Bławatek pisze: ↑28 paź 2020, 14:14
Dla mnie nie jest problemem dać więcej z siebie, tylko że mąż z góry zakłada, że i tak ze mną mu dobrze nie będzie. Tak powiedział w aucie. Oraz że musi to przemyśleć jeszcze raz bo pewnie wiele na tym straci. Nie jest dla niego ważna rodzina, ja, syn tylko on i jego szczęście. Próbuję mu na różne sposoby otwierać oczy, że jest strasznym egoistą, a wystarczyłoby aby popracował nad sobą, choć trochę wyzbył się egoizmu. W każdym małżeństwie, związku potrzeba kompromisu i ustępstw, ale jeśli tylko jedna strona będzie ustępować to i tak się wszystko posypie. Każda moja chęć, zapał a gaszone słowami jak mi będzie źle to odejdę. Ja się czuję często szantażowana.
Ja już nie chcę być ofiarą. Dużo czytałam o małżeństwie np. książkę p. Jacka Pulikowskiego - proponowałam mu to powiedział że głupot katolickich nie będzie czytał. A ja bym chciała mieć właśnie taki model rodziny i małżeństwa jak czytam, jak słucham w konferencjach. Niestety jak ja sama zacznę to wdrażać to mąż i tak będzie to odbierał jako atak.
Chcę naprawiać małżeństwo, bo gdzieś tam jeszcze moja miłość do niego jest. Ale jeśli mam całe życie się podporządkowywać mężowi to chyba coś jest nie w porządku. Szukam terapeutów (niekatolickich - warunek męża), którzy mają doświadczenie i chcą pomóc a nie tylko kasę zbierać. To jest mój warunek - chodzimy na terapię, naprawiamy małżeństwo i siebie i dopiero mąż wraca. Kiedyś już pisałam że przed odejściem mąż mi powiedział, że ciągle mnie obserwuje. Jak można być sobą, normalnie żyć gdy się wie że jest się obserwowaną i ocenianą. Ja nie mogę popełnić nawet najmniejszego błędu, mieć złego dnia bo mogę usłyszeć "nie starasz się". Chcę chodzić na terapię też po to aby zobaczyć gdzie popełniliśmy błędy i czy to rzeczywiście tylko moja wina, że nam nie wyszło.
Bławatku,
Rozumiem tęsknotę za takim dobrym katolickim małżeństwem, też czułam się zachwycona i myślałam sobie - też tak chcę. Myślę też o dwóch wspaniałych rodzinach, które znam, obie bardzo wierzące, z dużą gromadą dzieci. Wspaniali, ciepli, żyjący wiarą - sama ich obecność jest uspakajająca i kojąca. I wiesz co - choć wiele ich łaczy, przede wszystkim wiara i zaufanie Bogu, to każde z nich ma swój własny model małżeństwa, wzajemnych relacji, relacji z dziećmi. Punkty styczne są tylko takie, że w obu małżeństwach i mąż i żona są na siebie niezwykle otwarci i wobec siebie są bardzo wspierający.
Jeden idealny mąż jest bardzo skrupulatny, gotowy cały czas by pomagać swoim bliskim, zawsze na nich otwarty, gdy dziecko dzwoniło, że zapomniało zeszytu z pracą domową, to zostawiał wszystko i przywoził, bez żadnych wurzutów i pretensji, jest bardzo otwarty i bezpośredni, ma też poczucie humoru i jest bardzo zaradny. Drugi idealny mąż jest zdystansowany i taki no wiem, mocny?, wypełnia sobą przestrzeń, jest ciepły ale autorytarny, nie wyobrażam sobie by któreś z jego dzieci zadzwoniło, że nie ma zeszytu w szkole, za to sobie wyobrażam co by powiedział - zapewne coś w stylu, przykro mi, następnym razem pamiętaj, a teraz po prostu przyjmij jedynkę i zapytaj od razu co masz zrobić, by ją poprawić. Czy chciałabym żyć z którymś z tych idelanych męzów? - nie.
Mój własny mąż w swoich dobrych czasach dawał przede wszystkim radość, była w nim taka dziecięca ciekawość do wszystkiego, kiedy coś robił, to robił całym sobą, przez to każda rzecz robiona razem z nim była super, nawet mycie podłogi, miał niesamowite, abstrakcyjne poczucie homoru i potrafił niesamowite rzeczy, z jednej strony lubił męskie zajęcia i był dobry we wszystkich pracach typu remonty, z drugiej potrafił robić piękne dekoracje, lubił gotowanie i prace domowe. Wszystko przy nim ożywało i nabierało kolorów. Zapewne gdyby to on otrzymał telefon od dziecka, że nie ma zeszytu, to powiedziałby coś w stylu - postaraj się uniknąć jedynki, w razie czego powiedz szczerze czemu nie masz, jak zapomniałeś, no to zapomniałeś - a jak ci nauczyciel wystawi jedynkę, no to sie tak bardzo tym nie przejmuj, to się zdarza.
Myślę, że nie warto trzymać się jakiejś określonej wizji, szczególnie wizji tego, jaki ma być mąż. Wiele kobiet żali się - i słusznie, gdy mąż ma upragnioną wizję dobrej katolickiej żony i czuje się wtłaczana w jakieś określone ramki. Mężczyźni się nie żalą, ale chyba niestety czasem też jakieś tam ramki dla nich mamy.
Słucham sobie różnych rekolekcji - i różni księża często poruszają na różne sposoby jeden temat - że jeśli czujemy potrzebę miłości, kompletnej szczerej relacji, takiej, gdzie będziemy bezpieczne, zadowolone, zawsze szczęśliwe i kochane - to z takimi potrzebami trzeba zwracać się do Boga. Mąż czy żona to ludzie, niedoskonali, grzeszni, egoistyczni. Jak napisał nałóg - małżeństwo to raczej stan większego lub mniejszego kryzysu. Radząc sobie z tymi mniejszymi lub większymi kryzysami rozwijamy się. A siłę, radość życia, poczucie bycia zawsze kochaną, poczucie bezpieczeństwa - to zapewnia Bóg, nie mąż.
Piszę, bo pomyślałam sobie, że może warto przed terapią odpuścić sobie oczekiwania - posłuchać męża, otworzyć się na to, co on ma do zaproponowania, zaoferowania i pomyśleć nie o tym, jaka wizja małżeństwa rodziny mi się podoba i mnie urzeka, tylko o tym, jakie mam potrzeby i na które z nich może odpowiedzieć mój mąż. Oraz na jakie jego potrzeby mogę odpowiedzieć ja.
Piszę też, bo pomyślałam sobie o takiej sytuacji: mój mąż utracjusz wraca, po terapii, trzeźwy, pewnie nastroszony i niepewny, pewnie z całą listą zastrzeżeń i kwestii asekuracyjnych (jak coś nie pójdzie to sobie pójdę, nie wiem czy to mam sens, a co jak nic nie poczuję) - a ja mu od razu z wysokiego C z Pulikowskim, dobrym katolickim małżeństwem, głeboką relacją, cierpliwością do żony i potrzebą jej wysłuchiwania i zwracaniem uwagi na jej emocje (to mi najbardziej się podobało). Zwieje. Jak nic by zwiał.
A co do tych mężowskich tekstów asekuracyjnych - no właśnie to rodzaj asekuracji, by się ochronić, nie dać poranić, albo cos tam sobie zabezpieczyć, furtkę zostawić. Trzymajcie się ustaleń, reszta to gadanina. No i nie musisz od razu przegadywac wszystkiego - szczególnie tekstów w funkcji zaczepki czy asekuracji.
Na terapi na swojej grupie nauczyłam się dwóch przydatnych odpowiedzi okolicznościowych - "przyjmuję co powiedziałeś (że tak uważasz, że tak to widzisz)" oraz "ja tak nie uważam" (szczególnie, gdy ktoś wypowiada opinię, która w twoim odczuciu jest krzywdząca lub stanowi zaczepkę, by podkręcić atmosferę).