Sarah masz dużo racji pisząc, że nasze małżeństwo było spółką lokatorsko-finansową. Z racji tego, że nie mieliśmy własnego mieszkania mąż się czuł u nas jak lokator - na zasadzie "nie moje więc się nie przejmuje, nie inwestuję, nie remontuję", a żyliśmy tak na jego życzenie, bo wolał kupować kolejne samochody i urządzenia, które miały mu służyć w zarobieniu dodatkowych pieniędzy abyśmy mogli mieć swoje mieszkanie. Ale bo tak wszystko stało, leżało a on nie zarabiał. Kredytom mąż był przeciwny, a przecież przed ślubem omawialiśmy gdzie będziemy mieszkać - po ślubie usłyszałam, że on nie zamierza dodatkowo pracować. Na mojej głowie były finanse, kombinowanie aby starczyło do wypłaty. Tak jestem zaprzątnięta remontami bo nasz dom wymaga nakładów. Nasz syn będąc w pierwszej klasie odrabiał lekcje przy kuchennym stole bo po pierwsze nie mieliśmy gdzie wstawić biurka, a po drugie kasy też nie było. Ja nie miałam nigdy własnego pokoju więc zawsze czułam się gorsza i bardzo bolało mnie, że nasz syn też nie ma swojego pokoju, że nie może zapraszać kolegów, miałam już dość mówienia "przykro mi, że nie mamy warunków". Nawet teraz łzy mi lecą. Tak to boli, gdy mimo iż się pracuje nie można dziecku zapewnić dobrych warunków. Ja jestem skromną osobą, dalej śpię na panieńskiej kanapie, ale się cieszę, że syn ma wreszcie swój pokój z miejscem do nauki i zabawy.Sarah pisze: ↑09 lis 2021, 11:48 Bławatek, dla mnie w Twoich postach rzuca się w oczy to, że prawie w ogóle nie piszesz o potrzebie bliskości z mężem i tęsknocie za nią, więzi, porozumieniu między wami. Głównie zdają Cię zajmować kwestie organizacyjne, prace domowe, pieniądze, remonty itd. Jakby dla Ciebie małżeństwo było bardziej jakąś spółką lokatorsko- finansową. W tej sytuacji nie dziwi mnie jakoś bardzo, że fakt zdrady i zrobienia przez niego dziecka nie wstrząsnął Tobą zbytnio... Może się mylę, ale tak to dla mnie wygląda już od dawna.
Masz rację fakt, że mąż mnie zdradzał i że ma dziecko nie wstrząsnął mną za bardzo, bo przez ostatnie 1,5 roku tyle bolących nowości o mężu się dowiedziałem, że byłam świadoma takiego scenariuszu (szczególnie po czytaniu innych wątków). Był taki moment gdy finansowi wychodziliśmy na prostą, ale syn miał postawioną nową diagnozę i kosztowną terapię - pamiętam jak się rozpłakałam i powiedziałam "my się nigdy nigdzie nie wyprowadzimy, bo ciągle pieniędzy nie mamy", a mój mąż nic nie powiem, nie przytulił mnie, znów że wszystkim byłam sama. A czego dowiedziałam się po jego odejściu - że wtedy dość dobrze zarabiał, a mi mówił tylko o ułamku tej kwoty. Zabolało. Zabolało, jak nagle się przyznał, że przede mną miał bogate życie towarzyskie - przed ślubem ani słowem nie wspomniał. I takich różnych sytuacji było mnóstwo. Przez 2,5 roku wypłakałam morze łez.
A najbardziej mnie zawsze bolało i boli, że mąż zawsze uciekał od nas np. na jakichś festynach zawsze gdzieś znikał, a ja zostawałam sama z dzieckiem, nawet gdy go wyciągnęłam na spacer to szedł milczący. Ja zagadywałam, ja go wyciągałam w różne miejsca ale zawsze i tak byłam sama.
Tęsknię - do tego człowieka którym mój mąż był przed ślubem - zaangażowanym, rozmawiającym, pomagającym, wspólnie działającym. Wtedy było super, choć momentami było "go za dużo", bo nawet na wspólnych zakupach spożywczych mnie nie odstępował. A po ślubie drugi biegun - mąż milczący, unikający, niezaangażowany. Czasami czułam się tak jakby mąż osiągnął to co chciał - miał żonę, już nikt go nie pytał czemu jest ciągle sam, więc po co ma się starać.
Teraz mąż powoli znów jest taki jak przed ślubem. A ja się boję kolejnego zranienia. Kolejnej samotności w związku.
I zazdroszczę innym "mężów/żon" zorientowanych nie tylko na siebie ale też na drugą osobę w małżeństwie.