Temat Umiłowana79

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Umiłowana79
Posty: 95
Rejestracja: 27 wrz 2020, 7:49
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Umiłowana79 »

Odnośnie myslenia i weryfikowania, raczej nie zgadzam się z twoją psycholog.
To mężczyzna 😉
Może brakuje ci zdrowego balansu?
To na pewno, bo górę jednak bierze rozum a serce się dobija i jest mało ogarnięte i poukładane.
Grzechem (czyli czymś z czego wyniknie dla ciebie krzywda nawet w doczesnym jeszcze życiu) może być to co z tym zrobisz.
Słowa, czyny a nawet myśli.
Można „pójść w kowalskiego”, a można te potrzeby, pragnienia zaspokoić w zdrowy sposób.
Zapakować czesc siebie i wysłać paczke?
Żeby nie wiem co, nie przejdzie, choćbym zmieliła w maszynce do mielenia mięsa 😁

Wychodzi na to że pozostaje wyprzeć się samego siebie żeby jakoś wegetowac. I gdzie tu pełnia życia? Jak to się ma do miłości do samego siebie?
Nie słyszę/nie widzę w tych co piszą satysfakcji z życia w pojedynkę, że teraz odnalazłam/lem sens życia. To jest możliwe w pędzie dnia, ale wieczorem wyłażą z nas takie małe karzelki i szukają czegoś żeby się przykleić.
No tak jest.
Pavle, dobrze ze masz żonę obok siebie, która pomaga Ci w tym żeby siebie samego uzupełniać.

Ja umiem żyć sama i jest mi dobrze ze sobą, ale tej bliskiej więzi nie da się z sobą samym zbudować, bo choćby do swojego rozwoju jest potrzebny inny pkt widzenia drugiej osoby by nie zakleszczyc się w samowystarczalności i samouznaniu że sobą. A nie zawsze opinia obcej osoby jest w tej kwestii satysfakcjonująca. Raczej chodzi o opinie kogoś ważnego dla nas-wtedy wartość tych słów, opinii liczy się podwojnie.
To są oczywiście tylko moje dywagacje w temacie.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Pavel »

Nie załapałem o co chodzi z tym mieleniem i pakowaniem. Tak to jest z CKMami (ciężko kapujący mężczyzna). Wyjaśnij jeśli zechcesz.

Z jednej strony rozumiem i się zgadzam - małżonką zostałaś by mieć męża i na tej drodze realizować powołanie. I każda inna opcja jest w jakiś sposób wybrakowana, niepełna.

Z drugiej - niemal wszystko co wymieniłaś można realizować w przyjaźni. Ja wiem, to nie to samo.
Jednocześnie, nie za wiele znam małżeństw w których to co opisujesz się realizuje. I w sumie ta większość, jeśli ma jakieś takie potrzeby, i tak realizuje je w sporej mierze poza małżeństwem.
Wyjątkiem fizyczny kontakt jak całowanie, współżycie. Tzn. wyjątkiem w przypadku tych uczciwych małżonków.
I rozumiem, zwłaszcza jako „dotykowiec”, jak dotkliwy jest brak fizyczności, że tego akurat zastąpić się nie da.

Aha, jak się skończą wszelkie restrykcje, przyjedź na rekolekcje czy wakacje z Sycharem.
Zobaczysz tam, poznasz takich ludzi, którzy pomimo podobnej sytuacji jak twoja (brak współmałżonka) są szczęśliwi i żyją pełnią życia. Jasne - pomimo. Ale za to jak!
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Monti »

Wydaje mi się, że każdy, kto żyje sam wskutek rozpadu małżeństwa i nie ma za bardzo perspektywy powrotu współmałżonka, musi wypracować sobie jakiś swój własny sposób radzenia sobie z tą sytuacją. Przypomina mi się były forumowicz Ukasz, który pisał, że aktywnie pielęgnuje w sobie miłość do żony, wręcz zasypia z jej obrazem w myślach. Dla wielu forumowiczów było to dziwne, bo niektórzy potrzebują radykalnie się odciąć, by powrócić do równowagi psychicznej. Jesteśmy różni, więc każdy ma jakiś swój sposób.
Aczkolwiek, jak już pisałem, ten brak będzie zawsze odczuwalny. Wydaje mi się, że ani przyjaźnią, ani jakąkolwiek inną relacją niewyłączną nie zapchamy tej dziury, ujmując to niezbyt elegancko. Da się z tym żyć; w końcu ludzie żyją np. z amputowanymi nogami i potrafią być szczęśliwi, to tym bardziej można żyć samemu.

Jeden z moich ulubionych autorów, Anthony de Mello (uprzedzając zastrzeżenia moderacji, wskazuję, że nie wszystkie jego myśli były akceptowane przez Watykan) pisał: "Jeśli nie jesteś szczęśliwy, to oznacza tylko tyle, że koncentrujesz się na tym, czego nie masz. W przeciwnym razie musiałbyś doświadczać błogostanu". Zastanawiam się, czy nie jest trochę tak, że daliśmy sobie wmówić, że koniecznie potrzebujemy do szczęścia drugiej osoby, bo inaczej jesteśmy jacyś niekompletni, niepełnowartościowi. Może trzeba to odczarować i popatrzeć pozytywnie, że moje życie jest fajne, cieszę się z tego co mam.

Jeśli chodzi o wymogi moralne, które tak nas czasem uwierają, myślę, że należy na nie popatrzeć przez pryzmat tego, że nie jestem niewolnikiem czy najemnikiem, ale synem/córką. Kiedy sobie to uświadomimy i zaczniemy skupiać się na budowaniu relacji z Chrystusem, moralność stanie się drugorzędna (a w każdym razie nie będzie tak uwierała, bo zobaczymy, że przykazania to nie narzędzie opresji, ale coś w rodzaju regulaminu placu zabaw, który służy temu, żeby dziecko nie zrobiło sobie krzywdy). Wiadomo, że my, jak to dzieci (a Bóg nas pewnie tak postrzega) czasem naginamy ten regulamin i sprawdzamy, na ile możemy sobie pozwolić. Ale jak spadniemy z huśtawki i nabijemy sobie siniaka albo złamiemy rękę, to wtedy okazuje się, że te zasady nie były takie głupie. Zwłaszcza na dłuższą metę, bo krótkoterminowo łamanie reguł jest nawet ekscytujące.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Umiłowana79
Posty: 95
Rejestracja: 27 wrz 2020, 7:49
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Umiłowana79 »

Pavle,
Wiesz jak to się mówi (nie kwestionując Twojej postawy i progresu w Twoim rozwoju, doceniam Twoje chęci wyklarowania mi że to co piszesz ma sens) syty głodnego nigdy nie zrozumie, to też bodajże pochodzi z PŚ 🙂
ja naprawdę mam w sobie duże przekonanie że to co piszesz może być ta właściwa droga... Jednak czuje sie teraz jak syn potencjalnie marnotrawny, że tak to ujmę po biblijnemu.
W pełni podziwiam Twą niezłomna postawę, ale nawet Jezus był kuszony, a co z tym zrobię ja -nie wiem. Mam te wolna wolę. Ale nie jestem Jezusem i Bóg o tym wie. Mam wolna wolę. Narazie ją oglądam, bo dotąd jednak widziałam ją za szybą. Lub na kartach Biblii.
Nie wiem co będzie dalej. I z jednej strony jest strach, taki ludzki. Ale z drugiej podekscytowanie- Co mnie czeka.
Ja się nie boję, że będę sama, bo długo właściwie już byłam sama. Mentalnie.

Monti,
Nie uważam że jestem wartościową tylko dzięki mężczyźnie u boku. To nie to. Ja wiem, ze jestem kompletna. Tu chodzi o relacje. Głód właściwych relacji. Moi rodzice są że sobą w małżeństwie 55lat. Szmat czasu. Przetrwali ta próbę czasu, ale we mnie jest sprzecznosc-czym jest malzenstwo-zwiazkiem który ma tylko przetrwać? Czy moze związkiem dobrym, w miarę głębokim, który trwa, bo oboje tego chcą, bo oboje się poznali, wiedzą o sobie dużo, lubią że sobą rozmawiać, a nie że obojgu zabrakło odwagi żeby coś w swoim życiu ulepszyć, naprawić. Niekoniecznie rozchodząc się tylko pracując nad tym co jest.
Nie rozpatruje mojej sytuacji jako porażki, choć w moralnym, religijnym kontekście pewnie tak właśnie jest. Ale może dostałam bilet w nowa fascynująca wyprawę, która niesie w sobie coś niezwykłego. Dostałam ten bilet nie do końca z własnej woli. Tak ta sytuację aktualnie odbieram.
dotychczasowe życie tkwilo w martwym punkcie. Nie prowadziło donikąd. W końcu siedzac w łodzi z moim mężem na środku życiowego oceanu i samemu wioslujac ze swojej strony kręciłam się tylko w kółko.
Gdzie mnie poniosą fale?
Nie da sie ciągle płynąć pod wiatr w sztormie. A taki właśnie sztorm chwilowo przeżywam.
Sarah
Posty: 372
Rejestracja: 01 maja 2020, 13:46
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Sarah »

Umiłowana79 pisze: 24 mar 2021, 22:20 Nie rozpatruje mojej sytuacji jako porażki, choć w moralnym, religijnym kontekście pewnie tak właśnie jest. Ale może dostałam bilet w nowa fascynująca wyprawę, która niesie w sobie coś niezwykłego. Dostałam ten bilet nie do końca z własnej woli. Tak ta sytuację aktualnie odbieram.
dotychczasowe życie tkwilo w martwym punkcie. Nie prowadziło donikąd. W końcu siedzac w łodzi z moim mężem na środku życiowego oceanu i samemu wioslujac ze swojej strony kręciłam się tylko w kółko.
Mam podobne odczucia. To nie był mój wybór, co więcej wiem, że sama nie odważyłabym się odejść, ale... nie żałuję, że tak się stało. Z perspektywy czasu widzę, że ten związek wcale nie był dobry, a ponieważ mąż nie chciał pracować nad związkiem i nad sobą, to nic nie miało szans się zmienić na lepsze. Właśnie - takie bezproduktywne kręcenie się w kółko.
"Zamiast ciągle na coś czekać, zacznij żyć, właśnie dziś. Jest o wiele później niż ci się wydaje". Ks. Jan Kaczkowski
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Pavel »

Umiłowana79 pisze: 24 mar 2021, 22:20 Pavle,
Wiesz jak to się mówi (nie kwestionując Twojej postawy i progresu w Twoim rozwoju, doceniam Twoje chęci wyklarowania mi że to co piszesz ma sens) syty głodnego nigdy nie zrozumie, to też bodajże pochodzi z PŚ 🙂
ja naprawdę mam w sobie duże przekonanie że to co piszesz może być ta właściwa droga... Jednak czuje sie teraz jak syn potencjalnie marnotrawny, że tak to ujmę po biblijnemu.
W pełni podziwiam Twą niezłomna postawę, ale nawet Jezus był kuszony, a co z tym zrobię ja -nie wiem. Mam te wolna wolę. Ale nie jestem Jezusem i Bóg o tym wie. Mam wolna wolę. Narazie ją oglądam, bo dotąd jednak widziałam ją za szybą. Lub na kartach Biblii.
Nie wiem co będzie dalej. I z jednej strony jest strach, taki ludzki. Ale z drugiej podekscytowanie- Co mnie czeka.
Ja się nie boję, że będę sama, bo długo właściwie już byłam sama. Mentalnie.

Monti,
Nie uważam że jestem wartościową tylko dzięki mężczyźnie u boku. To nie to. Ja wiem, ze jestem kompletna. Tu chodzi o relacje. Głód właściwych relacji. Moi rodzice są że sobą w małżeństwie 55lat. Szmat czasu. Przetrwali ta próbę czasu, ale we mnie jest sprzecznosc-czym jest malzenstwo-zwiazkiem który ma tylko przetrwać? Czy moze związkiem dobrym, w miarę głębokim, który trwa, bo oboje tego chcą, bo oboje się poznali, wiedzą o sobie dużo, lubią że sobą rozmawiać, a nie że obojgu zabrakło odwagi żeby coś w swoim życiu ulepszyć, naprawić. Niekoniecznie rozchodząc się tylko pracując nad tym co jest.
Nie rozpatruje mojej sytuacji jako porażki, choć w moralnym, religijnym kontekście pewnie tak właśnie jest. Ale może dostałam bilet w nowa fascynująca wyprawę, która niesie w sobie coś niezwykłego. Dostałam ten bilet nie do końca z własnej woli. Tak ta sytuację aktualnie odbieram.
dotychczasowe życie tkwilo w martwym punkcie. Nie prowadziło donikąd. W końcu siedzac w łodzi z moim mężem na środku życiowego oceanu i samemu wioslujac ze swojej strony kręciłam się tylko w kółko.
Gdzie mnie poniosą fale?
Nie da sie ciągle płynąć pod wiatr w sztormie. A taki właśnie sztorm chwilowo przeżywam.
Rozumiem przesłanie z sytym nie rozumiejącym głodnego.
Coś w tym również jest.
Natomiast nie opisuje to mnie w całości.
Raz, że jednak jasno pisałem iż cielesności i relacji przynależnych mężowi i żonie zastąpić się nie da i mam świadomość, że to wielki trud. Nie ma się co czarować - jednemu taki krzyż jakoś da się nieść, dla innych ten ciężar może ważyć duuuużo więcej.

A dwa:
Przed powrotem żony również zmagałem się z podobnymi brakami, myślami, analizowałem sytuację i warianty przyszłości bardzo dogłębnie. Miałem bowiem skłonność do przeginania w analizowaniu ;)

I w tym myśleniu dotarłem do wniosków z którymi utożsamiam się do dziś.
Ich sedno to:
Zanim nie ponaprawiam siebie porządnie, nie posprzatam bałaganu rozpoczynanie jakiejkolwiek relacji może się skończyć tylko i wyłącznie kolejnymi kłopotami.
We współpracy z Panem Bogiem zaś, ufając mu, znajdę najlepsze wyjście z zaistniałej sytuacji.
Ale jeszcze nie teraz, teraz chcę nadrobić to czego nie nauczono mnie za młodu i efekt tego bałaganu. Również to co sam zaniedbałem.
Czyli - dojrzeć, zmądrzeć nareperować się. Nie chodzi mi o osiągniecie doskonałości a o stan w którym chociaż będę w „nowym ja” stabilnie umocowany. Gdy będę panem siebie, niedoskonałym, ale na zupełnie innym poziomie niż wcześniej.
Gdy rozum i wola bedą mnie prowadzić, a nie dysfunkcje, żądze czy emocje.

Inna sprawa, że w dodatkowej analizie uznałem, że szansa na znalezienie (np. po ewentualnym stwierdzeniu nieważności małżeństwa) kobiety spełniającej odpowiednie kryteria jest znikoma.
Choćby dlatego, że ja ze swoją historią jestem kimś z kim kobieta wolna, przy zdrowych zmysłach i instynkcie samozachowawczym nie powinna się wiązać. Smutne, ale prawdziwe.
Takie są przynajmniej moje przemyślenia.

Masz wolność, ale porównujac się do syna marnotrawnego mam nadzieję, że pamiętasz finał tej historii.
Znając życie (także swoje upadki i błądzenie) mam świadomość, że ludzie najcześciej potrzebują się solidnie potłuc (lub gorzej) by pewne sprawy zrozumieć.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Monti »

Wydaje mi się, że czym innym jest stosunkowo krótka samotność (jak w przypadku Pavla), a czym innym ta liczona w latach. Dlatego doskonale rozumiem te sztormy i wątpliwości, jakie przeżywa Umiłowana.
Ja też przez te kilka lat samotności miałem różne momenty, wszedłem też w kilkumiesięczną relację pozamałżeńską. Nie wszystko było "po Bożemu", ale zdobyłem jakieś doświadczenie, które jest cenne. Przekonałem się też, że kobiety o podobnym do mojego statusie zazwyczaj mają dość nieuporządkowane życie i pakowanie się w takie relacje może oznaczać kolejne kłopoty.
Mając dzisiejsze doświadczenie rozeznaję, że na ten moment życie w pojedynkę, mimo trudności, jest stanem z którego płynie dobro. Pomijając istotną dla mnie kwestie sakramentów, ważne jest to, że mogę poświęcić się w 100% synowi, a jest w takim wieku, że bardzo tego potrzebuje. Relacje z żoną są względnie dobre i widzę, że te okazjonalne sytuacje, kiedy spędzamy wspólnie czas, są dla syna bardzo ważne (a gdybym wszedł w jakąś relację, byłoby to utrudnione). Natomiast poznałem siebie i nie będę się zarzekał, że na 100% będę już sam do końca życia. Nie uważam jednak, że najważniejsze w moim życiu jest spinanie się by koniecznie wytrwać samemu. Raczej trzeba po prostu żyć, nie zamykać się na ludzi, dbać o relację z Bogiem i rozeznawać, co w danej sytuacji jest najlepsze.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Umiłowana79
Posty: 95
Rejestracja: 27 wrz 2020, 7:49
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Umiłowana79 »

Pavel pisze: 25 mar 2021, 12:22
Zanim nie ponaprawiam siebie porządnie, nie posprzatam bałaganu rozpoczynanie jakiejkolwiek relacji może się skończyć tylko i wyłącznie kolejnymi kłopotami.
We współpracy z Panem Bogiem zaś, ufając mu, znajdę najlepsze wyjście z zaistniałej sytuacji.
Ale jeszcze nie teraz, teraz chcę nadrobić to czego nie nauczono mnie za młodu i efekt tego bałaganu. Również to co sam zaniedbałem.
Czyli - dojrzeć, zmądrzeć nareperować się. Nie chodzi mi o osiągniecie doskonałości a o stan w którym chociaż będę w „nowym ja” stabilnie umocowany. Gdy będę panem siebie, niedoskonałym, ale na zupełnie innym poziomie niż wcześniej.
Gdy rozum i wola bedą mnie prowadzić, a nie dysfunkcje, żądze czy emocje.

Inna sprawa, że w dodatkowej analizie uznałem, że szansa na znalezienie (np. po ewentualnym stwierdzeniu nieważności małżeństwa) kobiety spełniającej odpowiednie kryteria jest znikoma.
Choćby dlatego, że ja ze swoją historią jestem kimś z kim kobieta wolna, przy zdrowych zmysłach i instynkcie samozachowawczym nie powinna się wiązać. Smutne, ale prawdziwe.
Takie są przynajmniej moje przemyślenia.
Nawet nie wiesz, jak bardzo, mimo chaosu w głowie czy w sercu, jest mi bliskie to, co zacytowałam powyzej, a co sam przywolales w swojej wypowiedzi.
Przy okazji twoich postępów w autorozwoju-czego uczysz dzieci wiedziony swoimi usterkami tudzież doświadczeniem? Zastanawia mnie to reperowanie siebie, jak to przekladasz na wychowanie młodego pokolenia.

Z drugiej strony czy każdy kto zostaje sam czy jest po rozwodzie jest tak bardzo popsuty,że żadna relacja kolejna nie ma szansy powodzenia? Przecież nie zawsze zostajemy sami, bo tego chcemy, czasem nasze granice, które stawiamy, nawet mocno uzasadnione, mające chronić nas czy rodzinę sprawiają, że sprawy toczą się jak u mnie. I nic nie mogę z tym zrobić.

Dziś mój syn rzucił mimochodem taka luźną uwagę, że spełniło się jego marzenie, że się pogodziliśmy z tata, bo marzyl o tym. Zaskoczył mnie tym i zapytalam co ma na myśli, że się pogodziliśmy. Stwierdził że no przecież już się nie kłócicie. Ścisnęło mnie za serce-nie kłócimy się, bo się nie widujemy zapewne, a nie że doszliśmy do porozumienia. Ale dziecko czuje większy spokój. Wychodzi na to, że rozwód sprzyja atmosferze spokoju?
Umiłowana79
Posty: 95
Rejestracja: 27 wrz 2020, 7:49
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Umiłowana79 »

Ja też przez te kilka lat samotności miałem różne momenty, wszedłem też w kilkumiesięczną relację pozamałżeńską. Nie wszystko było "po Bożemu", ale zdobyłem jakieś doświadczenie, które jest cenne. Przekonałem się też, że kobiety o podobnym do mojego statusie zazwyczaj mają dość nieuporządkowane życie i pakowanie się w takie relacje może oznaczać kolejne kłopoty.
Jesteś pewien, że wszystkie kobiety o podobnym statusie mają nieuporzadkowane życie? Może tak nieszczęśliwie trafiłeś, może to jeszcze nie ten etap u tej kobiety, może rozmineliscie się w oczekiwaniach.
To co napisałeś Monti tak zabrzmialo, jakby status rozwodnika klasyfikował odgórnie do worka-do naprawy. Chyba tak nie jest. Uważam że wszyscy w gruncie rzeczy jesteśmy do naprawy, tylko w niektórych związkach ludzie chcacsobie w tym towarzyszyć, w innych nie.
Z drugiej strony-ludzie po rozwodach mają jakas już historię, z która trzeba sie jakoś uporać i samemu i jako towarzysz.
Możliwe, że nie do końca też zrozumialam kontekst wypowiedzi. 🙂
Natomiast poznałem siebie i nie będę się zarzekał, że na 100% będę już sam do końca życia. Nie uważam jednak, że najważniejsze w moim życiu jest spinanie się by koniecznie wytrwać samemu. Raczej trzeba po prostu żyć, nie zamykać się na ludzi, dbać o relację z Bogiem i rozeznawać, co w danej sytuacji jest najlepsze.
To też mi jest bardzo bliskie. I w tym kierunku podażam, żeby przede wszystkim poznać siebie i własne, prawdziwe granice. A nie te narzucone z zewnątrz.
I to jest ciekawa droga.
To chyba to poznanie i ta ciekawosc, o której ciagle slysze, żeby w końcu zająć się sobą.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Nirwanna »

Umiłowana79 pisze: 25 mar 2021, 23:19 Wychodzi na to, że rozwód sprzyja atmosferze spokoju?
Nie. To jeden z paskudnych mitów.

Jest taka książka "Statystycznie rzecz biorąc" Janiny Bąk, pisana językiem przy którym serdecznie pośmiać się można (polecam!), która jednak pokazuje w prosty i mądry sposób - jak działa wnioskowanie, logika i statystyka. Jest w tej książce opisane badanie, z którego wynika jakoby, że jedzenie czekolady sprzyja inteligencji, bo taki kraj jak Szwajcaria, mający niemal największe na świecie spożycie czekolady na 1 mieszkańca, ma jednocześnie największą ilość noblistów na 1 mieszkańca kraju.
Tymczasem coś, co jest ze sobą skorelowane tymi samymi przyczynami pierwotnymi, nie zawsze ma związek przyczynowo-skutkowy, nie zawsze oznacza, że coś wynika z czegoś! Tam w Szwajcarii na jeden i drugi wskaźnik wpływał dochód na 1 mieszkańca. Ale jeden wskaźnik w żadnym stopniu nie wpływał na drugi.

W przypadku rozwodu chodzi o to, że często w długotrwale kręcący się kryzys - ktoś włożył patyk między szprychy. Więc kółko kłótni i kryzysu się zatrzymało, albo wręcz zaczęło się kręcić w drugą stronę. Prawdopodobnie tak samo zadziałałaby separacja, w niektórych przypadkach Niebieska Karta, czasem pójście na terapię czy do Al-Anon...

Warto ten patyk między szprychy wkładać sposobem moralnie dopuszczalnym, nie wyciągać od razu broni atomowej. Dalekosiężne konsekwencje wyraźnie to pokazują. Między innymi dlatego, że Bóg udziela obficie swoich łask w sposobach ratowania siebie i/lub małżeństwa, owoce są z tego konkretne i dobre.
Sposoby moralnie wątpliwe za to chętnie wspiera zły, i to też pokazują konsekwencje, zwłaszcza te dalekosiężne, jak już się "cukierek" obierze z ładnego papierka bliskich konsekwencji.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Monti »

Umiłowana79 pisze: 25 mar 2021, 23:32 Jesteś pewien, że wszystkie kobiety o podobnym statusie mają nieuporzadkowane życie? Może tak nieszczęśliwie trafiłeś, może to jeszcze nie ten etap u tej kobiety, może rozmineliscie się w oczekiwaniach.
To co napisałeś Monti tak zabrzmialo, jakby status rozwodnika klasyfikował odgórnie do worka-do naprawy. Chyba tak nie jest. Uważam że wszyscy w gruncie rzeczy jesteśmy do naprawy, tylko w niektórych związkach ludzie chcacsobie w tym towarzyszyć, w innych nie.
Z drugiej strony-ludzie po rozwodach mają jakas już historię, z która trzeba sie jakoś uporać i samemu i jako towarzysz.
Możliwe, że nie do końca też zrozumialam kontekst wypowiedzi. 🙂
Takie są moje obserwacje, ale jako że są oparte na niewielkiej próbie statystycznej, mogą być błędnie. Z pewnością jednak przy kolejnych związkach jest kwestia dzieci obu stron, przepracowania wcześniejszych zranień itp.

Myśląc o tym, czytałem list biskupów argentyńskich dotyczący interpretacji "Amoris laetitia", którą papież Franciszek uznał za wzorcową. Wynikało z tego, że tak naprawdę, by móc rozeznać, że dana sytuacja nieregularna pozwala na przystępowanie do sakramentów, wymaga naprawdę dużej pracy, żeby uporządkować wcześniejsze relacje.

Co do tego, co sprzyja atmosferze spokoju, to wg mnie sprzyja temu odwieszenie się od współmałżonka. Często dokonuje się to definitywnie po rozwodzie (u mnie np. tak się stało), stąd też może być takie skojarzenie, aczkolwiek - podobnie jak Nirwanna - myślę, że nie ma tu związku przyczynowo-skutkowego.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Pavel »

Co do rozwodu i jego wpływie na spokój, podzielam to co napisała Nirwanna.
Umiłowana79 pisze: Przy okazji twoich postępów w autorozwoju-czego uczysz dzieci wiedziony swoimi usterkami tudzież doświadczeniem? Zastanawia mnie to reperowanie siebie, jak to przekladasz na wychowanie młodego pokolenia.
Oj, dużo tego jest, nie będę jednocześnie czarował - popełniamy z żoną przeróżne błędy, ale to normalne.
Jako przykład mogę wymienić brak wpływania za pomocą wstydu, bezwzględnie okazuje im miłość i czułość (nawet gdy są „niegrzeczne”, nie znoszę tego słowa), przy jednoczesnym tłumaczeniu, że nie jestem zadowolony z czynu i dlaczego. Staram się mówić z pozycji „ja” i o uczuciach. I wielką przyjemnością jest widzieć, że dzieci to naśladują :)
To odejście od przemocy, którą miałem w domu - fizyczną i psychiczną (tu mam największe deficyty, bo rzadko, ale jednak czasem huknę jak dzieciaki odfruwają w swoim nieopanowanym chaosie. Jednocześnie zawsze je za to niezwłocznie przepraszam, tłumacząc że nie zapanowałem nad swoimi emocjami. Dziwnym trafem tylko wieczorem cierpliwość zdarza mi się tracić i wiem, że słabsze panowanie nad sobą wynika zwyczajnie ze zmęczenia. Dzieci też mają taką tendencję, że wieczorami są trudniejsze w obsłudze).
To próby (na ile umiem) słuchania dzieci, wczuwania się w nie i ich potrzeby, problemy. Dawanie im prawa do trudnych emocji (chociaż w przypadku najstarszego syna, bardzo wrażliwego, proszę by ten smutek wyrażał...nieco ciszej ;).
Bycia z nimi (na ile praca pozwala, ale i nad tym pracuję).
Mam, nie chwaląc się - bo to nie moja zasluga, taki dar który maaaasa dorosłych utraciła. Pamiętam wiele ze swego dzieciństwa I nie zapomniałem jak to jest być dzieckiem.
Pozwalam więc im być dziećmi.
Daleko mi do nadopiekuńczości i przewrażliwienia.

W swoim bliskim otoczeniu uchodzimy z żoną nieco (czasem bardzo, zależy od oceniających osób) za nieodpowiedzialnych rodziców które wychowują, a raczej nie wychowują ;) rozpieszczone dzieci.
Takim przypadkiem była/jest zarówno mama i teściowa. Obie wychowane i stosujące inne metody wychowawcze. Takie, które głęboko pokiereszowały tak mnie jak i żonę.
Wiem swoje, wychowujemy po swojemu, mając świadomość, że duuuuużo nam do perfekcji brakuje, ale starając się poprawiać. I zupełnie się ocenami nie przejmuje, chociaż jednak staram się weryfikować, czy ktoś nie ma racji.

Aha, zupełnie nie jestem fanem systemu edukacji szkolnej która ma tak wiele szkodliwych dla dzieci elementów, że za długo wyliczać.
Jak Bóg da, za jakieś dwa lata wrócimy do Polski i poważnie myślimy o edukacji domowej.

Generalnie, Rodzicielstwo to trudna robota :)

Umiłowana79 pisze: Z drugiej strony czy każdy kto zostaje sam czy jest po rozwodzie jest tak bardzo popsuty,że żadna relacja kolejna nie ma szansy powodzenia? Przecież nie zawsze zostajemy sami, bo tego chcemy, czasem nasze granice, które stawiamy, nawet mocno uzasadnione, mające chronić nas czy rodzinę sprawiają, że sprawy toczą się jak u mnie. I nic nie mogę z tym zrobić.
Odnosząc się zarówno do późniejszego postu o rozwodnikach i ich „zdatności” (bez urazy, to tylko słowo mające coś obrazować a nie oceniać) i moich obserwacji w tym zakresie.

Ta historia wg mnie nie determinuje przyszłości takich osób całkowicie, jednak mocno zmniejsza szansę na „konkret” partnera. Można się przecież naprawić, wyciągnąć wnioski. Tylko ile osób to robi?
Moje obserwacje mówią, że to margines statystyczny, tak też w mojej analizie wyglądały szansę na znalezienie partnerki na małżonkę będąc po ewentualnym stwierdzeniu nieważności. Wykonalne, ale jednak margines statystyczny.
Chyba, że zadawała się poziomem „jakoś”, ja tego nie rozpatrywałem nawet. Bo analiza i obserwacja jasno mi mówią, że to pewne kłopoty.

Czy każdy małżonek po rozwodzie jest popsuty?
Wg mnie tak i to solidnie. Jeśli są jakieś wyjątki, to tylko potwierdzają regułę.
Ja, jako były kandydat na rozwodnika miałem bardzo długą listę dysfunkcji. Obserwacja otoczenia, świata mówi mi, że to zdecydowanie bardziej reguła niż wyjątek, co jest żadnym pocieszeniem.
Sam wybór współmałżonka już niemało mówi o nas samych.
Oczywiście siebie można nareperować. I warto.
Są oczywiście szanse na „drugą szansę”, znam takie przypadki, po stwierdzeniu nieważności. Bywa w efekcie tragicznie (fundamentem tego - kompletny brak przepracowania czegokolwiek), nieźle i całkiem dobrze (w zależności od wniosków wyciągniętych i pracy w naprawę siebie włożoną).
Jednocześnie takiej oferty pracy jaką propaguje Sychar i jej efektów nie miałem okazji w realnym życiu obserwować w przypadku osób tworzących małżeństwo po uprzednim stwierdzeniu nieważności.
Chyba, że chodzi o małżonków sakramentalnych którzy powrócili do siebie. Takie przypadki znam choćby ze świadectw.

Na koniec, aby była jasność - nie porównuję i nie równam swoich trudności w obszarze fizyczności, które faktycznie trwały niecały rok do osób które się z tym mierzą latami.
Nie oszalałem...jeszcze ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Nowiutka

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Nowiutka »

Pavel pisze: 26 mar 2021, 9:37 Co do rozwodu i jego wpływie na spokój, podzielam to co napisała Nirwanna.
Oj, dużo tego jest, nie będę jednocześnie czarował - popełniamy z żoną przeróżne błędy, ale to normalne.
Jako przykład mogę wymienić brak wpływania za pomocą wstydu, bezwzględnie okazuje im miłość i czułość (nawet gdy są „niegrzeczne”, nie znoszę tego słowa), przy jednoczesnym tłumaczeniu, że nie jestem zadowolony z czynu i dlaczego. Staram się mówić z pozycji „ja” i o uczuciach. I wielką przyjemnością jest widzieć, że dzieci to naśladują :)
To odejście od przemocy, którą miałem w domu - fizyczną i psychiczną (tu mam największe deficyty, bo rzadko, ale jednak czasem huknę jak dzieciaki odfruwają w swoim nieopanowanym chaosie. Jednocześnie zawsze je za to niezwłocznie przepraszam, tłumacząc że nie zapanowałem nad swoimi emocjami. Dziwnym trafem tylko wieczorem cierpliwość zdarza mi się tracić i wiem, że słabsze panowanie nad sobą wynika zwyczajnie ze zmęczenia. Dzieci też mają taką tendencję, że wieczorami są trudniejsze w obsłudze).
To próby (na ile umiem) słuchania dzieci, wczuwania się w nie i ich potrzeby, problemy. Dawanie im prawa do trudnych emocji (chociaż w przypadku najstarszego syna, bardzo wrażliwego, proszę by ten smutek wyrażał...nieco ciszej ;).
Bycia z nimi (na ile praca pozwala, ale i nad tym pracuję).
Mam, nie chwaląc się - bo to nie moja zasluga, taki dar który maaaasa dorosłych utraciła. Pamiętam wiele ze swego dzieciństwa I nie zapomniałem jak to jest być dzieckiem.
Pozwalam więc im być dziećmi.
Daleko mi do nadopiekuńczości i przewrażliwienia.
Mój mąż niestety tak nie patrzy - ja widzę w tym porozumienie bez przemocy / pozytywną dyscyplinę, jestem kiepska :D ale staram się też isć tym tonem. Mój mąż tym pogardza - uważa, że tego typu psychologia daje efekt w postaci odbicia w drugą stronę (szacunek większy wobec drugiego niż wobec siebie - nie wiem czy puści moderacja ale za przykład dawal ruch BLM - i te wszystkie rozruby związane z tym, jak należy kajać się przed czarnoskórymi bo kiedyś niewolnictwo... a rasizm szerzy się również w stronę białych jako tych gorszych). Każda skrajność jest zła, nie wiem czy nie jestem nadopiekuńcza ale dzięki mojej pracy nie daję już nawet klapsów, chociaż mąż tolerował klapsy jako ostateczność - nie wiem jak teraz.
Moi rodzicie zawstydzali. Raz "obroniłam" syna przed nimi, to mi powiedzieli, że przynajmniej się nauczy. Tylko, że ja coraz bardziej dostrzegam wstyd jako mój problem co mogło być kwestią takiego wychowania. Wstyd i lęk są podstawami osądzania a ja ciągle osądzam...
Pavel pisze: 26 mar 2021, 9:37 Czy każdy małżonek po rozwodzie jest popsuty?
Wg mnie tak i to solidnie. Jeśli są jakieś wyjątki, to tylko potwierdzają regułę.
Ja, jako były kandydat na rozwodnika miałem bardzo długą listę dysfunkcji. Obserwacja otoczenia, świata mówi mi, że to zdecydowanie bardziej reguła niż wyjątek, co jest żadnym pocieszeniem.
Sam wybór współmałżonka już niemało mówi o nas samych.
Oczywiście siebie można nareperować. I warto.
Są oczywiście szanse na „drugą szansę”, znam takie przypadki, po stwierdzeniu nieważności. Bywa w efekcie tragicznie (fundamentem tego - kompletny brak przepracowania czegokolwiek), nieźle i całkiem dobrze (w zależności od wniosków wyciągniętych i pracy w naprawę siebie włożoną).
Jednocześnie takiej oferty pracy jaką propaguje Sychar i jej efektów nie miałem okazji w realnym życiu obserwować w przypadku osób tworzących małżeństwo po uprzednim stwierdzeniu nieważności.
Chyba, że chodzi o małżonków sakramentalnych którzy powrócili do siebie. Takie przypadki znam choćby ze świadectw.
Mąż ma mnie za osobę, która nie umie odpuszczać, w różnych kwestiach i w tej pewnie też. Ale ja właśnie takie mam podejscie - że wszystko da się naprawić. Że szukanie gdzie indziej nie ma sensu bo - jak gdzieś już znalazlam - spotkamy tylko siebie. Niestety ludzie nie chcą się naprawiać chcą się "wpasować" (jak nie ta to inna, może nie pasowaliscie). I jakby nie spojrzeć to nawet nie rozmyślając o małżeństwach każdy jest popsuty tylko nie zdiagnozowany. Skądś się biorą poprawki wychowawcze - zakaz klapsów, pasów, kabli. Wojny i inne traumy. Nie ma człowieka idealnego. A jak na relacje międzyludzkie wpłynie pandemia i dzieci w niej wychowane?
Jak rozmawiałam z ludźmi po rozwodzie / patchworkach to z jednej strony były podstawy do stwierdzenia nieważności (ale ich nie interesuje ustabilizowanie sytuacji) z drugiej brakowalo zawsze tylko jednego: chęci drugiej strony. Bo w każdym związku pojawia się to samo tylko, że X ma to gdzieś a Y nad tym pracuje. Więc to, że pani Z jest z Y nie oznacza, że nie mogłaby być z X. Mam wrażenie, że ludzie są zaprogramowani do stałego rozwoju i poprawiania swoich wad. Niektóre wychodzą tylko w relacjach z kimś.
I po przeczytaniu tego postu właśnie to mam w głowie. Przepraszam za wtrącenie :D
Umiłowana79
Posty: 95
Rejestracja: 27 wrz 2020, 7:49
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Umiłowana79 »

No cóż Nowiutka chyba lepiej bym tego ująć nie mogła, odnoszę się do drugiego akapitu twojej wypowiedzi. 😊

Podobnie pisałam wcześniej, uważam że wszyscy jesteśmy popsuci mniej lub bardziej, tylko jeśli trafimy na odpowiedzialnych partnerów to praca nad związkiem rozkłada się na dwie osoby, a nie na jedna, co w konsekwencji daje związek który się rozwija. Nie mówię tu o związkach, które trwają bo brak odwagi czy chęci żeby coś z tym zrobić, a takich uważam, że jest przerażająca większość.

Co do efektu rozwodu dla mnie też jest to oczywiste ze nie rozwód jest przyczyną tego że z mężem się nie kłócę. Tylko tego że się nie widujemy, a to jest efekt separacji. Ta z kolei odwiesila mnie po tym jak mój mąż radykalnie poszedł w rozwód. Wcześniej też byliśmy w nieformalnej separacji która była spowodowana moja postawa, gdzie mąż i tak przychodził regularnie do domu, a ja nie miałam ani siły ani chęci zamykać mu drzwi przed nosem. raz że sama chciałam żeby był, a dwa że dzieci widzialyby we mnie jeszcze większego wroga niż byłam, kiedy stwierdziłam że mąż nie może mieszkać z nami prezentując wobec mnie postawę pogardy, która potem udzielała się też mi.
Problemem jest jednak to że jak to mój mąż, powiedzial-rozwod jest dla dobra dzieci, żeby nie musiały oglądać awantur i tym żyć. I to jakby znalazło potwierdzenie w słowach mojego syna.
Ja jestem świadoma z czego to wynika, ale on znajdzie w tym potwierdzenie swojej teorii że on dobrze robi.
I to jest dla mnie trudne. Ale nie mam ochoty i potrzeby mu cokolwiek na ten temat więcej mówić, skoro nawet stan związany z depresja córki nie był w stanie wpłynąć na mojego męża.
Co do naprawiania wychowania dzieci -trudno ogarnąć dwójkę dzieci samemu, kiedy jeszcze wcsobie ma się chaos, a dzieci mają swoje deficyty spowodowane aktualna sytuacja. I tak -zmęczenie rozwala wszystko. Wczoraj właśnie miałam taki wieczór. Wylałam z siebie wiele żalu wobec dzieci. Bo wszystko jest na mnie. Niestety. Od klapsow już dawno odstapilam, ale krzyk i wpedzanie w poczucie winy to moja recepta z domu. Ciężko to wykorzenić. Jak mam siły, jest łatwiej nad tym panować. Jak padam na twarz-nie ma szans żeby to okiełznać 😟
Załamana
Posty: 240
Rejestracja: 03 kwie 2020, 12:55
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Temat Umiłowana79

Post autor: Załamana »

Eleno dziś miałam podobne rozterki zwiazane z samotnym wychowaniem . Też wiem co zrobiłam dzisiaj źle w złości i zmęczeniu. Wylałam dość delikatnie ,ale jednak żale na męża do córki że gdzie on jest itd. Nie robię tego, ale dzisiaj mi się wysmukło dość wyraźnie Oh ciężko nieraz ugryźć sie w język.
ODPOWIEDZ