Wierzchołek góry lodowej...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Unicorn2 pisze: 08 paź 2017, 19:39 Siedem siedem terapeuta ma na celu dobro pacjenta więc chce źeby był szczęśliwy , zbawienie pacjenta nie jest jego celem .
Nawet katolicki psycholog w poradni przykościelnej
dziwił mi się źe chce być z źoną , stwierdził źe ta osoba czyli moja źona nie nadaje się do związku i ona nigdy nie stworzy normalnej relacji .
Myślę i nie wiem co odpowiedzieć... mąż niedawno mi powiedział, że po tym co się stało, to on wie, że nie będziemy ze sobą szczęśliwi. Może doszedł do tego na terapii. A ja jestem pewna, że my możemy być szczęśliwi razem. Oczywiście jestem świadoma, że sporo pracy przed nami, ale jest to możliwe. Przecież nie ma ludzi idealnych i związków idealnych. I taka terapia powinna się przecież odbywać w powiązaniu z tym, co mamy teraz. A mamy małżeństwo sakramentalne. Skąd taka pewność, że nasz związek jest skazany na porażkę. Tak łatwo sie szafuje stwierdzeniami, że ludzie do siebie nie pasują i najlepiej by im było osobno. A gdzie odpowiedzialność za swoje decyzje, gdzie praca nad sobą. Najprościej jest się rozstać, bo po co się starać skoro nie nadajemy sie do związku.
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Magnolia pisze: 08 paź 2017, 21:43 Ta pokora na drugie imię to bardzo dobry kierunek;-)

Ja mam wszystko wiedzącą mamę, to co chciałabym od niej usłyszeć czy zobaczyć, to prawdziwa skrucha i idące za tym zejście z piedestału "wszystkowiedzącej". taką miałam myśl, jak czytałam ten wątek.
pozdrawiam
Magnolia, staram sie uczyć pokory i wydaje mi się, że jest lepiej. Nie jest to łatwe. Stąd krok do przodu i zaraz jakiś w tył.
Natomiast chyba Twój przykład z mamą nie do końca do mnie pasuje. Po pierwsze mamy sie nie wybiera, a męża i żonę tak. Po drugie, kiedy otworzyły mi się oczy na sytuację, okazałam skruchę i przepraszałam męża za moje błędy. Jednak tyle lat on dostosowywał sie do mnie, nie mówiąc, że mu źle. Prosiłam o wspólną terapię, ale się nie zgadza. Problem polega na tym, że mój mąż nie chce nam dać szansy. A kiedy go pytam dlaczego, to słyszę odpowiedź na zasadzie nie bo nie. On też ma sporo za uszami i nie widzę, żeby robił porządek chociażby z długami, które jeszcze są. Z problemami życia codziennego zostawił mnie samą. Bo on już nic nie chce, ja mam sobie wziąć dom i samochód, mieszkać w wynajmowanym kiedyś wspólnie mieszkaniu a on jest wolny ptak. Mamy rozdzielność więc mówi, że długi to nie mój problem i on to załatwi. Jednocześnie w skrzynce rośnie strerta pism w tej sprawie. Chodzi na terapię, odnajduje siebie i utwierdza się w przekonaniu, że jest w porządku w stosunku do mnie bo jest ze mną szczery. Przecież powiedział, że mnie nie kocha i nie chce ze mną być.
Dlatego jeśli masz jakiś pomysł co zrobić, to poproszę o radę. Jednak porównywanie mnie do Twojej mamy nie wydaje mi się celne. Czy to, że jestem pewna, że powinniśmy spróbować ratować małżeństwo i trudno mi sie pogodzić z tym, że nie chce jest dowodem, że jestem wszystkowiedząca. Na pewno taka byłam przez wiele lat. A teraz trudno mi go zostawić, odpuścić i nie robić nic. Kocham go i ślubowałam mu, że będzie na dobre i na złe. A teraz jest samo zło więc trzeba się tylko bardziej postarać.
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Witam wszystkich i dziękuję za słowa wsparcia w prywatnych wiadomościach. Długo się nie odzywałam. Zanotowałam ostry zjazd w dół. W najgorszym czasie pomagała mi terapia. Ale też czytanie wątku „Co czuje zdradzający mąż” ze starego forum. Wypowiadała się tam użytkowniczka Swallow. Jej teksty podnosiły mnie na duchu. Generalnie chodziło o to, żeby modlić się o spokój i uwolnienie od potrzeby kontroli gdzie jest mąż, co robi i z kim. Czy dalej zdradza, oszukuje, kłamie. I że to niszczy tylko mnie. Na żadnym człowieku nie ma się co opierać bo tylko Bóg jak mówi „zawsze” to „zawsze” a jak „nigdy” to „nigdy”. Człowiek jest słaby, może upaść zawsze. I że mąż traci najwięcej: rodzinę, bliskość Boga i spokój sumienia. Na razie tego nie widzi, mam nadzieję że to się zmieni. Polecam zajrzeć do tego wątku. Chociaż momentami jak czytałam opisy pozostałych użytkowników jeżyły mi się włosy na głowie.
I powoli zaczynam czuć tę wolność ducha i sumienia. To, że naprawde zrobiłam wszystko co mogłam, żeby uratować to małżeństwo. Wiem, że robiłam wiele rzeczy bardzo źle ale na tamten moment nie potrafiłam inaczej. Wiem ile błędów popełniłam i teraz zrobiłabym to inaczej. Pytanie czy mąż pozwoli mi to pokazać.
Jeśli chodzi o sytuację to prawie się nie widujemy. Mąż nie wykazuje żadnej inicjatywy. Jeśli ja coś zaproponuję to spędzamy czas fajnie a potem... on wraca do siebie. Wszystko wskazuje na to, że na święta bedzie już za granicą. W rozmowie zapędza się czasem i mówi o naszym domu jakby miał tam wrócić. Ale jednocześnie kiedy próbuję rozmowę ukierunkować na sprawy między nami, to się wycofuje. Nie naciskam bo nie chcę usłyszeć o rozwodzie... Nie wiem co siedzi w jego głowie ale wygląda na to, że chce wyjechać, spłacić długi a sprawy między nami odkłada na potem. Tylko kto wie co będzie potem? Nie chce wykorzystać tych ostatnich chwil kiedy jest w Polsce. Mam wrażenie, że boi się zbliżyć do mnie. Nie wiem z czego to wynika. Czy z powodu kowalskiej? Tego też nie wiem i już się nad tym nie zastanawiam. Powierzam sprawy Bogu. Ja już nic nie mogę z tym zrobić...
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Witam wszystkich. Jakoś tak średnio co miesiąc odzywam sie w swoim wątku. Przez te tygodnie widzieliśmy się i słyszeliśmy z mężem bardzo często. Oczywiście w sprawach budowlanych. Robiłam wszystko, żeby mój mąż czuł, że to jest jego dom. I rzeczywiście tak było. Jak to pisała Helenast, było to przykrywanie prawdziwych problemów, bo nie potrafiliśmy rozmawiać o nas. On tego nie chciał. Ja myślę, że byłam na to gotowa. Czułam natomiast, że on nie. Po każdym spotkaniu zostawał jakiś „kac”, że to sztuczne i udawane. A jednocześnie łudziłam się, że jego zaangażowanie w dom przełoży się na nasze relacje. Mój mąż zaplanował, że wyjedzie przed świętami ale twierdził, że biletu nadal nie ma. Wczoraj poprosiłam, żeby spędził ze mną Święta. Napisał, że się zastanowi ale niczego nie obiecuje. Musi sobie z dystansu spojrzeć na wszystko co w Polsce zostawia. Dodał, że widzi jak się zmieniłam. Już to wszystko zabrzmiało jak pożegnanie. I miałam rację. Dzisiaj rano napisał, że wyjeżdża w sobotę i przyjdzie się w piątek pożegnać. Kiedy nie odpisałam próbował dzwonić, ale nie odebrałam bo nie byłam w stanie z nim rozmawiać. Napisałam, że nie musi się czuć zobowiązany ze mną żegnać. Podziękowałam za wszystko i za pomoc przy budowie. Życzyłam mu szczęścia i napisałam, że dam sobie radę. Dodałam, że zawsze będzie moim mężem.
Wiem, że to dziecinne. Pożegnać się przez sms. Ale po prostu nie potrafię się z nim spotkać. Nie dam rady. Czułam, że on nie jest gotowy się zadeklarować przed wyjazdem że będzie ze mną. Ale do ostatniej chwili miałam nadzieję. I po co mi ona była...
Ukasz

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: Ukasz »

Ja też straciłem nadzieję, i to już kilka lat temu. Stale, codziennie się o nią modliłem. I teraz, gdy z zewnątrz wszystko wygląda gorzej niż kiedykolwiek przedtem, tę nadzieję odzyskuję. To po prostu zaufanie do Boga, że jakoś nas prowadzi, choć ja tych dróg nie rozumiem. Niech święta Bożego Narodzenia będą dla Ciebie właśnie tym, czym w istocie są - nowym narodzeniem w Tobie Boga niosącego nadzieję.
renta11
Posty: 846
Rejestracja: 05 lut 2017, 19:20
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: renta11 »

Siedemsiedem

W zasadzie to nie sprint, a raczej maraton. I to chyba Ty winnaś się wykazać wytrwałością. I tej wytrwałości i cierpliwości Tobie właśnie życzę. A zmiana w Tobie winna się ugruntować w czasie. Nic na siłę, nic na szybko. A wszystko w otwartości serca.
św. Augustyn
"W zasadach jedność, w szczegółach wolność, we wszystkim miłosierdzie".
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Ukasz pisze: 22 gru 2017, 18:36 Niech święta Bożego Narodzenia będą dla Ciebie właśnie tym, czym w istocie są - nowym narodzeniem w Tobie Boga niosącego nadzieję.
Ukasz, dziękuję za życzenia. Ja też nie rozumiem tych dróg, którymi Bóg mnie prowadzi. Życzę Tobie i wszystkim forumowiczom bezgranicznego zaufania, że ta droga jest najlepsza.

Kiedy przeczytałam swój ostatni post, zdałam sobie sprawę z tego, że znowu wracam w stare koleiny. Zranienia i swojego bólu. Spróbowałam spojrzeć na to z jego strony. Przecież jemu też jest ciężko, na ten moment nie potrafi inaczej. Czułam, że nie jest gotowy do powrotu chociażby emocjonalnego. Niepotrzebnie się łudziłam. Znowu moje oczekiwania, żeby zrobił jak ja chcę, urosły do ogromnych rozmiarów. Więc kiedy mąż do mnie zadzwonił, bo próbował po tym smsie, odebrałam telefon. Umówiliśmy się i wczoraj przyjechał. Usłyszałam dużo dobrych słów: że się bardzo zmieniłam na lepsze. On też się zmienia ale widzi u mnie większe zmiany, że go wyprzedziłam w naprawie siebie. No tak powiedział. Dobrze, że nie czytał co ja tu wypisuję czasem... Nieistotne jest dla mnie dlaczego tak powiedział. Bardzo dużo to dla mnie znaczy i cieszę się z tego. Powiedział, że musi z dystansu spojrzeć ma wszystko co zostawia w Polsce. I, że nie ucieka, bo gdyby chciał uciec, to dawno by to zrobił. A gdyby był pewien czego chce, to złożyłby pozew o rozwód. Mogę na niego liczyć w kwestii domu. Już kiedyś mi to pisał Shadow, a teraz to znowu widzę - on się naprawdę utożsamia z tym domem i dużo to dla niego znaczy. Posiedział z godzinę i pojechał. Nie wiadomo kiedy wróci, to zależy od tego jak się ułożą sprawy zawodowe. Może to być pół roku, może być rok, a może 3 lata. Po raz kolejny powtórzył, że nie chce tam zostać na stałe. Kupiłam mężowi mały prezent - obrazek Matki Bożej Rozwiązującej Węzły na takiej jakby drewnianej podkładce, otwieranej. Podziękował i nawet się ucieszył.
renta11 pisze: 22 gru 2017, 23:48 W zasadzie to nie sprint, a raczej maraton. I to chyba Ty winnaś się wykazać wytrwałością.
Renta11 - dziękuję Ci za to przypomnienie, bo ciągle o tym zapominam. 12 miesięcy ostrego kryzysu, 8 miesięcy od wyprowadzki męża. Jestem taka zmęczona. Chciałabym mieć ten bieg za sobą. A do dopiero początek.
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Minęło trzy miesiące od wyjazdu męża za granicę. Po drodze były Święta, które spędziłam z rodziną i było zadziwiająco dobrze. Podobnie Sylwester i Nowy Rok ze znajomymi w górach. Wiadomo, miałam gorsze chwile, ale te dobre przeważały.
A mąż? Święta i Sylwestra spędził u przyjaciół. A po Nowym Roku zaczął pracę. Bardzo dużo pracuje. Na początku, kiedy wyjechał odzywał się średnio raz w tygodniu. Im więcej czasu mija, tym nasz kontakt jest większy. Czasami tracę orientację czy ja mam tego męża, czy nie. Potrafi zadzwonić i rozmawiamy przez 6 godzin. Jak dawniej, kiedy zaczęliśmy się spotykać. Ja mieszkałam przez 2 lata 300 km od niego i wydywaliśmy się wtedy nieczęsto. Zawsze nam się dobrze rozmawiało i teraz jest podobnie. Ostatnio mam nieustające wrażenie, że już to przeżyłam. Tylko okoliczności inne i trudno o tym zapomnieć...
Oczywiście rozmowy o wszystkim oprócz nas. Ostatnio po raz pierwszy od wyjazdu zapytałam czy nie stęsknił się za żoną. A on odpowiedział: “nie, nie wiem, nie miaałem czasu o tym myśleć”. Ma jakieś przebłyski mojego dawnego męża. Często teraz powtarza, że pieniądze, które zarobi, chce zainwestować w dom, bo za granicą jest tylko dlatego. Ostatnio powiedział, że myśli o jakiejś wycieczce objazdowej na jesień i co ja o tym sądzę?😳 Dziwne to wszystko. Przed wyjazdem przecież powtórzył, że nic się dla niego nie zmieniło. To znaczy, że mnie nie kocha i nie chce ze mną być. Trzy miesiące i taka zmiana? A może to tylko zostawianie sobie furtki? Cieszę się z tych sygnałów ale boję się, że jest tam sam i wszystko może się zdarzyć.
Ja na całego wzięłam się za nasz dom. W tym całym zamieszaniu budowlanym mąż bardzo mi pomaga. Robi o co go poproszę. Załatwia co może telefonicznie. Przed rozpoczęciem prac powiedziałam mu, żeby się zastanowił, czy jest w stanie pomagać mi, ale bez tego ukrywania różnych rzeczy, wydatków bez porozumienia, które były do tej pory. Postawiłam twardo, że nie ma powrotu do tamtego. Stwierdził, że się postara i chce wziąć w tym udział. Ale co będzie nie wiem. On nie chodzi na żadną terapię. Mam wrażenie, że skoncentrował się całkowicie na pracy. A przecież takie problemy same się nie rozwiążą, dlatego to jest jak bomba zegarowa. Tylko czekać aż wybuchnie. I dlatego to jest takie trudne, nie wypominam mu nic, nie wracam do przeszłości. Uznałam, że to nic nie da.
Kiedyś jak czytałam, że wszystko cierpliwie na spokojnie to się jeżyłam. A teraz na własnej skórze odczuwam, że to działa. Prosty przykład. Od zawsze zwracaliśmy się do siebie: skarbie, kochanie, miśku, a praktycznie nie używaliśmy imion. I po tym wszystkim powstał problem jak się do siebie zwracać, bo dostałam od męża zakaz mówienia miśku itp. On mówił do mnie bezosobowo. Więc ja zaczęłam do niego mówić i pisać maile, smsy po imieniu, zdrabniając je. I zawsze się podpisywałam imieniem. Na początku sama jakoś dziwnie się z tym czułam. Sztucznie. Ale po miesiącu mój mąż zaczął mówić i pisać do mnie zdrabniając moje imię :D I tak już zostało. Czasem przemycam mu jakiegoś miśka i już nie reaguje agresją, tylko udaje że nie słyszał😀
Chodzę na terapię, biorę leki, dużo czasu poświęcam na modlitwę. I bardzo chciałabym wiedzieć na czym stoję a pozostaje tylko cierpliwie czekać. Co, przyznaję, jest niezmiernie trudne.
 
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: Smutek »

siedemsiedem
Przeczytałam Twój wątek i bardzo bym chciała, aby mąż wrócił do Ciebie. Man wrażenie, że tak się stanie.
Widzę trochę podobieństw do siebie. Też nie mam dzieci, też mam trochę cech dominujących i jeśli Twój nick wskazuje rok urodzenia, to jestem tylko rok młodsza. Mój kryzys ruszył po 10 latach i to mąż chciał się wyprowadzić, ale wrócił po jednej nocy u rodziców, ale nie z tęsknoty tylko dla wygody. Problem z moim mężem jest taki, że jest niedojrzały emocjonalnie i ja naprawdę nie wiem co on zrobi. Jest nieprzewidywalny jak dziecko. Ja nie wyrzucałam go z domu, chociaż po tych jazdach, które mi urządził o rozwód to był taki moment...ale się opanowałam i ludzie tutaj mądrze mi pisali. Na chwilę obecną śpi osobno, rozmów praktycznie nie ma, nic wspólnie ze mną nie chce robić, oczywiście żadnej terapii, prób ratowania, bo po co skoro nie kocha. Nie mogę go przytulić, mówić "kochanie" itp., po prostu prawie obcy współlokatorzy. Mam dość, to "dopiero" 3 miesiące.
Przepraszam, że tak o sobie dużo na Twoim wątku, ale na razie tylko tak umiem "wspierać". Marne to, wiem, ale jestem tu krótko i nie mam śmiałości i wiedzy na tyle, żeby jakoś produktywnie pomóc.
Z Twojego opisu męża wyłania mi się obraz dobrego człowieka, który się pogubił. Może dzięki temu tak samo spojrzę na mojego?
Ściskam mocno.
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Smutek pisze: 25 mar 2018, 22:52 siedemsiedem
Widzę trochę podobieństw do siebie. Też nie mam dzieci, też mam trochę cech dominujących i jeśli Twój nick wskazuje rok urodzenia, to jestem tylko rok młodsza.
Smutku, dziękuję za Twój wpis. Kiedy pojawił się Twój watek, od razu zauważyłam podobieństwa między nami. Tak, to mój pesel😀 Mój maż również jest młodszy ode mnie (o 2 lata). Wydawawało mi się wtedy, że jest taki dojrzały i że będziemy dobrym małżeństwem. Kiedy okazało się, że nie będziemy mieć dzieci też mogłam na niego liczyć. Dopiero potem, kiedy odkryłam, że kowalska wysyłała do niego zdjęcia malutkich dzieci znajomych, stwierdziłam, że chyba za szybko uznałam, że się z tym pogodził.
A teraz to mam wrażenie, że biorę udział w jakiejś zabawie. Normalnie jakaś dziecinada, żeby nie umieć ze sobą porozmawiać jak dorośli ludzie. No ale tłumaczę sobie, że teraz mój mąż tak czuje i nie mam na to wpływu. Zastanawiam się tylko czasem czy on zawsze taki był niedojrzały czy tak się uwstecznił. Czy, żeby mnie uszczęśliwić tyle lat grał? Jeśli tak, to aż cud, że dopiero po 13 latach małżeństwa to runęło.
U Ciebie minęło 3 miesiące, my nie mieszkamy razem od roku. I dopiero teraz widzę, że coś drgnęło. Nie martw się więc tym co robi i mówi Twój mąż. Kiedyś serce mi pękało, jak mówił: nie kocham cię, nie chcę z tobą być i dodawał: zrozum to wreszcie! Teraz traktuję to jak objaw jego choroby. Pisałam kiedyś, że mimo tego wszystkiego ja cały czas miałam wrażenie, że my i tak będziemy razem. W dalszym ciągu to mam, chociaż po terapii dopuściłam do siebie myśl, że może być inaczej. I uczę się odpuszczać. I go doceniam, bo wcześniej traktowałam jak coś normalnego jego codzienne starania.
Wiem na pewno, że powrotu do tego co było już nie chcę. Ja się zmieniłam i pracuję nad sobą, mam nadzieję, że kiedyś on też dołączy.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: Pavel »

siedemsiedem pisze: 26 mar 2018, 12:55 Nie martw się więc tym co robi i mówi Twój mąż. Kiedyś serce mi pękało, jak mówił: nie kocham cię, nie chcę z tobą być i dodawał: zrozum to wreszcie! Teraz traktuję to jak objaw jego choroby. Pisałam kiedyś, że mimo tego wszystkiego ja cały czas miałam wrażenie, że my i tak będziemy razem. W dalszym ciągu to mam, chociaż po terapii dopuściłam do siebie myśl, że może być inaczej. I uczę się odpuszczać. I go doceniam, bo wcześniej traktowałam jak coś normalnego jego codzienne starania.
Wiem na pewno, że powrotu do tego co było już nie chcę. Ja się zmieniłam i pracuję nad sobą, mam nadzieję, że kiedyś on też dołączy.
Mam/miałem podobne wnioski, przemyślenia, doświadczenia. Moim zdaniem to właściwa droga.
siedemsiedem pisze: 26 mar 2018, 12:55 Normalnie jakaś dziecinada, żeby nie umieć ze sobą porozmawiać jak dorośli ludzie. No ale tłumaczę sobie, że teraz mój mąż tak czuje i nie mam na to wpływu. Zastanawiam się tylko czasem czy on zawsze taki był niedojrzały czy tak się uwstecznił. Czy, żeby mnie uszczęśliwić tyle lat grał? Jeśli tak, to aż cud, że dopiero po 13 latach małżeństwa to runęło.
To również doskonale pamiętam. Ja bym to jednak zwalił na "amok" i wyrzuty sumienia. Teraz przecież jakoś daję radę się z żoną dogadać ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: Smutek »

siedemsiedem
Ja to się czuję nieraz jakbym w teatrzyku dla dzieci występowała, ale tak na poważnie to sil mi brak. I też mam wrażenie, że to totalna dziecinada, ale zdaję sobie sprawę, że nasi mężowie traktują to śmiertelnie poważnie.
Muszę się zabrać za siebie, bo długo tak nie pociągnę, a wiadomo, że bardziej cierpi i męczy się ta strona, której bardziej zależy. Modlitwa człowieka uspokaja, wycisza, nadaje kierunek i zwraca do Boga, obojętnie gdzie się było przed kryzysem, a Bóg nami nie pogardza tylko przyjmuje i przytula. Dzięki kazaniom, artykułom, książkom człowiek próbuje sobie to jakoś w głowie poukładać. Jednak ostatnio nachodzą mnie myśli o terapii dla siebie, bo jak w pewnym momencie zobaczyłam swoje trzęsące się ręce to pomyślałam, że tak nie może być, bo faktycznie się rozsypię. Ja swoje muszę wygadać, wyrzucić z siebie, a teraz poza pisaniem na forum i tym co powiedziałam najbliższym (czego już zaczynam żałować) to raczej duszę w sobie i to mi nie pomaga.
Nie przywiązuję już tak wielkiej uwagi do tego co mówi mój mąż, zwłaszcza że potrafi zmieniać zdanie kilkakrotnie w tej samej sprawie, jednak to nie oznacza, że przestaję go słuchać, bo w tej gmatwaninie, której on sam pewnie nie rozumie jest tam gdzieś on i coś do mnie mówi, tylko ja nie widzę w tym sensu.
Ciągle zadziwia mnie podobieństwo słów, zachowań i postępowania tych naszych połówek. Szkoda tylko, że nie ma szablonu jak to teraz wszystko naprawić...
Pozdrawiam serdecznie
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Smutek pisze: 26 mar 2018, 13:40 siedemsiedem
Jednak ostatnio nachodzą mnie myśli o terapii dla siebie, bo jak w pewnym momencie zobaczyłam swoje trzęsące się ręce to pomyślałam, że tak nie może być, bo faktycznie się rozsypię.
Smutek, ja zawsze sobie myślałam, że mi nie jest potrzebna żadna terapia. Wiedziałam, że jestem DDA ale myślałam, że tak świetnie sobie ze wszystkim radzę i nie będę chodziła po psychologach, bo co oni mi mogą pomóc... Po wyprowadzce męża wiedziałam, że tym razem sobie sama nie dam rady. I poszłam na terapię. Myślałam, że dzięki temu wzmocnię się i w efekcie będę umiała przekonać mojego męża, żeby wrócił. Szybko wstałam, otrzepałam się i zaczęłam działać. Do pracy chodziłam cały czas. Wydawało mi się, że wszystko będzie jak zwykle. Ale wbrew przewidywaniom nic się nie zmieniało, mąż wcale nie chciał wracać, a wręcz miałam wrażenie, że jest coraz gorzej. Po 3 miesiącach całkowicie się rozsypałam. Terapeutka powiedziała, żebym zastanowiła się nad psychiatrą. I znowu mój sprzeciw. Pewnego dnia po prostu poczułam, że mam dość. I poszłam do psychiatry, u którego trzęsłam się jak galareta. Powiedział, że jestem kompletnie rozbita. Mój organizm nie wytrzymał. Wylądowałam na zwolnieniu przez miesiąc, dostałam leki, które zresztą biorę do dziś. I wtedy zrozumiałam, że muszę myśleć o sobie, a przestać oglądać się na męża.
I tak się stało. Postanowiłam, że zbuduję dom, zapisałam się na studia podyplomowe z ogrodnictwa, bo to uwielbiam. A mój mąż niech robi co chce.
Więc Smutku ściskam Cię mocno i najpierw ratujemy siebie ;)
Smutek
Posty: 302
Rejestracja: 18 lut 2018, 7:29
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: Smutek »

siedemsiedem
Mnie też się zawsze wydawało, że jestem silna, a tu nagle się okazuje, że klapa. Nie, że jestem jakaś superwomen, ale że każdą sytuację da się jakoś rozwiązać, najczęściej myśląc rozumnie i szukając wyjścia, ale to co przeżywamy chyba poza to wykracza. Dodatkowo trzeba sobie uświadomić, że nie mamy za wiele wpływu na drugą osobę i na sytuację, że nic co zrobimy, nawet najrozsądniejszego i najwspanialszego tego nie rozwiąże, bo druga strona nie myśli tak jak my. Mnie chyba najciężej było to pojąć, że on to widzi całkiem inaczej niż ja. Przecież rozwiązanie leży na stole i czeka, żeby wziąć je do ręki, a on na nie patrzy i nie dość, że do ręki nie chce wziąć to jeszcze go nawet nie widzi. To wyczerpuje psychicznie, a co za tym idzie i fizycznie. Mąż już mi nie powie "kochanie źle wyglądasz, jesteś chora? Może idź do lekarza, bo się martwię". Musimy sobie to same powiedzieć. To smutne i boli bardzo, ale nie możemy się rozsypać.
Podziwiam Cię, że po tę pomoc poszłaś i się pozbierałaś.
siedemsiedem
Posty: 34
Rejestracja: 08 wrz 2017, 18:46
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wierzchołek góry lodowej...

Post autor: siedemsiedem »

Smutek pisze: 26 mar 2018, 18:07 siedemsiedem
Mnie też się zawsze wydawało, że jestem silna, a tu nagle się okazuje, że klapa. Nie, że jestem jakaś superwomen, ale że każdą sytuację da się jakoś rozwiązać.
...
Podziwiam Cię, że po tę pomoc poszłaś i się pozbierałaś.
Jak ja Cię rozumiem doskonale, to samo mogłabym napisać. Ja od ponad 15 lat zawsze mogłam liczyć na mojego męża we wszystkim. I tak trudno teraz wszystko robić samemu.
Ale ja miałam dodatkowo ten problem, że musiało być po mojemu. A teraz kiedy zrobiłam już tak dużo, a mój mąż nie chce, żeby to było właśnie tak i właśnie teraz, zajęłam się sobą. I jeszcze mam chwile zwątpienia, przygnębienia ale już się nie łamię.
Obstawiłam się modlitwą, do tego rodzina i przyjaciele i terapia. I to działa😀
ODPOWIEDZ