Z tymi granicami trzeba uważać. To co jest dobrą granicą w jednej relacji, w innej jest zasiekiem. Co jest konsekwencją w jednym przypadku, w innym jest zwykłym odwetem. Warto też patrzeć na swoje motywacje, które stoją za chęcią postawienia granicy. Potem jest jeszcze sposób w jaki te granice komunikujemy...Ciężka robotaBławatek pisze: ↑02 sie 2020, 22:18 Caliope, Eleno i Ruto dziekuje Wam za słowa otuchy.
Miałam teraz intensywny czas - gruntowne porządki przed remontem. Pakując rzeczy naszej trojki, rzeczy męża odkładałam na dwie sterty ( trochę się tego nazbierało) i choć się ciągle wahałam czy zadzwonić do męża z prośbą o zabranie to po analizie słów głównie Ruty w różnych wątkach a przede wszystkim słów ks. Dziewieckiego o twardej miłości oraz, że osoba odchodząca powinna odczuć konsekwencje swojego odejścia, porzucenia rodziny, ze strony Sycharu - podjęłam decyzję, że jak tylko mąż do syna przyjedzie to poproszę go aby zabrał te rzeczy bo w trakcie remontu mi jednak przeszkadzają (coś się może zawieruszyc albo zniszczyć a niestety mąż w takich sytuacjach nie ma litości). Muszę postawić jakieś granicę, bo na razie przez odejście męża ja jestem wielką przegraną ( tak czasami się czuję). On wiedzie kawalerskie życie (choć nie zdziwię się jak okaże się, że jest kowalska i dziecko bo ciągle mąż w weekendy czasu dla naszego syna nie ma, a niestety wtedy syn najbardziej odczuwa brak ojca), a ja nie wiem w co ręce włożyć.
Mąż w pismach do sądu piszę jaka ja jestem niegospodarna ponieważ miałam do dyspozycji pół jego wypłaty i cała moją i zawsze mi było mało (nie palę, nie piję to nawet nie za bardzo miałam z czego zrezygnować aby zaoszczędzić). To mnie najbardziej boli.
Mąż długo miał swoje rzeczy w domu. W zasadzie graty. Podobnie jak ty, po jakimś czasie zabrałam się za zmiany w domu i mały remont. Wtedy poczułam, że mi te mężowskie rzeczy w każdym kącie przeszkadzają. Wtedy powiedziałam, że skoro się wyprowadził, to nie chcę by traktował dom jako magazyn, więc proszę o zabranie rzeczy. Dziś pewnie powiedziałabym, że przygotowuję remont i spytała męża, co chce zrobić ze swoimi rzeczami i gdyby chciał je zostawić, pewnie spytalabym czy mogę je spakować, a część na trwale przenieść do piwnicy. A jakby chciał je zostawić, to bym im jakiś kąt wygospodarowała.
Jak patrzę z perspektywy czasu, to te moje pierwsze granice, to raczej były jakieś pourywane
konstrukcje w stylu chińskiego muru, porozstawiane na polu minowym Byłam kompletnie niespójna. Pewnie mężowi było się w tym ciężko połapać i z jego perspektywy mogłam w tamtym czasie być jak pies, co nie wiadomo kiedy gryzie, kiedy będzie skomleć o uwagę, kiedy da się skopać, a kiedy skoczy do gardła. Ale i tak czułam się z nich dumna. W sumie nadal jestem. Pierwsze kroki zwykle są nieporadne.
Tym, co mąż pisze w pozwie kompletnie się nie przejmuj. Coś tam muszą pisać. Gra na niegospodarną żonę, co męża do pracy goniła i nic tylko wydawala, to ograna strategia. Mój mąż też napisał w pozwie, że źle gospodarowałam pieniędzmi i wpadaliśmy przez to w długi Do tego napisał, że kupowałam niepotrzebne rzeczy, zapewniając kilka miesięcy rozrywki mi i mojej przyjaciółce. Rzecz w tym, że ja dziesięć razy zanim cokolwiek kupię, zastanawiam się, czy to na pewno potrzebne, zwykle dochodząc do wniosku że nie, szczególnie jeśli mogę skorzystać z rzeczy używanych w dobrym stanie. Znajomi wiedzą, że przyjmuję ubrania, meble, mam całą sieć dystrybucji i odzysku. Nie korzystam z fryzjerów, kosmetyczek, korzystam z transportu publicznego, wakacje zawsze eko, żadne kurorty. Nie lubię marnotrawienia zasobów, a konsumpcjonizm mnie przeraża. Więc to było naprawdę zabawne. Może i jestem wredna, ale nie mogę się doczekać, aż zapytam męża, jakie to niepotrzebne rzeczy kupowałam
Wystarczy, że w sądzie wykażesz, że tak nie było. Ale przeżywać za bardzo nie ma sensu. Raczej śmiać się
Powodzenia z tymi granicami