Fino, no ja nie rozumiem. Przecież napisałam w swoim poście, które elementy są zaprzeczeniem dobrej komunikacji. Nie wymieniłam od myślnika, ale wszystko tam zawarłam. Chociażby to, że sama zdecydowałaś o porze, treści rozmowy i postawiłaś drugą osobę pod ścianą, każąc mu rozmawiać na tematy romantyczno-abstrakcyjno-przyszłościowo-zobowiązująco-bolesne zaraz jak tylko wstał i szykował się do pracy. A także to, że Ty podeszłaś do rozmowy po kobiecemu, a jednak rozmawiałaś z mężczyzną i dziwisz się, że nie ma on kobiecych reakcji. A także to, że wymagasz od osoby DDA, że będzie mówił o uczuciach, trudnych, w trudnej sytuacji, w obecności osoby, od której nie czuje życzliwości i miłości.
To mało błędów w komunikacji już od samego założenia? Chociażbyś potem więc sypała kwiatkami na zachętę, to i tak ta rozmowa pewnie zakończyłaby się fiaskiem. Właśnie przez błąd już przy samym założeniu.
Piszesz, że jest w Tobie tyle zmian i na pewno coś tam się w Twoim serduszku dzieje. Ale spójrz: w pierwszym poście szczerze piszesz o tym, że krytykowałaś męża (podstawowy i jeden z największych, często siejących nieodwracalne spustoszenie błędów żon). I minął czas, a Ty... nadal męża krytykujesz. I nie szkodzi, że być może nie werbalizujesz tych krytyk, to zawsze coś - ale chyba wiesz, że nie chodzi tylko o słowa i powstrzymywanie się, podczas gdy w głowie i w sercu się gotuje? Przecież jeśli wewnętrznie jesteś pełna krytycznego nastawienia do męża, to choćbyś stawała na głowie, nie wyciśniesz z tego ani kropelki życzliwości. Brak werbalizowanej głośno krytyki to jeszcze nie jest miłość. To po prostu brak krytyki werbalizowanej. A co z tą w głowie? Tą ważniejszą, bo ona napędza wszystkie Twoje działania?
Po Twojej odpowiedzi mam ogromne wątpliwości, które sugerują mi, że możesz nie odbierać męża dobrze i nie dlatego wcale, że jest taki, śmaki i owaki, ale że w dużej mierze widzisz i słyszysz to, co Ci akurat pasuje (a pasuje Ci być ofiarą na przykład). A skąd taka wątpliwość i przypuszczenie? Ano choćby stąd. Napisałam swojego posta, a Ty odpisujesz:
Zgadza się, dobrze ze to podsumowalas. Trochę mnie jednak dziwi to ze uważasz, ze mam teraz do końca życia za to pokutowac.
Hmm. A mnie dziwi, że gdzieś takie zdanie wyczytałaś. Ani nie pisałam o pokutowaniu, ani o tym, że do końca życia. W ogóle tam nie było żadnego podsumowania, tylko obrazowy opis, jak ja widzę Waszą sytuację (wcale zresztą to nie jest żadna diagnoza, po prostu moje wnioski jako osoby czytającej uważnie).
A zatem - udowodniłaś, że masz skłonność do ogromnej, podkreślę - ogromnej nadinterpretacji. Wymyślasz wręcz całe zdania, podczas gdy przecież wystarczy przejechać myszką w górę i sprawdzić, że żadne takie słowa nie padły.
Napisałam i podkreśliłam w ostatnim zdaniu, że czasem miłość fajnej żony oznacza ostre "nie", kiedy trzeba. Mimo, że zabezpieczyłam się tym zdaniem, abym była dobrze zrozumiana, Ty i tak odebrałaś mój wpis po swojemu. Zresztą wpis Krople Rosy też...co też zacytowała.
Skąd mam zatem wiedzieć, co rzeczywiście mówi i robi Twój mąż? Może jest rzeczywiście "kanalią", a może po prostu sfrustrowanym facetem, który też ma dosyć takiego życia.
Nie będę dawała Ci rad, jak powinnaś powiedzieć to, jak powinnaś zrobić tamto. Wydaje mi się, że stoisz na zupełnym początku drogi i myślę, że... nie przeczytałaś jednak tych książek. Tam sięgaj, bo tam znajdziesz zapewne siebie, swojego męża, Wasze kłótnie, Wasze spory, zdania, problemy. Nie jesteście jacyś zupełnie wyjątkowi, niesamowicie inni od wszystkich. To smutne, ale ludzie nie są tak skomplikowani, jakby się im wydawało.
A co do tego, że dla Twojego męża męczarnią jest jeżdżenie po kilku sklepach za meblami. No jeśli jemu nie zależy na wyborze mebla - wybierz sama - w czym problem? Jak zakupisz to jedynie wskażesz sklep, skąd ma odebrać czy coś. Wiesz, ciągać faceta po sklepach...
Żarty żartami, ale nie znam zbyt wielu mężczyzn, którzy lubią jeździć po sklepach. Na grzyba ciągnąć ze sobą marudę i kazać mu oglądać meble, skoro go to nie interesuje?
Gdybyś przeczytała te polecane książki, to byś się dowiedziała, że większość konfliktów małżeńskich powstaje nie dlatego, że to funkcjonuje Jan z Krysią, Grześ z Anią, Marek z Basią (a zapewne z Gosią by mu się lepiej rozmawiało), ale dlatego, że jest to mężczyzna i kobieta. Dwa światy, dwa mózgi, dwa serca, dwa odmienne systemy funkcjonowania. I przeczytałabyś, że Grześki, Jany, Marki i Krzyśki chronicznie i organicznie nie cierpią jeździć po sklepach, podczas gdy Baśki, Anie, Krysie i Gosie wręcz przeciwnie i w dodatku nie rozumieją, jak można tego nie lubić (to generalizowanie, wiadomo, że ludzie są różni), ale jakiś archetyp mężczyzny i kobiety funkcjonuje i walka z tym archetypem to jak walka z wiatrakami.
Polecam Ci wszystko Pulikowskiego, wszystko Dobsona.
I nie czytaj tego w kluczu: zaraz poszukam potwierdzeń, że mój mąż jest be.
Szukaj w tych książkach siebie, swoich błędów, ewentualnie wytłumaczenia błędów męża. A potem wdrażaj (sama, bo Ci zależy i jesteś w tym momencie o ten krok może do przodu), a potem obserwuj, bo możesz się zdziwić efektami.
Chyba że już zdecydowałaś, że ze swojej strony zrobiłaś wszystko. I teraz albo mąż się przemienia, albo się rozstajecie. Decyzja należy do Ciebie. I na koniec: ja wiem, naprawdę wiem i zdaję sobie sprawę z tego, że możesz być naprawdę raniona, obrażana, wyzywana i nie ma tutaj nadinterpretacji. Ale przecież obie wiemy, i Ty i ja - że nie pozostajesz dłużna. Zgadza się? Bądź zatem tą, która zatrzyma na sobie zło i przestanie odpowiadać tym samym.