Fino pisze: ↑01 lut 2020, 4:09
Pavel, może przeczytasz i może zechcesz odpisać. Kiedyś tak powiedziałeś
"Fino,
U mnie w pewnym momencie kryzysu, gdy nie widziałem już za bardzo nadziei, postanowiłem spróbować jeszcze czegoś.
Po pierwsze oddałem małżeństwo Bogu, przestałem wisieć emocjonalnie na żonie, dałem jej przestrzeń a skupiłem w pełni na sobie (i dzieciach).
Po drugie, postanowiłem, że zanim podejmę stanowcze kroki (mające na celu określenie się przez żonę, czy chce nią być czy też nie, bo ponad pół roku nie mogła się zdecydować), przez dłuższy czas sam będę zachowywał się tak, aby obiektywnie nie mogła mi nic zarzucić.
A więc postanowiłem sprawdzić jak bedzie się zachowywać, reagować żona w warunkach zbliżonych do optymalnych.
Czyli przestałem dostarczać zonie jakichkolwiek negatywnych emocji, nawet gdy mnie raniła i prowokowała.
Sam zaś robiłem swoje, wspomagałem w domu, zajmowałem się dziećmi, starałem się subtelnie mowić do niej jej językiem miłości (przysługi, dobry czas), na ile to było możliwe oczywiście.
Jednocześnie wszystko tak, aby istniała jakaś równowaga, oraz aby się nie narzucać. "
Mój mąż nie może określić się od około ponad 2 lat, tzn. co do mnie czuje i czy chce działać razem - jest bierny poza małymi przeblyskami które do niczego nie prowadzą.
Mam pytanie- ile czasu dzialales jak napisałeś?
I czy twoja żona określiła się? I w jakiś sposób? Powiedziała wyraźnie że teraz to chce razem, że będzie nad sobą też pracowała?
Przeczytać przeczytałem, ale do odpisania potrzebowałem laptopa, a w domu niestety nie daję rady znaleźć czasu na forum za bardzo. Czwórka dzieci plus żona "organizują" mi czas
Dziś zabrałem laptopa do pracy, intuicja mnie nie myliła, jest czas coś naskrobać.
Ile działałem jak napisałem?
Od wtedy do teraz. I zamierzam przy tym trwać.
Oczywiście nie oznacza to, że stałem się idealnym mężem. Były i bywają upadki, zaniedbania, ale uczciwie powiedziawszy...radzę sobie chyba całkiem nieźle. Było przez te niemal 4 lata między nami kilka spięć (tzn. takich w których i mnie poniosły emocje, ale jednak moje reakcje były "z innego świata" porównując do reakcji przedkryzysowych).
Wziąłem sobie do serca, że nie da się kłócić w pojedynkę.
Bardzo mocno się staram (i w sumie wychodzi) nie podejmować tematów gdy emocje są trudne. Czyli zamknąć dziób gdy emocje moje czy żony nie pozwalają na normalną, spokojną rozmowę, nauczyłem się szanować, że ona nie ma chęci rozmawiać.
Działa dobrze o tyle, że moja żona potrzebuje czasu by przyznać się do nawet najbardziej oczywistych błędów, z przepraszaniem też ciężko. A gdy upłynie trochę czasu, jakoś czasem da się do jakichś tematów wrócić. Wada taka, że niektóre tematy idą w zapomnienie (do kolejnego razu
)
Największy problem sprawia mi język miłości żony, który dla mnie jest zupełnie niezrozumiały i staram się dawać miłość w ten sposób kompletnie tego nie czując i nie wiedząc czy robię to dobrze. A moja żona nie jest największą gadułą w okolicy (chyba dobrze, bo ja jestem
), więc pytam co jakiś czas prosząc o ewentualne wskazówki. Te się pojawiają
Wiele rzeczy bym w żonie "udoskonalił"
Nauczyłem, a właściwie niezmiennie uczę - "rzeźbić" w tym co mam, doceniać co mam, akceptować, nie oczekiwać. Robić swoje, zajmować się sobą a żonie zostawić przestrzeń własnego rozwoju i pracy nad sobą jej samej. Czyli to co ewentualnie robię by (mimochodem) wpłynąć na żonę - to własna postawa.
Efekty jednak są.
Pewnie, że wolałbym więcej i szybciej. Ale to moja pycha, szczęśliwie nauczyłem się to zauważać chociaż.
I czy twoja żona określiła się? I w jakiś sposób? Powiedziała wyraźnie że teraz to chce razem, że będzie nad sobą też pracowała?
Właściwie to nie zwerbalizowała chęci niczego z powyższych.
Na początku, z mojej perspektywy, wyglądało to tak: Moja wizja nowego szczęścia bez ciebie runęła (bądź okazała się być nie taka jednak fajna) więc wrócę...od biedy mogę spróbować.
To nie tylko mój odbiór, ale właściwie tak to werbalizowała (pomijając wizję szczęścia, bo o kowalskim wspomniała dopiero 2 lata później).
Ja nie miałem wiele do stracenia, chociażby dzieci oraz odpowiedzialność własna za to całe bagno powodowały, że przyjąłem ją bez konkretnych warunków i oczekiwań (jednocześnie jasno sygnalizując, że takiej atrapy małżeństwa jaką byliśmy nie chcę tworzyć).
Czyli po raz kolejny - ja robię swoje i pilnuję obszaru własnej odpowiedzialności nie wchodząc z butami w obszar odpowiedzialności żony.
Fino pisze: ↑01 lut 2020, 4:09
I czy nie uważasz, że trzeba mieć też szacunek do siebie i nie pchać się na siłę? Myślę tu np. o mojej sytuacji spędzania razem czasu. Godząc się tylko na pewne formy, które ustala mój mąż - godzę się z jego poglądem. Albo zauważyłam, że egoistycznie wykorzystywał mnie aby jechać na urlop przez ostatnie dwa lata żeby jakoś tam odpocząć. Choć dziwiło mnie to bi jaki to odpoczynek w takiej atmiaferze ale jak to o mówił- tu pojedzie bo nawet jak się chodzi i nieodzywa to jest to znosnie a z tego to się wycofuje bo tak. Uważam, że użył mnie do osiagniecia własnego celu. Albo po czasie usłyszałam - jak na ciebie to i tak było dobrze. A byka to sytuacja wyjazdu normalna. Zachowywałam się normalnie, więcej - znosialam jego dogryzanie, [... ]się na niewiadomo co, nawuazywalam rozmowę. Jakbym miala teraz spędzać z nim urlop.Wydaje mi się że są pewne granice ugodowosci.
Uważam, że warto i należy szanować i kochać siebie. Bez tego ciężko dać to bliźniemu.
Równowaga w relacji jest ważna, więc pchanie się na siłę nie jest moim zdaniem dobrym rozwiązaniem.
Natomiast to co opisujesz, przeczy jednak nieco mojemu postrzeganiu braku równowagi.
Co robię ja?
Gdy czegoś nie chcę - odmawiam. Gdy mi żona odmawia - szanuję to (w przypadku pewnego obszaru uszanowanie odmowy nie przychodzi mi z automatu i wymaga "przełknięcia").
Przede wszystkim jednak z własnej strony staram się budować, dawać przykład cierpliwości, życzliwości i ciepła. Zauważyłem, że jednak to kruszy i lodowe posągi
Zauważyłem Fino jak wiele zależy od mojej (otrzymanej od Boga, bo w kryzysie to były moje główne intencje modlitewne) siły, spokoju, cierpliwości.
Od mego nastawienia.
Od tego, że nie poddaje się nastrojom żony (generalnie, bo czasem i ja wymiękam jak już wspomniałem), od tego, że nie jest wyznacznikiem ani mojej wartości ani celem mego życia.
Od tego, że ciężko mnie sprowokować i wyprowadzić z równowagi (a jednak temperament w duuużej części to mam szybkogotujący się).
Sama zauważyłaś, że mąż funkcjonuje inaczej, gdy ty działasz bliżej optimum. Po raz tysięczny - na niego wpływu nie masz. Masz natomiast na siebie.
Możesz i potrafisz to zmienić.
Ja jestem o tym przekonany.
Nie da się tego jednak zrobić jeśli nie przestaniesz się oglądać na to co robi mąż. Nie oddasz tego Bogu i nie zajmiesz TYLKO I WYŁĄCZNIE SOBĄ.
Bo dotychczas większość twojej energii (znam to z autopsji) kierujesz na męża.