Wiecie, tylko czy ja go zaskoczę czymś?
Być może swoją zmianą?...prawdziwą zmianą?
Mijamy się i mijać się będziemy, nie siedzę cały czas z nim i siedzieć nie będę, tzn. jestem obok, w domu bo narazie nie mam czasu wychodzić, muszę ogarnąć pewne podstawowe sprawy, no to czym?
Nie odzywać się zupełnie to nie bardzo w naszym przypadku i tak odczuwam coraz mniejszą potrzebę.
Nie musisz z nim siedzieć cały czas,nie musisz też sią"nie odzywać"(raczej nie wskazane).Nie o taką zmianę chodzi.
Bądź sobą Finio.
Jedyne wytłumaczenie widzę w prawdziwości swojego działania. Pisałam wcześniej, ze nie ma zmian być może dlatego że próbowałam tworzyć własny świat w lęku przed brakiem akceptacji męża. Może, jak uda mi się być prawdziwą w tym co robię to będę emanowac lepszą energią i wtedy może stanę się bardziej inspirująca.
Otóż to.
Cos Ci powiem Finio.....
Byłam kiedyś w potężnym kryzysie...dowiedziałam się ,że mąż przez lata wielokrotnie mnie zdradzał z prostytutkami.
Chciałam uratować to małżeństwo,początkowo nie tyle dla siebie co dla małoletnich dzieci.Bardzo chciałam wybaczyć i zapomnieć dla nich(dzieci) właśnie.
To była podstawowa motywacja,drugą był mąż,który żałował,przepraszał i błagał o kolejną szansę.
Po za tym....bałam sie też zostać sama z dwojką dzieci. Nie cieszyłam sie najlepszym zdrowiem,nie pracowałam zawodowo,byłam zależna od męża.
Postanowiłam sie zmienić.....
Starałam się,ale niestety zmiana pod kogoś spowodowała,że trwaliśmy w kryzysie kilka kolejnych lat.
Doszło do tego,że byłam już kompletnie wycieńczona psychicznie i fizycznie. Nie jadłam,ważyłam 45kg,nie spałam(cierpiałam na bezsenność ok pól roku)wysiadło mi serce ,nasiliły sie problemy żołądkowe,zwracałam wszystko co zjadłam,nabawiłam sie problemów neurologicznych,z ktorymi zmagam się do dziś.
Taki był efekt zmiany pod kogoś.
Otrzeźwiałam,kiedy nie miałam już siły na wykonywanie najprostszych czynności.
Wtedy nastąpił przełom.....nie liczył sie już mąż,nawet to czego pragną dzieci,choć one dla mnie najważniejsze były...pragnęły mamy i taty.
Nie liczyło się też to ,że moge zostać sama.
Liczyłam się JA.......i.....to było najlepsze co dla siebie zrobiłam.
Psychiatra,leki na depresje(brałam ze trzy lata),psycholog i moja z nim współpraca zrobiły swoje.
Dziś jestem szczęśliwą kobietą i mężatką,co wcale nie znaczy ,że nie dotykają nas problemy,ależ dotykają,tyle,że ja juz potrafie sobie z nimi radzić.
Niestety moj mąż czasem świruje,coś mu sie nie podoba,wyprowadza się,ja się nie sprzeciwiam i szybko wraca.........dlaczego?
....bo na mnie to już nie działa.
Zawsze myślałam ,że jestem słaba.......otóż NIE...jestem wyjątkowo silną kobietą i w końcu lubię siebie.
Finio.....chcesz prawdziwej zmiany siebie i dla siebie,czy wolisz cierpieć ,jak i ja cierpiałam przez lata.