JolantaElżbieta pisze: ↑09 paź 2020, 9:28
vertigo pisze: ↑09 paź 2020, 8:42
JolantaElżbieta pisze: ↑08 paź 2020, 23:22
Ja od mojego męża akurat nie oczekiwałam żadnych konkretnych "działań" poza wypełnianiem tego, czego sie podjął,
oczywiście nie artykułując tego, to miało wynikać ze wspólnego codziennego życia. Wychowywania dzieci razem, wspomagania siebie wzajemnie, pójścia w życie razem, bo tego się podjęliśmy i żeby nie wiem jakie przeszkody stały nam na drodze, mieliśmy sobie z nimi radzić, bo tego się podjęliśmy. Jak żołnierz nawiewa z wojska, to jest dezerterem, jak mąż czy żona z małżeństwa, to są łobuzami. I tyle. Może to stygmatyzacja, może opis sytuacji i ocena. Ale ja nie pozwolę sobie tego prawa odebrać.
Czy dobrze rozumiem, że swoich oczekiwań nie powiedziałaś przyszłemu mężowi, tylko milcząco to założyłaś? Jeśli tak, to na jakiej racjonalnej podstawie oparłaś swoje założenie? Czy wiedziałaś, jaka motywacja nim kierowała, że zdecydował się na małżeństwo z Tobą, skoro wcześniej piszesz:
JolantaElżbieta pisze: ↑08 paź 2020, 23:22
Zależy jak się pojmuje instytucję małżeństwa
Ha ha - milcząco założyłaś?? Fajnie dedukujesz
Nie wyobrażam sobie nawet rozmowy przedmałżeńskiej, gdzie każde przedstawia listę swoich oczekiwań - bardzo mnie to rozbawiło. Nie - wyobraź sobie, że poznalismy się, spotykaliśmy się przez dwa lata, mąż mi się oświadczył po 3 miesiącach znajomości. Pobraliśmy się po ponad dwóch latach, bo chcieliśmy z sobą być. Potem urodziło się jedno dziecko, potem drugie, wychowywaliśmy je. Potem mój mąż wszedł w fazę wieku średniego i oznajmił mi, że chce zmienić swoje życie, że odchodzi i mnie zostawia. Nie odzywał się przez 3 lata - podejmowane przeze mnie próby rozmów kończyły się jego agresją. Widziałam, że coś przeżywa. A potem okazało się, że jest ktoś inny, potem go nakryłam z tym kimś, no i się rozwiedliśmy. Wszyscy uważali nas za dobre małżeństwo - mieliśmy takie same poglądy polityczne, światopoglądowe, tu się dogadywaliśmy. A potem mąz powiedział, że mu wygasło i że mnie nie kocha. Acha, w tak zwanym międzyczasie oznajmił mi, że jest niewierzący i że ślub kościelny nie ma dla"nich" (jak powiedział) żadnego znaczenia - dziwnym zbiegiem okoliczności ta kobieta też jest niewierząca.
A teraz udaje, że mnie nie widzi i tak to wygląda.
JolantoElżbieto to twoja wypowiedz z forum na temat twojego meża i waszego małżeństwa, ja tu widze więcej niz dobre malzentwo i kryzys wieku sredniego.. "Mój mąż nie był agresorem jak go poznałam. Był wprawdzie trochę szorstki, ale ja akurat lubię tzw. "macho". Mój mąż nie był agresywny w stosunku do dzieci, dopóki były małe i nie miały swojego zdania. Problemy zaczęły się, gdy nie mógł sobie z nimi poradzić, gdy zaczęły mówić nie. Miałam zastrzeżenia, bo był bardzo surowy dla syna, a bardzo pobłażliwy dla córki. Rozmawiałm z nim o tym, ale nie widział problemu. Ja chciałam od mojego męża odejść po urodzeniu drugiego dziecka - obraził się na mnie, że zaszłam w ciążę, rzekomo bez jego zgody, co nie było prawdą i parę miesięcy nie odzywał, nie pomagał (chcialaś dziecka, to masz). Byłam zdecydowana go zostawić, bo nie widziałam dla nas szans - powoli przestawałam go kochac. Ale daliśmy sobie szansę. Ja to potraktowalam poważnie, a mój mąż po prostu cale lata przygotowywał się do rozwodu. Wierzyłam mu, bo potrafił być dla mnie super. A potem mnie prześladował. Nauczyłam się żyć na tej huśtawce, przyzywyczaiłam do tego i nauczyłam się rozpoznawać po mrugnięciu okiem i oddychaniu, że już mam być grzeczna. I tak to się kręciło, raz lepiej raz gorzej. Wydawalo mi się, że to normalne, ze tatuś się zdenerwuje, nie znałam prawidłowych męskich zachowań. A potem pomyślałam sobie, że damy radę. Modliłam sie o miłość do męża, sama siebie obwiniałam, że go już nie kocham.
I zaczęło nam się układać. W momencie kiedy myślałam, no nareszcie jest tak jak powinno być - mieliśmy fajne dwa lata, wróciliśmy z wczasów we dwoje, a mój mąż oznajmił mi za dwa miesiące, że chce zmienić swoje życie, że odchodzi i zostawia mi wszystko i że mam go nie szukać. Ale nie odszedł, tylko zamilkł na 4 lata. A potem wegetowałam i było mi wszystko jedn co się ze mną stanie. Musiałam się ocknąć, gdy moja córka była w depresji przez osiem miesięcy. Żyłam dla niej, żeby ją uratować. Syn wczesnie wyprowadził się z domu, a my mieszkaliśmy we trojkę.
Ja bardzo się natrudziłam, żeby nie stracić córki - bo po tym jak mąż psuł jej charakter miałam z nią problemy, byłam dla niej niczym, gardziła mną i zaczęła traktowac tak jak on. To się wzięło z dzieciństwa = pamiętam jak kazałam jej odrabiac lekcje, oczywiście podniosła krzyk, ze nie teraz - on wpadł do pokoiku i zaczął na mnie wrzeszczeć, a ona triumfująco objęła go za szyje i razem wyszli do drugiego pokoju. Nie wiedziałam, że ta jego miłość do jednego dziecka, a niemiłość do drugiego to chore. Nie chciałam, żeby dzieci wychowywały się w robitej rodzinie, bo ja sama z takiej pochodziłam. Włożyłam bardzo dużo pracy w nasze relacje i dzisiaj nie mogłoby być lepiej. Kosztowało mnie to dużó stresu, zdrowia i zaparcia się samej siebie. Z synem miałam dobre relacje i mam - natomiast mój maż nie ma z nim kontaktu od 14 lat. Syn go upokorzył i mój mąż nie mógł mu tego darowac. Miał chyba z 16 lat, usłyszał jak mąz mnie wyzywa w nerwach - wszedł i powiedział: nie będziesz więcej tak do mamy mówił - mąż zaczął go wyzywać i chciał uderzyć, nie pozwoliłam. Wypchnął go z pokoju z wyzwiskami'