Kryzys

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Lawendowa »

Jak dobrze postawić granice w relacjach:
https://deon.pl/inteligentne-zycie/psyc ... rze,463109
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Lawendowa pisze: 21 lut 2021, 21:41 Jak dobrze postawić granice w relacjach:
https://deon.pl/inteligentne-zycie/psyc ... rze,463109
Jak stawiam granice to tylko dochodzi do kłótni. Po co więc to robić? Mąż i tak ich nie rozumie.
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Analizowałam całą sytacje i tak macie racje mąż nie szanuje moich granic.
Ale od początku tak było, przed ślubem jedynie miałam zniszczone poczucue własnej wartości i jak stawiał mi wymagania do poprawy to nyślałam sobie że przecież on ma racje i muszę pracować nad sobą wtedy oczywiście wszystko będzie dobrze.
Po ślubie było tak samo,znów wymagania jak mu coś nie pasowało to kłotnie,, zwalanie winy na mnie, a ja nie mogłam znieść tych kłótni, jego fochów wiec chowałam swoje emocje i potrzeby do kieszeni i chodziłam przepraszałam (nawet nie czując winy) byle byłi już dobrze.
Maż z reguły po kłotniach też mnie przepraszał szedł do spowiedzi gdy czuł że przegioł.
No i btwały okresy uśpienia gdy kłotni nie było a wsztstko niby toczyło się "dobrze".
Ja się dużo modliłam i uznałam że Bóg pomoże że on sie zmieni.
Oczywiscie jakaś kłótnia i tak wybuchała a mi przyniosło to tylko frustracje na Pana Boga, ze nie pomaga.
Potem przyszła ciąża, no i frustracja u niego że nie jestem jak inne kobiety. Jakaś ukryta złość i czepianie się o pierdoły. A ja dalej nie bardzo coś z tego rozumiałam, ale myślałam że jednak mnie kocha.
Potem powikłania ciążowe, trafiam do szpitala a po powrocie a u niego dalsza frustracja o brak makijażu itd i wiercenie dziury w brzuchu, doprowadzanie do kłotni, czepianie się o brak zainteresowań, o to że mało mówię (oczywiście jak go o coś pytam to albo mówi ze jest zajety bo cos patrzy w internecie albo poprostu mi nie odpowiada), że niby zaintwresowań nie mam modą ubraniami jak normalnw kobiety. W kłotniach z jego strony padają bardzo niemiłe słowa i myśle ze świadomie.
Ogólnie uświadomiłam sobie że małzeństwo jest w tragicznym stanie, to jakaś koegzystencja, przestałam latać na jego skinnienie, wiec bywa że poprostu przychodził i przepraszał pierwszy, ale jeślu nawet ciąża i jakieś komplikacje nie bylt go w stanie powstrzymać przed uparciem dążeniem do swego, atakowaniem mnie czy obrazaniwm to czy cokolwiek jest?
Czy jest jakikolwiwk ratunek dla nas?
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Już po porodzie, synek cały i zdrowy. Mąż angażuje się w opiekę przewija i karmi.
Ale raczej nie spodziewał się że dziecko wymaga aż tyle uwagi. Odłożył mi swoje wymagania co do malowania na czas gdy będzie więcej spało.
Cóż bardzo szlachetnie z jego strony, szkoda tylko że traktuje mnie przedmiotowo, a jak miałam problemy ze zdrowiem po porodzie to nie bał się o mnie tylko głównie o to że gdynym umarła to został by sam z dzieckiem i by było mu trudno.
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Nie jestem emocjonalnie uwieszona na mężu. Kumulacja nieporozumień, w których on się na mnie denerwuje o glupoty, o to jaka jestem, że nie jestem taka jak by sobie wymarzył i jak by oczekiwał spowodowało że ciesze sie gdy go nie ma w domu, wolę gdy go nie ma, nie mam potrzeby bliskości z nim (przytulenia nie wspominając o intymności) co zresztą mi zarzucał tlumaczyłam mu że to wynika z tego że nasza relacja kuleje to on rzekł że wcale nie kuleje bo przecież się nie kłócimy tylko to moja oziembłość (więc nawet to że tak czuje nie mam racji). Wstyd się przyznać że czasem miewam myśli o tym jak by umarł to bym wkoncu miała spokój, czy też myśli że małżeństwo było błedem.
Nie zależy mi też bardzo na zdrowiu, miewam mysli ze w sumie mogła bym zachorowac nieuleczalnie i umrzeć że żadna to strata.
Po porodzie relacja się nie poprawiła nadal nieporozumienia i częste kłotnie.
Wiem że mogę zmieniać tylko siebie, ale nikt nie jest idealny a ja nie widzę perpektywy dalszej trwania jak poprostu brania wszystkiego na siebie.
Jak uważa że coś jest moją winą to niech tak będzie mimo że myślę inaczej (lepsze to niż prowadzenie bezsensownych rozmów i kłótni).
W ktorych on i tak z racji że jest bardziej i inligentny odemnie zaneguje kazdy mój argument i rozmowa potoczy sie tak że wkoncu nie będe wiedziała co powiedzieć, a jak odwołam sie do uczuc to też powie że to nie jego wina że mam błedne uczucia i się myle.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13319
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Nirwanna »

Po uzgodnieniach z administracją forum użytkowniczka "elwira" powróciła do swojego pierwotnego nicku "happybean".
Powodem jest doprowadzenie do regulaminowej zasady "Jedna osoba = jeden nick".
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Caliope »

happybean pisze: 05 kwie 2021, 15:27 Nie jestem emocjonalnie uwieszona na mężu. Kumulacja nieporozumień, w których on się na mnie denerwuje o glupoty, o to jaka jestem, że nie jestem taka jak by sobie wymarzył i jak by oczekiwał spowodowało że ciesze sie gdy go nie ma w domu, wolę gdy go nie ma, nie mam potrzeby bliskości z nim (przytulenia nie wspominając o intymności) co zresztą mi zarzucał tlumaczyłam mu że to wynika z tego że nasza relacja kuleje to on rzekł że wcale nie kuleje bo przecież się nie kłócimy tylko to moja oziembłość (więc nawet to że tak czuje nie mam racji). Wstyd się przyznać że czasem miewam myśli o tym jak by umarł to bym wkoncu miała spokój, czy też myśli że małżeństwo było błedem.
Nie zależy mi też bardzo na zdrowiu, miewam mysli ze w sumie mogła bym zachorowac nieuleczalnie i umrzeć że żadna to strata.
Po porodzie relacja się nie poprawiła nadal nieporozumienia i częste kłotnie.
Wiem że mogę zmieniać tylko siebie, ale nikt nie jest idealny a ja nie widzę perpektywy dalszej trwania jak poprostu brania wszystkiego na siebie.
Jak uważa że coś jest moją winą to niech tak będzie mimo że myślę inaczej (lepsze to niż prowadzenie bezsensownych rozmów i kłótni).
W ktorych on i tak z racji że jest bardziej i inligentny odemnie zaneguje kazdy mój argument i rozmowa potoczy sie tak że wkoncu nie będe wiedziała co powiedzieć, a jak odwołam sie do uczuc to też powie że to nie jego wina że mam błedne uczucia i się myle.
Właśnie jesteś dalej uwieszona, bo by ci nie przeszkadzało, że mąż jest w domu, byłabyś wolna wiedząc, że nie musisz spełniać jego oczekiwań. Rola męża, to być na równi z żoną, a Ty czujesz się gorsza, nie stawiasz granic, godzisz się na wszystko dla świętego spokoju, ale to nie tędy droga. Też tak robiłam, bo dodatkowo miałam depresję po porodzie i nie miałam siły na stawianie granic, a poczucie wartości miałam zerowe i wszystko brałam na głowę. Mogłaby pomóc terapia żebyś podbudowała poczucie wartości, bo go nie masz i nie kochasz siebie jeśli masz myśli, że twoje zdrowie jest nic nie warte. Masz dziecko, ono potrzebuje uśmiechniętej mamy, która będzie spokojna.
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Caliope pisze: 07 kwie 2021, 1:25
happybean pisze: 05 kwie 2021, 15:27 Nie jestem emocjonalnie uwieszona na mężu. Kumulacja nieporozumień, w których on się na mnie denerwuje o glupoty, o to jaka jestem, że nie jestem taka jak by sobie wymarzył i jak by oczekiwał spowodowało że ciesze sie gdy go nie ma w domu, wolę gdy go nie ma, nie mam potrzeby bliskości z nim (przytulenia nie wspominając o intymności) co zresztą mi zarzucał tlumaczyłam mu że to wynika z tego że nasza relacja kuleje to on rzekł że wcale nie kuleje bo przecież się nie kłócimy tylko to moja oziembłość (więc nawet to że tak czuje nie mam racji). Wstyd się przyznać że czasem miewam myśli o tym jak by umarł to bym wkoncu miała spokój, czy też myśli że małżeństwo było błedem.
Nie zależy mi też bardzo na zdrowiu, miewam mysli ze w sumie mogła bym zachorowac nieuleczalnie i umrzeć że żadna to strata.
Po porodzie relacja się nie poprawiła nadal nieporozumienia i częste kłotnie.
Wiem że mogę zmieniać tylko siebie, ale nikt nie jest idealny a ja nie widzę perpektywy dalszej trwania jak poprostu brania wszystkiego na siebie.
Jak uważa że coś jest moją winą to niech tak będzie mimo że myślę inaczej (lepsze to niż prowadzenie bezsensownych rozmów i kłótni).
W ktorych on i tak z racji że jest bardziej i inligentny odemnie zaneguje kazdy mój argument i rozmowa potoczy sie tak że wkoncu nie będe wiedziała co powiedzieć, a jak odwołam sie do uczuc to też powie że to nie jego wina że mam błedne uczucia i się myle.
Właśnie jesteś dalej uwieszona, bo by ci nie przeszkadzało, że mąż jest w domu, byłabyś wolna wiedząc, że nie musisz spełniać jego oczekiwań. Rola męża, to być na równi z żoną, a Ty czujesz się gorsza, nie stawiasz granic, godzisz się na wszystko dla świętego spokoju, ale to nie tędy droga. Też tak robiłam, bo dodatkowo miałam depresję po porodzie i nie miałam siły na stawianie granic, a poczucie wartości miałam zerowe i wszystko brałam na głowę. Mogłaby pomóc terapia żebyś podbudowała poczucie wartości, bo go nie masz i nie kochasz siebie jeśli masz myśli, że twoje zdrowie jest nic nie warte. Masz dziecko, ono potrzebuje uśmiechniętej mamy, która będzie spokojna.
Uwieszenie emocjonalne na kims to raczej wręcz cos odwrotnego, chęc relacji z nim a nijej braku. Przynajmnien ja tak to rozuniem.
Stawianie granic? mąż na wszystko ma argument, a jak nie faktyczny to wymyślony, więc jakiekolwiek dyskusje z nim to prózna strata czasu. nie jest prawda ze go nie mam poczucia wartości, bo większosć dogryzek męża w ogole mnie nie rusza emocjonalnie wiem że nie ma racji, a nawet jak ma no to trudno czy mam na siłe udawać uśmiechnieta skoro moj charakter nie jest ekspresyjny.
Mąż czuje się lepszy odemnie, mąsrzejszy, wychodzi z pozycji nauczyciela i tego mądrzejszrgo. Coż taki juz jest.
A ze godze się na eszystko dla świetego spokoju? Nie widze innej drogi aby yo małzenstwo jeszcze jakoś trwalo.
Jak przestane się godzic na to co on chce to raczej już mogę się wyprowadzić.
Nie jesyem w stanie w zadn sposób wplynać na to aby mąż porzucił swoje oczekiwania wobec mnie.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Ruta »

happybean pisze: 05 kwie 2021, 15:27 Nie jestem emocjonalnie uwieszona na mężu. Kumulacja nieporozumień, w których on się na mnie denerwuje o glupoty, o to jaka jestem, że nie jestem taka jak by sobie wymarzył i jak by oczekiwał spowodowało że ciesze sie gdy go nie ma w domu, wolę gdy go nie ma, nie mam potrzeby bliskości z nim (przytulenia nie wspominając o intymności) co zresztą mi zarzucał tlumaczyłam mu że to wynika z tego że nasza relacja kuleje to on rzekł że wcale nie kuleje bo przecież się nie kłócimy tylko to moja oziembłość (więc nawet to że tak czuje nie mam racji). Wstyd się przyznać że czasem miewam myśli o tym jak by umarł to bym wkoncu miała spokój, czy też myśli że małżeństwo było błedem.
Nie zależy mi też bardzo na zdrowiu, miewam mysli ze w sumie mogła bym zachorowac nieuleczalnie i umrzeć że żadna to strata.
Po porodzie relacja się nie poprawiła nadal nieporozumienia i częste kłotnie.
Wiem że mogę zmieniać tylko siebie, ale nikt nie jest idealny a ja nie widzę perpektywy dalszej trwania jak poprostu brania wszystkiego na siebie.
Jak uważa że coś jest moją winą to niech tak będzie mimo że myślę inaczej (lepsze to niż prowadzenie bezsensownych rozmów i kłótni).
W ktorych on i tak z racji że jest bardziej i inligentny odemnie zaneguje kazdy mój argument i rozmowa potoczy sie tak że wkoncu nie będe wiedziała co powiedzieć, a jak odwołam sie do uczuc to też powie że to nie jego wina że mam błedne uczucia i się myle.
Happybean, przeczytałam z uwagą twój wątek. Gratuluję zdrowego udanego synka :)

Mam kilka luźnych uwag, które mi przeszły przez myśl, gdy czytałam. Rozumiem to tak, że w obecnej chwili nie bardzo widzisz inne wyjścia, i jedynym rozwiązaniem wydaje ci się zgadzanie na to, co jest i branie wszystkiego na siebie. Ale jak już wiele osób pisało - nie jest to dobry pomysł. Małżeństwo jest po to, byśmy czuli się kochani i szczęśliwi, nie po to by nas unieszczęśliwiać. Wiesz o tym? Ufasz Bogu, że tego właśnie dla nas chce? Dla ciebie i dla twojego męża także? I dla waszej rodziny jaką tworzycie?

Zacznę od paru informacji, które jak sądzę mogą ci się przydać. Zaczerpnięte są z tych wszystkich polecanych mądrych książek, ale też z wykładów i konferencji mądrych ludzi, głównie księży którym ufam, którzy mają wiedzę o rodzinie, o człowieku i którzy się tą wiedzą dzielą w przystępny sposób.

1. Jest coś takiego jak racjonalizacja. To taki mechanizm działania naszego umysłu, każdego z nas, który powoduje, że do naszych uczuć, stanów i emocji, których przyczyny nie potrafimy znaleźć, przypisujemy przyczyny prawdopodobne. To zaspokaja naszą potrzebę, by "wszystko się zgadzało", układało w ciągi logiczne. Zaraz podam przykłady. Z życia.

Jedną z rzeczy, które interpretujemy są reakcje własnego ciała. Potrzebujemy wiedzieć co oznaczają. Są osoby, które przyspieszone bicie serca interpretują jako niepokój. Bo często czują niepokój i wtedy rytm ich serca przyśpiesza. Ale w sytuacji, gdy serce przyspieszy z innego powodu, też będą odczuwać niepokój. I wtedy zacznie działać racjonalizacja - czyli poszukanie przyczyny, która uzasadni uczucie niepokoju. Ostatecznie, jeśli nic nie znajdą (to się dzieje szybko w naszym umyśle i poza naszym postrzeganiem, znacznie szybciej, niż piszę o tym, a ty czytasz), potraktują swój stan jako przeczucie, "jakby coś się miało stać". I to przeczucie uznają ze żródło niepokoju.
Wiem, że tak może działać racjonalizacja reakcji ciała, bo sama dokładnie tak z tym biciem serca miałam. Nawet gdy biło szybciej, bo się trochę przebiegłam. Tak bardzo nie lubiłam tego stanu "niepokoju", że nie lubiłam niczego, co przyśpieszało rytm mojego serca. Wpływało to nawet na wybór sportów: tylko spokojne pływanie, a raczej unoszenie się na wodzie, spokojne chodzenie na długie trasy, spokojna jazda rowerem. Nic co by wpłynęło na szybszy rytm serca. Nie piłam też przez wiele lat kawy - bo jej "nie lubiałam". Bieganie także odpadało. Uwolnienie z tej błędnej interpretacji sprawiło, że polubiłam mnóstwo sportów - i kawę :)

Są osoby, które przyspieszenie bicia serca interpretują jako pobudzenie seksualne. Bo często je odczuwają i wtedy rytm ich serca przyspiesza. Ale w sytuacji, gdy ich serce przyspieszy z innego powodu, też uznają, że właśnie doznały pobudzenia seksualnego. Wtedy zaczną szukać obiektu, który ich zdaniem taką sytuację uzasadni. Jeśli nie znajdą - zapewne pogrążą się we wspomnieniach, jeśli mają skłonność do uciekania w przeszłość, lub marzeniach o tym, co ma się zdarzyć, jełśi mają skłonność do planowania, myślenia na przyszłość. I też im się ich stan "zacznie zgadzać". To częsty mechanizm u seksoholików. Ten drugi przykład podaję, żebyś dostrzegła, że to jak interpretujemy swój stan zależy od naszych doświadczeń, od tego jak działa nasze myślenie - na przyszłość czy na przeszłość. I że to bardzo indywidualne. Czyli ta sama reakcja może u każdego znaleźć zupełnie inne wyjasnienia i jej osobisty, indywidualny mechanizm racjonalizacji oszuka ją w inny sposób.

Są osoby, które dobrze znają siebie - i one nie potrzebują takich racjonalizacji. Potrafią zwykle dość jasno wskazać, czemu ich serce przyspieszyło. I nie wiążą tego z jednym konkretnym stanem, którego doświadczały najczęściej, który się im jakby utrwalił. Ale takich osób jest niewiele. To osoby, które dorastały w bezpiecznym środowisku, bez presji i nacisków.

2. Jest coś takiego jak połóg. Termin, którym się posługujemy, ale którego już w zasadzie nie rozumiemy. I którego czas jest systematycznie skracany. Kiedyś uważano, że trwał pół roku, teraz chyba już tylko 6 tygodni. Ogólnie to czas w którym organizm kobiety się przestraja po ciąży. Ale nie w taki sposób, by wrócić do czasu funkcjonowania sprzed ciąży. Ale by dostosować funkcjonowanie do opieki nad dzieckiem. Ale to także często czas, w którym kobieta nie ma ochoty na współżycie seksualne. I jest to zupełnie naturalne. Wynika z funkcjonowania ciała. To bardzo ważne by małżonkowie o tym wiedzieli.

Jeśli kobieta oczekuje powrotu "do siebie" odczuwa wtedy dużą frustrację. To także jest możliwe. Wystarczy nie karmić piersią, nie spędzać dużo czasu z dzieckiem, wcześnie wrócić do pracy. Nie działają wtedy wszystkie te mechanizmy stymulujące wytwarzanie hormonów i kobieta na poziomie ciała funkcjonuje czasem, nawet krótko po porodzie, jakby nie miała dziecka. NIe jest to wcale dla kobiety zdrowe, choć obecnie częste.
Jeśli spędzamy dużo czasu z dzieckiem, karmimy piersią - funkcjonujemy odmiennie. Potwierdza to szereg badań, w których badano funkcjonowanie hormonalne. I dotyczy to nie tylko kobiet - także mężczyźni, którzy dużo czasu spędzają z maluchem, noszą, przewijają, tulą - doświadczają zmian na poziomie ciała. Między innymi spada im poziom testosteronu. Dziennikarze podsumowując te wyniki badań pisali głupio, że mężczyźni od zajmowania dziecmi stają się "mniej męscy". To nieprawda, po prostu ich ciała tak jak ciała kobiet dostosowują się do sytuacji i aktualnych potrzeb. Wtedy popęd mężczyzny seskualny także spada - bo on także jest skoncentrowany na dziecku.

Napisałam o tych mechanizmach, bo piszesz miesiąc po porodzie, że nie masz ochoty na intymność z mężem. Ale od razu dokładasz do tego wyjasnienie - bo wasza relacja kuleje. Zdaniem męża nie kuleje na tyle, by nie miało być intymności. I interpretuje tą sytuację jej braku jako twoją oziębłość. Zupełnie naturalne zjawisko i naturalne reakcje powodują konflikt i różne interpretacje, które mogą go nasilać. Nie zostawijcie tego tak. To bardzo rozbija relację. Spróbujcie porozmawiac o intymności w okresie po urodzeniu pierwszego dziecka z kimś w poradni małżeńskiej - działają przy wielu parafiach, świadczą tam często posługę doświadczeni małzonkowie, dobrze uformowani, z wiedzą.

Co można jeszcze zrobić? Po pierwsze samej zaakceptować brak ochoty na intymność. Po drugie poczytać jak najwięcej o tym, jak tą intymność w relacji odbudowywać. Ale ostrożnie z lekturami: są książki, w których się pisze o tym co mężczyzna ma robić, by żonie wróciła chęć na intymną relację - to bzdury. To proces, mężczyzna ma w nim swoją rolę, ale wcale nie wiodącą. Jesli żona po takich lekturach stanie wobec męża z listą żądań w ręku - to chłopak raczej ucieknie i się wycofa, bo wszystko co ma być radością, przyjemnością i spotkaniem z żoną w bliskości i czułości, zacznie mu się kojarzyć z jakąś ciężką harówką. To nie jest dobry pomysł.

Po drugie - warto popatrzeć na swoje skłonności, kierunki racjonalizacji. U kobiet w wielu sytuacjach działa to w stronę obwiniania męża. Oraz myślenia o sobie jako o cierpiętnicy. Nie obraź się, proszę. To częste, wynosimy to z kultury i z domów rodzinnych. Muszę brać wszystko na siebie dla dobra małżeństwa. Chciałabym umrzeć, ciężko zachorować. Mąż nie boi się o mnie, tylko, że jak umrę, to zostanie sam z dzieckiem. Czyli jestem mu potrzebna tylko do opieki nad dzieckiem. Jest też pakiet myśli wrogi mężczyznom - też nie ponosimy winy za niego. On przejawia się myślami w stylu: Jakby umarł, moje życie byłoby spokojniejsze, albo: Po co ja wychodziłam za mąż, teraz się muszę z nim męczyć. To nie tylko twoje myśli - to automatyczne myśli wielu kobiet.

Warto te myśli w sobie oglądać. One są w większości absurdalne. Dostrzeżenie tego pomaga je zwalczać. Warto też patrzeć w jakich sytuacjach się pojawiają. Mi na przykład w pierwszych miesiącach po zawarciu małżeństwa takie myśli włączały się po rozmowach z moją mamą. Szybko się zorientowałam, że gdy z nią rozmawiam, nagle jakbym miała innego męża. Jakby karlał koślawiał i robił się zły i niedobry. Naprawdę. Skończyłam wtedy omawianie mojego małżeństwa i męża z mamą. Mówiłam, że u nas wszystko dobrze i zmieniałam temat. Bo te pakiety mysli i przekonań o mężczyznach, małżeństwie i intymności, bierzemy często właśnie nieświadomie od naszych mam. Które wzięły je od swoich mam.

Warto więc też przyjrzeć się co przez całe życie słyszałaś od mamy o mężczyznach, ojcu, małżeństwie, roli kobiety, intymności, rodzeniu dzieci, karmieniu, macierzyństwie. Mamy skłonność przyjmowac to wszystko za prawdę. Czasem to nie są świadome informacje, przekazywane słowem. To czasem postawa mamy wobec zdjęć roznegliżowanych kobiet, jej sposób dbania o siebie lub zaniedbywania się. Jej relacja z mężem: czy go przytulała, czy odrzucała. I oczywiście postawy ojca wobec kobiet. Nie tylko żony, ale i córek, sąsiadek, klientek.


Dopiero jak uda się zdjąć te wszystkie filtry z domu rodzinnego, można spojrzeć łaskawiej i bardziej wyrozumiale na męża i dostrzec jego, jego intencje, takie jakie są, a nie jakie myślimy że są. Pamiętając o tym, że on też ma swoje filtry, które dostał w domu rodzinnym. Nie trzeba wcale patologii, by wynieść z domu fałszywe prekonania, fałszywe oczekiwania wobec siebie, życia, rodziny, małżeństwa. Wystarczy być rozpieszczanym jedynakiem, by na przykład nie umieć empatycznie zakomunikować żonie, że się podoba, że bardzo na niej zależy, że się ją kocha, że chce się jej dobra - i formułować to wszystko w formie żądań i w sposób który rani.

Wiesz, myślę, że nie ma nic złego w tym, że mąż chce mieć zadbaną żonę. Ani nic złego w tym, że chce się ją zachęcić do tego, by o siebie zadbała, by poczuła się lepiej ze sobą i swoją kobiecością. Jest też coś miłego w tym, że idzie za tym gotowość do przeznaczenia na takie sprawy części budżetu domowego. Gorzej, gdy mąż mówi, zobacz, żona kolegi zawsze ma ładną fryzurę, a ty zawsze jak kocmołuch - bez uwzględnienia wydatków na fryzjera.

Wiesz, ja cię dobrze rozumiem. I rozumiem jaką trudnością jest przełamanie się. Moja kobiecość jest z tych zranionych jeszcze w dzieciństwie. Na wiele różnych sposobów. I sama nie bardzo potrafię odnaleźć się w strojeniu, malowaniu, wyszukiwaniu ładnych ubrań. Raczej żyję w ascezie. Nie maluję się, nie maluję paznokci, nie noszę sukienek, ani kobiecych ubrań. Jednak dostaję takie niewielkie impulsy i zachęty, by jednak tym się zająć. Wiele kobiet mówi, że zaczynają odczuwać takie potrzeby, gdy zbliżają się do Maryi. Na pewno zaczynam dostrzegać, że całość tego zagadnienia nie jest wcale rozpięta na dwóch biegunach, albo zaniedbana, czy powiedzmy ascetyczna kobieta - albo zseksualizowany, podporządkowany męskiemu pożądniu wamp. Wiele z nas tego właśnie się w tym wszytskim boi i tego dla siebie nie chce. Stania się takim obiektem. Zwracania na siebie uwagi, jak piszesz. Jest mnóstwo innych form ładnej pięknej kobiecości, nie tylko wulgarność - i warto poszukać takiego wyrazu kobiecości, który będzie wyrażał ciebie. Sama jeszcze dla siebie takiego wyrazu szukam. I też walczę wewnętrznie z tym, czy nie zacząć się malować. W kosmetyczce mam tylko puder. Mam go już trzy lata... Przy mężu, dla niego, czasem się malowałam, czesałam, ubierałam ładnie, nawet paznokcie ładnie malowałam, choć było to dla mnie trudne, ale lubiłam, że mąż to doceniał. Ale tak całościowo nigdy nie znalazłam swojego wyrazu kobiecości i zawsze się w tym wszystkim czułam niepewnie. Nie u siebie. Teraz gdy męża ze mną nie ma, zaniedbałam tą sferę kobiecości zupełnie. Ale myślę, by jednak do tego wrócić, dla siebie. No i dla męża też, niech widzi, że ma ładną żonę, a nie zaniedbaną. Dla mężczyzn to ważne.

Nie ma co się śpieszyć, wywierać presję na samą siebie, ale warto poszukać, eksperymentować - dla siebie. Macierzyństwo, karmienie piersią temu bardzo sprzyja. To kwintesencja kobiecości. Odpuść też jak dasz radę trochę meżowi, nawet jak on ci nie odpuszcza ;) Powiedz, że chętnie się zajmiesz sobą, gdy trochę okrzepniesz w macierzyństwie. Zamiast krzyczeć, podziekuj dla odmiany, że chce cię wesprzeć w twojej kobiecości i że to doceniasz. Zobacz, czy taka zmiana twojej reakcji na te mężowskie gadanie coś zmieni. Skocz do tego fryzjera, mąż niech zostanie z dzieckiem, a co tam. Czy do kosmetyczki na jakiś masaż dłoni :) Potraktuj to jako relaks, czas dla siebie. I czas sam na sam dla męża z synkiem - im więcej będą go mieli, tym lepszą więź nawiążą. I tym tobie będzie łatwiej wyjść choćby na specer, pobyć samej. A mężowi spadnie trochę poziom testosteronu i mniej adrenaliny będzie wytwarzac, to też pomaga. Sam Bóg nas w takie mechanizmy wyposażył w swojej niezmierzonej mądrości :) Daj im szansę.

No i modlitwa - poproś Maryję by cię prowadziła. Ona pomaga każdemu kto się do Niej zwraca. W samym Sycharze jest mnóstwo takich świadectw. Ja sama jestem żywym świadectwem, jak z rozbitej, porzuconej załamanej żony, i poranionej wewnętrznie osoby, może dzięki pomocy Maryi powstać całkiem radosna dziewczyna. A ja się pomodlę w intencji Twojej rodziny - do Świętej Rodziny.
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

"Małżeństwo jest po to, byśmy czuli się kochani i szczęśliwi, nie po to by nas unieszczęśliwiać. Wiesz o tym? Ufasz Bogu, że tego właśnie dla nas chce? "

Tak wiem, zawsze chciałam takiego małżeństwa. Dlatego też na poczatku bardzo przezywalam wszystkie jego raniace slowa, wszystkie kłotnie, za wszelką cenę chcialam żeby było dobrze. A porzucilam już próżne nadzieje, nauczylam się żyć sama, przestałam oczekiwać dobrej relacji. Sukcesem jest dzień w ktorej maż sie mnie o nic nie czepia.
Co do pologu dzis mija 6 tygodni, a okres wrocił mi już 4 tyg temu bo mało karmilam piersią.
Brak chęci współzycia jest bardziej psychologiczne, współżycie z męzem nigdy nie było takie jak oczekiwałam, nigdy nie czułam ze on chce być dla mnie w nim, a raczej że ja mam być dla niego i spełniać jego oczekiwania, co sprawilonże stało się dla mnie przykrym obowiazkiem i już w ciąży było go mało, teraz też trzeba zacząć stosowania NPR gdyż kolejna ciąża po Cc jest niewskazana zatem jeszcze pare msc go nie będzie, co powoduje że mnie to cieszy. Bo wcale za nim nie tęsknie.
Urlop macierzynski mam rok, jestem cały dzień i noc z dzieckiem i głownie ja się nim zajmuje.
U męza poped nie spadł, mimo że tez zajmował sie dziekckiem, choć w mniejszym stopniu niż ja.
No i co do pojscia do jakiejs poradni, psychologa maż nigdzie nie pojdzie bo on nie potrzebuje z wszystkim sobie poradzi, wszystko wie a jak jest priblem to wina jest moja z reguły.
Te mysli o tym ze maz boi się ze gdybym umarła został by sam z dzieckiem nie są absurdalne bo on sam powiedział ze tak jest.
Jasnym jest że wzorce zachowań wynosimy z domu rodiznnego tylko czemu ma slużyć grzebanie w przeszłości? Mam obwinjac rodzicow ze przekazali mi złe wzorce?

"Wiesz, ja cię dobrze rozumiem. I rozumiem jaką trudnością jest przełamanie się. Moja kobiecość jest z tych zranionych jeszcze w dzieciństwie. Na wiele różnych sposobów. I sama nie bardzo potrafię odnaleźć się w strojeniu, malowaniu, wyszukiwaniu ładnych ubrań. Raczej żyję w ascezie. Nie maluję się, nie maluję paznokci, nie noszę sukienek, ani kobiecych ubrań. Jednak dostaję takie niewielkie impulsy i zachęty, by jednak tym się zająć. Wiele kobiet mówi, że zaczynają odczuwać takie potrzeby, gdy zbliżają się do Maryi. Na pewno zaczynam dostrzegać, że całość tego zagadnienia nie jest wcale rozpięta na dwóch biegunach, albo zaniedbana, czy powiedzmy ascetyczna kobieta - albo zseksualizowany, podporządkowany męskiemu pożądniu wamp. Wiele z nas tego właśnie się w tym wszytskim boi i tego dla siebie nie chce. Stania się takim obiektem. Zwracania na siebie uwagi, jak piszesz. Jest mnóstwo innych form ładnej pięknej kobiecości, nie tylko wulgarność - i warto poszukać takiego wyrazu kobiecości, który będzie wyrażał ciebie. Sama jeszcze dla siebie takiego wyrazu szukam. I też walczę wewnętrznie z tym, czy nie zacząć się malować. W kosmetyczce mam tylko puder. Mam go już trzy lata... Przy mężu, dla niego, czasem się malowałam, czesałam, ubierałam ładnie, nawet paznokcie ładnie malowałam, choć było to dla mnie trudne, ale lubiłam, że mąż to doceniał. Ale tak całościowo nigdy nie znalazłam swojego wyrazu kobiecości i zawsze się w tym wszystkim czułam niepewnie. Nie u siebie. Teraz gdy męża ze mną nie ma, zaniedbałam tą sferę kobiecości zupełnie. Ale myślę, by jednak do tego wrócić, dla siebie. No i dla męża też, niech widzi, że ma ładną żonę, a nie zaniedbaną. Dla mężczyzn to ważne."

Tu mam dokładnie tak samo jak Ty. To się raczej nie zmieni. Są kobiety ktore uwielbiaja się stroić malowac a sa takie ktore tego nie lubia, a jak sie malowalam delikatnie to męzowi nie wystarczalo, on ma raczej oczekiwania żeby mieć zonę taką 10 na 10 jak z teledysku. Mnie na żonę wziął taka jaka jestem teraz nie lubilam makijażu i w okresie narzeczenstwa nie malowalam się, ale on wie że jak się umaluje no to wyglądam tak jak by chciał. A są kobiety ktore nue mają urody zatem nawet makijaż im nie pomoże. On wział mnie za żonę bo mam potencjał. O to mam do niego żal ze myślał ze mnie przekona do malowania do strojenia a mi mówił że to dobrze że się nie maluje. Choć teraz po ciązy jednak zostalo mi pare kilogramów więc co listy oczekiwań dołaczyło to abym schudła. Wiec tu też nie chodzi o to abym znalazła siebie w tej kobiecości, tylko mam podobać się jemu.
Poprostu chyba nie powinnam wychodzić za maż. A obecnie nie widzę za bardzo rozwiazania z tego wszystkiego.
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Caliope »

happybean pisze: 07 kwie 2021, 10:59
Caliope pisze: 07 kwie 2021, 1:25
happybean pisze: 05 kwie 2021, 15:27 Nie jestem emocjonalnie uwieszona na mężu. Kumulacja nieporozumień, w których on się na mnie denerwuje o glupoty, o to jaka jestem, że nie jestem taka jak by sobie wymarzył i jak by oczekiwał spowodowało że ciesze sie gdy go nie ma w domu, wolę gdy go nie ma, nie mam potrzeby bliskości z nim (przytulenia nie wspominając o intymności) co zresztą mi zarzucał tlumaczyłam mu że to wynika z tego że nasza relacja kuleje to on rzekł że wcale nie kuleje bo przecież się nie kłócimy tylko to moja oziembłość (więc nawet to że tak czuje nie mam racji). Wstyd się przyznać że czasem miewam myśli o tym jak by umarł to bym wkoncu miała spokój, czy też myśli że małżeństwo było błedem.
Nie zależy mi też bardzo na zdrowiu, miewam mysli ze w sumie mogła bym zachorowac nieuleczalnie i umrzeć że żadna to strata.
Po porodzie relacja się nie poprawiła nadal nieporozumienia i częste kłotnie.
Wiem że mogę zmieniać tylko siebie, ale nikt nie jest idealny a ja nie widzę perpektywy dalszej trwania jak poprostu brania wszystkiego na siebie.
Jak uważa że coś jest moją winą to niech tak będzie mimo że myślę inaczej (lepsze to niż prowadzenie bezsensownych rozmów i kłótni).
W ktorych on i tak z racji że jest bardziej i inligentny odemnie zaneguje kazdy mój argument i rozmowa potoczy sie tak że wkoncu nie będe wiedziała co powiedzieć, a jak odwołam sie do uczuc to też powie że to nie jego wina że mam błedne uczucia i się myle.
Właśnie jesteś dalej uwieszona, bo by ci nie przeszkadzało, że mąż jest w domu, byłabyś wolna wiedząc, że nie musisz spełniać jego oczekiwań. Rola męża, to być na równi z żoną, a Ty czujesz się gorsza, nie stawiasz granic, godzisz się na wszystko dla świętego spokoju, ale to nie tędy droga. Też tak robiłam, bo dodatkowo miałam depresję po porodzie i nie miałam siły na stawianie granic, a poczucie wartości miałam zerowe i wszystko brałam na głowę. Mogłaby pomóc terapia żebyś podbudowała poczucie wartości, bo go nie masz i nie kochasz siebie jeśli masz myśli, że twoje zdrowie jest nic nie warte. Masz dziecko, ono potrzebuje uśmiechniętej mamy, która będzie spokojna.
Uwieszenie emocjonalne na kims to raczej wręcz cos odwrotnego, chęc relacji z nim a nijej braku. Przynajmnien ja tak to rozuniem.
Stawianie granic? mąż na wszystko ma argument, a jak nie faktyczny to wymyślony, więc jakiekolwiek dyskusje z nim to prózna strata czasu. nie jest prawda ze go nie mam poczucia wartości, bo większosć dogryzek męża w ogole mnie nie rusza emocjonalnie wiem że nie ma racji, a nawet jak ma no to trudno czy mam na siłe udawać uśmiechnieta skoro moj charakter nie jest ekspresyjny.
Mąż czuje się lepszy odemnie, mąsrzejszy, wychodzi z pozycji nauczyciela i tego mądrzejszrgo. Coż taki juz jest.
A ze godze się na eszystko dla świetego spokoju? Nie widze innej drogi aby yo małzenstwo jeszcze jakoś trwalo.
Jak przestane się godzic na to co on chce to raczej już mogę się wyprowadzić.
Nie jesyem w stanie w zadn sposób wplynać na to aby mąż porzucił swoje oczekiwania wobec mnie.
No właśnie tak nie jest, że uwieszenie to chęć bycia z tym drugim. To strach przed odrzuceniem, godzenia się na wszystko, pozwalanie na przekraczanie granic. Uważanie ze małżonek jest lepszy i mądrzejszy nie jest objawem poczucia swojej wartości, a gorszości. Urodzilaś dziecko i masz prawo teraz wygladac jak ci się podoba, a nie jak mąż chce, nie musisz spełniać jego oczekiwań, nie sądzę by on spełniał twoje na 100%.Też nie widziałam innej drogi, a jednak zajęcie sobą pozwoliło mi dojść do tego co mam teraz i nic się nie stało jak nie godzę się na wszystko, tylko mam swoje zdanie, wyglądam jak chcę. Pomyśl o sobie samej jak się z tym czujesz, czego chcesz.
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Nie mam strachu przed odrzuceniem.
Godzę się bo nie chcę żyć w patchworkowej rodiznie, gdzie on sobie znajdzie kogoś innego, bo mamy dziecko, ponadto jest przysięga.
Tak mam wszelkie prawa do wszystkiego tylko że biorąc ślub chyba większości tych praw się pozbywamy. Nienchodzi wtedy o ja a o my.
happybean
Posty: 74
Rejestracja: 22 paź 2020, 19:58
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: happybean »

Ponadto chyba syrazem miłości jest, gdy matka wbrew uczuciu zdenerwowania karmi dziecko, mąż wbrew swojej niechęci naprawia kran, syn wbrew chęci na słodycze nie rusza ich bez zgody rodziców, miłość jest raczej sprawą decyzji woli. Zatem jeśli mąż chce mieć zadbaną żonę to czy wyrazem miłości nie jest taką być dla niego?
Na tej samej zasadzie co żona gotuje obiad bo kocha mimo że jej się nienchce i wolała by coś innego porobić
Lawendowa
Posty: 7663
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Lawendowa »

happybean pisze: 07 kwie 2021, 11:57 No i co do pojscia do jakiejs poradni, psychologa maż nigdzie nie pojdzie bo on nie potrzebuje z wszystkim sobie poradzi, wszystko wie a jak jest priblem to wina jest moja z reguły.
Wiesz, my tutaj mówimy i piszemy, że warto zaczynać od siebie.
Czy Ty po taka pomoc dla siebie w realu wyszłaś ? Byłaś w Ognisku, u psychologa albo w poradni?
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Kryzys

Post autor: Caliope »

Happybean, to jednak nie tak ma wyglądać małżeństwo, to nie jest jakiś kierat, to ma być życie w wolności. Nie jest prawdą, że mąż wbrew sobie ma naprawić kran, on nic nie musi, żona nie musi ugotować obiadu i nakarmić dziecka, oni wszyscy mogą, nie, że powinni czy muszą. Wyrazem dojrzałej miłości jest akceptacja drugiej strony taką jaką jest, nie zmienianie jej pod siebie, to nie jest miłość, a właśnie strach przed odrzuceniem drugiej strony .
A czemu twój mąż ma szukać kogoś innego?
ODPOWIEDZ