Uważasz Rento że to jest pomocne i wspierające ?
Jestem zawiedziona tym wątkiem i postawą wielu z udzielających się tutaj.....
Moderator: Moderatorzy
No nie wiem. Jesli ten majster ma wykonywać prace typowo męskie na których kobieta słabo się zna to może warto ten telefon i dopilnowanie sparwy zostawić męzowi? Dlatego o to zapytałam. Okażę się, że znalazłaś niezbyt ogarniętego fachowca (chyba, że to mąż go znalazł) , coś poszło nie tak i następny konflikt gotowy Mąż stwierdzi, że trzeba było zaczekać na niego, że znów wolałaś wściubić nos tam gdzie nie trzeba, że on zrobiłby to lepiej....itd. Trochę może szerzę czarnowidztwo , no ale w twojej sytuacji lepiej chuchać na zimno
Jak i on Twoją. Wszędzie dopatrujesz się drugiego dna, wymuszasz odpwoiedzi które w Twoim przekonaiu miałyby Ci zagwarantować poczucie bezpieczenstwa i dać napęd do działania .A napęd czesto przychodzi w trakcie tworzenia, nie przed.
To jedna z pierwszych rzeczy, które usłyszałam na Al-Anon i słuchałam potem wielokrotnie, skierowane i do mnie, i do wielu innych osób (tam było otwórz uszy oczywiście i słuchaj ). Program 12 kroków ma już swoje wieloletnie doświadczenie (od lat 80-tych w USA) i jest zdecydowanie pomocny i wspierający. Jest nawet na naszym forum i także na tym forum to sformułowanie było wielokrotnie przytaczane i to przez kilka różnych osób. Nie jest on mojego autorstwa. A moją motywację wyjaśniłam w poście do Nirwanny i tam możesz przeczytać, więc powtarzać się nie będę.
Ja też. Jestem w niejako podobnej sytuacji jak Fino (może o wiele mniej u nas poważnych rozmów, prawie zero, bo mąż już mi parę lat temu powiedział, że jak mam problem, to mam się z nim udać do koleżanki, co wzięłam sobie do serca na parę lat, ale już tak nie mogę). To wszystko jest dla Fino bardzo trudne, bo ona wyczerpała swoje narzędzia do radzenia sobie z tą sytuacją, a nowe rzeczy, których próbuje, nie działają. Zaznaczam, że nie mówię tu o sytuacji zdrady, w której jeden z małżonków się pogubił, albo my go zawiedliśmy itd, bo ani Fino, ani ja jej nie doświadczam, ale o konflikcie dążeń/interesów/charakterologicznym. Są osoby bardzo "osobliwe", mega trudne we wspólnym życiu, zatwardziałe (również z winy kompleksów i zranień), nieufne, podejrzliwe nawet w stosunku do tych, którzy dobrze im życzą. Bywają osoby o wstrętnym charakterze. Osoby, które nie zauważają/nie doceniają wyciąganej do nich ręki. Zabijają chłodem. Ciężko się czyta Wasze rady w tym kontekście po takim upływie czasu. Jak najbardziej miały one rację bytu 2 lata temu czy rok temu. I jak słusznie zauważyliście, że jednak coś nie działa. Ale czy to jest na pewno wina Fino? Ja też wzięłam sobie do serca te rady: może jak ja postawię granice, zajmę się sobą, będę bardziej ugodowa, dam mężowi dużo przestrzeni, a wreszcie zaakceptuję jego ograniczenia, to będziemy jakoś funkcjonować. Jeśli ja zaakceptuję po części jego paskudny charakter, to on się zmieni. Bzdura. Nic się nie zmieniło. Oczywiście - mniej kłótni, bo mniej okazji do konfrontacji. Bo ja na spokojnie rozmawiam, tłumaczę, nie wybucham, tłumię uczucia, chodzę się wygadać do koleżanki. Tłumacze sobie, on tak ma. Ale on dalej jedzie po mnie jak po łysej kobyle. A kulminacja następuje w momencie, kiedy ja czegoś od niego chcę, czegoś bardzo ważnego. Już od lat starałam się nic nie chcieć, ale życie się toczy no i takie sytuacje się pojawiają tak? Że ktoś czegoś chce. Z gulą w gardle ośmielam się to wyartykułować i... póki co nie będę kończyć tej historii. Ale zadam pytanie: czy ból i strach, stany depresyjne to ma być cena, którą ktoś płaci za trwanie małżeństwa? Zajmij się sobą, nie wiś na mężu, powiecie. Dla mnie ta rada sprawdza się w przypadku ludzi bluszczy, pół bluszczy, ćwierć bluszczy. Ja bluszczem nie jestem bynajmniej, zajmuję się sobą od dawna, z mężem dzieli nas odległość 400 km, ja wychowuje sama dziecko i w ogóle robią wszystko sama, mam pracę, hobby, przyjaciół, rodzinę. Doświadczam takiej samotności w tym związku nie-związku, że wolę po prostu być sama. Z niektórymi po prostu nie da się żyć, albo inaczej: czasem dwie dane osoby po prostu nie umieją ze sobą żyć. I nic z tym się nie da zrobić. Dlatego ja bym nie przesadzała z ochrzanianiem Fino.
Według mnie Rento jest on tak cenny, że absolutnie nie narażałbym go na podeptanie czy odrzucenie bądź też na sprowadzenie do jeszcze jednego przedmiotu.
To raczej nie przypadek, który opisujesz. Wkleję fragment z pierwszego postu FinoJakucja pisze: ↑28 lis 2019, 12:18
Ja też. Jestem w niejako podobnej sytuacji jak Fino (może o wiele mniej u nas poważnych rozmów, prawie zero, bo mąż już mi parę lat temu powiedział, że jak mam problem, to mam się z nim udać do koleżanki, co wzięłam sobie do serca na parę lat, ale już tak nie mogę). To wszystko jest dla Fino bardzo trudne, bo ona wyczerpała swoje narzędzia do radzenia sobie z tą sytuacją, a nowe rzeczy, których próbuje, nie działają. ... Są osoby bardzo "osobliwe", mega trudne we wspólnym życiu, zatwardziałe (również z winy kompleksów i zranień), nieufne, podejrzliwe nawet w stosunku do tych, którzy dobrze im życzą. Bywają osoby o wstrętnym charakterze. Osoby, które nie zauważają/nie doceniają wyciąganej do nich ręki. Zabijają chłodem. Ciężko się czyta Wasze rady w tym kontekście po takim upływie czasu. Jak najbardziej miały one rację bytu 2 lata temu czy rok temu. I jak słusznie zauważyliście, że jednak coś nie działa. Ale czy to jest na pewno wina Fino? ...Dlatego ja bym nie przesadzała z ochrzanianiem Fino.
Poznaliśmy się kiedy byłam na terapi (oboje pochodzimy z alkoholowych rodzin). Od początku klocilismy się w przewazajacej części z powodu moich różnych wewnetrznych problemów. Mąż też wnosil od początku destrukcyjne działania i zachowania ale wtedy myślałam, że to być może moja wina, ze ja swoimi zachowaniami powoduje jego. Mimo to pobralismy się. Z miłości i uważałam, ze mimo wszystko pasujemy do siebie.
Czepialam się praktycznie o wszystko, raz nawet doszło do bardziej agresywnej akcji z mojej strony ( z męża nigdy - on od jakiegoś czasu poszedł mocno w agresje słowna)). Byłam chorobliwie zazdrosna, mąż nie madawal mi powodów ale do dziś nie mówi otwarcie o różnych sprawach i duzo niedopowiada i dlatego tworzy się sie atmosfera podejrzliwosci.
Mąż najpierw dusil wszystko w sobie ale powoli zaczął tracic cierpliwość aż pękł jakies półtora (ale wczesniej coraz bardziej przeatawal liczyć się ze mna itp) roku temu na dobre. Zaczął stawiać mi granice ale w agresywny i wulgarny sposób mówiąc ze sobie zasluzylam. Zaczął mnie lekcewazyc i nie liczy się ze mną, przestal mnie sluchac i uslyszlam dużo przykrosci po ktorych dawno powinnam odejść. Deprecjonuje moją osobę przy kazdej okazji, rozmowa zawsze była z nim trudna a dzis praktycznie niemozliwa.