Odniosę się do Twego długiego postu Fino:
Fino pisze: ↑10 paź 2017, 13:43
Druga sprawa- choć bunt we mnie ogromny i poryczlam się z bezsilności i złości to chyba macie rację aby najpierw pokazać nową siebie a potem rozmawiać, nie wyobrażam sobie jednak czekać np. 3 miesiące aby porozmawiać.
Ja czekam na rozmowę z żoną wyjaśniającą pewne sprawy z czasu kryzysu już od kwietnia zeszłego roku. I czym dłużej to trwa, tym rzadziej o tym myślę.
Warto pracować nad cierpliwością
Fino pisze: ↑10 paź 2017, 13:43
Po kłótni oboje byliśmy wnerwieni na siebie. Mi chodziło głównie o to, że mąż w odpowiedzi na moje "na za dużo sobie pozwalasz, myslisz, że jak będziesz mnie tak traktował to zawsze będę z tobą", odpowiedział " koło.... mi to lata". To mnie tak rozwscieczylo i zranilo do żywego ponieważ przez miesiąc jakoś w miarę ze sobą funkcjonowalismy, byliśmy na urlopie a mąż powiedział, ze było bardzo fajnie, mówił takie rzeczy, które nie świadczyły o tym, że jestem mu tak do końca obojętna a tu tekst który pokazał zupełnie co innego.
Tak, Twój mąż nie powinien tak do Ciebie mówić.
Jak jednak podejrzewałem, zresztą pisałem o tym, bardzo bierzesz do siebie to co on Ci powiedział w złości. I w mojej opinii mocno wyolbrzymiasz ich znaczenie.
On tak naprawdę powiedział: "Nie strasz bo się nie boję", tylko w wulgarny sposób.
Zrobię projekcję, postaram się CI przekazać jak ja bym widział/odbierał sytuację będąc na jego miejscu w czasie sprzed moim pojawieniem się na forum. Gdybym coś takiego usłyszał, pomyślałbym:
"Ja mam cię już po dziurki w nosie, a ty mnie jeszcze straszysz? I tak nie za wiele mam z Ciebie pożytku, bo to co dla mnie ważne i od Ciebie potrzebne...tego mi nie dajesz".
Wysoce prawdopodobne, że w gniewie, z przekory, bez zastanowienia i wcale tak nie myśląc odpowiedziałbym: "mam to w (synonim pośladków)"
Z Twoich postów wnioskuję, że Twój mąż słabo panuje nad negatywnymi emocjami i bywa wulgarny. I to są jego główne w tym obszarze winy, za które spotyka go nazbyt duża kara.
Fino pisze: ↑10 paź 2017, 13:43
Argumentem mojego męża na swoje nerwy i brak opanowania zawsze jest tekst "bo mnie wkurzyłaś"
Tak jak wspomniałem, warto aby nauczył się nad sobą panować.
W międzyczasie jednak, to co Ty możesz zrobić, to go nie wkurzać na ile jest to możliwe.
Fino pisze: ↑10 paź 2017, 13:43
Za jakis czas poklocilismy się - powiedzialam, że tak dalej nie może być, ze nic nie wiem, niczego nie mogę się od niego dowiedziwc, porozmawiać, że nawet nie wiem czy mnie jeszcze kocha, że to mnie wykańcza. Rano, po tej klotni - mąż sam zaczął rozmowę i powiedzial, że on nie wie czy jest cokolwiek zbierać. Zapytalam znów czy mnie kocha -odpowiedzial, że nie wie.
Na początek: nie da się kłócić w pojedynkę. Oczekujesz od męża aby panował nad sobą. Czy uczciwe jest oczekiwanie od kogoś czegoś czego samemu się nie opanowało?
Tak jak już pisałem, podejrzewam, że jego zbiornik miłości albo wysechł, albo jest tego bliski. Czy w takiej sytuacji, gdy przynajmniej w jego subiektywnej opinii (a ta również jest niezmiernie ważna) Ty jesteś temu winna, powinnaś oczekiwać od niego deklaracji wielkiej miłości?
Mi się takie pytanie w takiej sytuacji wydaje absurdalne.
Chciałbym również zauważyć inny pozytyw w Twoim mężu. Od roku żyje w celibacie. Ile ma facet siły i szczerości, że na odczepnego, aby dostać co chce nie mówi "kocham Cię".
Zamiast wypytywać o to czy Cię kocha, może warto swoim zachowaniem spróbować sprawić, aby tak powiedział?
Fino pisze: ↑10 paź 2017, 13:43
Niestety mój mąż często działa pod wpływem strachu a nie faktycznej wewnętrznej zmiany.
Wybacz, ale kolejne absurdalne oczekiwanie wg mnie.
A czym była podyktowana początkowo moja zmiana, jeśli nie strachem?
Zmieniać się dla siebie, prawdziwie zacząłem po pół roku obecności na forum, po przeczytaniu wielu mądych rad , książek i konferencji, których jak mniemam Twój mąż nie miał okazji poznać.
jacek-sychar pisze: ↑10 paź 2017, 14:08
Spróbuj może zastanowić się (poczytać), jak funkcjonują mężczyźni. Może zrozumiesz, że mało który wytrzymałby coś takiego dłużej.
Literaturę masz tutaj:
viewtopic.php?f=10&t=383
Szczególnie polecam rozdział "Mężczyzna".
Również polecam zapoznanie się z tym jak funkcjonuje mężczyzna. Już kilkukrtonie miałem bowiem silne wrażenie graniczące z pewnością, że oczekujesz od niego zachowań charakterystycznych dla kobiet.
My funkcjonujemy kompletnie inaczej, warto owiedzieć się jak nas "obsługiwać".
lustro pisze: ↑10 paź 2017, 19:18
Mnie cały czas zastanawia, gdzie jest prawdziwy początek tej historii.
Skąd wzięło się obelżywe zachowanie męża wobec Fino.
Bo chyba nie był taki od początku małżeństwa?
Gdzieś jest źródło...
To bardzo dobre pytanie.
Podejrzewam, że to problemy jej męża - jego bagaż z domu rodzinnego, brak umiejętności panowania nad gniewem,
oraz w podobnej części
Bagaż z domu rodzinnego Fino, pusty zbiornik miłości, bombardowanie emocjami i oczekiwaniami.
Aby zebrać plony, trzeba najpierw zasiać i podlewać. Samo z siebie nie wyrośnie.
Mam wrażenie Fino, że ty nie bardzo chcesz zacząć naprawiać relację zanim to mąż nie wykona pewnych oczekiwanych przez Ciebie kroków. W dodatku skupiasz się tylko na swoich potrzebach i oczekiwaniach. To ważne, ale Twój mąż też ma takowe, je również warto wziąć tak samo mocno pod uwagę.
Nie warto moim zdaniem ryzykować rozpadu małżeństwa w imię racji i uporu.
Dodam na koniec jeszcze jedno.
Dwa lata temu żona minęły od startu mego kryzysu. Żona chciała ode mnie odejść, przestała mnie kochać.
Nie dlatego, że byłem taki beznadziejny. Popełniałem przeróżne błędy, w wielu obszarach panował u mnie bałagan.
Obiektywnie z uczciwością mogę jednak stwierdzić, że jeśli ktoś powinien chcieć z tego małżeństwa uciekać, to pownienem być to ja. Mieliśmy inną granicę cierpliwości i inne spojrzenie na nierozerwalność małżeństwa.
Mimo jawnej nienawiści i wielu potężnych ciosów walczyłem o ocalenie małżeństwa, swoją dumę i ego schowałem głęboko do kieszeni. Na początku naprawiałem tak nieporadnie i niewłaściwie, że tylko pogorszyłem sprawę. Moja żona nie chciała naprawiać nic. O terapii nie było mowy ak jak o jakiejkolwiek próbie naprawiania.
Uwierz, dostałem porządnie w kość. Robiłem to wtedy głównie dla dzieci, bo sam najchętniej uciekłbym na inną planetę. Tak mocno miałem dość. To był zdecydowanie najtrudniejszy okres w moim życiu, nikt nigdy mnie tak nie upokorzył, nie zranił, nie skopał.
Ale po każdym upadku wracałem coraz silniejszy. I coraz mądrzej działałem. To akurat dzięki pomocy Boga.
Starałem się jednostronie poprawiać naszą relację, pracować nad sobą, odpuściłem chęć naprawiania żony.
I stał się cud - zmnieniając siebie, zmieniłem świat wokół siebie.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk