Z pustego i Salomon nie naleje

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: Lawendowa »

zielona pisze: 11 sty 2021, 19:36 Rzeczywiście, u mnie jest ten plus, że mąż sam postanowił się zdiagnozować.
Od diagnozy do skutecznego leczenia droga może być długa i wyboista. Bywa i tak, że ktoś poprzestaje na diagnozie i traktuje ją jak taki parawan i usprawiedliwienie i macha tą diagnozą jak chorągiewką, gdy coś idzie nie po jego myśli.

Nie da się chcieć za kogoś, więc odpowiedzialność za terapię męża spoczywa na nim.
zielona pisze: 11 sty 2021, 19:36 Aktualnie, dziś mąż przekazał mi, że jego ojciec duchowny polecił mu wrócić do domu, nawet gdybyśmy mieli zachowywać się jak "przyjaciele". Nie widzę entuzjazmu męża, raczej obojętność, więc się nie nastawiam - zostawiam to Bogu.
A czy wiesz czego chcesz Ty? Dla siebie?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Lawendowa pisze: 11 sty 2021, 21:20 Od diagnozy do skutecznego leczenia droga może być długa i wyboista. Bywa i tak, że ktoś poprzestaje na diagnozie i traktuje ją jak taki parawan i usprawiedliwienie i macha tą diagnozą jak chorągiewką, gdy coś idzie nie po jego myśli.
Nie da się chcieć za kogoś, więc odpowiedzialność za terapię męża spoczywa na nim.
Dzięki Lawendowa, tak właśnie jest. Nie chcę być niesprawiedliwa względem męża, bo widzę, że chodzi na swoją indywidualną terapię regularnie i wie, że jest mu to potrzebne. Inną sprawą jest, czy ta terapia na pewno jest dobrze poprowadzona - pani psycholog spotyka się z nim dość rzadko, mniej więcej co trzy tygodnie, nie potrafii wskazać kierunku terapii. Na początku jego terapii, jakieś dwa lata temu, poszłam tam razem z nim - psycholog skupiła się na tym, że zachowania męża są normalne w depresji, a ja nie powinnam niczego od niego wymagać (tj. nie planować zmiany mieszkania, dzieci, przyszłości, nie prosić o pomoc w obowiązkach), bo to wywiera na nim presję i pogarsza sprawę. Minęły dwa lata, a ja próbowałam z całego serca dostosować się do słów pani psycholog. W rezultacie nie naciskałam na męża o cokolwiek - więc mieszkaliśmy w maleńkim mieszkanku, wszystko ogarniałam sobie sama, nie zaplanowaliśmy dzieci - praktycznie cokolwiek przestało nas łączyć. A gdy już wspominałam, że "może większe mieszkanie", to słyszałam, że przecież nikt nie wie co z nami będzie. Proponowałam zmianę psychologa, jednak mąż nie chciał o tym słyszeć. Mówi, że nie zamierza kolejny raz zaczynać wszystkiego od początku.
zielona pisze: 11 sty 2021, 19:36 Aktualnie, dziś mąż przekazał mi, że jego ojciec duchowny polecił mu wrócić do domu, nawet gdybyśmy mieli zachowywać się jak "przyjaciele". Nie widzę entuzjazmu męża, raczej obojętność, więc się nie nastawiam - zostawiam to Bogu.
A czy wiesz czego chcesz Ty? Dla siebie?
Chcę żyć w poczuciu, że zrobiłam wszystko, co mogłam - nie po to, żeby mąż wrócił, ale żeby wiedzieć, że jestem na właściwej drodze. Może to brzmi źle, jakoś tak górnolotnie, ale we wszystkich trudnościach ja nawet przez moment nie zostałam sama - Pan Jezus płakał razem ze mną i On jest moim Pocieszycielem! Mam wspaniałych przyjaciół, którzy wyciągają mnie z domu (nawet, kiedy już nic mi się nie chce); troskliwą rodzinę (rodziców, rodzeństwo), którzy niczego mi nie narzucają, tylko trwają przy mnie; mam dobrą, rozwijającą pracę, pasje, dach nad głową i całą przyszłość przed sobą. Wiem, że nie każdy, nawet tutaj na forum, nie jest w tak dobrej sytuacji jak ja. Tylko ta moja relacja z mężem jest takim kamyczkiem w bucie... Uwiera mnie i nie wiem, czy czas na nowe buty, czy lepiej jeszcze poczekać i może ten kamyczek sam jakoś wypadnie...
Ostatnio zmieniony 11 sty 2021, 23:01 przez Lawendowa, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie
teodora
Posty: 118
Rejestracja: 10 wrz 2019, 21:55
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: teodora »

Dziękuję Teodoro! Śledzę Twój wątek i pamiętam w modlitwie o Tobie i dzieciach, jesteś mega silną i cenną w oczach Boga kobietą!
Dziękuję za modlitwę i dobre słowa ❤️czasami czuję się naprawdę mała, słaba i całkowicie zagubiona. Takie słowa dodają otuchy i przypominam sobie, że jestem Córką Króla 🙂
Jejku, czuję dokładnie to samo. Od fizycznej zdrady minął już niemal rok, a ja mam cały czas w głowie, że gdyby moi rodzice się dowiedzieli, to mąż nie miałby już do mnie powrotu. I choć on postanowił, że to małżeństwo nie ma sensu, ja nie wydaję żadnych wyroków. Widzę co jest teraz, nie mam wpływu na przeszłość i przyszłość.


Tak, długo tak miałam. Teraz nie jest tak, że rozmawiam z każdym, ale wybrałam trzy bardzo mi bliskie i zaufane osoby, ktore poprosilam o to, żebym mogła szczerze z nimi rozmawiać, czasem nawet 'wywalić' z siebie całą wściekłość i gniew.
Doszlam też do tego, że nie udaję przed innymi. Jeżeli ktoś pyta, to mówię, że jest kryzys, jest trudno, bez jakiś konkretnych szczegółów. Jednym z etapów odwieszania się od męża, było właśnie to. Nie opowiadam na lewo i prawo o naszych problemach, ale też ich nie ukrywam. To też męża zadanie, by dbać o relacje ze swoją (pierwotna i nową) rodziną. Jeżeli zdecyduje się pracować nad kryzysem, wrócić, to te relacje też może się naprawią, a może nie. To też będzie konsekwencja jego wyborów. Ważną sprawą i przełamaniem było to, że poinformowałam szefa o mojej trudnej sytuacji rodzinnej. Bez szczegółów, ale jestem sama z dziećmi, dodatkowo biorę leki. Chciałam, żeby był świadom czemu np. tylko ja biorę opiekę kiedy któreś dziecko jest chore. Szef podszedł do tego bardzo życzliwie, przerzucił mnie do mało wymagającego projektu, żebym się nie stresowała i dał mi czas na to żebym się 'pozbierała' . Cieszę się, że się przełamałam, bo dzieki temu odpadla mi presja, ze coś zawalę i jeszcze pracę stracę. Odbieram tą sytuację jako wielki dar od Boga, bo zdaję sobie sprawę, że tak wyrozumialy szef to rzadkość.
Chcę żyć w poczuciu, że zrobiłam wszystko, co mogłam - nie po to, żeby mąż wrócił, ale żeby wiedzieć, że jestem na właściwej drodze. Może to brzmi źle, jakoś tak górnolotnie, ale we wszystkich trudnościach ja nawet przez moment nie zostałam sama - Pan Jezus płakał razem ze mną i On jest moim Pocieszycielem! Mam wspaniałych przyjaciół, którzy wyciągają mnie z domu (nawet, kiedy już nic mi się nie chce); troskliwą rodzinę (rodziców, rodzeństwo), którzy niczego mi nie narzucają, tylko trwają przy mnie; mam dobrą, rozwijającą pracę, pasje, dach nad głową i całą przyszłość przed sobą.
Mąż powiedział mi kiedyś, że teraz się zmienił i chce myśleć tylko o sobie, że kiedy będzie umierał, chce się obejrzeć wstecz i stwierdzić, że był szczęśliwy. To skłoniło mnie do refleksji, czego ja chcę. Chcę stanąć przed Bogiem i usłyszeć 'dobrze się spisałaś córko, robiłaś co mogłaś, wejdź do radości swego Pana:)', chcę móc spojżeć w oczy dzieciom i powiedzieć, że zrobiłam wszystko co mogłam i w danym momencie umiałam, żeby budować naszą rodzinę. Świetnie to ujęłaś, dokładnie tak: 'chcę wiedzieć, że jestem na właściwej drodze' :)

Nasuwa mi się jeszcze jedna rzecz, osoby narcystyczne bardzo trudno poddają się terapi, ponieważ czesto jest im ona potrzebna, tylko po to żeby udowodnić sobie, że z nimi wszystko w porządku. Czesto też manipulują terapeutą. Nie chcę osądzać Twojego męża. Ale może tu tkwi trudność jego terapii. Może dlatego też nie chce zmienić terapeuty, bo tą osobę już zna i ma już tam wyrobioną jakąś 'pozycję'.

Pieknie piszesz Zielona o tym co masz, to jest właśnie to co będzie Cię niosło do przodu, docenianie tego co jest tu i teraz. Nie jesteś sama, jesteś dzielną kobietą. Wierzę, że wyjdziesz z tego kryzysu silniejsza, bliżej Boga. Pozdrawiam Cię serdecznie!
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: Ruta »

Zielona, napiszę szczerze. Gdy przeczytałam twój pierwszy wpis, pomyślałam sobie - o rany, no ale kryzys taki, że naprawdę, no jak tu mieć nadzieję. No ale uczciwie od razu pomyślałam o swoim małżeństwie i o tym w jakim to moje małżeństwo jest teraz stanie. No kryzys taki, że naprawdę, jak tu mieć nadzieję. I wiesz co - poczułam, że to kompletnie nie ma dla Boga żadnego znaczenia. Że nie takie trudne sytuacje i rozpaczliwe położenia za Jego wolą prowadziły do dobra i radości i miłości.

Na ile się orientuję Kościoł Koptyjski jest chrześcijański, ale nie uznaje zwierzchności papieża i w wielu aspektach wykazuje odrębności dotyczące samej doktryny. Jednak chyba w zakresie małżeństwa jest raczej konserwatywny i unieważnienie małżeństwa nie jest wcale tak proste, a nawet jest mniej podstaw niż w Kościele Katolickim - ale mogę się mylić. Warto jednak to sprawdzić, aby nie żyć w strachu.

Jeśli chodzi o uzależnienie od seksu - zwykle wymaga terapii i wsparcia grupy, która wspiera proces zdrowienia. Z kolei dla bliskiej osoby uzależnionej od seksu, bardzo pomocne jest wsparcie osób mierzących się z podobnym problemem. Są także i takie grupy, jeśli dobrze poszukać. Pewnie najłatwiej przy Anonimowych Seksoholikach. Da się mierzyć z tym probemem u bliskiej osoby, nawet u męża, bez szkód dla siebie, jednak wymaga to pracy.

Mi pomogło zrozumienie problemu - i tego, że nie ma to nic wspólnego z moją kobiecością, tym jaką kobietą jestem. To ważne by porzucić przekonanie, że to uderza w kobiecość żony, moją kobiecość, żeby nie obniżało poczucia własnej wartości. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Drugi to odejście od prób konkurowania z innymi kobietami, upodobniania się do nich, dostosowywania się do oczekiwań męża w zakresie życia intymnego szczególnie, także w zakresie antykoncepcji. Ja tutaj poległam. Żałuję.
Trzeba także nastawić się na to, że gdy mąż jest w ciągu tego rodzaju, nie będzie się liczył z twoimi uczuciami - jeden będzie ukrywał co robi, inny kłamał, ale nieudolnie, inny wprost będzie mówił o tym co robi. Ilu mężczyzn, tyle sposobów. Wszystko to i tak bardzo rani - nie ma tu żadnego "lepiej". Jest jeszcze jeden aspekt - takie uzależnienie rujnuje życie intymne w małżeństwie - od odrzucania żony, bo bardzo instrumentalne traktowanie. Momentów prawdziwej, dobrej, nieskażonej uzależnieniem męża bliskości jest niewiele. Wpływa to także na sferę czułości - zdarzają się okresy, gdy uzależniony od zachowań seksualnych mąż reglamentuje jakąkolwiek bliskość, nie tylko czuły dotyk, ale nawet spojrzenia. Boli.

Z tego powodu trzeba być przygotowaną na życie w czystości i abstynencji w sferze intymnej, ale też brak bliskości emocjonalnej, fizycznej, czułości. Początkowo takie okresy w moim małżeństwie budziły we mnie ogromny opór, poczucie skrzywdzenia, ból. Raz zaprowadziły mnie na skraj romansu (zły nie śpi). To trudna droga, ale nie niemożliwa do udźwignięcia.

Z uzależnieniami o charakterze seksualnym wiążą się często również inne uzależnienia. Alkohol, leki, narkotyki. Wydają się drugoplanowe - ale okresami wychodzą na pierwszy plan, szczególnie w okresie, gdy wydaje się poprawiać w sferze uzależnienia w sferze seksualnej. I tu z czasem uzależnienie też się rozwija, staje się bardziej destrukcyjne.

Warto pogłębiać nie tylko swoją wiedzę o mechanizmach uzależnienia, ale też współuzaleznienia. Bo ochrona siebie jest bardzo ważna. A współuzaleznienie rozwija się powoli, niedostrzegalnie - ale prowadzi do jeszcze cięższych zranień i destrukcji w małżeńśtwie. I w miarę nawet zdrowa osoba w relacji także staje się chora. Wiem po sobie - ja naprawdę głeboko zabrnęłam we współuzaleznienie - i dopiero się z niego dźwigam, zdejmując je z siebie warstwa po warstwie. Od tych najbardziej zewnętrznych mechanizmów - po bardzo głebokie. Co już myślę, że jest lepiej, to odkrywam nowe warstwy.

Z upływem czasu jestem przekonana, że mój mąż, trudny, poraniony (i nadal przeze mnie kochany), jest tym czego potrzebowałam w moim życiu. I nasz kryzys także był bardzo potrzebny. Coraz bardziej rozumiem jak krzyż, ten taki w życiu człowieka, związany z cierpieniem, trudem, może wiązać się z Krzyżem, z Miłością. I uczę się swojego krzyża nie odrzucać, ale widzieć w nim łaskę.

Ale najpierw trzeba to dobrze rozeznać myślę, by nieść ten właściwy krzyż, by mógł on przynosić dobre owoce, nieść miłość, pokój w sercu, rozwój duchowy, radość w życiu, mimo trudności. By wziąć na siebie to co naprawdę trzeba i to do czego jesteśmy jakoś tam wzywani, a nie za dużo, to co się nam wydaje, że trzeba.

W mojej poradni uzaleznień, gdzie jestem na terapii współuzależnienia na salce na ścianie wisi takie hasło, które wydawało mi się kiedyś brutalne: "Nie przez ciebie pije i nie dla ciebie przestanie". Ale ono dla osób których męzowie i żony są uzależnieni jest ważne - dla mnie mówi ono o tym, by nie wchodzić w rolę Zbawiciela. Jeśłi więc twoje myslenie jest takie, że musisz być i trwać przy mężu, bo on bez ciebie zginie, popełni samobójstwo, czy co tam ci wyobraźnia podsunie - to nie jest właściwa droga. Podobnie zresztą, gdy myślisz, że ty zginiesz bez męża, że nie zniesiesz bólu, i podobne rzeczy.
Na pierwsze miejsce Bóg, warto nie tylko wierzyć w Boga, ale i wierzyć Bogu (z czym nadal mam problem). Wtedy wszystko się układa i wskakuje na swoje miejsca z czasem.
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Teodoro, dziękuję za Twoją wiadomość! Dziękuję za Twoje wsparcie i mocno Cię ściskam!
teodora pisze: 12 sty 2021, 12:17 Tak, długo tak miałam. Teraz nie jest tak, że rozmawiam z każdym, ale wybrałam trzy bardzo mi bliskie i zaufane osoby, ktore poprosilam o to, żebym mogła szczerze z nimi rozmawiać, czasem nawet 'wywalić' z siebie całą wściekłość i gniew.
Ja też staram się nie tłumaczyć każdemu ze szczegółami, co się u mnie dzieje. Mówię o tylko o tym, że jest trudno, że nie mieszkamy razem oraz o depresji męża. Rozmawiam szczerze z kilkoma osobami ze wspólnoty i bardzo jestem im wdzięczna, że ogarniają mnie modlitwą:) A jak nie chcę rozmawiać, to albo oddzwaniam z opóźnieniem, albo mówię wprost, że nie mam siły.
teodora pisze: 12 sty 2021, 12:17 Nasuwa mi się jeszcze jedna rzecz, osoby narcystyczne bardzo trudno poddają się terapi, ponieważ czesto jest im ona potrzebna, tylko po to żeby udowodnić sobie, że z nimi wszystko w porządku. Czesto też manipulują terapeutą. Nie chcę osądzać Twojego męża. Ale może tu tkwi trudność jego terapii. Może dlatego też nie chce zmienić terapeuty, bo tą osobę już zna i ma już tam wyrobioną jakąś 'pozycję'.
Rzeczywiście, mój mąż ma jakiś taki szczególny "dar" wzbudzania litości. On mówi zupełnie otwarcie o swoim zachowaniu, pewne rzeczy nazywa "błędami", "grzechami" - własciwie wydaje mi się, że on się ich nie wstydzi. Pamiętam, że po tej fizycznej zdradzie powiedział o tym koledze z pracy - chłopakowi, z którym nie ma praktycznie żadnej relacji. I ja spotkałam tego chłopaka przez przypadek i widziałam jego spojrzenie mówiące "Boże, jak ja Ci dziewczyno współczuję". Zapytałam męża, czy ten chłopak wie co się stało - odpowiedział, że tak. Mąż lubi użalać się nad sobą, chwalić, opowiadać o sobie ludziom, których zupełnie nie zna (szczególnie kobietom, bo one go rozumieją). Co ciekawe, po spowiedzi mój mąż mówi, że mam do jego grzechów nie wracać, że ich już nie ma. Że jeśli nie umiem zapomnieć, to co ze mnie za chrześcijanka. Dlatego trudno przepracować coś, co jego zdaniem już nie istnieje.
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Kochana Ruto! Dziękuję, że zechciałaś pochylić się nad moim życiem!
Ruta pisze: 12 sty 2021, 16:02 Zielona, napiszę szczerze. Gdy przeczytałam twój pierwszy wpis, pomyślałam sobie - o rany, no ale kryzys taki, że naprawdę, no jak tu mieć nadzieję. No ale uczciwie od razu pomyślałam o swoim małżeństwie i o tym w jakim to moje małżeństwo jest teraz stanie. No kryzys taki, że naprawdę, jak tu mieć nadzieję. I wiesz co - poczułam, że to kompletnie nie ma dla Boga żadnego znaczenia. Że nie takie trudne sytuacje i rozpaczliwe położenia za Jego wolą prowadziły do dobra i radości i miłości.
Wiem, że sytuacja wydaje się beznadziejna. Trochę inaczej wygląda to w związkach, które kilka lat przeżyły szczęśliwie. Nasz związek nie kojarzy się z niczym dobrym, ani mi, ani Mężowi. Wiem jedno - ta cała beznadzieja jeszcze bardziej przybliżyła mnie do Boga. Wszystko przemija, a On jest i trwa, i chwała Mu za to!
Ruta pisze: 12 sty 2021, 16:02 Na ile się orientuję Kościoł Koptyjski jest chrześcijański, ale nie uznaje zwierzchności papieża i w wielu aspektach wykazuje odrębności dotyczące samej doktryny. Jednak chyba w zakresie małżeństwa jest raczej konserwatywny i unieważnienie małżeństwa nie jest wcale tak proste, a nawet jest mniej podstaw niż w Kościele Katolickim - ale mogę się mylić. Warto jednak to sprawdzić, aby nie żyć w strachu.
Tak, dobrze opisałaś kościół koptyjski. Róznimy się pod względem kilku dogmatów (czyściec, Niepokalane Poczęcie, pochodzenie Ducha Świętego), jednak te różnice pomogły mi pogłębić i zrozumieć moją własną wiarę. W momencie, kiedy poznałam męża, był on nieźle pogubiony; od jakiegoś czasu chodził do kościoła katolickiego, bo nie mógł znaleźć przyjaciół w swoim własnym kościele. Zanim mnie poznał zastanawiał się nawet nad zmianą wiary - od czego go odwiodłam tłumacząc, że to decyzja na całe życie i powinien być dumny z tego, kim jest. Paradoksalnie, ja przez ten kościół czułam się zawsze bardzo kochana; Koptowie są bardzo ciepłymi ludźmi, którzy witają innych ze szczerą radością. Z ich Biskupem mam nawet niezłą sztamę; co ciekawe - to on jest odpowiedzialną osobą za orzekanie o nieważności małżeństwa i to on nakazał, żeby Kościół porozmawiał także ze mną, a nie tylko z mężem. Podstawą do rozwodu w kościele koptyjskim jest zdrada małżonka, natomiast do unieważnienia małżeństwa brak jedności w wierze (nasz przypadek) i choroba psychiczna (również nasz przypadek). Mój mąż tłumaczy, że w momencie podjęcia decyzji o ślubie nie był jej w pełni świadomy. Modlę się za księży z kościoła męża o dar mądrości i dobre rozeznanie naszej sprawy.
Ruta pisze: 12 sty 2021, 16:02 Jeśli chodzi o uzależnienie od seksu - zwykle wymaga terapii i wsparcia grupy, która wspiera proces zdrowienia. Z kolei dla bliskiej osoby uzależnionej od seksu, bardzo pomocne jest wsparcie osób mierzących się z podobnym problemem. Są także i takie grupy, jeśli dobrze poszukać. Pewnie najłatwiej przy Anonimowych Seksoholikach. Da się mierzyć z tym probemem u bliskiej osoby, nawet u męża, bez szkód dla siebie, jednak wymaga to pracy.
Konsultowałam kiedyś nasz przypadek z grupą wsparcia, wiem, gdzie jest i że są gotowi pomóc. Chyba jednak mylnie uważałam, że powinnam zaufać pani psycholog męża, która nie widziała problemu w zachowaniach męża (jej zdaniem wyleczenie depresji zakończyłoby także nieprawidłowe zachowania).
Ruta pisze: 12 sty 2021, 16:02 Mi pomogło zrozumienie problemu - i tego, że nie ma to nic wspólnego z moją kobiecością, tym jaką kobietą jestem. To ważne by porzucić przekonanie, że to uderza w kobiecość żony, moją kobiecość, żeby nie obniżało poczucia własnej wartości. Jedno z drugim nie ma nic wspólnego. Drugi to odejście od prób konkurowania z innymi kobietami, upodobniania się do nich, dostosowywania się do oczekiwań męża w zakresie życia intymnego szczególnie, także w zakresie antykoncepcji. Ja tutaj poległam. Żałuję.
Trzeba także nastawić się na to, że gdy mąż jest w ciągu tego rodzaju, nie będzie się liczył z twoimi uczuciami - jeden będzie ukrywał co robi, inny kłamał, ale nieudolnie, inny wprost będzie mówił o tym co robi. Ilu mężczyzn, tyle sposobów. Wszystko to i tak bardzo rani - nie ma tu żadnego "lepiej". Jest jeszcze jeden aspekt - takie uzależnienie rujnuje życie intymne w małżeństwie - od odrzucania żony, bo bardzo instrumentalne traktowanie. Momentów prawdziwej, dobrej, nieskażonej uzależnieniem męża bliskości jest niewiele. Wpływa to także na sferę czułości - zdarzają się okresy, gdy uzależniony od zachowań seksualnych mąż reglamentuje jakąkolwiek bliskość, nie tylko czuły dotyk, ale nawet spojrzenia. Boli.
Z tego powodu trzeba być przygotowaną na życie w czystości i abstynencji w sferze intymnej, ale też brak bliskości emocjonalnej, fizycznej, czułości. Początkowo takie okresy w moim małżeństwie budziły we mnie ogromny opór, poczucie skrzywdzenia, ból. Raz zaprowadziły mnie na skraj romansu (zły nie śpi). To trudna droga, ale nie niemożliwa do udźwignięcia.
Opisalaś Ruto dokładnie to co czułam. Wiedziałam, że mam się nie porównywać do innych, ale sama wiesz jakie to trudne. Mąż uważa, że pod względem życia intymnego wina jest ewidentnie we mnie - nie zgadzałam się na antykoncepcję, a on nie chce dzieci, więc współżyliśmy rzadko (szczególnie przez ostatnie pół roku). Powiedział mi podczas ostatniej rozmowy, że kwiat, którego się nie podlewa więdnie. Jednak jak można kochać się, jeśli wiesz, że Ty byłaś cały dzień w pracy, a mąż spędził godziny na sex-kamerkach... Ja mogłabym dla niego nie istnieć, nie zasługiwałam na nic więcej prócz "cześć" rzuconego znad laptopa lub komórki. I masz rację, że zły nie śpi - noszę obrączkę, żeby o tym pamiętać i nie pozwalać sobie na szukanie pocieszenia w kimś innym. Mąż swoją zgubił rok temu; zresztą już wcześniej, kiedy wyjechałam na miesiąc sciągnął ją z ręki, zupełnie za nią nie tęskni.
Ruta pisze: 12 sty 2021, 16:02 Warto pogłębiać nie tylko swoją wiedzę o mechanizmach uzależnienia, ale też współuzaleznienia. Bo ochrona siebie jest bardzo ważna. [..] Z upływem czasu jestem przekonana, że mój mąż, trudny, poraniony (i nadal przeze mnie kochany), jest tym czego potrzebowałam w moim życiu. I nasz kryzys także był bardzo potrzebny. Coraz bardziej rozumiem jak krzyż, ten taki w życiu człowieka, związany z cierpieniem, trudem, może wiązać się z Krzyżem, z Miłością. I uczę się swojego krzyża nie odrzucać, ale widzieć w nim łaskę.
Mam nadzieję, że uda mi się omówić z psychologiem mechanizmy współuzależnienia - niezależnie od tego, czy mąż wróci do mnie, czy nie. Dużo w Tobie miłości do męża i wiary, niech Ci Pan Bóg błogosławi!
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Od mojego ostatniego postu minęło już 8 miesięcy... Czytam nadal wątki innych osób, chociaż trudno mi jest przełożyć je na moją małżeńską relację.
Dużo się w ciągu tych ostatnich miesięcy wydarzyło. Z racji braku instytucji separacji w kraju, gdzie mieszkam, w lutym złożyłam wniosek o rozwód - żeby zabezpieczyć siebie samą (w tamtym czasie nie miałam żadnego kontaktu z mężem). Sprawę rozwodową wyznaczono nam na miesiąc później. Podczas sprawy rozwodowej mąż powiedział, że chce ratować małżeństwo i w żadnym wypadku nie chce się rozwodzić. Stąd też zawiesiliśmy dalszy proces.
Zaczęliśmy się na nowo spotykać, rozmawiać, mąż uznał, że bardzo mnie kocha i nie wyobraża sobie mieć innej żony. Stawia mi jednak twarde warunki swojego powrotu - ewentualne dzieci mają być ochrzeczone w jego wierze, a ja w domu nie mogę poruszyć żadnych zagadnień, które są w kościele katolickim, a jego kościoł w nie nie wierzy. Nie wolno mi na przykład powiedzieć, że poszłam do kościoła na odpust czy w Godzinę Łaski - bo to będzie oznaczać, że chcę dzieciom mieszać w głowie. Do kościoła katolickiego mogę iść, mogę zabierać do niego dzieci, ale nie poruszać w domu spraw, które nas dzielą. Wiem, że ogólnie rzecz biorąc brzmi to rozsądnie - niestety w kościele męża bardzo często porusza się inne wyznania wiary, w tym "błędne" nauczanie kościoła katolickiego. Po postawie męża wnioskuję, że on bez wahania będzie informował dzieci, że to w co ja wierzę, jest złe.
Nawet jeśli zgodziłabym się na chrzest dzieci w kościele męża (podobno poniekąd wyraziłam na to zgodę biorąc ślub poza kościołem katolickim...) to czuję, że on po prostu nie szanuje mojej wiary, mojej wolności w wyrażaniu tego, w co wierzę. Dodatkowo im dłużej żyjemy osobno, tym bardziej mąż się w swoich przekonaniach radykalizuje - pisze na przykład do mnie listy (coś w rodzaju listów apostolskich) i w oparciu o słowa Biblii udowadnia, że moje przekonania (a także dogmaty wiary) są błędne. Każda rozmowa kończy się tym samym - rozmową o religii. Mąż twierdzi, że jest odpowiedzialny przed Bogiem za moje zbawienie. I że to mój własny wybór, że nie żyjemy ze sobą.
Czuje się strasznie pogubiona, bo wiem w co wierzę, a jednocześnie właśnie ta twarda wiara sprawia, że wracam codziennie do pustego mieszkania. Modlę się, chociaż tak naprawdę sama już nie wiem o co mam prosić. Jest we mnie dużo pokoju i ufności, że Pan Bóg zadziała, ale też pojawia się czasami z tyłu głowy pytanie - co, jeśli to ja się mylę i powinnam być mężowi posłuszna. Czasami myślę o tym, czy może nasz przypadek to właśnie jeden z tych, który kwalifikuje się do stwierdzenia nieważności małżeństwa... Bo przecież oboje wierzymy, bardzo wierzymy - a może zbyt bardzo? Jak mam się modlić o nawrócenie męża, który modli się o to, żeby to mnie nawrócić?
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: Lawendowa »

Zielona, dobrze, że się odezwałaś.
Piszesz o różnicach w wierze i tym na jakie trudności napotykacie na tym polu. Pamiętam jednak, że kwestie wiary to był zaledwie jeden z wielu bardzo poważnych problemów. Czy mogłabyś się podzielić jak te inne kwestie teraz wyglądają- problemy psychiczne męża i jego leczenie, zdrady i uzależnienia itd . To ważne dla Ciebie, bo taka niezdrowa religijność i zafiksowanie na nawracaniu Ciebie może być równie dobrze objawem jakiejś kolejnej psychozy, manii religijnej lub czegoś podobnego.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Lawendowa, mąż jest pod stałą opieką psychologa i psychiatry. Z tego co wiem, regularnie przyjmuje leki i uczestniczy w psychoterapii. To w zasadzie tyle co wiem, szczegółów psychoterapii niestety nie znam.
Co do zdrad - do tej pory była to jedna zdrada, 1.5 roku temu. Ufam, że nic się w tej kwestii nie zmieniło... Z kolei jeśli chodzi o uzależnienie od pornografii - trudno powiedzieć jak to wygląda, ponieważ nie mieszkamy razem. Mam wrażenie, że mąż bardzo skupił się na swoim duchowym rozwoju, jednak zdarzają mu się gorsze dni, kiedy nie chce odbierać od nikogo telefonu. Z naszego krótkiego doświadczenia małżeńskiego wiem, że zwykle w takich chwilach próbował "umilić" sobie życie. Jednak czy i teraz to tak wygląda - szczerze mówiąc nie wiem. Jakiś czas temu poprosiłam go o pokazanie mi telefonu - rzeczywiście, nie miał zainstalowanych żadnych aplikacji randkowych czy dziwnych rozmów na Instagramie, jak to wcześniej bywało. Oczywiście mąż na tę kontrolę nie zareagował pozytywnie i zarzucił mi, że mu nie ufam.
Mnie też zdaje się, że to co teraz przechodzimy, to rodzaj takiej religijnej manii. Ja mam już dosyć rozmawiania z nim na tematy religijne, bo to nie ma najmniejszego sensu. Co zresztą ostatnio wyraziłam i poprosiłam, żeby się ze mną nie kontaktował, bo chcę sobie wszystko przemyśleć i odpocząć. W tym czasie akurat wypadła nasza 3. rocznica ślubu, mąż zostawił mi jakiś drobiazg z tej okazji w skrzynce na listy. Miły gest, ale co z tego, skoro kilka dni później dostałam kolejny list z wyjaśnieniami błędów w nauczaniu KK.

Najsmutniejsze jest to, że sama sobie właśnie takiego męża wybrałam. I rodzina, i księża, i znajomi przestrzegali mnie, że trudno o jedność w małżeństwach mieszanych. Zaufałam mężowi - bo jeszcze zanim mnie poznał (i do samego ślubu) uczestniczył w Mszach Św. i spotkaniach wspólnoty w KK. Byłam przekonana, że uda nam się żyć razem i stworzyć dobrą rodzinę. Coraz częściej wydaje mi się, że świadczy to również niestety o mojej niedojrzałości; kierowałam się sercem i emocjami, zamiast w spokoju przemyśleć wszystkie możliwe trudności związane z wejściem w taki związek. Mojemu mężowi też nie jest łatwo i obawiam się, że nasza relacja jeszcze bardziej obciąża jego słaby stan psychiczny.
Ewuryca

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: Ewuryca »

Zielona myśle, że jesi chodzi o wiarę to nie powinnaś robić ustępstwa mężowi. Ty nie zmuszasz go do zrezygnowania ze swojej wiary i on nie ma prawa zmuszać ciebie do wystąpienia z KK. Piszesz o posłuszeństwie ale jestem pewna ze nie o takie posłuszeństwo w Piśmie św chodzi. Mąż nie może ci zastąpić Boga i kościoła. Co do ważności sakramentu to wiem, ze różna wiara może być jedną ze wskazań do badania ważności ale to najlepiej porozmawiać z kurią no szczegółów nie znam, no i rozeznać czy w ogole tego chcesz, bo to proces długi. Ja się za pierwszym razem kontaktowałam telefonicznie i uzyskałam pierwsze potrzebne informacje. Co do całego małżeństwa to niestety ale znam taki przypadek, ona katoliczka on muzułmanin, miało być super, mieli się dogadywać pod tym względem, skonczylo się małżeństwem bez kościoła, dzieci bez chrztu, nie chodzenie do kościoła itd. Małżeństwem oni są zgodnym ale niestety ona zrezygnowała ze swojej wiary na rzecz tego małżeństwa.
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Ewuryca, chyba rzeczywiście wyraziłam się niejasno. Co do posłuszeństwa chodziło mi o to, żeby w pokorze dbać o jedność w małżeństwie - tym małżeństwie, które stworzyliśmy i zostało pobłogosławione. Zastanawiam się z ilu rzeczy jestem w stanie zrezygnować, żeby tylko zachować pokój w rodzinie. Przykład małżeństwa, który podałaś, pasuje tutaj idealnie - nie chcę dopuścić do takiej sytuacji, w której mąż przysłoni mi Boga.
Aby otrzymać zezwolenie na zawarcie małżeństwa mieszanego podpisaliśmy oświadczenia:
a) strona katolicka (ja) oświadczyła, że nie narazi wiary katolickiej na niebezpieczeństwa oraz złożyła obietnicę, że dołoży wszelkich starań, aby dzieci zrodzone z tego małżeństwa zostaną ochrzczone i wychowane w wierze katolickiej;
b) strona niekatolicka (mąż) została w sposób jasny pouczona o obietnicy, którą złożyła strona katolicka oraz jest świadomy znaczenia tej obietnicy oraz obowiązków, które będzie musiała spełnić strona katolicka;
c) zarówno strona katolicka jak i niekatolicka zostały pouczone o celach oraz istotnych przymiotach małżeństwa oraz żadna z nich ich nie wykluczyła.

Mąż ma świadomość tego, że ja z KK nie wystąpię. Moją przynależność do Kościoła traktuję bardzo poważenie, nie będę wchodzić w szczegóły, ale Kościół to dla mnie drugi dom. Tak zostałam wychowana i w tym się odnajduję. Mimo naszych problemów wynikających z różnicy wyznania, mąż nigdy nie zabraniał mi chodzić do kościoła, aktywnie angażować się w jego życie, uczestniczyć w spotkaniach wspólnoty, pielgrzymkach itd.
Moja twarda postawa co do chrztu dzieci w KK była jedną z głównych przyczyn wyprowadzki męża - w pewnym momencie nie widział on już możliwości na stworzenie rodziny razem. Zdaniem zaprzyjaźnionego księdza, z mojej strony wyczerpałam już warunek "dołożenia wszelkich starań, aby dzieci zrodzone z tego małżeństwa zostały ochrzczone i wychowane w wierze katolickiej". Nasze małżeństwo zostało postawione na ostrzu noża. Dużo czytałam na ten temat i ogólnie wniosek jest prosty - najlepiej po prostu nie komplikować sobie i swojej rodzinie życia i unikać małżeństw mieszanych. Teraz już to wiem, przetestowałam na własnej skórze jak trudne jest budowanie małżeńskiej relacji w małżeństwie mieszanym. Ale my już w takim małżeństwie jesteśmy, więc trzeba się z tym jakoś zmierzyć.
Kocham męża i czuję, że sakrament małżeństwa nas połączył. Co przez to rozumiem? Mimo tego wszystkiego co się między nami wydarzyło, nadal potrafimy ze sobą rozmawiać, zadzwonić do siebie w odpowiednim momencie, kiedy ja lub on tego potrzebujemy, przytulić się, pocałować. W naszych rozmowach nie ma nienawiści i wzajemnego obwiniania się. Nie rozmawialiśmy przez prawie trzy tygodnie, aż do wczoraj i widać, że mąż zastęsknił. Wyraził chęć powrotu do domu (w ciągu najbliższych trzech miesięcy), a ja szczerze mówiąc jestem pełna obaw. Boję się, że mąż działa w emocjach, że nie przemyślał wszystkiego i za chwilę wszystkie problemy zaczną się od nowa. Nie wiem czy jesteśmy w stanie stworzyć normalną rodzinę, mimo miłości do męża nie ma we mnie optymizmu i czuje się przytłoczona. Przykro mi to mówić, ale życie osobno stało się dla mnie wygodne - po pierszym ataku paniki tuż po opuszczeniu nie ma już śladu. Prowadzę względnie spokojne - szczęśliwe życie w pojedynkę, można się do takiego stanu rzeczy przyzwyczaić. Z drugiej strony chciałabym mieć dzieci, tylko raczej wypływa to bardziej z moich egoistycznych pragnień zaspokojenia instynktu macierzyńskiego, niż z przekonania, że mąż jest odpowiednią osobą na zostanie ojcem. Przez trzy lata naszego małżeństwa ostatnią rzeczą jaką mogę powiedzieć jest to, że byłby on odpowiedzialnym opiekunem naszej rodziny. Nie zdążyłam poznać męża z innej strony; czuję, że przez jego depresję czas przepłynął nam przez palce. Chciałabym mu zaufać, ale to jest bardzo trudne...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: Ruta »

Zielona,
Słowa depresja w moim odczuciu używasz jako nakładki na inny problem, uzależnienie. Uzależniania nie znikają. Choć można je leczyć, a czasem Bóg leczy je na drodze Łaski. Taką łaskę można dla męża umodlić. Ale to nie jest tak, że opanowanie depresji, na przykład ustabilizowanie jej lekami, leczy nałóg. Problem nałogu pozostaje. Mało tego, podstawowym problemem jest uzależnienie, i nie jest tak, że z leczeniem uzależnienia czeka się na opanowanie depresji. Nieleczone uzależnienie pogłębia się jak każda zaniedbana czy zignorowana choroba.

Nie ma też czegoś takiego jak zaufanie wobec osoby uzależnionej. Ale kontrola nie jest potrzebna, jest inny sposób "sprawdzenia". Jeśli osoba uzależniona funkcjonuje trzeźwo, jest trzeźwa. Jeśli nie funkcjonuje trzeźwo, nie jest.

Gdy osoba uzależniona funkcjonuje trzeźwo, w tobie nie ma napięcia. Nie zamartwiasz się, jesteś spokojna, relacja się pogłębia, jest źródłem radości, jak wiele inne relacje. Gdy osoba uzależniona nie jest trzeźwa, jej obecność w twoim życiu oznacza dla ciebie ogromne napięcie. Ciężar.

Jest też taka strategia, którą stosuje wiele osób uzależnionych i nie jest to mechanizm świadomy. Wynika z choroby. To odwracanie uwagi. Polega na tym, że osoba uzależniona, by odwrócić uwagę od tego, że kontynuuje uzależnione zachowania, tworzy problem gdzie indziej. W tym obszarze, który dla drugiej osoby jest ważny, który mocno ją dotknie i zaangażuje. Dla ciebie temat wiary jest ważny, dlatego skupienie się męża na religii może wcale nie oznaczać psychozy, a właśnie sposób na ukrycie problemu.

Pamiętam z twojego wątku, że wcześniej twój mąż zadręczał cię kwestią unieważnienia małżeństwa i rozwodu. Których chciał a potem nie chciał. Brzydko to napiszę, ale obrazowo: uzależniony mężczyzna często rzuca żonie patyki i ona jak pies za nimi biega.

O chrzest dzieci zaczniesz się martwić jak będą dzieci. Nie musisz teraz dokładać żadnych starań, nawet najmniejszych o to, by dzieci zostały ochrzczone. To problem na dziś fikcyjny. To patyk, za którym nie musisz biec.

Macie jasno określone reguły, oboje się na nie zgodziliscie. Nie ma więc potrzeby nic tu renegocjować. Modlisz się o nawrócenie męża? O jego uzdrowienie z nałogów? Pełnia wiary i pełnia objawienia jest w Kościele Katolickim. Ale nie oznacza to, że trzeba toczyć wojnę religijną czy dypsputy teologiczne z każdym, kto nie jest katolikiem. Szczególnie z mezem. Tu lepszym i skuteczniejszym orężem jest cichy i pokorny różaniec.


Czy znalazłaś grupę wsparcia dla bliskich osób z uzależnieniami w sferze seksualnej? Pracujesz w obszarze współuzależnienia? Bez wsparcia, uczenia się jak to wszystko działa można tylko zapadać się głębiej i głębiej.
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Dzięki Ruta, czytałam sobie Twoją odpowiedż wielokrotnie - porównanie do patyków bardzo obrazowe, dużo mi wyjaśniło. Dziękuję.

U nas od sierpnia sporo się zmieniło. Ja - kobieta spragniona miłości i czekająca na powrót męża miałam chyba klapki na oczach. Tak jak mąż bardzo chciał wrócić do mnie, do domu, nie wyobrażał sobie beze mnie życia - tak mu się nagle odwidziało. Ot tak, bez powodu. Bez związku z religijnymi "patykami".
Mąż wyjechał sam na kilka dni i wrócił z nowymi przemyśleniami. Chce być sam, nie chce być w żadnym związku, nie jest gotowy do bycia w małżeństwe, nie chciał ślubu ze mną (bo się za bardzo różnimy) itd. Rozmawialiśmy z jego biskupem (z kościoła koptyjskiego) - mąż zdecydowany "zakończyć" to małżeństwo, powiedział jasno, że nie chce podjąć żadnej próby życia we dwoje. Ksiądz biskup doradził mi, że nie mam dłużej czekać, bo życie mi ucieka - a jeśli chcę, to maksymalnie 6 miesięcy. W kościele koptyjskim można wziąć rozwód, mąż się właściwie ucieszył, że tak gładko to poszło... Mnie to spotkanie jeszcze bardziej podłamało, a mąż od tej pory żyje sobie ze spokojnym sumieniem, że wreszcie nikt mu nie będzie zawracał głowy.
Od początku września przestałam dla niego istnieć - nie spotkaliśmy się ani razu, rozmawiamy przez telefon baaardzo rzadko, głownie to była moja inicjatywa.
Czy ja mogę stwierdzić, że mąż jest uzależniony od pornografii? Pojęcia zielonego nie mam, od czasu wyprowadzki nie wiem co mój mąż robi, jak spędza wolny czas. Z tego co widzę w mediach społecznościowych, raczej nie siedzi załamany w domu, tylko spotyka się ze znajomymi i chodzi na imprezy rodzinne. Nie wiem do czego mi w takiej sytuacji grupa wsparcia - ja mojego męża po prostu nie widuję, nie mam z nim żadnego kontaktu.
Dla mnie to mega trudny czas, jeszcze trudniejszy niż po jego wyprowadzce. Powiedziałam temu biskupowi, że chcę zaczekać do końca marca, ale właściwie sama nie wiem na co. Modlę się o cud, bo wszelkie ludzie środki się już wyczerpały. Boję się, że ten marzec w końcu nadejdzie i będę musiała stawić temu czoła. Oddaję wszystkie moje emocje i lęk Jezusowi, On pomaga. Być może dlatego, że jesteśmy małżeństwem tak krótko (zaczął się 4 rok) moje uczucia do mężą są nadal bardzo silne. Czasami wolałabym je zapakować i oddać komuś w prezencie, ja ich na razie nie potrzebuję, bo mnie strasznie przygniatają...
Avys
Posty: 220
Rejestracja: 21 cze 2020, 8:31
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: Avys »

Zielona,
Czy Twojemu mężowi nie chodziło o 3 lata małżeństwa bo było to mu potrzebne do jego celów? On być może wrócił do życia i nawyków sprzed ślubu teraz i dlatego tak jak piszesz przestałaś dla niego istnieć, bo już jesteś mu niepotrzebna. Patrząc na to z boku to tak wygląda. Jeśli tak jest to fakt, że nie macie dzieci stawia Cię w dużo lepszej sytuacji, bo miałabyś ogromne problemy.
zielona
Posty: 22
Rejestracja: 09 sty 2021, 10:22
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Z pustego i Salomon nie naleje

Post autor: zielona »

Avys pisze: 21 paź 2021, 8:50 Zielona,
Czy Twojemu mężowi nie chodziło o 3 lata małżeństwa bo było to mu potrzebne do jego celów? On być może wrócił do życia i nawyków sprzed ślubu teraz i dlatego tak jak piszesz przestałaś dla niego istnieć, bo już jesteś mu niepotrzebna. Patrząc na to z boku to tak wygląda. Jeśli tak jest to fakt, że nie macie dzieci stawia Cię w dużo lepszej sytuacji, bo miałabyś ogromne problemy.
Tak Avys, rzeczywiście trzy lata małżeństwa zdecydowanie ułatwiają sytuację prawną mojego męża. Ale i bez nich udałoby mu się pozostać na terenie UE, tylko sam proces mógłby być bardziej skomplikowany.
Mój mąż uważa, że chce być z powrotem tą samą osobą, jaką był 10 lat temu (przed opuszczeniem swojej Ojczyzny), ale jego "zła przeszłość" i szatan go dosięga. Kilka dni temu stwierdził, że on mnie kocha (tak jak i rodziców kocha), ale nie utrzymuje z nami kontaktu, żeby nas chronić. Jakieś dwa tygodnie temu mąż dostał dokumenty od psychiatry na pobyt w jakimś sanatorium, ale obawiam się, że zwyczajnie to zaniedba. Ze studiami, które podjął (po dwuletniej przerwie) też nie jest kolorowo.
Gdyby nie mój mąż, to mogłabym powiedzieć, że teściów (i pozostałą część rodziny męża) mam wręcz wymarzonych. Ciepli, szczerzy, bardzo kochający ludzie. Za to Bogu dziękuję.
ODPOWIEDZ