Ruta pisze: ↑28 paź 2020, 18:53
Bławatku,
Rozumiem tęsknotę za takim dobrym katolickim małżeństwem, też czułam się zachwycona i myślałam sobie - też tak chcę. Myślę też o dwóch wspaniałych rodzinach, które znam, obie bardzo wierzące, z dużą gromadą dzieci. Wspaniali, ciepli, żyjący wiarą ...
.....
Myślę, że nie warto trzymać się jakiejś określonej wizji, szczególnie wizji tego, jaki ma być mąż. Wiele kobiet żali się - i słusznie, gdy mąż ma upragnioną wizję dobrej katolickiej żony i czuje się wtłaczana w jakieś określone ramki. Mężczyźni się nie żalą, ale chyba niestety czasem też jakieś tam ramki dla nich mamy.
Słucham sobie różnych rekolekcji - i różni księża często poruszają na różne sposoby jeden temat - że jeśli czujemy potrzebę miłości, kompletnej szczerej relacji, takiej, gdzie będziemy bezpieczne, zadowolone, zawsze szczęśliwe i kochane - to z takimi potrzebami trzeba zwracać się do Boga. Mąż czy żona to ludzie, niedoskonali, grzeszni, egoistyczni. Jak napisał nałóg - małżeństwo to raczej stan większego lub mniejszego kryzysu. Radząc sobie z tymi mniejszymi lub większymi kryzysami rozwijamy się. A siłę, radość życia, poczucie bycia zawsze kochaną, poczucie bezpieczeństwa - to zapewnia Bóg, nie mąż.
Piszę, bo pomyślałam sobie, że może warto przed terapią odpuścić sobie oczekiwania - posłuchać męża, otworzyć się na to, co on ma do zaproponowania, zaoferowania i pomyśleć nie o tym, jaka wizja małżeństwa rodziny mi się podoba i mnie urzeka, tylko o tym, jakie mam potrzeby i na które z nich może odpowiedzieć mój mąż. Oraz na jakie jego potrzeby mogę odpowiedzieć ja.
...
A co do tych mężowskich tekstów asekuracyjnych - no właśnie to rodzaj asekuracji, by się ochronić, nie dać poranić, albo cos tam sobie zabezpieczyć, furtkę zostawić. Trzymajcie się ustaleń, reszta to gadanina. No i nie musisz od razu przegadywac wszystkiego - szczególnie tekstów w funkcji zaczepki czy asekuracji.
Na terapi na swojej grupie nauczyłam się dwóch przydatnych odpowiedzi okolicznościowych - "przyjmuję co powiedziałeś (że tak uważasz, że tak to widzisz)" oraz "ja tak nie uważam" (szczególnie, gdy ktoś wypowiada opinię, która w twoim odczuciu jest krzywdząca lub stanowi zaczepkę, by podkręcić atmosferę).
Ruto, jak poznałam męża to był zaangażowany, wymyślający różne rzeczy, chętny do pomocy i wspólnego spędzania czasu. A do tego (wydawało się) wierzący. Natomiast po ślubie zmiana o 180 stopni. Nawet przestał się modlić. I swoim zachowaniem i postawą pociągnął mnie w dół - m.in. przez to ja też się oddaliłam od Boga. Teraz jak się podniosłam to nie chcę ani spadać gwałtownie ani powoli schodzić w ten dół marazmu. Tym bardziej że jego rodzina pierwotna zawsze aspirowała do modelu "kim my to nie jesteśmy, my bez nałogów, u nas takich rzeczy nie było i nie ma (np. rozwodów) itd" a tu synuś taki numer zrobił. I nic do męża nie dociera. Więc jeśli on nie postawi Boga na pierwszym miejscu to nigdy mnie nie zrozumie.
Wiem że zamiast oczekiwań ważniejsze są potrzeby moje i męża, ale na tą chwilę to widzę że dla męża ważne jest abym ja realizowała jego potrzeby a on się zastanowi czy warto realizować moje i w jakim zakresie. A niestety to na dłuższą metę nic dobrego nie przyniesie. Stąd moje oczekiwanie że mąż dostrzeże mnie "kobietę" a nie "robota".
Wiem że chciałabym żeby on był trochę inny niż był -jako mąż i ojciec- bo przed ślubem inną wizję siebie i naszego małżeństwa roztaczał. Ja mam być idealną żoną, człowiekiem, ale on nie musi być idealnym mężem i człowiekiem. Taki rozdźwięk - wymagać wszystkiego od innych od siebie nic. Tak jak teraz - nie zarwe nocy i nie wysprzątam mieszkania tak jak on sobie życzy bo po pierwsze nie mam takiej natury (mam koleżankę która potrafi codziennie od 23 do 1-2 w nocy sprzątać całe mieszkanie bo ma wszędzie kafelki a drażni ją jak są lekko skurzone lub zachlapane w łazience - ja nie mam takiego ciśnienia tzn przecieram tylko zachlapany fragment a nie czyszcze codziennie łazienki od podłogi do sufitu), po drugie jeśli mam okrojony czas a trzeba z dzieckiem się uczyć lub syn prosi o wspólny spacer lub zabawę to wybieram syna a nie sprzątanie czy prasowanie. Ostatnio byłam w mieszkaniu męża i widziałam że mu się nawet worków i pudeł które mu dałam pod koniec lipca (bałam się, że podczas remontu coś z jego rzeczy się zniszczy) nie chciało włożyć do dużych szaf a mi wygarnia pare pudełek które czekają na moją dłuższą chwilę wolną aby posegregować w odpowiednie szuflady lub półki. Poza tym mówię mężowi że ma żonę a nie etatową sprzątaczkę...
Może i on swoim gadaniem "zobaczę czy zawieszę pozew" zostawia sobie furtkę natomiast na mnie te słowa działają demotywujaco - ostatnio trudno mi mu zaufać i wierzyć, więc musiałby się postarać aby umiała mu zaufać - że mnie nie skrzywdzić znów słowami lub odejściem "bo się jednak rozmyślił".
Ruto muszę w pamięci wyryć słowa "przyjmuję co powiedziałeś", "ja tak nie uważam" itp. a wykreślić"bo ty zawsze" "bo ty nigdy"