Jak pokochać

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Arita
Posty: 16
Rejestracja: 17 mar 2021, 17:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Arita » 11 kwie 2021, 19:07

lustro pisze:
10 kwie 2021, 15:21
Arita

Na tym forum, w tym kręgu myślenia, miłość pojmuje się nie jako uczucie, a jako decyzję i postawe.
To trudne wyzwanie, kiedy jest się tak rozdartym jak Ty teraz.

Nie ma innego wyjścia - trzeba podjąć jakąś decyzję.
Trwanie w rozkroku, niezdecydowaniu, zawieszeniu, rozterkach... Jest bardzo męczące. Odbiera siły, energie, optymizm, wiarę w dobro...wyczerpuje.
Podjęcie decyzji jest najtrudniejsze.
Nie dziwię Ci się, że masz z tym problem.

Ja podjęłam decyzję na bazie rozważenia wartości.
Tego, w co wierzę. Co jest tak na prawdę ważne.
Uznałam, że jestem żoną mojego męża i tak ma być. Tego chce.
Roznie potem bywało, raz lepiej, raz gorzej.
Tym niemniej starałam się wytrwać w tej właśnie decyzji.
Ocieplać uczucia, dostrzegać zalety, oswajac wady... To proces i droga. Pewnie do końca życia.
Tym niemniej od decyzji się zaczyna.

Zapytalas, poprosiłaś...Boga o kierunek?
lustro,

Nie mogę odnaleźć Twojego wątku (mogłabyś pomóc mi się do niego dokopać?)
Oczywiście wiem, że każda historia jest zupełnie inna. Ale pisałaś, że tez zaczynałaś od poziomu minus a ja potrzebuje teraz jakiejkolwiek iskierki nadziei, że to się może udać.
Powiedz mi, czy przygotowując się do podjęcia tej decyzji i kiedy już ją podjęłaś, rozmawiałaś z mężem o tym, co się w Tobie dzieje, z czym walczysz?

Czy proszę Boga o wskazanie kierunku? Tak, nieustannie.

lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: lustro » 12 kwie 2021, 9:08

Arita pisze:
11 kwie 2021, 19:07

lustro,

Nie mogę odnaleźć Twojego wątku (mogłabyś pomóc mi się do niego dokopać?)
Oczywiście wiem, że każda historia jest zupełnie inna. Ale pisałaś, że tez zaczynałaś od poziomu minus a ja potrzebuje teraz jakiejkolwiek iskierki nadziei, że to się może udać.
Powiedz mi, czy przygotowując się do podjęcia tej decyzji i kiedy już ją podjęłaś, rozmawiałaś z mężem o tym, co się w Tobie dzieje, z czym walczysz?

Czy proszę Boga o wskazanie kierunku? Tak, nieustannie.
Arita

Nie znajdziesz tu takiego mojego wątku.
Godzies w czeluściach archiwum jest wątek mój i mojego męża - ostro kryzysowy. To było apogeum.

To, o czym teraz rozmawiamy, to kilka lat później.
Pojawiłam się ponownie na forum w rozdarcie takim, jak Twoje.
Z tą tylko różnicą, że po podjęciu decyzji, że jestem żoną tego męża i w tym chce wytrwać.

Tylko jak?!

Nie zalozylam swojego wątku z wielu względów.
Z jednym z nich, b ważnym, był hejt, z którym ja jako znany forumowiczom zdradzacz, spotykałam sie b często w b dotkliwy sposób. ( nadal sie to zdarza, ale już znacznie rzadziej a i ja nauczyłam się z tym radzić i w sumie przestało mnie to dotykać).
Więc pisałam w różnych wątkach szukając odpowiedzi na swoje pytania i przy ojazji dajac swego rodzaju wsparcie szczególnie porzuconym mężom ( jako odbicie odchodzącej żony, ktora jednak wróciła...wiec można).

To tyle o jakimś wątku.

Trudna to jest droga, odbudowywanie miłości z poziomu minus. I to nie na uczuciach i emocjach typu zakochanie. Tylko pomimo tych gorszych emocji i uczuć...ze zniechęceniem na początku a odrazą na końcu...
To praca, która trwa. Nie ma natychmiastowych efektów, choć na taką zmianę na "pstryk" się liczy i tak by się chcialo.

Nie, nie mówiłam mężowi. On co nie co czuł, ale mam nadzieję, że nie wszystko.
Uznałam, że to jest mój problem. To ja mam sobie z tym poradzić. Nie ma sensu dowalać mu przykrosci.
W sposób b świadomy starałam się być dobrą zoną. Troskliwą, czułą (to niełatwe, bo często czułość traktowana jest jako wstęp do intymności, a z tym miałam problem), wyroizumialą (o matko, ja z moim temperentem...chyba nawet czasem zdumiewałam męża). Starałam się znaleźć dla nas jakiś wspólny mianownik, zainteresowania, radości...wspolne wyjazdy, filmy, rozmowy...to nie zawsze nam wychodziło.
I oswajałam się od nowa.
Dużo pomógł mi Jacek Sychar (który niestety znikł z forum). Rozmowy z nim dały mi obraz świata oczami faceta podobnego do mojego męża.
To pozwalało mi ułożyć sobie w głowie i potem w zachowaniach, inny system. Choć nadal moja natura jest silniejsza od świadomych zmian.

To naprawdę długi rozbudowany temat.
I możemy pogadać 😊
Tym niemniej początek rozmowy zaczyna się od decyzji. Trzeba się na coś zdecydowac.

Arita
Posty: 16
Rejestracja: 17 mar 2021, 17:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Arita » 12 kwie 2021, 18:49


Arita

Nie znajdziesz tu takiego mojego wątku.
Godzies w czeluściach archiwum jest wątek mój i mojego męża - ostro kryzysowy. To było apogeum.

To, o czym teraz rozmawiamy, to kilka lat później.
Pojawiłam się ponownie na forum w rozdarcie takim, jak Twoje.
Z tą tylko różnicą, że po podjęciu decyzji, że jestem żoną tego męża i w tym chce wytrwać.

Tylko jak?!

Nie zalozylam swojego wątku z wielu względów.
Z jednym z nich, b ważnym, był hejt, z którym ja jako znany forumowiczom zdradzacz, spotykałam sie b często w b dotkliwy sposób. ( nadal sie to zdarza, ale już znacznie rzadziej a i ja nauczyłam się z tym radzić i w sumie przestało mnie to dotykać).
Więc pisałam w różnych wątkach szukając odpowiedzi na swoje pytania i przy ojazji dajac swego rodzaju wsparcie szczególnie porzuconym mężom ( jako odbicie odchodzącej żony, ktora jednak wróciła...wiec można).

To tyle o jakimś wątku.

Trudna to jest droga, odbudowywanie miłości z poziomu minus. I to nie na uczuciach i emocjach typu zakochanie. Tylko pomimo tych gorszych emocji i uczuć...ze zniechęceniem na początku a odrazą na końcu...
To praca, która trwa. Nie ma natychmiastowych efektów, choć na taką zmianę na "pstryk" się liczy i tak by się chcialo.

Nie, nie mówiłam mężowi. On co nie co czuł, ale mam nadzieję, że nie wszystko.
Uznałam, że to jest mój problem. To ja mam sobie z tym poradzić. Nie ma sensu dowalać mu przykrosci.
W sposób b świadomy starałam się być dobrą zoną. Troskliwą, czułą (to niełatwe, bo często czułość traktowana jest jako wstęp do intymności, a z tym miałam problem), wyroizumialą (o matko, ja z moim temperentem...chyba nawet czasem zdumiewałam męża). Starałam się znaleźć dla nas jakiś wspólny mianownik, zainteresowania, radości...wspolne wyjazdy, filmy, rozmowy...to nie zawsze nam wychodziło.
I oswajałam się od nowa.
Dużo pomógł mi Jacek Sychar (który niestety znikł z forum). Rozmowy z nim dały mi obraz świata oczami faceta podobnego do mojego męża.
To pozwalało mi ułożyć sobie w głowie i potem w zachowaniach, inny system. Choć nadal moja natura jest silniejsza od świadomych zmian.

To naprawdę długi rozbudowany temat.
I możemy pogadać 😊
Tym niemniej początek rozmowy zaczyna się od decyzji. Trzeba się na coś zdecydowac.
Lustro,

Tak, trzeba się na coś zdecydować. Wiem wiem, powtarzam to już od jakiegoś czasu i może to być męczące. Czy sama przeciągam ten trudny moment? Możliwe. I masz rację, takie trwanie na rozdrożu to nic dobrego. Jestem już w rozsypce, nie jem, ledwo śpię, wegetuję. Ostatki energii wyciskam z siebie na opiekę nad córeczką.
I tak naprawdę to ona jest teraz moją moytwacją do trwania w małżeństwie. I jeszcze jakiś przymus zadośćuczynienia, odkupienia win. Moje małżeństwo zostało zawarte nieuważnie, z mojej winy, teraz to wiem. Odebrałam tym samym mężowi szanse na prawdziwe szczęście, normalne życie. I dlatego czuję, że powinnam mu to wynagrodzić. Ale to znów sprowadza mnie do roli ofiary.
Sytuacja miedzy nami jest coraz trudniejsza. Nie rozmawiamy, poza takimi najbardziej koniecznymi komunikatami. Mąż próbował, ale widząc, że odbija się od ściany, przestał. Nie mogę znieść jego obecności. Odpycha mnie dosłownie wszystko, nie mogę odnaleźć żadnego punktu zaczepienia.

Cały czas rozważam to, czego się tu od Was dowiedziałam. Miłość jako postawa, akt woli. W teorii wszystko rozumiem. Ale cały czas nie mam pojęcia jak chcieć tego, żeby chcieć a nie musieć tego robić.
Modlę się. I tyle póki co.

Mam trochę wrażenie, że marnuje Wasz czas, bo póki co, nie posunęłam się ani o krok dalej. Ale potrzebuję tego formy, jakiegokolwiek ujścia.
Ostatnio zmieniony 12 kwie 2021, 19:03 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Ruta » 13 kwie 2021, 1:10

Arita pisze:
12 kwie 2021, 18:49
Jestem już w rozsypce, nie jem, ledwo śpię, wegetuję. Ostatki energii wyciskam z siebie na opiekę nad córeczką.
I tak naprawdę to ona jest teraz moją moytwacją do trwania w małżeństwie. I jeszcze jakiś przymus zadośćuczynienia, odkupienia win. Moje małżeństwo zostało zawarte nieuważnie, z mojej winy, teraz to wiem. Odebrałam tym samym mężowi szanse na prawdziwe szczęście, normalne życie. I dlatego czuję, że powinnam mu to wynagrodzić. Ale to znów sprowadza mnie do roli ofiary.
Sytuacja miedzy nami jest coraz trudniejsza. Nie rozmawiamy, poza takimi najbardziej koniecznymi komunikatami. Mąż próbował, ale widząc, że odbija się od ściany, przestał. Nie mogę znieść jego obecności. Odpycha mnie dosłownie wszystko, nie mogę odnaleźć żadnego punktu zaczepienia.

Cały czas rozważam to, czego się tu od Was dowiedziałam. Miłość jako postawa, akt woli. W teorii wszystko rozumiem. Ale cały czas nie mam pojęcia jak chcieć tego, żeby chcieć a nie musieć tego robić.
Modlę się. I tyle póki co.

Mam trochę wrażenie, że marnuje Wasz czas, bo póki co, nie posunęłam się ani o krok dalej. Ale potrzebuję tego formy, jakiegokolwiek ujścia.
Arito,
Ja nie czuję byś marnowała mój czas i nikt tak nie myśli, jestem o tym zupełnie przekonana. To rola forum, byśmy mieli miejsce w którym możemy się dzielić naszymi historiami, doświadczać wsparcia, pomocy.
Małżeństwo i życie nie jest wyścigiem, więc nikt nie oczekuje też, że zrobisz jakieś postępy już teraz. Myślę, że lepiej zrobic jeden mały krok dobrze przemyślany, po długim czasie, niż jeden fałszywy w pośpiechu. Pisz, jeśli ci to pomaga. Choć opisujesz trudne sprawy, czyta się ciebie miło. Mam wrażenie, że jesteś ciepłą, dobrą osobą. Czuję w tobie taką macierzyńskość, troskę. To tak między wierszami, ale jest w twoim pisaniu obecne. Ale też odnosze wrażenie, że jesteś bardzo surowa wobec siebie i bardzo surowo oceniasz siebie, winisz. Potrafisz spojrzeć na siebie z miłością i wyrozumiałością - tak jak patrzysz na innych?

Zaniepokoiło mnie to co napisałaś o swojej kondycji. Że nie jesz, nie śpisz, że wegetujesz. Wspominałaś o tym już wcześniej, ale jakoś tak nie wybrzmiało to dla mnie mocno, sądziłam, że pisząc "jestem w rozsypce" używasz tego zwrotu jako opisu pewnego trudnego doświadczenia psychicznego. Nie zaś tak silnych trudności w codziennym funkcjonowaniu. Jeśli taki stan utrzymuje się powyżej tygodnia-dwóch i nie mija - to już wtedy warto od razu szukać pomocy. To wiem od mojej pani doktor. To dlatego, że takie stany mają skłonność do utrwalania się - brak snu napędza różnego rodzaju myśli i nastroje depresyjne, one z kolei napędzają brak snu. Nieprawidłowa dieta prowadzi do niedoborów, a niedobory zaburzają nasze funkcjonowanie, myślenie, ocenę sytuacji. I wpadamy w błędne koło coraz większych trudności ze snem, jedzeniem, nastrojem, zdolnością do pełnienia obowiązków, przestajemy odczuwać radość, wkrada się depresja.

Mam dla ciebie propozycję - zostaw teraz to wszystko. Zawsze zdążysz rozstrzygnąć czy twoje małżeństwo jest ważne, co masz dalej robić, jakie kroki podjąć. Jednak gdy nie spisz, nie jesz, jesteś w rozsypce po całości - nie będziesz zdolna do racjonalnych decyzji. A świat wtedy wydaje się znacznie trudniejszy niż jest.

Byłam w złym stanie, podobnym do opisanego przez ciebie, gdy moje małżeństwo zaczęło przechodzić trudności. Byłam wrakiem człowieka. Skorzystałam z pomocy psychiatry. Pani doktor pomogła mi stanąc na nogi, przywrócić funkcje życiowe, uzupełnić niedobory, wrócić do regularnego snu.

Pomagała mi też modlitwa - w której po prostu czasem płakałam, czasem mówiłam o tym co czuję, czasem się kłociłam. Wyobrażałam też sobie Maryję, opierałam się o jej stopy, albo o kolana i płakałam. Polecam ci z całego serca poproszenie Matki Bożej o pomoc, Ona jest także naszą Mamą. I pomaga. Nikogo nie zostawia bez pomocy.

Piszesz też, że nie możesz znieść obecności męża. Że cię odpycha. To bardzo mocne i zarazem trudne odczucia. Walka z nimi nie będzie pomocna. Tego nauczyłam się na swojej terapii - że uczuć nie należy zwalczać. Ani sie za nie obwiniać. Uczucia to naturalne reakcje. Na to co się dzieje i równocześnie na to, jak my to co się dzieje odbieramy.

Nie neguję twojej oceny sytuacji. Ale widzę jednak, że jest w tobie duża skłonność do obwiniania siebie. Jeśli masz choć trochę skłonności takich jak ja możesz się bardzo w swojej ocenie mylić, będąc przekonana, że twoje wyjasnienie sytuacji jest absolutnie jedyne i prawdziwe. Ja miałam i nadal mam spory problem z tym, by właściwie wskazać źródło swoich uczuć. By je uzasadnić, potrafię tworzyć całe narracje. Tak wiarygodne, że nawet nie wpadam na to, że samam je wymyśliłam. Robięto głownie po to, by chronić w sobie dobre imię osób, na których mi zalezy i nie widzieć, że ich postępowanie wobec mnie nie zawsze jest odpowiednie. Wolę się oszukiwac, niż przyjąc prawdę - bo wtedy musiałabym coś zrobić. Nie wiem jak jest w twoim przypadku i nie twierdzę, że tak masz. Raczej sugeruję, że jełśi sądzisz, że możesz tak mieć - to warto być szczególnie ostrożną. Nasze postrzeganie sytuacji zaburza także brak snu, pożywienia, zmęczenie, silne emocje, poczucie winy. To też warto wziąć pod uwagę.

Może warto byś porozmawiała z kimś zaufanym, ale mądrym, kto pomoże ci ocenić sytuację z boku. To musiałaby być mądra osoba, która nie przyjmie twoich słow za pewnik, ale będzie szukała obiektywnego obrazu. Gdy takiej osoby nie ma, pomocna jest praca z terapeutą (tu trzeba uważać, terapeuta to nie to samo co psycholog, a z kolei wielu terapeutów nie jest właściwie przygotowanych do pełnienia tej roli, wielu jest czymś w rodzaju samozwańczych terapeutów, którzy niewiele wiedzą o prowadzeniu terapii - więc wybór jest istotny). To może być także zaufana osoba duchowna. Albo i nie. Jak jeden ksiądz nie spełni oczekiwań, można umówić się z innym. W wielu parafiach sa dyżury w kancelariach, można się zapisac na rozmowę, albo mozna też podejśc po mszy na zakrystię i powiedzieć, że potrzebujesz rozmowy. Działają także poradnie rodzinne przy parafiach i tam też jest możliwośc umówienia rozmowy.

Pomyślałam też, czy skoro mąż obecnie budzi w tobie tak silne trudne emocje, to czy masz szansę, by tak spokojnie, bez siania paniki i radykalnych kroków, na przykład pojechać z córeczką na parę dni "na zaproszenie" do jakiejś kuzynki, siostry, koleżanki? Chodzi o to, by nie padły słowa "muszę to przemyśleć" - bo mogą być opatrznie zrozumiane przez drugą strone i też wzbudzić w niej obawy, panikę, strach przed opuszczeniem. Bezpieczniejsza jest wersja "potrzebuję parę dni odpocząć, spędzić w nowym otoczeniu". Czasem taki dystans pomaga rózne rzeczy zobaczyć w innym świetle i lepiej rozpoznać swoje emocje. No i trochę się zregenerować.

Piszę o tym, bo przypomniało mi się, jak bardzo pomagały mi takie odskocznie na parę dni. Niby wyjazd z dzieckiem jest uciązliwy, nawet gdy jechałam do mieszkania mamy na czas jej wyjazdu. Ilość rzeczy jakie trzeba zabrać jadąc z dzieckiem jest niezła. Ale parę dni sam na sam z dzieckiem mnie wyciszało. Więc warto było telepać się z wózkiem, zapasem wszystkiego, nocnikiem, fotelikiem i nie wiem co ja tam jeszcze brałam. Oczywiście wolałabym wtedy znaleźć się w ciepłym domu, przy kochającej rodzinie, gdzie ktoś na chwilę przejmie od emnie dziecko, a ja będę mogła się wyspać, ale też pobyć z ludźmi, i żeby ktoś mi podał jedzenie. Miałam w sobie taką potrzebę, by ktoś się mną poopiekował. Ale takie samotne dni też nie były złe, wspominam je miło. Chodziłam sobie do Maryjki, tam był taki ładny zagajnik przy kościele, i w tym zagajniku urocza kapliczka. I z Nią sobie rozmawiałam. Ja byłam spokojniejsza, więc synek też - więc dni też były łatwiejsze i dziecko lepiej spało, jadło i było łatwiejsze "w obsłudze". To i ja odpoczywałam więcej.

Pozdrawiam cię ciepło, dbaj o siebie, jesteś mamą :)

Pomodlę się w twojej intencji zaraz po kliknięciu posta.

lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: lustro » 13 kwie 2021, 9:47

Arita

Bylam w b podibnej sytuacji do twojej a jednak odmiennej. Bo ja wrocilam do męża po czasie odcięcia i chęci życia z kimś innym.
Ty na szczęście nie masz takich doświadczeń. I obyś nie miala.
Co nie znaczy, że "masz lepiej".


Faktem jest, że powinnaś zadbać o siebie. O swój stan emocjonalny ale też fizyczny.
Bardzo dobrze, że masz siłę napędową w postaci córki. A to, że córka trzyma Cię w małżeństwie, też jest dobre moim zdaniem.
Dla mnie moje dzieci też były silnym argumentem za.
Kiedy rozważa się tak dotykającą innych rzecz, jak trwanie i naprawianie małżeństwa, dobrze jest też wziąć pod uwagę dobro innych. Nie tylko swoje.
I to może także sporo ułatwić podjecie słusznej decyzji.

Ruta już Cie zdiagnozowała wg swojego wzoru 😉
Ja to widzę troche inaczej.
Póki nie podejmiesz decyzji, będziesz w ciągłej rozsypce. Nic tu się nie poprawi.
Ciebie nie porzucil mąż, ani nie zdarzyło się coś, na co nie masz wpływu. To co się dzieje, wynika z Ciebie. Ty o tym decydujesz i masz na to bezpośredni wply.
A ponieważ twój mąż też już zaczyna czuć i reagować, to chyba czas na decyzję Ci się kurczy.
Choć pomysł kilkudniowego wypadu gdzieś, żeby się uspokoić i zobaczyć sytuację z dystansu, może być niezły.
Ja tak nie robiłam, ale to o niczym nie świadczy.

Trzymanie się podjętej decyzji wymaga wiele wysiłku i starań.
Ale z mojego doswiadczenia, przynosi ulgę i uspokojenie.
Nie jest łatwiej, ale jest spokojniej i stabilniej.
Takie doświadczenia mam ja z podobnej sytuacji.

Więc będę powtarzać - trzeba podjąć decyzję. A czas może działać na twoją/waszą niekorzyść.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak pokochać

Post autor: Pavel » 13 kwie 2021, 10:49

Arito,
Ja tylko krótko - zdecydowanie nie marnujesz naszego czasu :)
Jesteśmy tu dla ciebie, to czy czynisz postępy czy stoisz w miejscu - to jednak kwestia indywidualna i względna.
Rozumiem argumenty lustro, być może ma rację, we mnie po prostu czytając twoje posty wybrzmiewa: daj sobie czas, tyle ile potrzebujesz. Mogę się oczywiście mylić i „toksyczność” obecnej sytuacji wymagać może jak najszybszej decyzji.
I ten aspekt oczywiście również rozumiem - jak postanowić „na tak”, gdy wszystko w środku jest „na nie”.
Ale jestem tylko mężczyzną, wydaje mi się, tfu... jestem pewien, że panie zdecydowanie lepiej czują twoją sytuację i emocje które tobą targają.

Przy okazji, poza tematem, ale jednak w związku z nim.
Lustro, jak czytam ostatnimi czasy twoje posty (Zbiorczo) to mi się kojarzy taka emotka:
😍
Dzięki, że tu jesteś :)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

Arita
Posty: 16
Rejestracja: 17 mar 2021, 17:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Arita » 13 kwie 2021, 11:11

Pavel pisze:
13 kwie 2021, 10:49
Arito,
Ja tylko krótko - zdecydowanie nie marnujesz naszego czasu :)
Jesteśmy tu dla ciebie, to czy czynisz postępy czy stoisz w miejscu - to jednak kwestia indywidualna i względna.
Rozumiem argumenty lustro, być może ma rację, we mnie po prostu czytając twoje posty wybrzmiewa: daj sobie czas, tyle ile potrzebujesz. Mogę się oczywiście mylić i „toksyczność” obecnej sytuacji wymagać może jak najszybszej decyzji.
I ten aspekt oczywiście również rozumiem - jak postanowić „na tak”, gdy wszystko w środku jest „na nie”.
Ale jestem tylko mężczyzną, wydaje mi się, tfu... jestem pewien, że panie zdecydowanie lepiej czują twoją sytuację i emocje które tobą targają.

Przy okazji, poza tematem, ale jednak w związku z nim.
Lustro, jak czytam ostatnimi czasy twoje posty (Zbiorczo) to mi się kojarzy taka emotka:
😍
Dzięki, że tu jesteś :)
Pavel,

Dziękuję za Twój głos. Tak się składa, że od wczoraj czytam Twój archiwalny wątek i widzę dużą zbieżność w tym, co pisałeś o postępowaniu i motywach Twojej żony. Nie doczytałam jeszcze do końca, nie wiem czy jej słowa o braku miłości do Ciebie od początku okazały się prawdą. Jak skończę, bardzo chciałabym zadać Ci kilka pytań. Jeśli oczywiście zechcesz to tego wracać i rozgrzebywać stare rany.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak pokochać

Post autor: Pavel » 13 kwie 2021, 13:52

Te rany są już zagojone, więc nie ma problemu.
Jestem do dyspozycji.
Chciałbym cię natomiast uwrażliwić przy okazji czytania mojego wątku, że była to moja ówczesna bieżąca relacja.
Subiektywna, na ile potrafiłem uczciwa, jednocześnie jednak bardzo mocno wybrakowana.
Te braki to brak wiedzy (o sobie, żonie, o nas i o tym co się w rzeczywistości działo) oraz emocje które przysłaniały mi rozum, niemal do samego końca wątku. Momentami bardziej, momentami mniej.
To masa strachu i działania pod jego ciężarem. I wiele innych obciążeń.

Gdy stanąłem stabilniej na nogi napisałem w swoim wątku jeden, maksymalnie kilka postów.
A i to był początek tego procesu dopiero. Procesu, który wciąż trwa :)
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

sajmon123
Posty: 865
Rejestracja: 16 lis 2020, 22:57
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak pokochać

Post autor: sajmon123 » 13 kwie 2021, 14:47

Pavel pisze:
13 kwie 2021, 13:52
Te rany są już zagojone, więc nie ma problemu.
Jestem do dyspozycji.
Chciałbym cię natomiast uwrażliwić przy okazji czytania mojego wątku, że była to moja ówczesna bieżąca relacja.
Subiektywna, na ile potrafiłem uczciwa, jednocześnie jednak bardzo mocno wybrakowana.
Te braki to brak wiedzy (o sobie, żonie, o nas i o tym co się w rzeczywistości działo) oraz emocje które przysłaniały mi rozum, niemal do samego końca wątku. Momentami bardziej, momentami mniej.
To masa strachu i działania pod jego ciężarem. I wiele innych obciążeń.

Gdy stanąłem stabilniej na nogi napisałem w swoim wątku jeden, maksymalnie kilka postów.
A i to był początek tego procesu dopiero. Procesu, który wciąż trwa :)
Jak mnie pamięć nie myli to zacząłeś stawać do pionu gdy otworzyła się możliwość powrotu. Czy to nie jest tak, że zdobyłeś wiedzę, a później zacząłeś ją wdrażać i widziałeś efekty i to tylko przyspieszyło Twoją przemianę? Nie wiem czy wiesz do czego zmierzam. Gdy ktoś robi coś i efektów nie widać, trochę opada z sił, traci nadzieję itd. Gdy zapala się światełko to nagle znowu możemy przenosić góry.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak pokochać

Post autor: Pavel » 13 kwie 2021, 15:29

sajmon123 pisze:
13 kwie 2021, 14:47
Pavel pisze:
13 kwie 2021, 13:52
Te rany są już zagojone, więc nie ma problemu.
Jestem do dyspozycji.
Chciałbym cię natomiast uwrażliwić przy okazji czytania mojego wątku, że była to moja ówczesna bieżąca relacja.
Subiektywna, na ile potrafiłem uczciwa, jednocześnie jednak bardzo mocno wybrakowana.
Te braki to brak wiedzy (o sobie, żonie, o nas i o tym co się w rzeczywistości działo) oraz emocje które przysłaniały mi rozum, niemal do samego końca wątku. Momentami bardziej, momentami mniej.
To masa strachu i działania pod jego ciężarem. I wiele innych obciążeń.

Gdy stanąłem stabilniej na nogi napisałem w swoim wątku jeden, maksymalnie kilka postów.
A i to był początek tego procesu dopiero. Procesu, który wciąż trwa :)
Jak mnie pamięć nie myli to zacząłeś stawać do pionu gdy otworzyła się możliwość powrotu. Czy to nie jest tak, że zdobyłeś wiedzę, a później zacząłeś ją wdrażać i widziałeś efekty i to tylko przyspieszyło Twoją przemianę? Nie wiem czy wiesz do czego zmierzam. Gdy ktoś robi coś i efektów nie widać, trochę opada z sił, traci nadzieję itd. Gdy zapala się światełko to nagle znowu możemy przenosić góry.
Tak powszechnie patrząc masz sporo racji. Tak ludzie zazwyczaj funkcjonują, ja też od tego modelu nie odbiegałem.

Ale nie jest on zdecydowanie optymalny.

Ja zacząłem stawać na nogi gdy powierzyłem małżeństwo Bogu, w poczuciu totalnej bezsilności. Nie wiedziałem tego wtedy, ale to krok pierwszy w 12 krokach :)
Uznanie bezsilności.
Wtedy między mną a żoną było patrząc po ludzku - bez szans. To znaczy, właściwie patrząc z jej strony ;)
Zniknął wtedy strach, pogodziłem się bowiem z tym na co nie mam bezpośredniego wpływu.
I zacząłem lepiej i efektywniej nad sobą pracować, do tamtej pory żona pochłaniała (na oko) 90% mojej energii i przestrzeni myślowej. Pośrednio i bezpośrednio.

Możliwość powrotu zaczęła się nadarzać kilka miesięcy później (również dlatego, że przestałem żonę osaczać).
Mało tego, gdyby nie dzieci najchętniej bym ten powrót o jakiś przynajmniej rok odwlekł w przyszłość, bo „solo” są lepsze warunki do pracy nad sobą, a widziałem wieeeeeelkie pole do pracy :)
Czyli - powrót moją przemianę w pewnych obszarach spowolnił, a w innych przyspieszył - np. przebaczenie, akceptacja).

Wiedziałem wtedy, co bardzo ważne, już o tym, że nie warto pracy nad sobą i relacją warunkować drugą osobą i jej reakcjami, zachowaniem.
Czyli postanowiłem to robić dla siebie, dla Boga. To była moja motywacja. Żyć inaczej, lepiej. Cokolwiek się wydarzy.
Pomaga to uniknąć pułapki zmniejszenia lub straty motywacji, gdy adresat tych wysiłków reaguje na nie wcale lub większą niechęcią czy nawet wrogością.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

Arita
Posty: 16
Rejestracja: 17 mar 2021, 17:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Arita » 13 kwie 2021, 19:52

Pavel pisze:
13 kwie 2021, 13:52
Te rany są już zagojone, więc nie ma problemu.
Jestem do dyspozycji.
Chciałbym cię natomiast uwrażliwić przy okazji czytania mojego wątku, że była to moja ówczesna bieżąca relacja.
Subiektywna, na ile potrafiłem uczciwa, jednocześnie jednak bardzo mocno wybrakowana.
Te braki to brak wiedzy (o sobie, żonie, o nas i o tym co się w rzeczywistości działo) oraz emocje które przysłaniały mi rozum, niemal do samego końca wątku. Momentami bardziej, momentami mniej.
To masa strachu i działania pod jego ciężarem. I wiele innych obciążeń.

Gdy stanąłem stabilniej na nogi napisałem w swoim wątku jeden, maksymalnie kilka postów.
A i to był początek tego procesu dopiero. Procesu, który wciąż trwa :)
Rozumiem, że z perspektywy wszystko może już inaczej wyglądać.

W Twoich starych wpisach znalazłam fragment artykułu o niedojrzałości emocjonalnej, pod kątem której „diagnozowałeś żonę”. I niestety odnajduję siebie niemal w każdym wspomnianym tam aspekcie.

Borykałam się z różnymi problemami i byłam w terapii indywidualnej i grupowej, i myślałam, że naprawdę dużo przepracowałam. A tak naprawdę ślizgałam się po powierzchni. Ten Twój artykulik pokazał mi nagą prawdę o sobie. Gdybym kiedyś była szczera przed samą sobą, nie cierpiałby teraz mój mąż i ja sama.

Ale czasu nie cofnę. To jest najtrudniejsze dla mnie, skończyć z przeszłością. Cały czas robię sobie wyrzuty, jak mogłam do tego dopuścić i cały czas myślę o tym, jak mogłoby być... Muszę jakoś zapanować nas tymi myślami, bo w takim chaosie i ciągłym żalu nic nie zrobię.

Pavel, w swoim wątku pisałeś, że żona powiedziała Ci, że wyszła za Ciebie bez miłości. Że nawet Cię nie lubiła. Powiedz, wracaliście do tego? Gdy emocje Waszego kryzysu opadły, to potwierdziła te słowa? Trochę się uczepiłam tego tematu, ale zwyczajnie szukam nadziei.

Arita
Posty: 16
Rejestracja: 17 mar 2021, 17:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Arita » 13 kwie 2021, 20:08

Coraz więcej zaczynam dostrzegać w moim postępowaniu, i okrutnie to boli tak stanąć w prawdzie o samej sobie.

Że wyszłam za mąż z niewłaściwych pobudek to już napisałam. Teraz widzę, że po ślubie tak bardzo zaczęłam tworzyć iluzję szczęścia, że sama w to uwierzyłam. Próbowałam przypisywać mężowi cechy, których on kompletnie nie posiada, taka chora projekcja. Zwyczajnie sobie wmawiałam, że jest taki jakbym chciała. Ale to musiało pęknąć. I teraz się obudziłam obok człowieka, który denerwuje mnie nawet swoim oddechem.

Nie zostawię go, to już wiem. Na razie z poczucia winy będę tak trwać. Jeszcze nie umiem wrócić i być żoną. Udawać też nie potrafię. Póki co będę naprawiać siebie. Nie umiem tez powiedzieć mu, co się dzieje. Boję się, że za chwilę będzie miał dość i postawi ultimatum.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak pokochać

Post autor: Pavel » 14 kwie 2021, 19:39

Arita pisze:
13 kwie 2021, 19:52
Pavel pisze:
13 kwie 2021, 13:52
Te rany są już zagojone, więc nie ma problemu.
Jestem do dyspozycji.
Chciałbym cię natomiast uwrażliwić przy okazji czytania mojego wątku, że była to moja ówczesna bieżąca relacja.
Subiektywna, na ile potrafiłem uczciwa, jednocześnie jednak bardzo mocno wybrakowana.
Te braki to brak wiedzy (o sobie, żonie, o nas i o tym co się w rzeczywistości działo) oraz emocje które przysłaniały mi rozum, niemal do samego końca wątku. Momentami bardziej, momentami mniej.
To masa strachu i działania pod jego ciężarem. I wiele innych obciążeń.

Gdy stanąłem stabilniej na nogi napisałem w swoim wątku jeden, maksymalnie kilka postów.
A i to był początek tego procesu dopiero. Procesu, który wciąż trwa :)
Rozumiem, że z perspektywy wszystko może już inaczej wyglądać.

W Twoich starych wpisach znalazłam fragment artykułu o niedojrzałości emocjonalnej, pod kątem której „diagnozowałeś żonę”. I niestety odnajduję siebie niemal w każdym wspomnianym tam aspekcie.

Borykałam się z różnymi problemami i byłam w terapii indywidualnej i grupowej, i myślałam, że naprawdę dużo przepracowałam. A tak naprawdę ślizgałam się po powierzchni. Ten Twój artykulik pokazał mi nagą prawdę o sobie. Gdybym kiedyś była szczera przed samą sobą, nie cierpiałby teraz mój mąż i ja sama.

Ale czasu nie cofnę. To jest najtrudniejsze dla mnie, skończyć z przeszłością. Cały czas robię sobie wyrzuty, jak mogłam do tego dopuścić i cały czas myślę o tym, jak mogłoby być... Muszę jakoś zapanować nas tymi myślami, bo w takim chaosie i ciągłym żalu nic nie zrobię.

Pavel, w swoim wątku pisałeś, że żona powiedziała Ci, że wyszła za Ciebie bez miłości. Że nawet Cię nie lubiła. Powiedz, wracaliście do tego? Gdy emocje Waszego kryzysu opadły, to potwierdziła te słowa? Trochę się uczepiłam tego tematu, ale zwyczajnie szukam nadziei.
Po kolei.
Zacznę od postu pod powyżej zacytowanym. Daję sobie (niemal) dwie ręce uciąć, że to jak oddycha twój mąż, obiektywnie jest najmniejszym problemem jaki masz. Tak jak moje chodzenie, mówienie, śpiewanie, spanie, tańczenie itd. w trakcie kryzysu i przed nim, które tak drażniły żonę.
Dla mnie wynika z tego, że to kwestia aktualnych emocji i uczuć w jego kierunku oraz twego nastawienia, analogicznie jak u mnie.
Nie zauważam aktualnie aby w/w czynności drażniły aktualnie moją żonę, co w jakiś sposób moje tezy potwierdza.


Niestety, faktycznie diagnozowałem żonę, zamiast zająć się przynajmniej głównie diagnozowaniem siebie. Z ówczesnej perspektywy - to w niej tkwił problem. Ja byłem w miarę ok :lol: nieco kosmetyki i tyle.
Oczywiście bardzo błędne i powierzchowne postrzeganie siebie i swoich problemów do czego doszedłem z czasem.
Aczkolwiek tamta „diagnoza” żony faktycznie była całkiem celna.
Na tyle celna, że i ona rozumiała, że dzieciństwo odcisnęło na niej wielkie piętno i bez ogarnięcia tego nie ruszy z miejsca.
I po swojemu w sobie dłubie ;)

Piszesz, że się w tym odnajdujesz. Fajnie, że masz tego świadomość - możesz bowiem to ogarnąć, pokleić, połatać.
Zbudować siebie rozprawiając się porządnie z przeszłością.
Moje doświadczenia i obserwacje są takie (subiektywne więc być może błędne), że terapia o ile jest zdecydowanie warta polecenia, to zazwyczaj pomija obszar duchowości.
Mi moja terapeutka dużo pomogła, ale jeszcze więcej skorzystałem będąc tutaj, dzięki lekturom, konferencjom i przede wszystkim warsztatom 12 kroków ku pełni życia w Sycharze.
Dokładność autoanalizy jest bardzo duża, dotyka tak wielu aspektów, a w dodatku każda osoba z grupy była nie tylko wielkim wsparciem, ale i doskonałym lustrem. Dodając do tego doświadczenie prowadzącego i współprowadzących - była to przepotężna wartość dodana w moim rozwoju i porządkowaniu siebie.

Kolejna sprawa o której uważam, że warto wspomnieć to miejsce w którym moim zdaniem zbyt często i w niewłaściwy sposób przebywasz. Niszcząc w ten sposób siebie.
To miejsce to przeszłość.
To co w niej się zadziało - nie masz możliwości tego zmienić.
Oczywiście warto tam się zapuszczać, ale po to by naprawiać siebie w teraźniejszości.
Rozliczyć się z nią, przepracować i zamknąć ją na dobre.
Żyjesz teraz, a to teraz przez „podróże w czasie” ci ulatuje. To chwile, które jakkolwiek brutalnie to brzmi - marnujesz.
Aby była jasność, znam temat i też swoje namarnowałem.

No i na koniec, znowu moja żona.
Nie, teraz tego nie mówi. Niechętnie do tego wraca, tak jakby to był zły sen.
Nie wiem czy zasłania się niepamięcią czy w tamtych emocjach faktycznie funkcjonowała na granicy zaburzenia i kiepsko to pamięta.

Wiem, że z jej strony to nie zostało jakoś porządnie przepracowane.
Przez nas, jako małżeństwo - także, wynika to między innymi z tego, że żona nie jest typem analityka, to o czym ja mógłbym gadać godzinami ona kwituje w 2 zdaniach.
Niby zostało powiedziane, poruszone w każdym obszarze, ale z mojej perspektywy tak po łebkach.
Ale szanuję jej wolność, to że może mieć inaczej niż ja i przede wszystkim - koncentruję się na teraźniejszości.

Po kryzysie mówiła, że o ile faktycznie nie było jakiegoś wielkiego zakochania, o tyle to co mówiła w kryzysie - przesadzała i nie identyfikowała się z tym za bardzo.

Jak jest dokładnie z nią - nie wiem, nie siedzę w jej głowie.

Mam więc świadomość marginesu na błąd swej oceny. Po tym czego doświadczyłem, głupio byłoby inaczej ;)

Dogadujemy się jednak dużo lepiej niż kiedykolwiek, Jest prawdziwiej i uczciwiej niż było.
Wygląda na to, że nie tylko mnie lubi, ale i kocha.
Naszym problemem jest natomiast to, że mówimy zupełnie innymi językami miłości i z dużym trudem nam przychodzi dawanie miłości w nie swoim języku.
Ja nie mam pewności, czy na pewno moje starania ona odbiera jako miłość.
Żona mówi, że czuje się kochana.

No właśnie, zapomniałem o tym.
Po różnych lekturach i obserwacji, a także po analizie samego siebie, śmiem twierdzić, że podstawową potrzebą człowieka w obszarze miłości nie jest kochać.
Jest nią być kochanym. Czuć się kochanym.

Kochać z kolei - to wyższa szkoła jazdy na rożnych poziomach - od podstawowego - czyli oddawanie miłości osobom przez które się kochani czujemy do poziomu ekspert - miłość nieprzyjaciół.

Nie pamiętam czy ci wspominałem, chyba tak, radzę zerknąć w „Pięć języków miłości” Chapmana, czuję bowiem, że twoje zbiorniki są tak puste, że doprowadziły cię do obecnego stanu.
Dla potwierdzenia: czy ty czujesz się kochana?

Moja żona, w kryzysie, mówiła iż wie, że ją kocham. Ale faktycznie tego nie czuła.
Wiem nawet dlaczego - w jej języku miłości Zawierały się akurat moje największe zaniedbania i błędy.

Ale się rozpisałem, wybacz ;)

Wiesz, będąc uczciwym też się kiepsko dobrałem z żoną.
Także na zasadzie nieprawdziwych wyobrażeń o sobie i na bazie wynikającej z dysfunkcji.
Wielkiego zakochania tam nie było, raczej obustronne uwieszenie mające swe źrodła w niekoniecznie dobrych powodach.

Ostatnie pięć lat z kolei mówi mi, potwierdza, że droga odpowiedzialności za wcześniejsze wybory, praca - to była dobra decyzja.
Przez te 5 lat dużo zbudowaliśmy, odkryłem w żonie (i ona w sobie) cechy o których nie śmiałem nawet marzyć, a których wcześniej nie miała (lub nie odkryła).
I zdecydowanie nie zamieniłbym jej na te kobiety w których byłem kiedyś szaleńczo zakochany.
Bo w nich też „kochałem” tylko swoje wyobrażenie o nich.
Wg mnie decyzją, pracą, otwartością, dobrym dialogiem można zbudować miłość na zupełnie innym poziomie niż ta mająca swe źródło w lepszym dopasowaniu i namiętnym zakochaniu.

To bardziej kwestia tego, czy druga strona chce, jest zdeterminowana by ruszyć, wspólnie, w podróż życia.
By uczyć się siebie, siebie nawzajem, dawać siebie drugiej stronie i dbać o nią. Wbrew pozorom do tego wystarczą chęci decyzja i praca.
Wszystko z czasem się z tego rodzi.

Ja jestem wyznawcą teorii, że skoro wyszło się za kogoś, dobrowolnie, znaczy to, że ten ktoś jest wystarczająco atrakcyjny fizycznie i nie tylko, by z nim w tę podróż wyruszyć.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Jak pokochać

Post autor: Ruta » 16 kwie 2021, 1:42

Co do pasowania ludzi do siebie, myślę że najbliżej prawdy jest Pan Pulikowski, mówiąc, że psychicznie żaden mężczyzna nie pasuje do żadnej kobiety i żadna kobieta nie pasuje do żadnego mężczyzny.

Nie fetyszyzowałabym też zakochania jako podstawy trwałej małżeńskiej miłości. Byliśmy w sobie z mężem szaleńczo zakochani i to zakochanie w taki nieprzerwany sposób trwało zdecydowanie dłużej niż ustawa przewiduje. Do tego ten stan się stale odradza i wraca nagle, i to w dziwnych momentach. Bardzo przysłaniając rzeczywistość. Bywa to męczące. Albo krępujące. Albo niechciane.

Inna sprawa, że taki stan da się w sobie wywołać. Tak naprawdę wobec dowolnej osoby, a także osoby nieistniejącej. Są takie serwisy sms-owe, w których odpowiada się na ogłoszenia, by porozmawiać z tą osobą. Po drugiej stronie nie ma takiej osoby, tylko zmieniający się studenci na dyżurach, którzy mają klucze do pisanaia smsów. Ich zadaniem jest sprawić by ta osoba pisała jak najdłużej. I zdarzają się przypadki ciężkich zakochań, a zakochani mężczyźni i kobiety nie są w stanie przyjąć do wiadomości, że obiekt ich uczuć nie istnieje. Spotkałam się z takim przypadkiem tylko raz - przeprowadzałam wywiad z panią, która niestety padła ofiarą takiego oszustwa, zrujnowała się na smsy, ale nadal nie wierzyła, że jej wybranek nie istnieje. Choć kilukrotnie się z nim nawet umawiała i nigdy nie przychodził. A zakochana była z całą pewnością - gdy o "nim" mówiła, błyszczały jej oczy i dostawała rumieńców i wyglądała jak młoda dziewczyna. Miała też teorię bardzo złożoną i skomplikowaną, czemu nie mogą się spotkać, generalna konkluzja była taka, że oni mu nie pozwalają. Być może jest nawet więziony.

Znacznie przyjemniejsze na dłuższą metę są inne stany, związane z takim dojrzewaniem w uczuciach, zaufanie, poczucie wspólnoty, więzi, budowanie wspólnych obszarów, własnych znaków, języka, dochodzenie do otwartości na siebie. Zakochanie jest stanem bardzo egocentrycznym - to co daje w nim przyjemność, to mój stan, który wywołuje we mnie druga osoba. I wtedy tej osoby chcę więcej, ale tylko w tej wersji, w której tą przyjemność odczuwam. W tej dojrzewającej miłości jest odwrotnie, przyjemność mi daje to, że druga osoba czuje się przeze mnie kochana, oraz to, że ja mogę tą osobę poznawać, pogłębiać swoją relację z nią. Oczywiście wzajemność w relacji bardzo sprzyja. W kryzysie miłość nadal pozostaje stanem otwartości na tą drugą osobę. I także nieustannym pragnieniem wzajemności.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Jak pokochać

Post autor: Pavel » 16 kwie 2021, 9:06

Ruto, z ostatnim akapitem w pełni się identyfikuję.
Zdecydowanie kluczowe jest i wg mnie to co wypracujemy, a nie to co przynosi nam chemia.

Natomiast to:
Ruta pisze: Co do pasowania ludzi do siebie, myślę że najbliżej prawdy jest Pan Pulikowski, mówiąc, że psychicznie żaden mężczyzna nie pasuje do żadnej kobiety i żadna kobieta nie pasuje do żadnego mężczyzny.
Wymaga dopowiedzenia z mojej strony.
Bardzo się zgadzam z Jackiem Pulikowskim. Jesteśmy totalnie inni, przy całym pięknie tego, możliwościach rozwoju, to strasznie trudne :)
Pisząc o dopasowaniu mam na myśli coś innego, bo w wyniku ułomnej komunikacji nie nazywam czasem czegoś dla mnie oczywistego, a może to być przecież nieoczywiste dla innych.
Ja pisząc dopasowanie miałem na myśli właściwości ułatwiające budowanie relacji.
Zbliżony system wartości - to bardzo pomaga, bo jest fundament na którym się można oprzeć i jest możliwość w razie kłopotów, trudności by się do niego odwoływać.

Są to też języki miłości.
Gdy się jakoś pokrywają - przy okazywaniu miłości na swój sposób i współmałżonek czuje się kochany.
Gdy tak nie jest - to bez nabycia wiedzy i późniejszej pracy - zbiorniki miłości wysychają, jest poczucie frustracji, brak poczucia bycia kochanym, słabną chęci i z czasem prowadzi to do w najlepszym razie oschłej relacji.
Nauka obcych języków miłości, przynajmniej w naszym przypadku, jest trudna, kompletnie nieintuicyjna. Oparta na rozumie, wiedzy, ale z masą wątpliwości - czy oby na pewno mój dar jest napełnianiem zbiornika żony.
Także - gdy to się dzieje naturalnie, samo z siebie - duuużo to ułatwia. I to nazywam tym dopasowaniem.
Słowem, które faktycznie niespecjalnie darzę sympatią, bo narosło wokół niego wiele szkodliwych mitów.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 34 gości