Amica pisze: ↑27 wrz 2018, 10:53
Czy takie podejście uratowało Twoje małżeństwo? Może napisz coś o sobie i swojej sytuacji? Podziel się świadectwem?
Szczerze mówiąc nie spodziewałam się przeczytać takiej wierutnej i szkodliwej bzdury na forum katolickim. Dramat.
Zagłębmy się może w tą wierutną i szkodlwą bzdurę, dobrze? Wątek wydaje mi się do tego odpowiedni.
A potrzeba komentarza też zdaje mi się przynajmniej nie wynnika z tego, że jestem męską szowinistyczną ... (jak coś
)
Najpierw może doszczególmy, co jest tutaj tą bzdurą. To, że mężczyżni i kobiety mają inne potrzeby i sposoby ich zaspokajania, inne zdanie na temat seksu, czy to że te różnice rodzą naturalne animozje?
Są one widoczne na każdym forum (też katolickim), a akurat religia katolicka dość jasno określa (przepraszam za mało romantyczne określenie
) zakres obowiązków i praw małżeńskich, są to po prostu wartości, których przestrzeganie jest wspólną drogą do świętości, choć nie zawsze super wygodną i rzadko pokrywającą się ze scenami z ckliwych telenowel.
Mam często protest, kiedy kobieta traktuje seks przedmiotowo, jak Ty nie zrobisz tego, tego, nie stworzysz atmosfery, itd .. to mi się nie chce, a często są to po prostu wygodne wymówki, czy narzędzie manipulacji, chodźby i nieświadomej. Często seks jest traktowany przedmiotowo, dawany warunkowo, albo i nie, też bo kultura w której żyjemy, a szczególnie jej "romantyczny model" pokazuje idealne warunki romansu i seksu. Poddając się takiemu podejściu uważam, że całkiem niedaleko nam do kowalskich...
Dla mnie to nic innego jak handelek i to całą sobą, często w imię wyższych wartości, jak obrona godności kobiety i żony, tylko jaka obrona przed mężem i małżeństwem?? (pomijam tutaj różne patologie: przemocy, gwałtu małżeńskiego, itd...)
Nie ma to nic wspólnego z ofiarowaniem się, raczej sprzedawaniem... O warunki i nastrój powinny się obie strony zatroszczyć, a jak nie to cóż przecież nie przysięgaliśmy warunkowej miłości, nie?
Zrozummy się tutaj dobrze, ja nie mam nic przeciwko tworzenniu romantycznej atmosfery i psychicznej bliskości przed stosunkiem, ale nie zawsze życie umożliwia warunki do tego, a osobiście nie chciałbym, żeby warunki te były traktowane jako wygodne wymówki.
Nie mam też nic przeciwko temu, że czasami po prostu może się nie chcieć z różnych powodów (zmęczenie, stres, ...) tylko to powinny być wyjątki, a nie reguła.
Temat ten (niedocenienia jako kobiety) wydaje mi się mocno pracować w Tobie Amico, wybrzmiewa to w wielu wątkach. Pisałaś np. u Ukasza, że kwiaty, które dostawałaś od męża, były kupione z inną intencją, więc już Ciebie tak b. jak kobiety nie dowartościowały. Ale o ile rozumiem kupował je dla Ciebie ... Starał się, żebyś to Ty je dostawała, miała przyjęcie urodzinowe, a że to takie mało romantyczne, że impreze przygotowywała sekretarka, to deprecjonowało jego starania... To widać i też mógł się czuć niedoceniony i to bardzo. Parafrazując Ciebie (przepraszam za bezczelność) powiedz, czy takie Twoje podejście Wam się przysłużyło?
Jak nie widziałaś to obejrzyj proszę Gungora ("Przez śmiech do lepszego małżeństwa"), trochę prześmiewczo, ale on tam dość fajnie opisuje te dwa obszary i podejścia.
Komentarze Mare mimo pozorów są b. życiowe i katolickie.
I powiem Ci Amico, że miałem kiedyś podejście podobne do Twojego, ale życie to zweryfikowało i ta zmiana, taaak ta też wydaje się, że na dzień dzisiejszy jakoś ratuje nasze małżeństwo. Traktowanie go, jako żywego tworu, ze staraniem się obu stron, też jak się nie chce, a nie romantyczną bajkę z wymianą żabek, jak coś nie wychodzi...