Bławatek pisze: ↑12 maja 2021, 10:55
Mój mąż w dalszym ciągu nie zainteresowany synem. Boli mnie to ciągle, tym bardziej, że liczyłam, że przed Komunią poświęci swój czas i więcej pomoże w przygotowaniach bo go o to prosiłam i mówiłam ile rzeczy jest do zrobienia i spraw do załatwienia. Musimy kupić parę rzeczy w budowlanym i znów oczywiście usłyszałam "pojedziemy" - i w końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam, że to w sumie męska działka i on sobie da radę sam, a ja w tym czasie zrobię inne ważne rzeczy. Bo zawsze było tak, że mimo iż miałam co robić, to rzucałam wszystko i jechałam towarzysko z mężem lub jaki pomoc - niestety w drugą stronę to nie działało. Więc jestem z siebie dumna, że pierwszą granicę postawiłam. Aczkolwiek zobaczymy jak się sprawy potoczą, bo mąż jeszcze tego nie załatwił. Najbardziej boję się jego focha i wtedy będę musiała się prosić bliskich lub sąsiadów o pomoc a czasu jak zawsze brakuje. Jakoś się odcinam od tego zachowania męża, coraz mniej boli, ale jednak boli.
Najbardziej boli mnie to, że mąż w weekend wogole o synu nie myśli, nawet nie zadzwoni. I tą kwestię muszę z nim załatwić. Bo to nie chodzi o to, że chcę mieć wolne od syna tylko żeby syn mógł spędzać czas z tatą tym bardziej że w soboty i niedziele bardziej widzi, że jego koledzy aktywnie spędzają czas z ojcami. Owszem ja się staram zapełniać czas synowi, ale niestety to nie to samo. Syn jest w takim wieku, że zaczyna bardziej potrzebować ojca. Codziennie oddaję mojego męża świętemu Józefowi, może on "nauczy" męża mojego co znaczy być opiekunem rodziny i dziecka.
Też proszę świętego Józefa o pomoc dla mojego męża w byciu ojcem. Zawierzam mu też całą naszą rodzinę i zwracam się o pomoc w różnych sprawach. I ją dostaję.
Któregoś dnia zastałam męża przy naprawie drzwi do mojego pokoju. Nie prosiłam o to, to była inicjatywa męża. I takie mrugnięcie okiem do mnie od Świętego Józefa, że mnie słucha i mojego męża wspiera i inspiruje. Odkąd 19 marca skończyłam Nowennę do Świętego Józefa, między innymi w sprawie mojego męża i jego ojcostwa, mąż często podczas kontaktów wykonuje razem z synem drobne naprawy. Syn po mężu ma duże zdolności techniczne i manulane, uwielbia pracowac narzędziami.
Przez trzy lata nieobecności męża się tych napraw uzbierało, mieszkanie jest z takich starszych, zawsze coś tam odpada, skrzypi, wymaga wymiany, starczy pracy jeszcze na długo. Ja nie bardzo mam do takich rzeczy głowę, a zdolności jeszcze mniej (choć mam za sobą samodzielne odświeżenie kuchni, z czego jestem dumna).
Przed Komunią syna miałam różne plany, także remontowe, chciałam odmalować duży pokój, by było ładniej. W końcu odpuściłam, sama nie dałabym rady, nie sądzę, aby mąż wtedy był w stanie mi pomóc. Toczył walkę ze sobą, by wytrwać w trzeźwości. I to był duży wysiłek z jego strony - i dał radę. Gdy już był trzeźwiejszy - zapytałam go, w co chciałby się zaangażować i w czym może pomóc. Mogę bić się w piersi, ale wczesniej często wyglądało to tak, że ja czekałam na inicjatywę męża, potem gdy jej nie było, sama rozdzielałam zadania i potem nadzorowałam, czy mąż je robi. Nie robił. Bierna agresja, czy może bierny opór.
Zapytany mąż zadeklarował przygotowanie części potraw, załatwienie formalności (to niechętnie), przygotowanie stołu i obsługę kuchenną obiadu, w sensie podania, udział razem ze mną w pierwszej spowiedzi syna i w spotkaniu przedkomunijnym. Wspólnie omówiliśmy co podamy na obiad - przygotowywanie przyjęć zawsze sprawiało nam przyjemność, teraz też zawiązała się przy tym nić współpracy. Zaczynaliśmy od wrogości i nieufności. Ta nić porozumienia pomogła oczyścić atmosferę i dalej współpraca była miła i Komunia choć w szczycie ograniczeń, tylko we trójkę, indywidualna, choć obiad był w nieco większym gronie, a z rodziną tylko przez telefon, to okazała się bardzo miła, radosna i była dla całej naszej trójki poruszającym wydarzeniem.
Myślę teraz, że gdy mąż nie miał narzucone przeze mnie co ma robić, sam o tym zdecydował i sam wybrał co zrobi, czuł się za to odpowiedzialny i dlatego wywiązał się sam, bez nadzoru z mojej strony. To dało mi trochę do myślenia o tym, jak pojmuję współpracę, jak zaczynam oferowanie mężaowi współpracy, ile jest w tym moich wizji, moich pomysłów, a ile przestrzeni dla mężą. I ile jest we mnie gotowości do docenienia wkładu męża. Bo z początku byłam w głowie zafiksowana na tym, że ja robię więcej. I okej, tak było. Ale mój mąż miał swój wkład i nie był on wcale mały - także w atmosferę współpracy i to, że wszystko wyszło super.
Mąż miał też katastrofalny okres finansowy i było mi trudno też z tym, że większośc kosztów - poza potrawami przygotowanymi przez męża poniosłam ja. Teraz po czasie myślę, że mogłam przejrzyście i otwarcie dążyć do tego, by jednak te koszty rozłożyć, bałam się zadrażniać. Ale trudno winić mojego męża - bo to ja się bałam zadrażnic. Aczkolwiek wtedy nie byłam gotowa, więc w sumie lepiej było odpuścić, zamiast wywoływać wojnę.