz bez męża ale z Twojego opisu można wywnioskować, że mąż Cie kocha bo "poczeka aż wrócisz".
Czy mąż miał stwierdzoną jakaś chorobe u psychiatry ze musial przyjmować leki ?
Może sam nie udźwignął tego, że był ciągle namawiany do wizyty w jednej, drugiej, trzeciej poradni... I czuł, ze ktos chce z niego wariata zrobic ? Dlatego zrezygnował z wizyt i obraził sie na "caly swiat"
A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: A.zelia »

Poważnie wzięłabym pod uwagę chorobę psychiczną męża i gaslighting. Może zresztą jedno nie wyklucza drugiego
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

Triste pisze: 26 kwie 2020, 14:06 Ojej ....bardzo źle się to czyta. Kilka rzeczy nasuwa mi się na myśl. Jak to możliwe że przed ślubem wszystko było dobrze a dopiero po mąż się ujawnił ze swoimi wybuchami ?
A jak było z twoimi "humorami" przed ślubem ? Mąż to akceptował czy nie okazywalas mu że gorzej się czujesz ?
Przed ślubem nie zawsze widzieliśmy się w "te dni". Będąc na odległość lub spotykając się tylko na randce, nie było to pewnie z mojej strony tak wyraźne jak wtedy gdy zamieszkaliśmy razem i mąż zobaczył mnie 24h na dobę. A i mnie wydawało się, że okazuje mi troskę i wyrozumiałość, stąd było dla mnie szokujące gdy później słyszałam w kółko że co miesiąc jestem "nienormalna". Co do wybuchów gniewu to owszem, mieliśmy kłótnie, ale nie były one tak zaciekłe jak po ślubie.
Wyrzucona pisze: 26 kwie 2020, 14:15 Wina oczywiście moja ja zapłakana (pomimo iż wiedziałam że nie powinno się płakać nie umiałam wytrzymać ) szereg gorzkich słow. W oczach męża ja kwalifikuje się do leczenia u psychologa i psychiatry. Napisał nawet kilkanaście stron o moich wadach i rzeczach (do leczenia). Próbował mi już wmówić 2 zaburzenia osobowości…(jeśli zechcesz więcej w moim wątku). Nie wiem czemu tak się dzieje ale widać nie mój mąż jest jedyny.
Czytałam Twój wątek, też widzę podobieństwa, wydaje mi się, że jesteś podobnie wrażliwą osobą jak ja. Wcześniej bardzo sobie ceniłam to, że jestem wrażliwa i uważałam to za zaletę, ale teraz myślę, że jest to moja największa wada.
tata999 pisze: 26 kwie 2020, 16:10 Zaobserwowałem również większą agresywność, skłonność do awantur u kobiety tuż przed okresem. Kiedyś w wybuchu złości i rozpaczy dała mi do zrozumienia, że w takich momentach bardzo chce przytulenia i seksu. Tak zrobiliśmy. Byliśmy zadowoleni i spokojni. Myślę, że zrozumienie tego przeze mnie sprawiło, że dużo łatwiej było mi później znieść te momenty. Dla drugiej strony to była chyba też spora ulga, bo wydaje mi się, że wcześniej miała wewnętrzny opór, żeby o pożądaniu mówić wprost, a ja się nie domyślałem i próbowałem wtedy wchodzić w rozmowę (często właśnie niezbyt logiczną).
Dzięki za to świadectwo. Z początku mówiłam do męża wprost "przytul mnie, nic więcej, nawet nie musisz nic mówić", robił to, ale gdy widział że np. nie pojawia się natychmiast mój uśmiech, albo nadal lecą łzy to odskakiwał czym jeszcze bardziej mnie ranił... Albo przytulał i jednocześnie komentował na głos, że to nienormalne że tak się zachowuje, ja wtedy brałam te słowa do siebie, coraz mocniej płakałam i katastrofa gotowa.
3letniaMężatka pisze: 26 kwie 2020, 16:51 Czy dziecko było planowane i wyczekiwane przez Twojego męża? Czy tylko przez Ciebie ? Moża ta sytuacja z ciążą go zaskoczyła? Nie każdy mężczyzna jest emocjonalnie gotowy na dziecko. Nawet i w małżenstwie. Czasami wydaje sie, ze ciąza i dziecko wszytsko zmieni i naprawi w małżenstwie. Bardzo Ci wspólczuje, że ten piękny okres przechodzisz bez męża ale z Twojego opisu można wywnioskować, że mąż Cie kocha bo "poczeka aż wrócisz".
Czy mąż miał stwierdzoną jakaś chorobe u psychiatry ze musial przyjmować leki ?
Może sam nie udźwignął tego, że był ciągle namawiany do wizyty w jednej, drugiej, trzeciej poradni... I czuł, ze ktos chce z niego wariata zrobic ? Dlatego zrezygnował z wizyt i obraził sie na "caly swiat"
Przypuszczam, że był zaskoczony, bo kiedy najmniej się spodziewaliśmy, to wtedy zaszłam w ciążę. Nie było ze strony męża jakiejś wielkiej radości. Mam wrażenie, że od kiedy się dowiedział, przestałam dla niego istnieć jako żona, kobieta, unikał współżycia, odsuwał się kiedy je inicjowałam.
Mąż nie miał stwierdzonej żadnej choroby, lekarz przepisywał leki wyciszające, uspokajające i tak też one działały, nie był przytępiony, ale po prostu spokojniejszy i bardziej pogodnie nastawiony do życia. Dzisiaj myślę, że gdyby mąż rozpoczął terapię indywidualną zamiast tej małżeńskiej i wizyt u psychiatry, to efekty mogłyby być dużo lepsze. Na wspólnych spotkaniach z terapeutą małżeńskim wychodziło mnóstwo rzeczy z dzieciństwa męża, które były dla niego bolesne i trudne, zwłaszcza w relacji z rodzicami. Ale to takie gdybanie...

Dziękuję wam za odpowiedzi i wsparcie, to dla mnie bardzo ważne.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Lawendowa »

A.zelia pisze: 26 kwie 2020, 18:41 Poważnie wzięłabym pod uwagę chorobę psychiczną męża i gaslighting. Może zresztą jedno nie wyklucza drugiego
Gaslighting za Wikipedią: https://pl.wikipedia.org/wiki/Gaslighting
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: Lawendowa »

Moje doświadczenia są takie, że na tym etapie najważniejsze jest zaopiekowanie siebie. To bardzo dalekowzroczna inwestycja - lepsze Twoje samopoczucie to zdrowsze i spokojniejsze dziecko. To maleństwo już teraz odbiera Twoje nastroje, to bardzo czuły barometr. Warto zadbać o sen, wypoczynek i np posłuchać muzyki, która Cię wycisza, wyjść na spacer jeśli czujesz się na siłach, robić to co sprawia Ci przyjemność, odpręża.
fannyprice pisze: 26 kwie 2020, 20:26 Mąż nie miał stwierdzonej żadnej choroby, lekarz przepisywał leki wyciszające, uspokajające i tak też one działały, nie był przytępiony, ale po prostu spokojniejszy i bardziej pogodnie nastawiony do życia. Dzisiaj myślę, że gdyby mąż rozpoczął terapię indywidualną zamiast tej małżeńskiej i wizyt u psychiatry, to efekty mogłyby być dużo lepsze. Na wspólnych spotkaniach z terapeutą małżeńskim wychodziło mnóstwo rzeczy z dzieciństwa męża, które były dla niego bolesne i trudne, zwłaszcza w relacji z rodzicami. Ale to takie gdybanie...
Przepraszam, zapytam wprost, bo to może być istotne - chodziłaś na te wizyty u psychiatry z mężem, czy to są informacje od męża?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
A.zelia
Posty: 214
Rejestracja: 14 gru 2018, 13:04
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: A.zelia »

3letniaMężatka pisze: 26 kwie 2020, 16:51 Bardzo Ci wspólczuje, że ten piękny okres przechodzisz bez męża ale z Twojego opisu można wywnioskować, że mąż Cie kocha bo "poczeka aż wrócisz".
Z tym, że on czeka na powrót konkternej "jej" - leczenie albo nie wracaj. Czyli forsuje jej chorobę psychiczną. Przyznasz, ze jesteś chora psychicznie lub po związku.
Czy mąż miał stwierdzoną jakaś chorobe u psychiatry ze musial przyjmować leki ?
Może sam nie udźwignął tego, że był ciągle namawiany do wizyty w jednej, drugiej, trzeciej poradni... I czuł, ze ktos chce z niego wariata zrobic ? Dlatego zrezygnował z wizyt i obraził sie na "caly swiat"
Śmiem suponować, że gdyby nie było podstaw psychiatra nie zapisałby leków tylko powiedział, że to zwykłe kłótnie.

Co do taty-walenie komuś z liścia bo ciąża też nie jest normalne. To jest przemoc.
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

Lawendowa pisze: 26 kwie 2020, 23:34
fannyprice pisze: 26 kwie 2020, 20:26 Mąż nie miał stwierdzonej żadnej choroby, lekarz przepisywał leki wyciszające, uspokajające i tak też one działały, nie był przytępiony, ale po prostu spokojniejszy i bardziej pogodnie nastawiony do życia. Dzisiaj myślę, że gdyby mąż rozpoczął terapię indywidualną zamiast tej małżeńskiej i wizyt u psychiatry, to efekty mogłyby być dużo lepsze. Na wspólnych spotkaniach z terapeutą małżeńskim wychodziło mnóstwo rzeczy z dzieciństwa męża, które były dla niego bolesne i trudne, zwłaszcza w relacji z rodzicami. Ale to takie gdybanie...
Przepraszam, zapytam wprost, bo to może być istotne - chodziłaś na te wizyty u psychiatry z mężem, czy to są informacje od męża?
Na jednej był sam, na drugiej byliśmy razem i rozmawiałam z lekarzem, stwierdził że to normalne że młode małżeństwo się kłóci i musimy wypracować sobie sami metody na te kłótnie i radzenie sobie z gniewem, stąd też łagodne leki.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
tata999
Posty: 1172
Rejestracja: 29 wrz 2018, 13:43
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: tata999 »

A.zelia pisze: 27 kwie 2020, 9:03 Co do taty-walenie komuś z liścia bo ciąża też nie jest normalne. To jest przemoc.
Też uważam, że lepiej, żeby przywalenie z liścia nie miało miejsca. Rozmawiałem o tym z kilkoma znajomymi. Niektórzy mieli podobne sytuacje w swoich związkach i nie byli wcale zaskoczeni moim przypadkiem. Uważam, że w wyjątkowych okolicznościach, jakimi są wahania hormonów w czasie ciąży, wystarczy oczekiwać przeprosin i jakikolwiek inne kroki byłyby niepotrzebnym nakręcaniem afery przeze mnie.
krople rosy

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: krople rosy »

Fannyprice mi na pierwszy plan po przeczytaniu Twojego posta wusuwa się brak panowania nad sobą Twojego męża oraz Twoje częste złe samopoczucie. Tłumaczysz to hormonami ale może jest jakieś drugie dno Twojego powtarzającego się złego samopoczucia?
Widać, że oboje jesteście sobą wzajemnie zaskoczeni po slubie. Stan sprzed slubu opisujesz jako fantastyczny i bezproblemowy.
Jak długo byliście ze sobą przed małżeństwem? Bo skoro teraz jest tak źle to jakieś zwiastuny tego powinniście u siebie dostrzec wczesniej.
Jakie Twoje zachowania mężowi trudno przyjąć i zaakceptować?
Może warto przyjrzeć się też sytuacji z domu rodzinnego męża?
Widać, że sobie nie radzi z Twoim złym samopoczuciem. Wywołuje to w nim złość i agresję.
Ty chciałabyś powrotu odmienionego męża a mąż oczekuje odmienionej Ciebie. Oboje siebie w obecnym stanie nie akceptujecie.
Może twoje częste samopoczucie to nie tylko hormony i warto popracować nad sobą i uznać że jednak nie wszystko jest ok?
O ile możemy oczekiwać od drugiego człowieka akceptacji i zrozumienia tak uważam, że nie powinno się wystawiać go na próbę akceptując wszystkie swoje stany i zachowania usparwiedliwiając je powierzchowną diagnozą.
Jak wyglada Twój stan ze złym comiesiecznym samopoczuciem?
Być może aktualna Ty jest zupełnie inna niż ta przed slubem i mąż zderzył się z nową rzeczywistością, która stała się częścią jego życia?
I na odwrót: mąż przejawia zachowania o które byś go nie podejrzewała wczesniej i jesteś równie zaskoczona?
W małżeństwie nie chodzi o racje i walkę o nią ale o zdiagnozowanie problemu i pracę nad sobą z osobna każdego z małżonków.
fannyprice
Posty: 255
Rejestracja: 16 kwie 2019, 10:39
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: 1,5 roku kryzysu

Post autor: fannyprice »

A.zelia pisze: 27 kwie 2020, 9:03
3letniaMężatka pisze: 26 kwie 2020, 16:51 Bardzo Ci wspólczuje, że ten piękny okres przechodzisz bez męża ale z Twojego opisu można wywnioskować, że mąż Cie kocha bo "poczeka aż wrócisz".
Z tym, że on czeka na powrót konkternej "jej" - leczenie albo nie wracaj. Czyli forsuje jej chorobę psychiczną. Przyznasz, ze jesteś chora psychicznie lub po związku.
Dla mnie w ogóle niezrozumiałe jest to stawianie warunków mojego powrotu, gdzie to nie ja się wyprowadziłam i odeszłam. Mąż mieszka w mieszkaniu, w którym już kilka miesięcy nie mieszkaliśmy bo się przeprowadziliśmy i urządziliśmy gdzie indziej, a teraz twierdzi, że ja mam tam do niego "wrócić", oczywiście jeśli będę się leczyć.
"można nawet zabłądzić lecz po drugiej stronie
nasze drogi pocięte schodzą się z powrotem"
ODPOWIEDZ