Wiedźmin pisze: ↑11 maja 2020, 23:07
lustro pisze: ↑11 maja 2020, 21:30
[...]
Czyli twarda milosc i podbijanie dna...moga byc wobec kobiety skuteczne?
Myślę, że nie.
Ale mogę się mylic.
Może wypowie sie ktoś , kto w taki sposib uratował swoje malzenstwo i odzyskal kobietę/żonę?
To może ja
.
U mnie "dobrotliwość i życzliwość" była przez żonę odbierana ze zdziwieniem (jak u Ciebie) oraz jako oznaka słabości.
Ja podobnie jak wielu piszących, w początkowej fazie miałem tendencję do brania 100% winy na siebie.
Wyidealizowałem całkowicie i tak mocno już odrealniony obraz żony.
W bardzo trudnych chwilach, chcąc "odkupić" swe małżeńskie winy,
robiłem dziwne rzeczy -
potrafiłem zanosić jej ciepłe obiadki do pracy
... no dużo z obecnej perspektywy
"dziwnych zachowań".
Nic one nie dały - wręcz przeciwnie. Myśli żony: "Mąż dalej o mnie zabiega, stara, się... jak piszesz lustro - "zdobywa" ... super
... prócz męża fajnie jak pozdobywa jeszcze pan X, Y ... czy też Z"... zatem zielone światło...
Zmiana nastąpiła wyraźna, po tym, jak żona odebrała pozew o rozwód na poczcie.
Udało się wówczas na mediacjach wyrównać finansowy wkład w rodzinę, aby żona w podobnym zakresie ponosiła koszt utrzymania mieszkania i dzieci... i pare innych spraw.
Ja jednak
wciąż byłem uwieszony i "dobrotliwie życzliwy" ...
zapatrzony wciąż trochę jak w obrazek.
Po kolejnym panu niech to będzie "Z" - (to się jakoś zbiegło z rozpoczęciem 12 kroków) ...
... stwierdziłem, że starczy już całkiem tej dobrotliwości - postanowiłem, że póki dzieci małe, to pociągnę dalej ten wózek zwany rodziną, bo we dwoje jednak łatwiej... a potem - co ma być to będzie - mi już naprawdę nie zależy...
tu był początek prawdziwego odwieszania się.
Oprócz wyproszenia żony na kanapę, przestałem kierować swoją uwagę w jej stronę.
Na wakacje 2019 pojechałem sam z dziećmi - nie nagabywałem na żadne wspólne wyjścia - na nic.
Minęło sporo czasu - nie wiem, czy to moja zmiana czy zbieg okoliczności, ale zauważyłem, że to żona zaczyna mnie wyciągać i zapraszać na różne wspólne aktywności... no i ogólnie zyskał dom i dzieci...
Ostatnio pojechaliśmy na weekend majowy do jednej z forumowiczek / sycharowiczek
z forum ... i żona nie wyobrażała sobie, aby z ze mną i dziećmi nie jechać
Obiektywnie patrząc z zewnątrz i z wewnątrz -
jest lepiej. Czy będzie dobrze i sielankowo? Nie zastanawiam się już nad tym - i szczerze mówiąc, wątpię - bo podeptane zaufanie jest (przynajmniej u mnie) bardzo trudne do odbudowania.
U mnie wariant na grzecznego czekającego ciepłego i dobrotliwego misia się nie sprawdził.
Sprawdziło (sprawdza) się odwieszenie i skupienie uwagi na sobie i dzieciach.
Żona teraz dużo lepsze ma relacje z dziećmi, a na mnie coraz częściej (co się prawie wcale wcześniej nie zdarzało) czeka np. ciepły obiad - jasne, drobnostka - ale jak się czegoś wcześniej nie miało, to cieszy tym bardziej. Czy małżeństwo w obecnym kształcie potrwa długo? Nie wiem - ale nie spędza mi to snu z powiek.
Podsumowując - Dobsonowskie otwarcie klatki, zajęcie się sobą i swoimi emocjami (12 kroków) jest moim zdaniem warte polecenia.
Wiedźminie
Przeczytałam bardzo uwaznie Twój post. I bardzo Ci za niego dziekuję. Bo dzieki Tobie doznałam swego rodzaju oświecenia.
I teraz chyba juz rozumiem dlaczego jest odbierane inaczej niz moje intencje, to co piszę...
Czy ja gdziekolwiek napisałam, że nalezy wisiec na zonie?
Nie.
Ale fakt, nie napisała, że nalezy się odwiesić, pozostając nadal w zwykły ludzki sposób życzliwym.
To mój bład.
I bardzo proszę czytających o uzupełnienie w treści moich wypowiedzi o to :
bycie po ludzku zyczliwym i pomocnym nie ma nic wspónego z uwieszeniem na współmałzonku.
Mój mąż popełnił wiele błedów ( tak samo jak i ja) robiąc dziwne rzeczy ( podobnie jak piszesz Wiedzminie o sobie), żeby odzyskać zonę.
A ja oczekiwałam min, że przestanie mnie tym atakować, że zacznie sie rozwijać, mieć swoja przestrzeń, zainteresowania, znajomych, świat...stanie sie samodzielnym odrębnym człowiekiem.
Miałam serdecznie dość jego uwieszenia, które moze objawiało się w inny sposób niz u Ciebie, ale mimo wszystko odbierało mu "wartość" w moich oczach.
(No tak, kryzys to jednak mocno skomplikowane i złożone zjawisko, jak sie okazuje.)
Kiedy przestał na mnie wisiec, pojechał z dziecmi sam na wakacje ( analogia?), zaczał mieć jakies swoje zainteresowania, gdzies czasem wychodził, zaczął mieć troche swojego zycia, a nadal zachował swoją zyczliwość ( podobnie jak Ty, ze tego co piszesz), która nie była forma nacisku ale po prostu postawą, szczerą i prawdziwą...wtedy to zaczęło działać.
Nie myslałam, że trzeba tu duzymi literami pisać - ODWIEŚ SIE OD ZONY, ZAJMIJ SIE SOBĄ, ALE BADŹ NADAL ŻYCZLIWY I POMOCNY - JAK MĄŻ.
Wydawało mi się to takie oczywiste, żeby zachować ten złoty środek.
A przy odwieszaniu i odcinaniu zauważyłam tendencję totalnego zlekceważenia drugiej strony.
Wiec, pomimo, że pozornie Twoja opowieść Wiedźminie, zaprzecza mojemu twierdzeniu, to jednak mam wrażenie, że dokładnie je potwierdza.
No i znowu nie wiem, czy ktos mnie zrozumiał
Moze powinnam jednak przestac pisać, bo za słabo mi to wychodzi.
PS
Mój mąż swoim uwieszeniem odbierał mi bardzo skutecznie także moją przestrzeń. Nie zdawałam sobie na poczatku z tego sprawy zaabsorbowana dziećmi, domem i mężem ( który był dla mnie najważniejszym człowiekiem przez wiele lat).
Mamy to, na co sie godzimy -wiec tak się zadziało.
Pozwoliłam sobie odebrac wszystko w imie miłości i małżeństwa.
To sie nie mogło dobrze skończyć...
Odebralismy sobie powietrze niezbedne do oddychania i zycia, tylko, że ja udusiłam się wczesniej ( widac mam niedojrzały układ oddechowy
)
No tak... wolnośc okazuje sie być kluczowa w związkach.