Dramat

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Nowiutka

Dramat

Post autor: Nowiutka » 22 lut 2021, 0:44

Witajcie. Znam to forum od łat, raz próbowałam konto utworzyć ale nie byłam sumienna w pisaniu. Dziś przychodzę bo szukam wsparcia, wyrwania z samotności. Mocny skrót: toksyczny związek tysiące rozstań i powrotów. Wiele toksyn i niedojrzałości z obu stron. Nigdy nie chciał terapii par a ja chciałam z nim być ale miałam wrażenie że mówimy różnymi językami i sami nigdy się nie dogadamy. Seks przedślubny (pierwszy partner), wcześniej ja 3 nieudane związki (1rzucona, 2rzuciłam, no i 3się nie liczy bo drapaka dal po 2 miesiącach bo do łóżka nie chciałam). On wcześniej jedną miał. Komunikacji 0. Oparta relacja w sumie na naszych ranach (w tym kłamstwie że nie jest prawiczkiem bo się wstydził mimo że wiedział że raczej myślałam by czekać). Po ludzku z biegiem czasu było to bagno (idealne odzwierciedlenie agresji slownej z obu stron). Po ostatecznym rozstaniu stwierdził że nie będzie prosił o wybaczenie bo to co zrobił jest niewybaczalne (akcje na granicy przemocy). Liczył na szansę, dostał ją, ślub po naukach dialogowych. Przed ślubem jednak bałam się i chciałam nauczyć się podstaw, iść na terapię par by mieć pewność że jazdy nie wrócą. Nie chciał. Albo ślub albo rozstanie. No to ślub bo chciałam z nim być. A potem wiadomo było gorzej. Wywalilam go z domu bo i ja i dziecko przy którym się kłóciliśmy to przeżywało (zaszłam zaraz po ślubie). Syn miał 13 miesięcy. Po 10 miesiącach indywidualnej terapii (wniosłam o rozwód w tym czasie) gdy emocje nieco opadły zaczęłam dostrzegać swój wkład. Zmieniłam na separację. Prawie dwa lata od wyprowadzki, rok od cywilnej separacji, przed ślubem 4lata chaosu, po ślubie też już 4 lata stuknelo... Zaczął się etap gdzie dłużej nie jesteśmy niż jesteśmy razem. Myślałam że się odwiesilam on miał do mnie żal ze po co wracać jak jestem szczęśliwa (ale to chyba chodzi p to by być samemu szczęśliwym?), parę miesięcy temu wydawało się że coś ruszyło (miłe słowa zakończone łóżkiem) po czym oddalił się bo znowu go zranilam. Nie byłam też gotowa (wahałam się czy go w ogóle znałam, czy mam czas na relację, czy było ważnie zawarte, czy to nie za wcześnie, czy wszystko przepracowałam). On obecnie ma już inną (tylko raz od seksu tak szczerze pogadaliśmy sam na sam, widziałam że głupio zrobił bo mnie nienawidzi, wciąż ma do mnie żal o pozew (o winie, opisując te krzywe akcje-balam się go jakiś czas więc jego agresja była wytluszczona) zieje nienawiścią i żalem i zamiast nad tym pracować poszedł w jakąś relację bo nie umie się z tego podnieść). Nie neguję i nie lekceważe jego ran (co mi zarzuca), ale też do myślenia mi dało że ciągle mi wyrzuca co on przeżył tym pozwem i starał się nie zabić (ja miałam myśli samobójcze w połączeniu zamknięcia z dzieckiem w domu, babyblues i jego akcjami). Po ludzku to chore dwie psycholozki mi raczej wskazywały przepracoeamie i pójście dalej bo na pewno sobie kogoś znajdę. Ostatnio konsultowałam sprawę z księdzem bo wybilo mi już korek brakiem duchowości w terapii. Zasugerował rozważenie nieważności mimo skąpych informacji. Widzialam parokrotnie w różnych momentach świadectwo Magdaleny (o nowennie pompejańskiej), i doszlam so jej momentu. Widzę chorego poranionego niedojrzałego i słabego człowieka, boli, ale ja go nadal chcę. No i patchwork, stwierdzenie nieważności trochę sieje we mnie dysonans poznawczy. Ale przede wszystkim to ja mam dużo winy więc może też dlatego że jeszcze pracuje nad sobą chciałam się tego trzymać.

Jestem w pudełku, mąż mówi że ze związku zrobiłam swoj folwark, nawet terapeuta stwierdziła że myślę zero-jedynkowo i tylko "po mojemu". Mam niewyparzoną buzię i myślę na głos, reaguje nie rozważając tysiąca wersji jak inni to odbiorą. Podejrzewam że raz tym teściową zranilam. A ja sięgam po tysiące książek (w tym cenniejsza niż perły) i jak widać nic nie rusza. On oskarża mnie o borderline i narcyzm a ja tylko walę prosto z mostu (również jak jestem zraniona) i zaczęłam stawiać granice (ale informacja do niego+granica to dla niego myślenie tylko o sobie bo zawsze pojawia się to moje ja). Z jednej strony widzę jego niedojrzałość, brak chęci w tym zrozumienia, pracy, komunikacji, z drugiej ciągle widzę że gdzieś mają rację a ja nie wiem gdzie, ślepa jestem i nie wiem czy się w ogóle do związku nadaję. Moja mnie wyciągała ze stanów depresyjnych, stwierdziła że nie da rady mnie ocenić pod kątem jakiś zaburzeń a w ogóle od szufladkowania w psychologii się zaczyna odchodzić.

Mam zrywy do relacji z Bogiem, średnio praktykuje (nie zawsze w niedzielę trafię do kościoła) ale sa rekolekcje/konferencje na yt, poważnie podeszłam do ślubu czy bierzmowania (podeszłam do niego jak miałam być chrzestną ale nie dla papierka ale bo skoro czuję się gotowa do przekazywania wiary to jest ten czas). I modlitwy raczej jak trwoga. Wiem że trochę to na związek z moimi relacjami (też lepiej było jak miałam zryw) ale nadal do końca nie pojęłam jak tworzyć relację z Bogiem. Nie chcę modlić się życzeniowo co wychodzi gdy jest dramat. Nie umiem też przyjąć Jego woli w razie jakby mąż nie wrócił.

Sama jakbym nie wiedziała czego chce. Nie umiem być uważna to dla mnie jakby nieosiągalne. Widzę wiele rzeczy dopiero po pewnym czasie (nie tylko jak jest za późno ale teraz już jest).
Jestem też sama. Czasem napiszę do przyjaciółki za granicą ale to już sporadyczny kontakt. Nie mam przyjaciół, znajomych żeby mieć coś do robienia poza pracą i domem. Też czuje się samotna. Mieliśmy oglądać"nasz film" i nie dotarliśmy na tą randkę...
Miałam kiedyś znajomych ale jedna ekipa kolegów posypała się bo on uważał że to zli ludzie, z drugą ekipą ja sama urwałam kontakt (ile można o imprezach i zdradach).

Nie umiem spać i płaczę. Parę dni temu poszłam do księdza podpytać czy to w ogóle jest ważnie zawarte. Dostałam kopa zanim się pogodziłam z tą wersją. Bo ja jednak go kocham. Działanie na dwa fronty w niespójności dało swój owoc.

Jak się ponownie odwiesić? Byłam szczęśliwa te parę miesięcy wstecz to czemu po ułudzie powrotu tak się rozsypalam że na syna nie umiem się otworzyć (mur emocjonslny, skarpeta w dziurze serca by tej dziury nie zauważył)

Al la
Posty: 2654
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Dramat

Post autor: Al la » 22 lut 2021, 13:17

Witaj Nowiutka, na naszym forum.
Czytając Twój post, widzę w nim nieuporządkowanie, które też odnosi się do Twojego życia.
Doszłaś do punktu, w którym zaczęło się ulewać i uwierać jak kamyk w bucie.
Ostatnio konsultowałam sprawę z księdzem bo wybilo mi już korek brakiem duchowości w terapii.
Dobre porównanie, człowiek to jedność psychiki, ciała i ducha, jak jedna z tych sfer nie jest zaopiekowana, to prędzej czy później jakiś brak się odezwie.
Rozumiem, że jesteś w terapii?
Nie chcę modlić się życzeniowo co wychodzi gdy jest dramat.
A kiedy masz się modlić? Właśnie wtedy, gdy czujesz ból życia.
Jak było dobrze, byłaś letnia w wierze, będąc na dnie dobrze jest zacząć układać głębszą relację z Bogiem.

Pozdrawiam i życzę, abyś uzyskała wsparcie od naszych forumowiczów.

Pamiętaj ponadto, że internet nie jest anonimowy, zwróć uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów.
Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 22 lut 2021, 13:31

Al la pisze:
22 lut 2021, 13:17
Witaj Nowiutka, na naszym forum.
Czytając Twój post, widzę w nim nieuporządkowanie, które też odnosi się do Twojego życia.
Doszłaś do punktu, w którym zaczęło się ulewać i uwierać jak kamyk w bucie.
Ostatnio konsultowałam sprawę z księdzem bo wybilo mi już korek brakiem duchowości w terapii.
Dobre porównanie, człowiek to jedność psychiki, ciała i ducha, jak jedna z tych sfer nie jest zaopiekowana, to prędzej czy później jakiś brak się odezwie.
Rozumiem, że jesteś w terapii?
Nie chcę modlić się życzeniowo co wychodzi gdy jest dramat.
A kiedy masz się modlić? Właśnie wtedy, gdy czujesz ból życia.
Jak było dobrze, byłaś letnia w wierze, będąc na dnie dobrze jest zacząć układać głębszą relację z Bogiem.

Pozdrawiam i życzę, abyś uzyskała wsparcie od naszych forumowiczów.

Pamiętaj ponadto, że internet nie jest anonimowy, zwróć uwagę na niepodawanie charakterystycznych szczegółów.
Nie wiem czy obecnie można nazwać to terapią. Spotkanie raz na jakiś czas by poukładać myśli, znaleźć siebie, zorientować na zmianę na lepsze, pogodzić się z tym co jest. Na początku były to spotkania pod kątem wyjścia z depresji (chociaż jej nie zdiagnozowano, podejrzewał mnie mąż a potem sama o poporodową, potem zauważyłam, że chodzi raczej o jego obecność w domu i kłótnie bo jak był poza domem przez tydzień to zaczynałam cieszyć się z macierzyństwa).
Dziś oglądalam nagranie o przysiędze i dociera do mnie, że mąż ma pełną rację. Ma swoje grzeszki i zagrania ale... nie umiałam kochać ani być wierna (lojalna wobec np. tekstów innych ludzi, stawać po jego stronie - nawet w wychowaniu dziecka), nie wiem jak z uczciwością bo mam też tendencje do przelewania (mówienia wszystkiego, mąż stwierdził kiedyś że zalewałam go problemami). Rozwinę to później teraz mam mało czasu.

Boli mnie konsekwencja moich czynów, bo nie czułam się gotowa na powrót on też, tylko on znalazł sobie inną a ja jakby odrębnie chciałam dalej pracować i naprawiać to. Ale brakuje jego chęci. Po ludzku już za późno chociaż łudzę się, bo nienawiść wypływała z niego - bywał bardziej obojętny.
A może to ja nie umiem po prostu się rozstawać (potrafiłam latami biegać za byłym). Tylko dziecka szkoda a i tu masę błędów popelniam. Chcę dobrze ale boję się, że znów nie wyszło. Boję się, że chcąc ukrucić dziecka nadzieję wpadlam w konflikt lojalności i nie wiem jak naprawic to. Jestem ciąle słoniem w skłądzie porcelany.

Modlić ja wiem, ale powinnam tworzyć relację a nie zrywać się tylko w tedy kiedy czegoś chce (powrotu, naprawy, uzdrowienia)

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Dramat

Post autor: Caliope » 22 lut 2021, 13:53

Witaj, bardzo chaotyczny post, jak u was w rodzinach pierwotnych? widzę u was bardzo dużo dysfunkcji, strachu przed odrzuceniem, mówienie "bo mi się należy" ,ja tu rządzę i kontroluję.

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 22 lut 2021, 15:15

Caliope pisze:
22 lut 2021, 13:53
Witaj, bardzo chaotyczny post, jak u was w rodzinach pierwotnych? widzę u was bardzo dużo dysfunkcji, strachu przed odrzuceniem, mówienie "bo mi się należy" ,ja tu rządzę i kontroluję.
Jakby to napisać w miarę ogolnie. Ten post padłby z ust mojego męża - a ja rozkminiam z terapeutką jedyną słuszną moją drogę (nadal nie do końca widzę ten błąd, widzę w jakiejś sytuacji różne ścieżki alternatywne by się wydawało, a ona mówi, ale to nadal moje ścieżki. Boję się czy w ogóle jestem w stanie to zmienić jeśli ja tego kompletnie nie widzę).

U mnie pokoleniowo dramat. W sumie nigdy nie interesowałam się losami rodziny raczej brat miał zapędy do drzewa genealogicznego. Samotna matka, jej dziecko co miało jej pomagać (musiała szkole rzucić), jakiś facet i przyszywany brat. Z tej rodziny wyszła moja babcia, która miała męża "romantycznego" (ponoć uciekł dla niej z domu, czasy aranżacji małżeństw). A z tego wyszła moja mama - mam pewne podejrzenia jej historii ale to już intymne sprawy, na pewno mocno poraniona, narcystyczna, kontrolująca, sfrustrowana - kura domowa wbrew sobie (jak byłam nastolatką nienawidziłam ją za to raczej szłam w ojca - mimo że raczej był tym małomównym i mało obecnym). WIele widzę w terapii i wychowaniu (np. uczę się stawiać granice dziadkom-moim rodzicom, którzy sami przyznali że wstyd, zawstydzanie jest najlepszą metodą wychowawczą). Mama jest czepliwa. Mąż uważa że jestem 1 do 1 ona.
U niego nie wiem czy lepiej. Za wiele nie napiszę przez wzgląd na niego (nie zyczyl by sobie) ale jak się poznaliśmy ojca już nie miał a on go nadal nienawidził (i nie uważa że o zmarlych źle sie nie mówi). Zwracałam mu na to uwagę, był taki wycofany do ludzi bo uważa że mają predyspozycje do zła co odczytywałam że uważa że ludzie są źli (ja zaś do naiwności w ludzi wierzę). Niby feminista, który potem chciał kury domowej, a że nie umiem gotować tak jak on lubi były przyrównania do jego matki.

Ogólnie wiem że te naleciałości rozwaliły wszystko. Mimo, że naprawdę chciałam go kochać - nie umiałam. Walczę o to by być lepszą dla siebie bo niektóre rzeczy słyszałam już w pierwszym związku. Ale nadal chciałam naprawiać tworzyć na nowo z nim, chociaż zwątpiłam w to też i pewnie przez to jest pozamiatane. Bo sama nie wiedziałam czego chce.

Wkurza mnie podejście psychologów że zawsze mogę z kimś sobie życie ułozyć. Też nie do końca czuje stwierdzenie nieważności. Po co ślub kościelny skoro wystarczy cywilny by sie zejsc i rozejsc.
Ja już nie chce innego faceta (i to nie przez zawieszenie - musze sie odwiesic obecnie, ale podłoze w tym jest inne). Mam dość poznawania ludzi, podchodów, związków. Przed ślubem w jednym rozstań nawet stwierdziłam ze to przereklamowane i zostane panną z kotem.
Ale on widać chce związku ale nie ze mną. Ze mną już nie chce podejrzewam że z podobnej niechęci... Nie umiem się z tym pogodzić bo ja widzę drogę. Fundamentów nie mielismy mogliśmy wyporacować je, tym bardziej że zadne z nas nie twierdziło że na 100% się zmieniła, to miała być droga, proces. Ale on już nie chce...

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 22 lut 2021, 16:54

Al la pisze:
22 lut 2021, 13:17
A kiedy masz się modlić? Właśnie wtedy, gdy czujesz ból życia.
Jak było dobrze, byłaś letnia w wierze, będąc na dnie dobrze jest zacząć układać głębszą relację z Bogiem.
Boję się też właśnie takiego podejścia. Że skoro letnia jestem jak jest dobrze to będzie źle bym się nawracała. Gdybym była zaangażowana jak było dobrze pewnie nic by mi nie zostało odebrane.

Czuję się jakbyśmy rozstali się dopiero teraz i nie umiem sobie poradzić. A przecież nie umiałam mu nadal okazywać miłości a on nie rozmawiał. Uraziłam go, odwalił focha, zaczęła się walka. Ja też mam dość walki ale czułam że po prostu za wcześnie. A on poszedł w nowy związek. Nie wiem co mówić 3latkowi gdy widzi mnie taką. Gdy wydawało się, że powoli się bedziemy schodzić maż chciał dawać sobie buziaki przy dziecku. Stwierdziłam, że to głupi pomysł (uporządkujmy się najpierw) ale widział nas parę razy za rączkę, buzi. Raz mąż nocował. Miał wpadać co jakiś czas więc widząc dezorientacje wyjaśniłam dziecku, że tata nie będzie z nami mieszkał ale co jakiś czas tak wpadnie. Potem foch, powrót do wojny, moje dążenie czy raczej wymaganie rozmowy i jego "nie będę z tobą rozmawiał". Zasygnalizowałam synowi, że tata go kocha i będzie przyjeżdżał ale raczej nie na noc i nie tak często jak się wydawało. Gdy podejrzewałam go już o dziewczynę, otrzymałam od niego wiele podświadomych wiadomości (trudno opisać słowami, ale niektórzy mogą wiedzieć o co chodzi) zasugerowałam że tata będzie tworzył nową rodzinę i może mieć też nowe dzieci. Może nie mieć dla niego tyle czasu (bo już zaczął odwoływać spotkania) ale go kocha. Mój ogromny błąd. Nie wiem jak mu pokazać to nie jestem pedagogiem. Widząc po tygodniu mój stan po szczerej rozmowie, oddalenie (unikałam tego dnia męża a był u nas) wywarłam na dziecku jakąś presję (obudził się ze słowami "ja nie mam taty"). Chciałam go uchronić przed nadziejami jakie oboje mieliśmy a teraz serce mi się kraje jak on to przeżywa.
Nie mam sił na kolejne rozstanie. Nie umiem schować tego przy dziecku i być dla dziecka. Po szczerej rozmowie jestem gotowa dalej iść w naprawę relacji - ale on już nie chce. Ten schemat był cały czas znalazlam go nawet w ksiażce o agresji słownej. Nagły foch, moje walki wręcz o rozmowę czy wręcz wymuszanie jej na siłę by sprawa mogła wyjaśnić się w 2 zdaniach. Rzuciłam się w małżeński egzorcyzm i drugiego dnia natchneło mnie na przemyślenia gdzie pokazuje mi, że to ja zawiniłam nie on. Miał swoje grzeszki chciał wpłynąć na mnie po swojemu itd, ale rozliczając z podstaw do dalszego tworzenia, z podstaw przysięgi - to ja się nie wywiązałam.
Moja wątpliwość czy nasze małżeństwo było ważnie zawarte (czy jakbym go teraz poznała w ogóle bym chciala z nim byc) doprowadziło do ugodzenia w jego lojalność (on wiedział co przysięgał jak już wina jest z mojej strony). Tymczasem albo ja nie wiem czym jest sakrament małżeństwa albo on (albo oboje) bo jak się okazalo on nie rozdzielał kościelnego od cywilnego (dla mnie podstawową różnicą jest nierozerwalność).

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 22 lut 2021, 17:47

O co się modlić? O powrót małżonka? Moje uzdrowienie i ogarniecie wad, które mnie dyskwalifikują? O jego nawrócenie (twierdzi, że wierzy ale nie ufa kościołowi bo to instytucja)? Wiem, że to bez sensu ale obecnie zajmuję się w głowie tym czy te rany pozwolą mu kiedyś na mnie spojrzeć jak na żonę, czy kiedyś się zejdziemy. Ale nie było chyba niczego za czym mógłby tęsknić. Za czym ja tęsknię? Za tym co od każdej dostanie. Rozmowami, randkami, przytulaniem. Jego obecnością. Gdyby tylko dało wyciąć się te dramaty które jednak przeważały...

Akacja
Posty: 123
Rejestracja: 18 gru 2019, 4:31
Płeć: Kobieta

Re: Dramat

Post autor: Akacja » 22 lut 2021, 18:17

Hej zachęcam do przesłuchania:
Nauka wartości milczenia jest w naszym wypadku jako żon bardzo cenna. "...milczenie złotem"

"Jezus nauczył mnie żyć w trudnym małe małżeństwie i uzdrowił moją kobiecość"
https://youtu.be/qrP1F3d6H4w

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Dramat

Post autor: Caliope » 22 lut 2021, 18:27

Nic nie rozumiem, o co foch, co się stało, czemu to twoja wina i czym został zraniony? Co masz zmienić? Nie było alkoholizmu w rodzinach ? za coś sie nienawidzi ojca. Musi być więcej szczegółów, za ogólnie.

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 22 lut 2021, 19:35

Caliope pisze:
22 lut 2021, 18:27
Nic nie rozumiem, o co foch, co się stało, czemu to twoja wina i czym został zraniony? Co masz zmienić? Nie było alkoholizmu w rodzinach ? za coś sie nienawidzi ojca. Musi być więcej szczegółów, za ogólnie.
Foch bo się wycofał, 3 tygodnie cichych dni, nie wiedziałam o co i w sumie nie jestem w stanie teraz przedstawić chronologii. Znałam już ten schemat i wiedziałam że to jakiś foch. Wymusiłam na nim rozmowę, w sumie już nie wiem do końca o co - lakolnicznie stwierdził, że dyryguję (zakładam że coś ze mną zrobi zamiast zapytać czy chciałby mi pomóc, czy ma ochote coś tam), nie chciał mówić już. Że się nie zmieniłam, że jestem egoistką. Potem go poznawalam na kolanie (nie było do poważnej rozmowy spotkania sam na sam, wszystko przy dziecku lub nocą/wieczorem jak dziecko spało to przez telefon tematy poruszane i to w określonym czasie. I pomyślałam czy ja go znam? Bo myślałam że sądzi o pewnych rzeczach inaczej. Stwierdziłam przez telefon z takim przerażeniem że może nasze małżeństwo nie jest ważnie zawarte. Urwana rozmowa bo nie było czasu. Potem jeszcze na żywo próbowalam to poruszyć - liczyłam trochę na rozwianie wątpliwości. Okazalo się, że on sie po prostu zmienił. Początkowo nie bardzo mi to pasowało. I pewnie to też spowodowało wycofanie. Potem nastąpił powrót wojenek. Może dlatego zarzuca mi bordeline bo jak jest miło to miło a jak naciśnie na odcisk to ciskam gromami póki emocje nie opadną/nie zostanie temat wyjaśniony.
Ogólnie to co wyszło podczas rozmowy to żal o lojalność (nawrzucanie w pozwie, psychologowie dali mu etykiete i uważa że to przeze mnie musiał szukać gdzieś indziej pomocy - raz poszedl ze mną na konsultację małżeńską żeby dogadać się jak ogarnąć temat najlepiej dla dziecka (tak powiedział), potem niby zeby naprawić nas (ale nie przyznawal sie do psychozy jaką mi fundował wiec odpuściłam). No i ostatnia śmiertelna rana - że małżeństwo nieważnie zawarte. Odbił piłeczkę bo stwierdził, że raczej z mojej winy (a w sumie sama się nad tym teraz zastanawiam). Obraziło go że uznałam je za nieważne.
Wyczułam nienawiść, frustrację, żal. Powiedział że nie był ze mną szczęśliwy (po prawdzie ja z nim też nie do końca - inaczej bym nie uciekła furią w pozew). No i że jest z kimś. I że ode mnie uciekł w samotność. Ja nie twierdze że kowalska była wcześniej. Uciekł ode mnie w samotność a z samotności w kowalską. Mimo że wcześniej sam mówił że nie ma co udawać, że stale nas do siebie ciągnie, że relacja jest w nas żywa ale nie chce niczego deklarować bo musi na indywidualnej terapii przepracować cos i nie wie czy zajmie mu to 5 miesięcy czy 5 lat. No cóż, nowa 5 lat czekać nie musi. Bardziej wkurzyło mnie to, że myślałam, że będziemy pracować nad sobą powoli klejąc relację, a on jakby uciekł w relację nową.
Nie wiem czy nadal pracuje nad sobą.

Nie wiem do jakiego stopnia ale u niego w rodzinie był alkohol i despotyzm - w jego oczach przynajmniej. Powiedział, że jak ojciec umarł wszyscy odetchli - ale też chorował więc nie wiem jak to interpretować. Przynajmniej takie słowa z jego ust pamiętam z początków - ale często albo ja źle coś usłysze, zinterpretuje, pomieszam, albo sam tego nie pamięta. Ale to już "nie nasza sprawa" tylko jego.
W mojej rodzinie za to nie kojarzę by alkohol był. Raczej mam wrażenie, że moi rodzice nie do końca są ze sobą emocjonalnie (stąd wycofanie ojca).

Podejście mieliśmy różne - co ja sobie myślałam (w sumie nie myślałam)... Rzuciłam pozwem, wypłakałam i wykrzyczałam na terapii (a też patola była z mojej strony - jeśli czytaliście o przemocy w depresji poporodowej to nie byłam mistrzem ale zahaczałam o to). Z dzieckiem nie mam idealnej relacji ale patrząc na początki wyszlam z wraka na normalną matkę. Kiedy ochłonęłam w kwestii dziecka, małżeństwa, natchnęło mnie bo zaczęłam swoje winy dostrzegać. Zmieniłam pozew na separację i postanowiłam pracować nad sobą (miałam za dużo żalu, nie wiedziałam kiedy byśmy mieli tworzyć, on się musi zmienić bo swojej agresji nie dostrzegał a przynajmniej nie widziałam by dostrzegał, on sprowadzał temat do wyjść do kina). Ogólnie widziałam popapranie ale światełko w tunelu też.
On jak się dowiedziałam - poszedł na indywidualną terapię pogodzić się z naszym rozstaniem. Kropka. W szczerej naszej ostatniej rozmowie używał też słów: żeby sie nie powiesić. Trochę jakby zamiana ról, ja dogorywalam i uciekłam w separację i pracę nad sobą, on dogorywał po mojej ucieczce. Potem zaczął pracować nad sobą. W zeszłym roku nazywał już wszystko po imieniu, widział to. Zapowiadał, że chce rozwodu (okolice początku pandemii), ale po rozmowie ze mną gdzie przekonywałam go że zmiana to proces żeby dał mi więcej czasu zrezygnował z tego. Zapowiadał, że nie wie czy kogoś nie znajdzie - taką otwartość że zobaczymy co przyniesie życie. No i przyniosło. Chociaż patrząc na ten żywy żal myślałam, że coś na terapii zaczął przerabiać i dlatego taką awersję ma do mnie - przeżywa to ponownie. Ale on szuka szczęścia już gdzie indziej.

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Dramat

Post autor: Caliope » 22 lut 2021, 20:58

To ty byłaś w depresji poporodowej i stosowałaś przemoc? brałaś jakieś leki i jest ok, czy dalej to się ciągnie? wygląda to u Ciebie u mnie na jakieś klopoty hormonalne. Sama zajmowałaś się dzieckiem, czy ktoś pomagał? Twój mąż jest DDA, jest ciężki ogolnie do życia z nim dopóki nie przejdzie terapii, ale musi chcieć skończyć.

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 23 lut 2021, 4:33

Caliope pisze:
22 lut 2021, 20:58
To ty byłaś w depresji poporodowej i stosowałaś przemoc? brałaś jakieś leki i jest ok, czy dalej to się ciągnie? wygląda to u Ciebie u mnie na jakieś klopoty hormonalne. Sama zajmowałaś się dzieckiem, czy ktoś pomagał? Twój mąż jest DDA, jest ciężki ogolnie do życia z nim dopóki nie przejdzie terapii, ale musi chcieć skończyć.
U mnie wystarczyła psychoterapia i odcięcie (brak kłótni z mężem, jego wyprowadzka). Nie było typowego bicia ale żyliśmy w pewnego rodzaju kręgu przemocy (jak na tym słynnym obrazku jak szef wrzeszczy po pracowniku, ten po żonie, żona po dziecku a dziecko znęca się nad kotem). Tak, dużo było w tym hormonów i trybu przetrwania, puszczały nerwy (a właściwie ich już nie mialam). Nikt mi nie pomagał. On pracował do późna i pomagal tyle ile miał siły (wyrzucenie śmieci, razem kąpaliśmy) ale miał mobbing w pracy i też to wyładowywał. Czepiałam się, że za mało (z rana zaczął karmić po moim fochu kiedy udawałam, że śpię - wcześniej wstawaliśmy oboje w tym samym czasie - on pił na spokojnie kawę przed pracą, ja zajmowałam się dzieckiem, no bo on nie zdąży. Okazalo się, że jak najbardziej zdąży nakarmić - moglam pospać te parę minut dłużej). Jego matka też pracuje, nie chciałam jej targać bo mieszka daleko ale o to też miał żal. Moi rodzice mieszkają rzut kamieniem i są emerytowani. Ale aktywowali się dopiero jak zostałam sama (po wyprowadzce). Wcześniej odcinali się (liczba mnoga chociaż tu sprowadza się to do mojej matki, ojciec jest jej cieniem) bo to rola męża. Raz psychoterapeutce powiedziałam, że mam do niej żal, że mi nie pomogła wcześniej - nie byłoby moich reakcji tak eskalacyjnych. Mąż miał do mnie pretensje, że targam swoich rodziców do pomocy. Ja przez pół roku tego najcieższego czasu miałam swoją małą pendemię - typowy lockdown gdzie nawet nie miałam jak wyjść do sklepu, dziecko wrzeszczące non stop dosłownie, wózek zbyt ciężki bym mogła sama sobie poradzić (ale dostaliśmy go za darmo). W chwilach oddechu miałam wybór: albo śpisz albo jesz. To był dramat. Ciąża była spoko, poród trwał naście godzin i z ginekolog ustaliliśmy, że w razie czego następnym razem cesarka na życzenie bo mialam traumę porodową. Nie mogłam po połogu współżyć z meżem bo długo było odrętwienie a jak wszystko wróciło to wpadałam w niekontrolowaną panikę, że zajdę w ciąże i to się wszystko powtórzy. W sumie ten seks jaki był niedawno był pierwszym normalnym od zajścia w ciążę. Wypościł się, ale ja nie mogłam mu dać więcej bez rozmów, randki, a on stwierdził, że nie chce walczyć.
Nie wiem czy on jest DDA, podejrzewałam go swego czasu o narcyzm lub bycie psychopatą (szczególnie w czasie kryzysu, był jednym wielkim chodzącym zaprzeczeniem - potrafił mnie zwyzywać by po minucie stwierdzić, że to nie miało w ogóle miejsca). Tak pewne rzeczy wypierał, że przeszło mi przez myśl, że jest schizofrenikiem. Ale to minęło, potrafi nazwać rzeczy po imieniu.
Teraz jest chodzącym Nie Chcę. Odciął się ode mnie bo nie umiał zdać egzaminu z kursu (ja przy tobie tego nie zrobię, a kiedyś muszę wyjść z tej terapii). Tego tekstu też nie zrozumiałam - ja się nie nastawiam na to żeby "wreszcie opuścić terapię" ona ma mi pomóć się zmienić, on widocznie nadal tylko się nią pociesza i go dręczy, że na nią chodzi.

Wiem, że trzeba trochę o nim poopowiadać by nakreślić sytuację, ale chciałabym tu skupić się na sobie. Sam fakt, że tu piszę - jakby to odkrył znów jest to wystąpienie przeciwko niemu i lojalności. Dla niego byłoby to to samo co wywlekanie brudów w pozwie, gdzie w furii byłam przeciwko niemu. Podkreślałam tam problem przemocy psychicznej, chciałam zmusić go do terapii dla przemocowców, był etap, że się go bałam mimo że dziś sama nie jestem pewna czy moje reakcje nie były przesadzone (to nie było fizyczne, a psychiczne - jak w książce Toksyczne słowa Słowna agresja w związkach - wypisz wymaluj, szczególnie z zaprzeczeniem rzeczywistości). On na mnie nie wylał moich blędów mimo, że starając się go wziąć na sumienie by mi pomagał wysyłałam mu filmy z wrzeszczącym dzieckiem, żeby pokazać, że sobie nie radzę, że go potrzebuję - stanął w lojalności do mnie ale nie pomógl (nie mógl sam nie miał sił). Chociaż nie wiem na ile to dobre, ogarnęłam z psycholożką temat, dziecko jest radosne, dużo osiągnęłam i naprawiłam tą relację; ale jego lojalność była też krzywdząca bo niby chronił mnie przed światem ale nie wiem na ile było to wsparcie a na ile jakaś taka władza nade mną. Wypychał mnie do psychologa sam, ale jak myślałam o pozwie to mi wygrażał "jak złożysz pozew o separację to będzie rozwód", "jak pójdziesz po pomoc to odbiorą nam dziecko"). Chciałam się odciąć by się wyprowadził udało się to po którejś kłótni, wcześniej częstowal mnie tekstem, że dopiero jak mu oddam dziecko (miałam sie go zrzec). Ostatnio jak się obraził, że stwierdziłam że może nasze małżeńśtwo jest nieważne to zagroził, że jak złożę do sądu biskupiego to będzie rozwód (tak jakby mi na samym statusie zależało!). Sama ta groźba skojarzyła mi się ze wcześniejszymi i dręczyła mnie żeby skonsultować temat z księdzem. Ale wewnętrznie tego nie chcę. Ja to chciałam naprawiać...

Caliope
Posty: 3013
Rejestracja: 04 sty 2020, 12:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Dramat

Post autor: Caliope » 23 lut 2021, 8:01

Jeśli w domu jest alkohol, dorosłe dziecko jest DDA, Dorosłe Dziecko Alkoholika. Nie ma tu nic innego, ani psychopaty, ani narcyzmu, a skrzywdzony przez rodziców człowiek. Trochę ci jednak pomagał, inni też pomagają, przynajmniej nie ma tragedii. Straszyłaś go cały czas pozwem, to nie jest chęć naprawy. My DDA boimy się bardzo odrzucenia, jeśli się przeleje trudno nam zaufać, że jakoś to się poukłada jeśli nie mieszkamy już razem z małżonkiem. Zacznij od zajęcia się sobą, jakieś badania, bo chodzenie podminowanym cały czas to nie jest normalne zachowanie. Aż czuć po postach, że wszystko Cię irytuje, są niespójne. Dla wyciszenia emocji najlepsza jest modlitwa i przylgnięcie do Boga. Mogą być klopoty hormonalne po urodzeniu dziecka, bo depresja jest związana z niedoborem progesteronu, w tym nie pomoże sama terapia.

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 23 lut 2021, 8:07

Akacja pisze:
22 lut 2021, 18:17
Hej zachęcam do przesłuchania:
Nauka wartości milczenia jest w naszym wypadku jako żon bardzo cenna. "...milczenie złotem"

"Jezus nauczył mnie żyć w trudnym małe małżeństwie i uzdrowił moją kobiecość"
https://youtu.be/qrP1F3d6H4w
Przesłuchałam to na raty. Nie do końca rozumiem przyjęcie cierpienia dla Jezusa. Trochę jak mąż tylko on nie uznawał w ogóle po co cierpieć, tego wielbienia cierpienia i wystawienia drugiego policzka. I kwestia posłuszeństwa mężowi - mozesz robic wszystko co nie nie jest obrazą Boga. Jak ma się do tego stawianie własnych granic. Gdzie stawianie granic i ochrona siebie kończy się a zaczyna myślenie o sobie jako egoizm zamiast posłuszeństwa mężowi?
Pycha - jak mówi się innym jak powinno być zrobione. Potrzebowalabym rozwinięcia.

Przypomniało mi się jak ostatnio syn grzebał w szafie, stał obok mąż. Powiedziałam "kochanie, zamknij tą szafę". Na słowo kochanie odwrócił się też mąż. Może ona go raczy takimi sformuowaniami... Ja nie zdążyłam bo zanim zaczęliśmy relację została zamknięta.
On chce dobrej relacji ze mną bo jestem matką jego dziecka. Odparłam, że nie będzie miał jeśli ma inną relację. Dla mnie to takie mieć ciastko i jeść ciastko. A moze powinnam na to pozwolić? Nie mamy żadnego gruntu pod to jak opcjonalnie mężowi pokazać moją przemianę. Tylko w tedy to takie pokazanie, że lepiej nie być razem bo w tedy się udaje. Tak jak nie chciał myśleć o powrocie, chciał rozwodu, bo jest nam dobrze osobno, bo przecież jestem szczęśliwa to po co być razem. A ja mu na to że właśnie o właśnie chodzi by samemu być szczęśliwym dopiero potem w związku.

Nowiutka

Re: Dramat

Post autor: Nowiutka » 23 lut 2021, 8:47

Caliope pisze:
23 lut 2021, 8:01
Jeśli w domu jest alkohol, dorosłe dziecko jest DDA, Dorosłe Dziecko Alkoholika. Nie ma tu nic innego, ani psychopaty, ani narcyzmu, a skrzywdzony przez rodziców człowiek. Trochę ci jednak pomagał, inni też pomagają, przynajmniej nie ma tragedii. Straszyłaś go cały czas pozwem, to nie jest chęć naprawy. My DDA boimy się bardzo odrzucenia, jeśli się przeleje trudno nam zaufać, że jakoś to się poukłada jeśli nie mieszkamy już razem z małżonkiem. Zacznij od zajęcia się sobą, jakieś badania, bo chodzenie podminowanym cały czas to nie jest normalne zachowanie. Aż czuć po postach, że wszystko Cię irytuje, są niespójne. Dla wyciszenia emocji najlepsza jest modlitwa i przylgnięcie do Boga. Mogą być klopoty hormonalne po urodzeniu dziecka, bo depresja jest związana z niedoborem progesteronu, w tym nie pomoże sama terapia.
Prostując - to przeszłość. Hormony się uporządkowały. Ta obecna irytacja wynika z kolejnej ściany o jaką się rozbiłam. Z jednej strony chce się zmienić ale mi nie wychodzi i się wkurzam, dlaczego zrobiłam takie głupie blędy a miało być lepiej. Z drugiej nawet nie dał mi przestrzeni na to wszystko - nadal jestem człowiekiem, nie obiecalam, że już jestem naprawiona tylko, że pracuję nad sobą, a on tego wymagał na już. I też on jest dla mnie niespójny - obraził się że stwierdziłam że może małżeństwo jest nieważne, ale nie przeszkadza mu to by iść do innej. Z retoryką że został zwolniony z przysiegi bo jej nie przestrzegałam.
I nie ja straszyłam rozwodem. Oboje w to wpadliśmy. Niedojrzałe mówić "on zaczął" ale tak wpadłam w tą karuzelę toksyczną siłą "pokażę że się go nie boję". Gdy składałam pozew przeddzień napisałam o separację. Groził że w takim razie będzie rozwód, że zrobi mi piekło i odbierze dziecko. Pokazalam mu, że się nie boję - złożyłam o rozwód.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 42 gości