Sajmon, napędy kiedyś się kończą. Zarówno napęd nawrócenia, jak i napęd terapii i inne napędy też, te typu motyle w brzuchu też. Za to wchodzą frustracje. Takie zwyłe codzienne. Jak również te poważniejsze. Np. to, że się nie udało to, co w napędzie wydawało się do osiągnięcia, a nawet tak na wyciągnięcie ręki.sajmon123 pisze: ↑04 gru 2020, 17:03 Nałóg bardzo szanuję, że dajesz radę ze swoim nałogiem. Wybrałeś drogę AA. Według Ciebie jest to jedyna słuszna droga. Masz prawo tak uważać, jesteś sam przykładem, jak i jest wiele osób, którym to pomogło. Długa tradycja i w ogóle. Tylko właśnie Twoja postawa trochę odrzuca mnie od tej drogi. Jest jakby w was zasiane, że jest tylko jedna idea, jedna droga ku trzeźwości. Nawet jak ktoś nie pije to według tej ideologii, ktoś ma problem z samym sobą i nie jest do końca "trzeźwy". Ja mam trochę bardziej liberalne podejście i uważam, że każdy powinien sam sobie odpowiedzieć na pytanie co mu pasuje, w czym czuje się dobrze. Nie wykluczam żadnej ścieżki. Być może kiedyś się przekonam do Twojego programu, ale na dziś nie. Masz rację, wiele osób na meetingach mówi, że próbowało wiele metod, wiele innych dróg i polegli. Ze tylko aa i 12 kroków pomogło im wytrzeźwieć. Tylko pamiętaj, że to jest tak jak z opiniami na go work. Dobrych mało, złych dużo. Ludzie nie komentują tego co dobre. Łatwiej przychodzi to co złe. 1000 alkoholików. 300 wytrzeźwiało. 100 poszło na aa. 200 inna drogą. Z tych 200 sto poległo i poszło do AA i opowiada o tym że to jedyna słuszna droga. 100 którzy są trzeźwi dali radę inaczej, jednak nigdzie się nie wypowiadają, bo nie mają takiej potrzeby, nie muszą sprzedawać programu. Mi wydaje się to logiczne. Czas pokaże.
Po to potrzebujemy wspólnot - w wielu obszarach naszego życia. Wspólnoty rodzinnej, wspólnoty Kościoła, wspólnoty małżeńskiej, jak i wspólot osób w różnych szczególnych sytuacjach, małżonków w kryzysach, katolickich mam, trzeźwych alkoholików, żon mężczyzn uzależnionych od seksu, pasjonatów rowerów jednokołowych lub zbierania pierwiosnków.
Te wspólnoty w dobrych czasach wydają się czasem męczące, niepotrzebne, czasem nawet myślimy sobie, że w nich jacyś nawiedzeni ludzie siedzą, co to myślą, że aptent zdobyli na te szczególne sytuacje - polerowanie roweru jednokołowego, wychowanie dzieci do wiary, wzrastanie w wierze w sytuacji porzucenia przez małżonka, czy trzeźwe życie. Czasem też łątwo się na te wspólnoty obrażamy, a bo ludzie nie tacy, a bo jedni za bardzo rygorystycznie przestrzegają ustaleń czy zasad, inni wcale, i w ogóle... A tak naprawdę nie chodzi nawet o te zasady, ale o bliskość i więzi z innymi ludźmi, a jesli to ludzie w podobnej sytuacji porozumienie bywa łątwejsze i wsparcie bardziej adekwatne.
Ja na wiele lat "obraziłam się" na Kościół. Nie bez powodów, a nawet z ważnych powodów, moje poczucie zranienia było adekwatne do sytaucji. Ale pomysł na jaki wpadłam - to ja sobie teraz będę wierzyć sama na dłuższą metę był nie do utrzymania. Gdy wróciłam do Kościoła, mojego Kościoła, niedoskonałego, pełnego trudnych spraw, ale wspólnotowego, odczułam ulgę.
Gdy mój mąż porzucił rodzinę, pierwszy rok zmagałam się z tym doświadczeniem sama. Owszem, było wielu doradzających - rozwód lub zgodzenie się na życie z czynnie uzależnionym mężem i "nie zwracanie uwagi". Sychar w moejj sytuacji to najlepsze co mi się przytrafiło - bo w końcu w moim kryzysie znalazłam ludzi myślących podobnie jak ja, z podobnymi wartościami. Ulga nie do opisania.
Kibucuję ci z osobistych powodów - bo każdy mężczyzna który postanawia wytrzeźwieć, daje mi nadzieję, że mój mąż któregoś dnia też może dostrzec co robi ze swoim życiem, oraz uznać, że wiara, nasze małżeństwo i rodzina są dla niego ważnymi wartościami i dokopać się tej miłości do mnie, którą zasypał pod wartwami gruzu. Ale też wydajesz mi się sympatyczny po prostu - więc i dlatego dobrze ci życzę. Dlatego napiszę co widzę - bardzo mocno polegasz teraz na sobie. Też już parę razy w życiu tak miałam. Wszystko hulało, do czasu. Jestemy - my ludzie - słabi, upadamy, różne rzeczy się z nami dzieją. Jestem przekonana, że bardzo trzeba pilnować hirarchii - Bóg na pierwszym miejscu, i pełne zaufanie i wiara - tylko dla Niego. Polegając na sobie i swoich siłach - prędzej czy później polegniemy. Na świeckich terapiach tego raczej nie uczą, ale z niektórych ambon już tak, na spotkaniach AA także. Pokora.
Nie piszę tego, żeby studzić twój zapał. Pisałam już - doskonale go rozumiem. Ale myślę i parę razy już się w życiu przekonałam (boleśnie zwykle), że trzeba być gotowym także na czas, gdy z gór zejdziemy w doliny. Ja się tej pokory zaczęłam uczyć z Maryją na różańcu "Oto ja służebnica Pańska". Ostatnio chodzą mi także po głowie słowa z Magnificat " Pan rozproszy(ł) tych, którzy się pysznią zamysłami serc swoich".