Caliope pisze: ↑08 kwie 2021, 14:07
Ja widzę przez pryzmat nałogów i ich mechanizmów. Trzeba przestać dla siebie, nie dla kogoś, wtedy ma to sens, powrót do grania tylko bardziej porani.
Suma nałogów jest stała. Można więc porzucać jedne nałogi, by wpadać w inne. Dopiero, gdy naprawdę rozpocznie się proces zmiany wewnętrznej, pracy nad sobą może dojść do realnej zmiany. Mechanizmy uzależnieniowe działają nawet w okresach abstynencji. Więc sama abstynencja też niczego nie gwarantuje. Paradoksalnie czasem warto odczepić się na chwilę od problemu uzależnienia i zacząć od naprawy relacji - to jest leczące i może pomóc w podjęciu decyzji o pracy z nałogiem. Do Rzymu wiele dróg prowadzi.
Ja bardzo długo tkwiłam w pułapce myślenia o tym, że nałóg znika, gdy przychodzi abstynencja. Sądziłam też, że da się kogoś przymusić do podjęcia leczenia, albo namówić, albo uprosić. Nie da się. Rozwiązaniem wobec uzależnionej osoby nie jest więc ani namawianie do leczenia, ani stawianie warunków - przecież ona nie będzie w stanie ich dotrzymać. Rozwiązaniem jest ta trudna twarda miłość. Do osoby uzależnionej i do siebie. Oraz absolutna miłość do Boga nad wszystko inne.
I tu trzeba uważać. Twarda miłość wobec osoby uzależnionej nie oznacza zawsze izolowania się od niej. Na początku, gdy nie umiemy się bronić przed krzywdą - tak. Ale gdy się wzmocnimy, a powinniśmy, by mądrze kochać i jak najlepiej chronić siebie - już nie. Wtedy wystarczy nie zgadzać się na krzywdę, ale trzeba jeszcze wspierać wszystko to, co dobre i nie wspierać niczego, co wiąże się z nałogiem. Nie chronić tej osoby przed konsekwencjami nałogu. Nie podawać posiłków osobie, która siedzi przy komputerze już kolejną godzinę. Nie spłacać długów hazardziście - wręcz przeciwnie, chronić przed nim pieniądze rodziny. Nie pozwalać osobie, która odurza się alkoholem lub narkotykami przebywać w takim stanie lub w stanie "po" (tak zawanego kaca) w domu. Ale też w granicach rozsądku i miłosierdzia - nie chcemy przecież, by w imię idei walki z nałogiem ktoś nam bliski zamarzł, bo nie mógł wrócić do domu. Bo w tym wszystkim trzeba kochać. Także osobą uzależnioną. Nawet wtedy, gdy ona już siebie nie kocha. I cały czas odnosić się z szacunkiem. Do tej osoby. I do siebie. To moje doświadczenie pokonywania problemów uzaleznienia i ochrony siebie.
Myślę też że motywacja "dla siebie", "dla kogoś" nie ma do końca znaczenia. Liczy się duchowość, zdolność do zawierzenia się Bogu. Czy jak mówi AA, ze względu na wiele osób, które nie miały okazji w swoim życiu poznać Boga osobowego, Sile Wyższej.