Pavel, Nirvanna daliście mi do myślenia.
Dlaczego chciałabym aby mąż wrócił? Trudno tak dać jednoznaczną odpowiedź. Mimo zranień kocham męża, wiedząc że ma swoje wady, które nie raz mniej draznily i że mnie nie rozumiał, kochałam go przez te wszystkie lata - gdy się nie ma co się lubi to się lubi co się ma
- tym bardziej że sama nie jestem idealna. A poza tym ślubując mężowi wiedziałam że jest to na dobre i złe, w zdrowiu i chorobie, dopóki śmierć nas nie rozdzieli. I tego się trzymać będę. Choć w moim otoczeniu (praktycznie samych katolików) taka postawa dziwi więc ja się coraz bardziej dziwię po co ludzi ślubują sobie przed Biegiem.
Wiem jaki jest mój wkład w nasz kryzys i próbowałam rozmawiać z mężem, ale nie doszliśmy do merytorycznej prawdziwej rozmowy nigdy, bo za każdym razem jestem (i wcześniej też) oskarżana o wszystko i oceniana negatywnie, więc unikam rozmów. I próbowałam też rozmawiać z mężem na temat różnic między kobietami i mężczyznami. Przeprosiłam męża, że nie doceniałam go za jego pracę, że nie mówiłam mu miłych słów, nie przytulam zbyt często (ostatnio to wogole). Tak samo jak mu mówiłam że nigdy go nie kochałam tak jak on tego oczekiwał bo kochałam go swoim językiem miłości a nie jego i on też kochał mnie w inny sposób niż ja tego potrzebowałam ale on tego nie przyswaja, a książki o językach miłości przeczytać nie zamierza.
Czy mąż ma cechy pozytywne? Tak ma - m.in. jest odpowiedzialny, jak wykonuje prace które go interesują to jest dokładny i pracowity, nie ma nałogów (no chyba że hobby
), zawsze starał się mieć pracę, lubi porządek, lubi być pomocny. Niestety większość tych cech zanikła podczas naszego małżeństwa.
Jeśli chodzi o moje odwieszenie emocjonalne to myślę że nie jest najgorzej. Dziś usłyszałam od męża, że on od 9 lat się źle czuł w małżeństwie czyli całe małżeństwo, więc ja się mogłam dwoić i troić a i tak zawsze było źle. Ja już to pisałam - mąż się często zamykał w sobie, nie chciał rozmawiać, nie chciał mówić jak go coś gryzło, a trudno się ciągle zastanawiać co jest nie tak. Tylko trochę mnie zabolały te jego słowa, a teraz jak o tym piszę to mam łzy w oczach. Ale co ja mogę - czasu nie cofnę i nie chce znów wpadać w przygnębienie. Ja się starałam męża kochać i mu miłość okazywać ( okazuje się, że nie właściwie), próbowałam stworzyć dobrą rodzinę. Niestety nie wyszło. Może zabrakło właśnie tej współpracy ze strony męża. Tym bardziej że mąż powiedział, że ma problemy z wyrażaniem potrzeb.
Staram się rozwijać i iść drogą ku Bogu i z Bogiem. Wiem, że można w każdym wieku spróbować zmienić siebie na lepszą wersję siebie. Na swojej terapii usłyszałam że jestem zbyt emocjonalnie rozbita (trudno nie być jak ktoś kogo się wybrało na męża z całego tłumu tyle razy mnie skrzywdził) a z drugiej strony jestem silną osobą - jestem ponieważ sama do wszystkiego co mam doszłam, zawsze musiałam niestety "nosić spodnie" bo np. na mojego ojca nigdy liczyć nie mogłam. I ostatnio tyłu bliskich odeszło do wieczności (mam taką nadzieję) i zawsze musiałam ( i chciałam) być dla innych wsparciem w tych trudnych chwilach. Tak, jestem bardziej zaradna niż mąż, ale zawsze chciałam aby on był głową rodziny i "nosił spodnie", niestety zawsze się przed tym bronił więc żeby nie żyć w marazmie to znów ja walczyłam z przeciwnościami losu, to ja zakasywalam rękawy i rozprawialam się z najgorszymi problemami.
Mam nadzieję że mąż rozprawi się ze swoimi "demonami", brakami, że odkryje co jest dla niego ważne i wartościowe.
A ja mam nadzieję, że czy z nim czy bez męża ja i tak będę szczęśliwa i radosna. Nie będę się zmieniać pod dyktando męża, ponieważ dobrze się czuję w swoje skórze i sama z sobą. Patrzę w lustro i widzę nie najgorszą osobę, która coraz więcej się uśmiecha i raduje. Aczkolwiek nad wadami swoim dalej pracować zamierzam.