piętno zdrady

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: Pavel »

karas pisze: Ja wiem, że taka jest nauką kościoła ale świąt już dawno posunął się do przodu. I nie, nie idę za tłumem tylko idę do przodu. W końcu.
W tym właśnie rzecz - do czasu gdy tego nie załapiesz, nie ruszysz z miejsca.
Świat nie poszedł do przodu, mocno się uwstecznił. To regres i autodestrukcja a nie rozwój i kreacja.
Tak samo - jeśli to co robisz to nie jest „pójście za tłumem” to chyba żyjemy na innym świecie. Pójściem pod prąd jest właśnie w dzisiejszych czasach to owo „fanatyczne” trzymanie się tych „średniowiecznych” zasad.

Karas,
pisałeś, że czytałeś nasze historie. Jeśli tak, to wiesz dobrze, że na świętych się nie kreowaliśmy. Gdybyśmy byli uporządkowani nie trafilibyśmy na to forum.
Każdy z nas ma historię podobną do twojej. Ważenie, kogo bardziej bolało, kto bardziej cierpiał - przecież to bezsens.
Wiemy natomiast jakie uczucia ci towarzyszyły, jakie trudy. Po prostu tam byliśmy, w swoich kryzysach.

Pisałeś niedawno, że jakoby droga którą proponuje Sychar wyklucza szczęście.
Gdy już skończą się wszelakie obostrzenia, zapraszam na rekolekcje Czy wakacje Sycharu, Zobaczysz na własne oczy to „wielkie nieszczęście i utrapienie„ ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

mare1966 pisze: 17 gru 2020, 21:31 "Nie od razu Kraków zbudowano" .

Wydaje mi się , że ogląd sytuacji autora wątku póki co
mocno odbiega od oglądu sytuacji piszących .
Cóż , taki wydaje się być fakt .
Zasadniczo , poglądy młodszych pokoleń dość mocno w kwestiach światopoglądowych
skręcają w lewo .


Zasadniczo więc każda kultura ( z natury niejako , bez podtekstu religijnego )
zainteresowana była TRWAŁOŚCIĄ małżeństwa i dużą dzietnością
bo to było warunkiem silnych plemion , klanów , państw wreszcie .
I nic się nie zmieniło , w założeniach .


===============================================================

A tak konkretnie .
O ile znam kobiety , to nie ma chyba takiej która by wchodziła w związek
BEZ NADZIEI jego trwałości . ( no chyba , że celem jest tylko kasa starszego pana )
Nie kochasz , nie szkodzi , bo "kawalska" liczy że POKOCHASZ .
Kobieta nie jest zainteresowana rodzeniem dzieci w "luźnym" związku
( no chyba , że w patologicznym systemie zależy jej tylko na wysokich alimentach ) .
Nawiasem - faceci nie garną się do małżeństwa , bo ............ patrz wyżej .
Można wtopić na resztę życia tj. jakieś 25 lat , czyli mając 25 teraz , to do 50 .
To tylko jedna z przyczyn "życia na próbę" współczesnych 20 i 30 latków .
Warto rozumieć , a nie wyłącznie potępiać .
Podobnie z niechęcią do zawierania małżeństw w Kościele .
Tu mamy potencjalną "wtopę" na całe życie i nie ma zmiłuj .

Karas - koleżanka czy przyjaciółka to jednak co innego niż "partnerka" ( z łóżkiem w tle ),
choć tutaj to już zdecydowanie "tylko dla orłów"
i bardzo niebezpieczne rewiry , bo z przyjaciółkami się nie sypia zwykle .

Więc odchodząc zupełnie od "religijnego tłumaczenia"
po prostu UWAŻĄJ aby nie mnożyć sobie i INNYM kolejnych kłopotów .
Od początku, Mare1966 – ogląd sytuacji mój a Wasz, faktycznie znacznie się różni acz nie znaczy to, ze moje poglądy są inne. Mam to szczęście, że rodzice wychowali mnie w wierze, wiem czym jest sakrament i doskonale rozumiem Twój opis małżeństwa w innych kulturach nawet bez religii. Pisałem niejednokrotnie, że wiem, że to jest sakrament, ze żona będzie moją żoną do końca życia ale czy ja mam być samotny do końca życia przez to, że ona odeszła?

Co do drugiej części gdzie pisałeś, że kobiety tak a mężczyźni inaczej widzą wizję małżeństwa – więc odwróć teraz sytuacje, w miejsce żona wstaw karas w miejsce ja wstaw żona. Czy sytuacja jest inna? Nie. Dla mnie nie ma znaczenia kto, co i jak. Nie ważne czy to mężczyzna pisze ten wątek czy kobieta, odbiór powinien być taki sam. Jesteśmy równi przecież. Dalsza część bardzo mi się podoba, bo wiem, że tak jest w dzisiejszych czasach, mamy na pęczki niezależnych kobiet przed 40stką i „starych kawalerów”. Ja miałem wahania ale kochałem żonę, dlatego się ożeniłem
Napisałeś: ”Tu mamy potencjalną "wtopę" na całe życie i nie ma zmiłuj” – zaczynam właśnie tak odbierać moje małżeństwo patrząc na to jak niedojrzale zachowuje się moja żona i cieszę się, ze to napisałeś.
Co do przyjaciółki, czy gdzieś napisałem, że łączy nas łóżko? Napisałem, że zdradziłem żone w pierwszym wpisie w czasie trwania małżeństwa.
Uważam Mare aby nie mnożyć nikomu problemów
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

Nirwanna pisze: 17 gru 2020, 22:26 Swego czasu doświadczyłam czegoś podobnego. Nie jestem na forum bo jestem święta, tylko jestem, bo też doświadczyłam kryzysu małżeńskiego, zdrady, rozwodu, i epatowania mi po oczach "nową miłością". Zniosłam, żyję i jestem szczęśliwa, mimo że żyję bez męża obok mnie.
Zaczęłam pisać na forum w 2008 r., sporo pisałam w 2009 i 2010. Możesz zajrzeć do archiwum, to w ogóle duże bogactwo wspólnoty. Można z tego bogactwa skorzystać. Jednak nikt nie zmusza.
Powtórzę: Twoje życie - Twoje konsekwencje.
Nie napisałem nigdzie, że jesteście tutaj wszyscy święci. Chodziło mi o to, ze piszecie do mnie jakbyście sami błędów w życiu nie popełnili. A chyba ja jeden odważyłem się napisać jak to wygląda naprawdę w większości przypadków i znoszę każda Waszą krytykę.
JolantaElżbieta
Posty: 748
Rejestracja: 14 wrz 2017, 8:03
Płeć: Kobieta

Re: piętno zdrady

Post autor: JolantaElżbieta »

karas pisze: 09 gru 2020, 9:37 Witajcie, nie wiedziałem gdzie umieścić swój post, ponieważ problem jest raczej natury psychicznej.

Moje małżeństwo zniszczyłem ja sam. Zdradziłem żonę, fizycznie i emocjonalnie - żona znalazła moją korespondencję z Kowalską, chciała mi wybaczyć ale temat wracał, w końcu odeszła i złożyła pozew. Nie przyznałem się do zdrady fizycznej z wiadomych przyczyn, o reszcie powiedziałem żonie, przeprosiłem, prosiłem o wybaczenie. Uczęszczałem na terapię, nie radziłem sobie, nie mogłem wytrzymać sam ze sobą. Starałem się aby żona wróciła, udowadniałem na wszelkie sposoby, że ją kocham i chcę uratować nasze małżeństwo a w międzyczasie i tak spotykałem się z Kowalską. Modliłem się, grzeszyłem, modliłem i znów grzeszyłem. Pojechałem na Jasną Górę, wyspowiadałem się tak, że wyszedłem zapłakany, ojciec spowiadający mnie dał mi rozgrzeszenie i powiedział, że rozumie, że nie przyznałem się żonie bo to by pogrzebało nasze małżeństwo. Przez chwilę czułem ulgę, że dobrze robię i dalej starałem się aby żona wróciła.
Dbałem o relację, chciałem ratować małżeństwo, wiem, że zrobiłem wszystko co mogłem ale żona jak głaz, ani drgnęła. Cięgnie się to już drugi rok a ja nie mogę sobie poradzić, męczą mnie wyrzuty sumienia, że zdradziłem żonę, której przed Bogiem ślubowałem; że nie przyznałem się bo uznałem to za mniejsze zło. Żona jest już w nowym związku od dawna, wiedziałem od początku, dlatego nie dawała nam szans. Ja po roku, z obaw przed samotnością, spotykam się z Kowalską - nadal kocham żonę, gdyby chciała wrócić do mnie, byłbym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Żona nie daje nam najmniejszych szans, traktuje mnie jak zło konieczne, nie interesuje się mną, nie chce utrzymywać żadnej relacji. A ja każdego dnia od chwili przebudzenia do zaśnięcia, myślę o krzywdzie jaką jej wyrządziłem. Nie daję już rady, męczy mnie każdy dzień, nienawidzę siebie, pragnę by żona wróciła ale nie narzucam jej się. Zaproponowałem łagodną wersję rozwodu, żebyśmy się nie szarpali w sądzie, boję się, że moje kłamstwa wyjdą i będzie jeszcze gorzej. Dźwigam taki ciężar każdego dnia, okłamuję bliskich i samego siebie, że jestem szczęśliwy z Kowalską. Nie wiem już co mam robić, od jakiejś połowy września nie byłem w kościele, trochę z lenistwa a usprawiedliwiam się pandemią, trochę się boję, że nie mam po co tam iść bo jestem zły ale modlę się przed snem i proszę Boga o wybaczenie. Te wyrzuty sumienia nie dają mi żyć, zatruwają mi głowę i utrudniają funkcjonowanie. Praca fizyczna nie pomaga, czasem tylko jak mam pracę wymagającą myślenia to na chwile zapominam. Ale to dosłownie na chwilę, kiedy mózg musi skupić się na czymś innym.
Nie szukam wsparcia, wiem, że zostanę przez Was potępiony, chciałem to z siebie wyrzucić i ostrzec innych, by nie popełnili tego błędu co ja. Kochałem, kocham i będę kochał żonę do końca życia, nawet jeśli stworzę coś z Kowalską to moje serce jest gdzie indziej. Ktoś przy mnie będzie może szczęśliwy ale ja już nigdy.

I teraz zobacz Karas - powiedziałeś, że zniszczyłeś sam swoje małżeństwo - a teraz sam wyznaczasz sobie nagrodę, w postaci kowalskiej - jej kosztem - czy to jest dojrzała postawa? Przypuśćmy, że ktoś rozwalił wspólny dom - wyniósł się do innego i nie obchodzi go, że przez niego ta osoba musiała szukać innego schronienia. Twoja żona uznała tak jak ty, że skoro ją zdradziłeś, to ma prawo do budowania sobie nowego życia. Sam, sam, sam - wszystko sam - zobacz jak to się kręci wokół Ciebie - przepraszam Cię jeśli uznasz to za atak - ale ja nie lubię owijać w bawełnę, a jeśli dzięki temu ktoś przejrzy na oczy, to chwała Panu!
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

Pavel pisze: 18 gru 2020, 7:21
karas pisze: Ja wiem, że taka jest nauką kościoła ale świąt już dawno posunął się do przodu. I nie, nie idę za tłumem tylko idę do przodu. W końcu.
W tym właśnie rzecz - do czasu gdy tego nie załapiesz, nie ruszysz z miejsca.
Świat nie poszedł do przodu, mocno się uwstecznił. To regres i autodestrukcja a nie rozwój i kreacja.
Tak samo - jeśli to co robisz to nie jest „pójście za tłumem” to chyba żyjemy na innym świecie. Pójściem pod prąd jest właśnie w dzisiejszych czasach to owo „fanatyczne” trzymanie się tych „średniowiecznych” zasad.

Karas,
pisałeś, że czytałeś nasze historie. Jeśli tak, to wiesz dobrze, że na świętych się nie kreowaliśmy. Gdybyśmy byli uporządkowani nie trafilibyśmy na to forum.
Każdy z nas ma historię podobną do twojej. Ważenie, kogo bardziej bolało, kto bardziej cierpiał - przecież to bezsens.
Wiemy natomiast jakie uczucia ci towarzyszyły, jakie trudy. Po prostu tam byliśmy, w swoich kryzysach.

Pisałeś niedawno, że jakoby droga którą proponuje Sychar wyklucza szczęście.
Gdy już skończą się wszelakie obostrzenia, zapraszam na rekolekcje Czy wakacje Sycharu, Zobaczysz na własne oczy to „wielkie nieszczęście i utrapienie„ ;)
W cudnym miejscu urwałeś moje zdanie, i ktoś kto zajrzy tu na chwilę pomyśli sobie "co za buc i gówniarz nie znający nauki kościoła". Po "w końcu" nie było u mnie kropki tylko wyjaśnienie, dlaczego idę do przodu i nie daję się krzywdzić żonie. Ale jak widać to nie istotne bo przecież ważniejszy jest mój grzech niż moje życie i samopoczucie. Tylko gdybym dalej dawał się tak traktować to już dawno bym nie żył i na pewno nie pisał tu na forum, dzieląc się swoimi przeżyciami.

Owo „fanatyczne” trzymanie się tych „średniowiecznych” zasad to nic innego jak trzymanie się średniowiecznych zasad a nie pójście pod prąd. Nasze babki, prababki i starsze pokolenia nie szły pod prąd tylko trzymały się zasad, dlatego kobiety cierpiały w małżeństwach bo wychodziły za mąż "bo ciąża", "bo tak wypada", "bo bogaty", "bo rodzice wybrali, bo kazali". I tak właśnie kobiety trzymały się zasad a mężowie pili, bili, chodzili na dziwki, nie interesowali się domem bo wtedy mężczyznom można było wszystko a kobiety były od rodzenia dzieci i zajmowania się domem. Dla mnie to jest trzymanie się zasad a nie droga pod prąd. I nawet za przykład mogę opisać małżeństwo moich teściów. Teściowa zaszła w ciąże nie mając ukończonych 18 lat, więc ożenek był z przymusu. Stary chlał i bił ale ona uciekała z dziećmi wiec stary przestał ale cheleje nadal. Sam wielokrotnie musiałem go stopować. Miłości między nimi nie widać, to są pozory na potrzeby publiki. Żyją ze sobą jak kot z psem, razem chodzą do kościoła a później ona karci go, bo wypił wódkę z barku i nawet na rodzinnych imprezach nie są w stanie okazać sobie miłości tylko on sięga po kieliszek a ona jedzie po nim, wyzywa od alkoholików itp. Raz tylko widziałem jak się całowali, w dzień ich rocznicy ślubu przy gościach, bo zrobili przyjęcie. Czy uważasz, ze to droga pod prąd? Ona nie jest szczęśliwa mimo, że trwają w sakramencie a jest naprawdę blisko Boga. Tylko nie ma gdzie odejść a on nie ma zamiaru, bo mu dobrze. Bo ona pierze, gotuje, prasuje i sprząta, zasuwa w polu, traci zdrowie a on tylko piwkuje i udaje, że coś pracuje. Droga pod prąd to nie dawanie pozwolenia na krzywdzenie się małżonkowi, pójście pod prąd to stawianie granic małżonkowi, który krzywdzi, ich komunikowanie i utrzymywanie. Nie robienie tego, to trzymanie się zasad średniowiecza, bo to mąż/żona nie ważne co się dzieje masz z nim być. Choćby ćpał, pił, bił, gdzie strona tam żona, miał pozamałżeńskie dzieci to tu na forum, każecie takiego małżonka miłować za to, że łaskawie chce z nami trwać w sakramencie lub mamy czekać aż zechce wrócić kiedy już zabawa pozamałżeńska mu się znudzi. Mam cierpieć ale trwać bo nie wolno mi odejść i zmusić małżonka do odejścia. To czysta destrukcja samego siebie, zarówno fizyczna, psychiczna jak i duchowa.
Moja żona podjęła decyzję, odeszła bo ją skrzywdziłem. Nie chciała kolejny raz cierpieć więc znalazła sobie kogoś nowego i to bardzo szybko, chociaż mówiła, że z nikim się nie zwiąże. Ja z kolei, trwałem w sakramencie i czekałem na żonę ale podjąłem decyzję, że nie dam się jej więcej krzywdzić to nie znaczy, że zamknąłem jej furtke do powrotu a to z kolei nie znaczy także, że jeśli przyjdzie skruszona to przygarnę ją jak gdyby nigdy nic. Już to pisałem, powroty w prawdziwym życiu nie wyglądają tak, jak na filmach.
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

JolantaElżbieta pisze: 18 gru 2020, 9:42 I teraz zobacz Karas - powiedziałeś, że zniszczyłeś sam swoje małżeństwo - a teraz sam wyznaczasz sobie nagrodę, w postaci kowalskiej - jej kosztem - czy to jest dojrzała postawa? Przypuśćmy, że ktoś rozwalił wspólny dom - wyniósł się do innego i nie obchodzi go, że przez niego ta osoba musiała szukać innego schronienia. Twoja żona uznała tak jak ty, że skoro ją zdradziłeś, to ma prawo do budowania sobie nowego życia. Sam, sam, sam - wszystko sam - zobacz jak to się kręci wokół Ciebie - przepraszam Cię jeśli uznasz to za atak - ale ja nie lubię owijać w bawełnę, a jeśli dzięki temu ktoś przejrzy na oczy, to chwała Panu!
:lol: :lol: :lol: :lol: wybacz ale uśmiałem się. Jak bardzo nie czytacie ze zrozumieniem moich postów. Jaka nagroda w postaci kowalskiej? o czym Ty kobieto piszesz? Jakim jej kosztem? Nie wychwyciłaś jaki mam szacunek do zony i do kowalskiej i piszesz takie brednie! Moja żona ma prawo do budowania nowego życia kiedy ja jej zaburzyłem zdradą ale ja mam karę ponosić do końca życia zamiast odbudowywać swoje? i żyć w tym zburzonym domku. Absurd. Bo moją żone nie obchodzi, ze ja w tym zburzonym domu nadal żyję. Ze pustaczek po pustaczku, wznoszę go od nowa bez jej pomocy by mieć schronienie i spokój. Wybacz ale to do mnie nie przemawia. Bo żona poszła do innego domu nie licząc się z tym, ze zostałem pod gruzami.

I bardzo się mylisz, nic nie kręci się wokół mnie. Ja całe swoje życie poświęcam innym a o siebie dbam na końcu.
elena
Posty: 428
Rejestracja: 14 kwie 2020, 19:09
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: piętno zdrady

Post autor: elena »

Czytając Twoje wpisy mam mieszane uczucia, jakoś jest mi przykro, też jestem młoda, też chciałabym mieć więcej dzieci, męża obok, spędzać święta w rodzinnym gronie, ale swoich pragnień nie stawiam już na pierwszym miejscu, nie żyje po coś, żeby mieć to czy tamto, tylko żyje dla kogoś a na pierwszym miejscu stawiam Boga a to oznacza, że postępuje zgodnie z Ewangelią (przynajmniej się staram) a męża kocham na odległość.

Nie wiem, może się mylę, ale Ty chyba wciąż na pierwszym miejscu stawiasz swoje marzenia i pragnienia.
„Kocha się nie za cokolwiek, ale pomimo wszystko, kocha się za nic”. Ks. Jan Twardowski
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: Pavel »

karas pisze: 18 gru 2020, 10:02
Pavel pisze: 18 gru 2020, 7:21
karas pisze: Ja wiem, że taka jest nauką kościoła ale świąt już dawno posunął się do przodu. I nie, nie idę za tłumem tylko idę do przodu. W końcu.
W tym właśnie rzecz - do czasu gdy tego nie załapiesz, nie ruszysz z miejsca.
Świat nie poszedł do przodu, mocno się uwstecznił. To regres i autodestrukcja a nie rozwój i kreacja.
Tak samo - jeśli to co robisz to nie jest „pójście za tłumem” to chyba żyjemy na innym świecie. Pójściem pod prąd jest właśnie w dzisiejszych czasach to owo „fanatyczne” trzymanie się tych „średniowiecznych” zasad.

Karas,
pisałeś, że czytałeś nasze historie. Jeśli tak, to wiesz dobrze, że na świętych się nie kreowaliśmy. Gdybyśmy byli uporządkowani nie trafilibyśmy na to forum.
Każdy z nas ma historię podobną do twojej. Ważenie, kogo bardziej bolało, kto bardziej cierpiał - przecież to bezsens.
Wiemy natomiast jakie uczucia ci towarzyszyły, jakie trudy. Po prostu tam byliśmy, w swoich kryzysach.

Pisałeś niedawno, że jakoby droga którą proponuje Sychar wyklucza szczęście.
Gdy już skończą się wszelakie obostrzenia, zapraszam na rekolekcje Czy wakacje Sycharu, Zobaczysz na własne oczy to „wielkie nieszczęście i utrapienie„ ;)
W cudnym miejscu urwałeś moje zdanie, i ktoś kto zajrzy tu na chwilę pomyśli sobie "co za buc i gówniarz nie znający nauki kościoła". Po "w końcu" nie było u mnie kropki tylko wyjaśnienie, dlaczego idę do przodu i nie daję się krzywdzić żonie. Ale jak widać to nie istotne bo przecież ważniejszy jest mój grzech niż moje życie i samopoczucie. Tylko gdybym dalej dawał się tak traktować to już dawno bym nie żył i na pewno nie pisał tu na forum, dzieląc się swoimi przeżyciami.

Owo „fanatyczne” trzymanie się tych „średniowiecznych” zasad to nic innego jak trzymanie się średniowiecznych zasad a nie pójście pod prąd. Nasze babki, prababki i starsze pokolenia nie szły pod prąd tylko trzymały się zasad, dlatego kobiety cierpiały w małżeństwach bo wychodziły za mąż "bo ciąża", "bo tak wypada", "bo bogaty", "bo rodzice wybrali, bo kazali". I tak właśnie kobiety trzymały się zasad a mężowie pili, bili, chodzili na dziwki, nie interesowali się domem bo wtedy mężczyznom można było wszystko a kobiety były od rodzenia dzieci i zajmowania się domem. Dla mnie to jest trzymanie się zasad a nie droga pod prąd. I nawet za przykład mogę opisać małżeństwo moich teściów. Teściowa zaszła w ciąże nie mając ukończonych 18 lat, więc ożenek był z przymusu. Stary chlał i bił ale ona uciekała z dziećmi wiec stary przestał ale cheleje nadal. Sam wielokrotnie musiałem go stopować. Miłości między nimi nie widać, to są pozory na potrzeby publiki. Żyją ze sobą jak kot z psem, razem chodzą do kościoła a później ona karci go, bo wypił wódkę z barku i nawet na rodzinnych imprezach nie są w stanie okazać sobie miłości tylko on sięga po kieliszek a ona jedzie po nim, wyzywa od alkoholików itp. Raz tylko widziałem jak się całowali, w dzień ich rocznicy ślubu przy gościach, bo zrobili przyjęcie. Czy uważasz, ze to droga pod prąd? Ona nie jest szczęśliwa mimo, że trwają w sakramencie a jest naprawdę blisko Boga. Tylko nie ma gdzie odejść a on nie ma zamiaru, bo mu dobrze. Bo ona pierze, gotuje, prasuje i sprząta, zasuwa w polu, traci zdrowie a on tylko piwkuje i udaje, że coś pracuje. Droga pod prąd to nie dawanie pozwolenia na krzywdzenie się małżonkowi, pójście pod prąd to stawianie granic małżonkowi, który krzywdzi, ich komunikowanie i utrzymywanie. Nie robienie tego, to trzymanie się zasad średniowiecza, bo to mąż/żona nie ważne co się dzieje masz z nim być. Choćby ćpał, pił, bił, gdzie strona tam żona, miał pozamałżeńskie dzieci to tu na forum, każecie takiego małżonka miłować za to, że łaskawie chce z nami trwać w sakramencie lub mamy czekać aż zechce wrócić kiedy już zabawa pozamałżeńska mu się znudzi. Mam cierpieć ale trwać bo nie wolno mi odejść i zmusić małżonka do odejścia. To czysta destrukcja samego siebie, zarówno fizyczna, psychiczna jak i duchowa.
Moja żona podjęła decyzję, odeszła bo ją skrzywdziłem. Nie chciała kolejny raz cierpieć więc znalazła sobie kogoś nowego i to bardzo szybko, chociaż mówiła, że z nikim się nie zwiąże. Ja z kolei, trwałem w sakramencie i czekałem na żonę ale podjąłem decyzję, że nie dam się jej więcej krzywdzić to nie znaczy, że zamknąłem jej furtke do powrotu a to z kolei nie znaczy także, że jeśli przyjdzie skruszona to przygarnę ją jak gdyby nigdy nic. Już to pisałem, powroty w prawdziwym życiu nie wyglądają tak, jak na filmach.
Co mają wspólnego te przykłady z tobą? Ja nie widzę specjalnego związku, odczytuję to na zasadzie „a u was murzynów biją”.
Napawa mnie lekkim przerażeniem jak odbierasz przekaz niesiony przez forum, ja mam zupełnie inny jego odbiór. Nie kojarzę, by ktoś na forum zachęcał do przyzwolenia na krzywdzenie siebie. Może warto bym nauczył się czytać ze zrozumieniem, a może jednak to nie ja mam z tym kłopot.

Cytat urwałem w konkretnym momencie, bo do konkretnej treści się odnosiłem. A reszta - twoje samopoczucie?
To co dla ciebie jest pójściem naprzód, dla mnie jest krzywdzenie siebie i innych, brnięciem w bagno. Kowalska w żaden sposób nie jest warunkiem koniecznym, by nie dawać się krzywdzić żonie.
Wybacz, że nie będę cię pocieszał. Wydaje mi się bowiem, że wystarczająco sam się nad sobą użalasz. I po mojemu, to bardziej by ci się przydał solidny kopniak celem przebudzenia.

Na mnie taki kopniak podziałał trzeźwiąco ;) Dostałem ich na forum trochę, wtedy się złościłem, z perspektywy czasu doceniam.
Żeby była jasność, wiele z twych twoich chorych teorii i ciągów logicznych którym brakuje elementarnej logiki znam.
Bo były kiedyś moje. Też miałem w głowie sajgon, budzić się zacząłem mając 33 lata.
Jesteś młodszy niż ja wtedy byłem, masz więc handicap ;)
I tylko od ciebie zależy czy zechcesz dojrzeć i stać się meżczyzną wcześniej, później czy wcale.
Moja żona mnie solidnie pokiereszowała, gdybym robił listę co z nią było i jest nie tak, sporo czasu by zeszło.
I też do pewnego momentu byłem skupiony na niej. Dopiero gdy zająłem się tylko sobą, zauważyłem, że nie mam czasu na wyliczanie i ważenie jej „minusów”. Że moich jest tyle, iż życia nie starczy.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: Pavel »

karas pisze: 18 gru 2020, 10:44
JolantaElżbieta pisze: 18 gru 2020, 9:42 I teraz zobacz Karas - powiedziałeś, że zniszczyłeś sam swoje małżeństwo - a teraz sam wyznaczasz sobie nagrodę, w postaci kowalskiej - jej kosztem - czy to jest dojrzała postawa? Przypuśćmy, że ktoś rozwalił wspólny dom - wyniósł się do innego i nie obchodzi go, że przez niego ta osoba musiała szukać innego schronienia. Twoja żona uznała tak jak ty, że skoro ją zdradziłeś, to ma prawo do budowania sobie nowego życia. Sam, sam, sam - wszystko sam - zobacz jak to się kręci wokół Ciebie - przepraszam Cię jeśli uznasz to za atak - ale ja nie lubię owijać w bawełnę, a jeśli dzięki temu ktoś przejrzy na oczy, to chwała Panu!
:lol: :lol: :lol: :lol: wybacz ale uśmiałem się. Jak bardzo nie czytacie ze zrozumieniem moich postów. Jaka nagroda w postaci kowalskiej? o czym Ty kobieto piszesz? Jakim jej kosztem? Nie wychwyciłaś jaki mam szacunek do zony i do kowalskiej i piszesz takie brednie! Moja żona ma prawo do budowania nowego życia kiedy ja jej zaburzyłem zdradą ale ja mam karę ponosić do końca życia zamiast odbudowywać swoje? i żyć w tym zburzonym domku. Absurd. Bo moją żone nie obchodzi, ze ja w tym zburzonym domu nadal żyję. Ze pustaczek po pustaczku, wznoszę go od nowa bez jej pomocy by mieć schronienie i spokój. Wybacz ale to do mnie nie przemawia. Bo żona poszła do innego domu nie licząc się z tym, ze zostałem pod gruzami.

I bardzo się mylisz, nic nie kręci się wokół mnie. Ja całe swoje życie poświęcam innym a o siebie dbam na końcu.
Bierzesz pod uwagę, że może to ty masz problem z czytaniem ze zrozumieniem?
Ze znaczeniem słów których używasz, bo ich znaczenie wyklucza ich używanie w konkretnym kontekście?

Ostatnie zdanie w twoim poście, w kontekście twoich wszystkich wpisów, również tego cytowanego - mistrzostwo świata i okolic. Kategoria: przemilczę z grzeczności ;)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: piętno zdrady

Post autor: Ruta »

Karas,

Gdy mój mąż się wyprowadził, szybko zamieszkał z inną kobietą. Dochodziły mnie także słuchy, że "szaleje" i spotyka się także z innymi kobietami. Bardzo mnie to raniło. Mój mąż mówił mi w tamtym czasie, że mnie już nie kocha, że odszedł od wiary i nigdy już nie chce ze mną być. Zachęcał mnie do "układania sobie życia", bo on sobie swoje życie układa - beze mnie.
Oboje byliśmy niedojrzali, miotały nami skraje emocje i żadne z nas nie potrafiło odróżnić ich od rzeczywistości. Za rzeczywistość braliśmy właśnie te emocje. Byłam więc mocno przekonana o tym, że mój mąż chce zakończyć naszą relację i wobec tego nasze małżeństwo jest zniszczone i nie ma szans już nigdy się odrodzić. Wierzyłam w każde słowo męża wypowiadane w emocjach, bo byłam na nim uwieszona. Więc moje emocje, których wtedy nie rozumiałam i do tego brałam je za obiektywny głos rozsądku, mówiły mi, że to "koniec małżeństwa". Tak na tamten czas wyglądała prawda naszych emocji - nasze małżeństwo jest "zakończone".

Jeszcze zanim mój mąż się wyprowadził, ale już bardzo źle i poniżająco mnie traktował jako kobietę, zaczęłam szukać prawdy swojego serca, bo czułam się wewnętrznie pęknięta. Mój mąż otwarcie szukał innych relacji z kobietami, także w naszym środowisku, nawet w mojej obecności.Czułam się tym upokorzona. Czułam, że nie dam rady znieść już nic więcej, bardzo mocno mnie to raniło plus wszystkie słowa, które w tamtym czasie od męża usłyszałam. Mówiłam o tym mężowi, z jednej strony prosząc by mnie tak nie ranił - z drugiej używając słowa rozwód.

W sercu czułam, że niczego innego nie pragnę bardziej, niż tego, by nasze małżeństwo trwało, by nasza relacja wróciła do tego jak było w naszych dobrych czasach, tęskniłam za tym całą sobą. I nie chciałam tego tracić, ani tracić mojego męża. Znalazałam tą prawdę: "choć jest mi trudno, choć mąż źle mnie teraz traktuje, to moje małżeństwo jest dla mnie ważne, mąż jest dla mnie ważny, kocham mojego męża, mimo tego co robi i nie chcę rozstania". Bardzo trudno było ukorzyć się, przyjść do męża i mu o tym powiedzieć. I zostałam odrzucona. Bolało. Bardzo. Chwilę potem mąż się wyprowadził. Trudno było mi się podnieść. Byłam na granicy depresji. Nie wiem jak funkcjonowałam tak naprawdę. Choć na zewnątrz całkiem dobrze. Pojechałam nawet w moje ukochane góry. Ale funkcjonowałam kosztem odsunięcia od siebie wielu trudnych emocji i nie dopuszczania ich do siebie. Stałam na szczycie góry i prawie nic nie czułam.

Na tym etapie wiele osób, w tym mój mąż, zaczęło tłumaczać mi, że powinnam "zaakceptować to co się dzieje", "znaleźć sobie kogoś", były nawet próby umawiania mnie. Sama miałam bardzo różne odczucia - od chęci "odpłacenia mężowi" po niechęć. Miałam też wiele obaw i żalu w sobie - dlaczego ja mam żyć w celibacie, skoro mąż żyje inaczej i jemu "wolno", jak mam znosić samotność, dlaczego mam nie doświadczać już więcej bliskości innej osoby. Bałam się takiej samotności, bałam się celibatu i tego, czy to w ogóle możliwe, marzyłam o tym, by ktoś mnie przynajmniej przytulił, spojrzał na mnie z czułością. Nie doświadczyłam zbyt wiele miłości w życiu. To, że dostawałam ją od męża, było ogromną ulgą i leczyło moje poranienia, bo miałam w sobie ogromny głód. Myślałam przez jakiś czas, aby faktycznie "kogoś sobie poszukać", by ten głod dalej nasycać, ale czułam jakim byłoby to kłamstwem - i nie mogłam. Wycofywałam się z dwuznacznych sytuacji i z takich relacji, które były dwyznaczne - lub nawet jednoznaczne. Inne relacje były dostępne - ale po walkach wewnętrznych z nich nie skorzystałam.

Celibat nie okazał się łatwą drogą, ale możliwą. Gdybym miała podsumować, jak widzę i czuję to teraz - to aby utrzymać celibat potrzebna jest czystość. Do czystości potrzeba świadomego unikania pokus. Wiele rzeczy "ze świata" z tego powodu w moim życiu odpadło, w tym wiele książek i filmów. Choć wcześniej byłam namiętną konsumentką kultury, pochłaniałam pasjami wszystkie książki, ale także filmy, czasem również seriale. Wiele jest i ksiązek i seriali i filmów bardzo wartościowych, ale są na różnych poziomach przepojone erotyką. To nie sprzyja czystości. Podobnie z relacjami - tak jak napisałam, wymaga to ostrożności. Nie spotykam się z mężczyznami sam na sam, poza jednym zaufanym przyjacielem, z którym łączy mnie wieloletnia dojrzała przyjaźń. Ale nie są to częste spotkania, raczej spotykamy się na spacerze, rozmawiamy przez telefon. Uważam w relacjach, by nie wchodzić w taki poziom relacji, wycofuję się, gdy coś takiego się pojawia. Wcześniej lubiłam utrzymywać stan flirtu w wielu relacjach, lekkiej wzajemnej fascynacji, bo mnie to dowartościowywało, czułam się wtedy zadowolona, szczęsliwsza, atrakcyjna. Kompensowałam tym sobie także te okresy, gdy byłam odrzucana w intymności przez męża. Nie jest prosto zrezygnować z takiego źródła dowartościowania - ale się da.

Wiesz, ja byłam bardzo kochliwa, łatwo ulegałam fascynacjom, nie tylko ludźmi, ale książkami, ideami, miastami, pięknymi widokami, mogłam to wszystko jeść, konsumować. Dawało mi to ogrom radości. Sądziłam, że nie jestem konsumentką, bo nie interesowało mnie nigdy posiadanie rzeczy, dążenie do komfortu - w tych aspektach zawsze mogłam żyć jak mniszka po ślubach ubóstwa, bez najmniejszych trudności. I zwykle tak żyłam. Ale nadrabiałam innego rodzaju konsumpcją w innym wymiarze.

Z uwagi na małżeństwo i wewnętrzną potrzebę dochowania wierności jeszcze w małżeństwie nauczyłam się nie "konsumować" w żaden sposób fascynacji innymi osobami. Nigdy fizycznie nie zdradziłam mojego męża. Raz w czasie kryzysu małżeńskiego, gdy mąż mnie od siebie odsunął (na rzecz pornografii) znalazłam się na skraju romansu i bardzo dużo kosztowało mnie zatrzymanie tego w sobie, wycofanie się, opanowanie siebie. Czy doszło do zdrady? - w tym przypadku nie, nawet emocjonalnej, lub w myślach. Intencjonalnie nie chciałam nikogo dopuszczac tak blisko, nie chciałam romansu i raczej czułam się zrozpaczona tym co się we mnie pojawiło. Choć w przeszłości takie zdrady - w myślach, w intencjach - mi się przydarzały. Pokonanie takiej sytuacji bardzo wiele uczy - i daje radość, większą nawet niż "konsumpcja".
Teraz, świadomie wybierając czystość, uczę się innego sposobu cieszenia się światem, w którym nie wszystko muszę "skonsumować". Nie muszę konsumować ani ludzi, ani relacji, ani książek, ani idei, ani filmów, ani widoków, ani gór, ani miast. Jest jeszcze inny sposób przeżywania świata, niż konsumpcja. Nie potrafię go jeszcze opisać, bo dopiero się go uczę. To coś w rodzaju cieszenia się obecnością, przyjmowania z radością.

Myślę, że to jest w jakimś sensie odpowiedź na twoje pytania - czy mam do końca życia być sam, nieszczęśliwy. Można iśc na spacer z koleżanką, znaleźć oparcie w drugiej osobie, nawet bliskość emocjonalną - i nie potrzeba do tego konsumpcji.

Myślę, że niewiele dzieliło mnie od tego, abym stała się klasyczną dzisiejszą "rozwódką", szukającą bliskości, relacji, zaleczenia tych ran, które powstały w efekcie kryzysu w moim małżeństwie. Może i nawet znalazałbym jakąś namiastkę ulgi i stabilności w innej relacji. Albo nawet udałoby mi sie zbudować dobrą relację i wartościową. Ale nadal byłabym poraniona i nie byłabym szczęśliwa. Żyłabym wbrew temu w co wierzę, w oddaleniu od Boga, ze świadomością, że łamię słowo wypowiedziane wobec Boga, słowo, które dałam dobrowolnie i świadomie. Kocham męża - i nie sprzeniewierzam się tej miłości. Wierzę i żyję w zgodzie z moją wiarą.

Bo widzisz - myślę, że każdy z nas ma w sobie różne braki. To czasem ogormne dziury, wyrwy w naszych ciałach, duszach, psychice. I każdy z nas próbuje je jakoś zapchać, bo one bolą. Dlatego, tak myslę, gdy dostajemy miłość i ją czujemy - tak łatwo się na kimś drugim zawieszamy. Z tego głodu. I dlatego, gdy małżeństwo wchodzi w kryzys, czujemy rozpacz, a potem gorączkową potrzebę dalszego nasycania naszego głodu, choćby inną relacją.

Moje doświadczenie nauczyło mnie czegoś trudnego, ale leczącego. Jak odsłaniamy swoją ranę, swoje braki, nic tam nie wrzucamy, niczym ich nie zapychamy, to one mają szansę zacząć się zapełniać, zarastać, goić się - w takim naturalnym procesie. Najpierw szaleńczo boli, ale potem ból łagodnieje. I stajemy sie od tego przymusowego głodu wolni. To daje upragnioną ulgę.

To co piszesz o swojej sytuacji widzę w tym kontekście tak - zauważyłeś swoje zawieszenie na żonie. To znaczy, że masz w sobie zdolność do patrzenia na siebie prawdziwie. To dość wyjątkowe, niewiele osób tak potrafi. Próbowałeś zmierzyć się z tym sam. Bolało. Poległeś. Zacząłeś zapychać dziurę "po żonie", a tak naprawdę swój własny brak - tym razem kowalską.

Zwróć uwagę - dokładnie tak o tym piszesz, że gdyby nie kowalska byłaby inna kobieta, że chodziło o to, by się wypełnić (tego słowa użyłeś). Jesteś świadomy tego co się dzieje i co robisz - po prostu na razie nie bardzo masz pomysł jak inaczej można to rozwiązać.

Myślę, że nie jest podstawowym problemem ta czy inna relacja (oczywiście jest, bo oczywiście związek cudzołożny jest to grzech, bo oczywiście wyrywa cię to ze stanu Łaski Uświęcającej - i wszystko to jest poważnym problemem duchowym i życiowym). Ale podstawowym problemem jest to, czy masz odwagę zmierzyć się ze swoim brakiem. Odwiesić się od żony, bez zawieszania się w zamian na kowalskiej. Zobaczyć tą swoją wyrwę, stanąć nad nią, zajrzeć w swoją przepaść i nic tam nie wsypywać?

Słyszałeś pewnie o tym, że palacze często, gdy przestają palić, zaczynają więcej jeść? Oni dosłownie się zapychają. Paliłeś żonę. Teraz zapychasz się kowalską.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: piętno zdrady

Post autor: Caliope »

Piszesz o tych ludziach tkwiących w fanatyźmie, a może oni są ze sobą z wygody, może to jest oparte na przyjaźni, a tej kobiecie starczy względne bezpieczeństwo i żeby mąż zjadł jej obiad. Po wielu latach małżeństwa potrzebujemy języka miłości, bez górnolotnych oczekiwań.Mi przykładowo starczy święty spokój, trochę troski i pomoc. Nie wyczytałam ile byliście po ślubie z żoną, chyba dość krótko, bo emocje jeszcze długo nie opadną.
s zona
Posty: 3079
Rejestracja: 31 sty 2017, 16:36
Płeć: Kobieta

Re: piętno zdrady

Post autor: s zona »

Karas,
to jeszcze jedna z propozycji ....ale to " Ty tu rzadzisz " ...-
“Zamykanie bolesnej przeszłości. Przebaczyć i pojednać się”
https://www.youtube.com/watch?v=wNGD8nt ... ajVH6EU-wY
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

Pavel pisze: 18 gru 2020, 11:41
Nie kojarzę, by ktoś na forum zachęcał do przyzwolenia na krzywdzenie siebie.

Cytat urwałem w konkretnym momencie, bo do konkretnej treści się odnosiłem. A reszta - twoje samopoczucie?

To co dla ciebie jest pójściem naprzód, dla mnie jest krzywdzenie siebie i innych, brnięciem w bagno. Kowalska w żaden sposób nie jest warunkiem koniecznym, by nie dawać się krzywdzić żonie.

Wybacz, że nie będę cię pocieszał. Wydaje mi się bowiem, że wystarczająco sam się nad sobą użalasz. I po mojemu, to bardziej by ci się przydał solidny kopniak celem przebudzenia.

I tylko od ciebie zależy czy zechcesz dojrzeć i stać się meżczyzną wcześniej, później czy wcale.
Pawle, super, cieszę sie, ze Twoja zona wróciła i macie "szczęśliwą" gromadkę dzieci. Ale! odnosząc się do tego co pozostawiłem z Twojego wpisu:

po 1. Pozostawanie wiernym sakramentowi do końca życia, to zapewnienie samotności co w wielu przypadkach się nie sprawdziło bo dam sobie rękę obciąć, ze wielu tu było, wielu się trzymało ale nie dali rady żyć w samotności i po prostu przestali tu pisać. Więc skazywanie siebie na samotność to krzywdzenie siebie w moim odczycie

po 2. cytat urwałeś bo nie ważne jest moje samopoczucie tylko to, ze mam być wierny i sakramencie czekać na łaskawy powrót żony, która nie zamierza wrócić. Trzeba było cytat urwać wcześniej. Przed "w końcu" bo ma to zupełnie inny wydźwięk.

po 3, nigdzie nie było mowy o tym by kowalska była jakimkolwiek warunkiem, nagrodą czy jakimś jeszcze innym substytutem i bardzo nie podoba mi się atak na nią i jej uprzedmiotowienie

po 4. nie oczekuję pocieszenia, nie użalam się nad sobą, dostałem kopniaka od żony i się przebudziłem z marazmu nadziei na jej powrót. Dzięki temu co od niej dostałem i usłyszałem, otrząsnąłem się z swoich marzeń dotyczących naszego małżeństwa, nie żyję już marzeniami i nadzieją.

po 5. stać się mężczyzną. Co to dla Ciebie znaczy? Dla Ciebie to tkwienie w małżeństwie w pojedynkę? Nie, bo Twoja małżonka wróciła więc nie tkwisz sam tylk otkwicie w tym razem i oboje staracie się to naprawić. A przypomnę, ze przez wiele miesięcy ja byłem sam i ja sam starałem się wszytsko trzymać w kupie za nas dwoje zarówno przed złożeniem przez żone pozwu jak i po. Bo małżeństwo przestało tracić kolory nie w momencie mojej zdrady tylko dużo wcześniej a zdrada to właśnie wynik przybierania czarno-białych barw naszego małżeństwa a to z kolei jest przyczyną odejścia żony. Wiec zagłębiając się i prześcigając, bo cały czas mi przypominacie, ze ja pierwszy zdradziłem, okazałoby się, że wszystko zapoczątkowała moja żona a co się dalej działo to czysto matematyczny zwiazek przyczynowo skutkowy. Cieszę się, ze Ty jesteś mężczyzną i mogę czerpać z Twojego doświadczenia ale należy przejrzeć w końcu i zobaczyć, ze jesteś jednym z niewielu przypadków gdzie drugi z małżonków powrócił jednak gdybyście nie mieli dzieci to pewnie by do tego nie doszło bo wiele osób trzyma się średniowiecznych zasad dla dzieci.
karas pisze: 18 gru 2020, 10:44
I bardzo się mylisz, nic nie kręci się wokół mnie. Ja całe swoje życie poświęcam innym a o siebie dbam na końcu.
Pavel pisze: 18 gru 2020, 11:46
Ze znaczeniem słów których używasz, bo ich znaczenie wyklucza ich używanie w konkretnym kontekście?

Ostatnie zdanie w twoim poście, w kontekście twoich wszystkich wpisów, również tego cytowanego - mistrzostwo świata i okolic. Kategoria: przemilczę z grzeczności ;)
Nadal patrzysz na mnie przez pryzmat kowalskiej. I ta przyczepka właśnie kowalskiej się tyczy. Nie napisałem żadnych szczegółów na temat naszej relacji byś mógł cokolwiek o tej relacji pisać. Kowalskiej pomagam w wielu aspektach, tak jak innym ludziom, w domu, pracy i okolicy i nie uważam, by to się wykluczało jedno z drugim, to nie kategoria "przemilczę z grzeczności" tylko "przypomnę Ci, ze zdrada razi po oczach bardziej niż to co zrobiłeś dobrze".
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

Ruta pisze: 18 gru 2020, 12:23 To co piszesz o swojej sytuacji widzę w tym kontekście tak - zauważyłeś swoje zawieszenie na żonie. To znaczy, że masz w sobie zdolność do patrzenia na siebie prawdziwie. To dość wyjątkowe, niewiele osób tak potrafi. Próbowałeś zmierzyć się z tym sam. Bolało. Poległeś. Zacząłeś zapychać dziurę "po żonie", a tak naprawdę swój własny brak - tym razem kowalską.

Zwróć uwagę - dokładnie tak o tym piszesz, że gdyby nie kowalska byłaby inna kobieta, że chodziło o to, by się wypełnić (tego słowa użyłeś). Jesteś świadomy tego co się dzieje i co robisz - po prostu na razie nie bardzo masz pomysł jak inaczej można to rozwiązać.

Ale podstawowym problemem jest to, czy masz odwagę zmierzyć się ze swoim brakiem. Odwiesić się od żony, bez zawieszania się w zamian na kowalskiej. Zobaczyć tą swoją wyrwę, stanąć nad nią, zajrzeć w swoją przepaść i nic tam nie wsypywać?

Słyszałeś pewnie o tym, że palacze często, gdy przestają palić, zaczynają więcej jeść? Oni dosłownie się zapychają. Paliłeś żonę. Teraz zapychasz się kowalską.
Zauważyłem swoje zawieszenie, próbowałem je zwalczyć. Zwalczylem fizycznie i nie zapycham dziury. Nie nazwałbym tak tego. I tak, napisałem, że jeśli nie Kowalska to byłaby inną kobieta, to kwestia czasu ale nie użyłem słowa, że wypełniam sobie Kowalska cokolwiek. Jestem świadom, miałem pomysł, żyłem w celibacie jednak stwierdziłem, że na żonie świąt się nie kończy i nie będę do końca życia za nią płakał bo to bez sensu.
Zmierzylem się ze swoim brakiem, ja to wszystko o czym piszesz przerobilem. Nie uwiesilem się na Kowalskiej w zamian za odwieszenie od żony. I nie tyle słyszałem o palaczach co sam tego doświadczyłem bo w tym najtrudniejszym czasie po odejściu żony, rzuciłem palenie. Paliłem żonę ale nie zapycham się Kowalska bo Kowalska nie jest substytutem po odstawieniu żony. Żona odeszła dużo wcześniej zanim kowalska wkroczyła po zdradzie.
karas
Posty: 77
Rejestracja: 03 gru 2020, 13:13
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Mężczyzna

Re: piętno zdrady

Post autor: karas »

Caliope pisze: 18 gru 2020, 17:56 Piszesz o tych ludziach tkwiących w fanatyźmie, a może oni są ze sobą z wygody, może to jest oparte na przyjaźni, a tej kobiecie starczy względne bezpieczeństwo i żeby mąż zjadł jej obiad. Po wielu latach małżeństwa potrzebujemy języka miłości, bez górnolotnych oczekiwań.Mi przykładowo starczy święty spokój, trochę troski i pomoc. Nie wyczytałam ile byliście po ślubie z żoną, chyba dość krótko, bo emocje jeszcze długo nie opadną.
Z wygody? Napisalem to w odpowiedzi do Pavla, jak moderacja zatwierdzi to przeczytasz co o tym myślę. Wygoda i okazywanie miłości w odpowiednim dla nas języku to co innego niż tkwienie w małżeństwie ze strachu. Co innego kiedy znacie swoje języki miłości i nimi sobie ja okazujecie a co innego kiedy kobieta siedzi jak mysz pod miotłą bo boi się dostać za to, że zupa była za słona.
ODPOWIEDZ