Wątek kobr

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

kobr
Posty: 44
Rejestracja: 07 mar 2021, 15:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: kobr » 29 mar 2021, 19:19

Moi drodzy, gdybym zaczęła od dokładniejszego , a nie pobieżnego przeglądania forum, to niczego bym nie napisała, bo moje lub podobne do moich problemy ma tu wielu forumowiczów. Wystarczy wejść, poczytać i zastanowić się, a odpowiedzi na wiele wątpliwości w postach znajdziemy. Tu faktycznie jest kopalnia wiedzy.
Ale skoro jeszcze tu jestem, to może napiszę o odejściu mojego teścia do domu Pana. Mój teść maiał ślub sakramentalny, ale do kościoła rzadko chodził. Tylko wtedy gdy musiał ( chrzciny, komunie, sluby najbliższych). Do spowiedzi i Komunii św. nie przystępował. Nie miał takiej potrzeby. Osiem ostatnich dni swojego zycia spędził w szpitalu. To była niedziela. Sama pojechałam go odwiedzić, bo mąż był na wyjezdzie. Po dwóch godzinach, kiedy już chciałam jechać do domu, właśnie przyszli jego krewni i poprosili mnie żebym jeszcze została. Teść miał zaawansowanego raka. Zgodziłam się. I kiedy już mieliśmy zakończyć to spotkanie, wszedł ksiądz zapytał chorych na sali, kto chce skorzystać z sakramentów swiętych. Zapytałam teścia czy chce i widząc jego ożywienie powiedziałam kapłanowi, że teść prosi o sakrament namaszczenia chorych. Póżniej ksiądz zapytał o spowiedz i teść zgodził się. Ja wyszłam z sali na korytarz. Pózniej kapłan mnie zawołał i zapytał czy chory przyjmie Komunę św. Znów zapytałam teścia i on twierdząco potrząsnął głową. Teść był trochę głuchy stąd ta moja pomoc była księdzu potrzebna. Widocznie nie chciał się wydzierać. I kiedy kapłan wziął Hostię w rękę i zbliżył Ją do głowy świeżo nawróconego grzesznika , Ta mu wypadła i zatonęła w czeluściach pościeli. Ksiądz bezradnie na mnie spojrzał, więc ja natychmiast zatopiłam swoją rękę pod kołderkę i wyjęłam Pana Jezusa i osobiście podałam ją teściowi. On był szczęśliwy, że mógł przyjąć Komunię, a ja ze byłam szafarzem. Na drugi dzień, kwadrans przed moim przyjazdem mój teść zmarł. Pojednany. Chwała Bogu.

sasanka
Posty: 201
Rejestracja: 09 sie 2017, 23:08
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: sasanka » 29 mar 2021, 23:22

Kobr czytam Cię z zainteresowaniem.
Piszesz o rzeczach niby nieistotnych w kontekście Twojego problemu z mężem , które jednak gdzieś tam dają pełniejszy obraz tego co przeżywasz i jak sobie radzisz w tej "swojej" sytuacji.
Dużo sil na tej drodze życzę.

kobr
Posty: 44
Rejestracja: 07 mar 2021, 15:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: kobr » 31 mar 2021, 22:51

Dwa miesiące temu przechorowałam z tatusiem 91l. covida. Dwa tygodnie to trwało i dużo nerwów mnie to kosztowało, bo w chorobie tato był nieznośny, a ja miałam mniej cierpliwości niz zwykle, bo sama niedomagałam. Chory musiał opiekować się chorszym, bo izolacja nie pozwolała na pomoc osób trzecich. Niby już wyzdrowiałam, ale osłabiona i zmęczona jakaś byłam. I w tym stanie przyszło zmagać się z frustracją syna wyzywającego na cały świat i atakami na mnie, że albo nic nie mówie, albo nie to mówię co on chciałby usłyszeć. Po takiej czarnej wizji należałoby strzelić sobie w łeb. Mąż z kolei wykańczał mnie doskokami co mam robić, co synowi powiedzieć po kila razy to samo. Ponadto obydwoje wkurzali mojego tatę i cyrk od rana zaczynał się. Jak widziałam tate z rana z dwiema czapkami na głowie, trzema kurtkami na sobie, kapciami za pazuchą i wypchanymi kieszeniami gaciami i skarpetami, gotowy do wyprowadzki, to niedobrze mi się robiło, bo wiedziałam ile teraz czasu potrzebować będę, aby doprowadzić tatę do normalności. Tylko ja pilnuję tate, żeby nie uciekł i nie zaginął, bo wiem, ze mogłoby to skończyć się śmiercią przy tym stopniu demencji. Reszta facetów nie zadaje sobie trudu, by chociaż zamykać drzwi na klucz i odkładać wysoko. I to się powtarza codzienie od 1 razu do trzech w ciągu dnia. Aż w końcu przyszło przesilenie. Na poczatku tak bardzo ciężko zaczęłam wzdychać, pózniej doszedł ból i niestrawność żołądka, a wreszcie ucisk w krtani i kłucie w górnej części klatki piersiowej.Dziś w nocy ok.4-tej obudził mnie tak okropny ból w klatce piersiowej, ze czułam jakby ktoś mnie butem wdeptał w glebę i ruszyć się mogłam. Kazda zmiana pozycji to jeszcze gorszy ból. I to okropne uczucie duszności. Przy tym oddech krótki i świszczący. Suchość w ustach. I na dodatek ból głowy. Dopiero leki uspokajajace i p-bólowe przyniosły ulgę. Ale dobrze nie jest. Nie mogę się schylać, bo w klatce boli, bardzo szybko męczę się. To jest nerwica wegetatywna spowodowana przewlekłym stresem. Rano podęłam rozmowę z mężem i synem i coś ustaliliśmy. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Myślę ze na obecną chwilę coś do nich dotarło, bo wzięli się za porządki domu-chlewu, który sami stworzyli.
A tak na marginesie mamy dzisiaj 35 rocznicę ślubu sakramentalnego. Śmiać się czy płakać mam?

Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13300
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: Nirwanna » 01 kwie 2021, 8:06

Kobr, trudne jest to, co piszesz.
Mimo wszystko życzę Ci obfitości łask płynących z sakramentu małżeństwa i czułej opieki Matki Bożej.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II

Bławatek
Posty: 1611
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: Bławatek » 01 kwie 2021, 9:23

I ja się dołączam do życzeń. Niech Ci Bóg pomaga, a Maryja ma Cię w swojej opiece.

Tyle lat po ślubie, pięknie. Wiem, że nie łatwo w małżeństwie miałaś, ale Twoja postawa mnie poruszyła, tak dzielnie wszystkie przeciwności losu przyjmowałas.

Ja też bardzo zawsze odchorowywalam stres - bóle żołądka, zgaga, bóle kręgosłupa. Ciężko zlikwidować przyczynę stresów i tych niemiłych odczuć. Choć teraz jak mąż mój poza domem to już się tyle nie stresuję. Aczkolwiek często w sobotę jak wchodzę na stare tory - robić w domu generalne porządki, gotować, uczyć się z dzieckiem itd to wtedy zaczynam czuć tą dziwną presję i stresować się to mówię - pauza, trzeba zwolnić, najwyżej czegoś nie zrobię. Tobie trudniej bo opiekujesz się schorowanym ojcem, więc wielu rzeczy odpuścić nie możesz, ale dobrze jakbyś starała się znajdować czas na relaks - coś co lubisz. Ja przez parę lat pomagałam przy schorowanej babci, która całe życie była samodzielna i uparta, więc jak wysiadły jej nogi i przestała widzieć to stała się jeszcze bardziej uparta a na dodatek złośliwa. Była dla mnie kimś ważnym, ale czasami psychicznie miałam już tego kontaktu z nią dość.

A jeśli chodzi o covid to ja nie chorowałam, ale wiele osób z otoczenia tak i niestety choroba ta ma często jakieś powikłania neurologiczne (opowieści nawet młodych osób), więc może to też na Was niestety jakoś wpłynęło.

Życzę Ci spokoju i wielu sił.

kobr
Posty: 44
Rejestracja: 07 mar 2021, 15:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: kobr » 04 kwie 2021, 23:54

Za życzenia bardzo dziękuję i pragnę ich spełnienia.Choć zmęczona i osłabiona chorobą wciąż jestem, to bardzo zadowolona, że Bożych spraw nie zawaliłam dzięki pomocy różnych ludzi dobrej woli. Najważniejsze, ze wszystko na Paschę przygotowałam i choć w okrojonym składzie, to się odbyła. Przeżycie niezapomniane. Poza tym w ty roku przypadł mi dyżur sprzątania i dekorowania świątyni Bożej na Święta i z pomocą sąsiadki i naszych synów dałyśmy radę. W domu gorzej, ale to najmniej ważne. Śniadanie Wielkanocne też dzięki dobrym pomocnicom wypadło na bogato. Zaprosiłam samotnego kuzyna. Męża nie zapraszałam do stołu, ale sam się wprosił, rozsiadł i jakby nigdy nic i grał pierwsze skrzypce. Po śniadaniu wstał od stołu, złapał się za brzuch i rzekł „0, ludzie” co miało oznaczać, „ale sobie pojadłem” i zabrał się do swojego pokoju poleżeć na wyrku i całe towarzystwo miał w pompie. Swoją matkę też, która sama mieszkając czekała na niego ze świątecznym posiłkiem. A kowalska znów dała nogę… i wyjechała.
Kiedy składałam życzenia świąteczne pewnej miłej osóbce, która przez lata towarzyszyła naszej rodzinie i nam pomagała, ona mi odpisała: „Nawet nie wie Pani jak baaaardzo się cieszę, że mogłam pomóc, zawsze podczas tych świątecznych przygotowań przypominają mi się te dawne chwile u Pani przed świętami, zawsze było tak wspólnie, rodzinnie i …. śmiesznie :-D aż teraz buzia mi się uśmiecha”.
Słowa te ucieszyły mnie, podniosły na duchu , sprawiły radość, ale też pokazały jak mogłoby być fajnie, normalnie, gdyby nie jeden zaburzony łeb. Jeszcze dzięki moim staraniom jest rodzinnie choć ideału to nie przypomina. Ale jak długo to potrwa? Człowiek w pojedynkę niewiele może, dopiero wspólnota daje moc, pozytywną energie i satysfakcje z osiągniętego celu. Tylko, ze moja wspólnota rodzinna jest systematycznie przez jednego człowieka rozbijana. Przykre.

kobr
Posty: 44
Rejestracja: 07 mar 2021, 15:17
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: kobr » 05 kwie 2021, 22:20

U nas od rana nowa zawierucha. Mąż tak podkurzył ojca, ze ten chciał oknem uciekać. Mój mąż ciągle robi jakieś zadymy, bo w ten sposób się rozładowuje. One mu służą. Kiedy po obiedzie sytuacja wyglądała na opanowaną, to tatuś zapragnął wyjść na spacer w sposób kontrolowany. Nasz dom leży 80m od drogi i od 20 lat nie ma furtki, bramy, więc upilnować ojca, by pozostał tylko na posesji jest trudno. Mąż wyjechał szukać "szczęścia" a syn patrzył w którą stronę dziadek skręci. Zaraz się ubrałam i poszłam zawrócić tatę z drogi. Tylko ja teraz mam taką zadyszkę, ze bardzo wolno chodzę. Wolniej od 91 letniego starca. Po kilometrze znalazłam go leżącego w błocie pod płotem. Po kąpieli w czystym łóżku dochodzi do siebie. A jutro pewnie od nowa będzie piosnka ludowa. Czas z tym skończyć. Coś muszę zadziałać.

sasanka
Posty: 201
Rejestracja: 09 sie 2017, 23:08
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: sasanka » 05 kwie 2021, 23:19

Czytam Cię i podziwiam , że mimo wszystko dajesz radę.
Mimo tych emocjonalnych ran , których stale doświadczasz od męża egoisty.
To musi być bardzo trudne , ale tyle lat w małżeństwie sakramentalnym też ma jakąś wartość, chociaż tak naprawdę nie wiem jak się z tym czujesz przechodząc te doświadczenia.

lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: lustro » 06 kwie 2021, 13:36

Mam ciocię, która wyszła za mąż za człowieka b trudnego.
Kalekę, z ogromnymi ambicjami i siłą witalną, który z jednej strony b zaradny życiowo i energiczny i przebojowy, z drugiej tyran domowy.
Ona starająca się zrozumiec męża. Wybaczać najgorsze chamskie i poniżajace ją zachowania (bo sierota, kakeja, z trudnym wojenno-powojennym dzieciństwem...) i dostrzegać każdy ludzki gest z jego strony. I kazdą zaletą. Nie stawiajac granic. Biorąc to wszystko "na klatę".
Dbała. Starała się...
Wspólnie stworzyli piekło nie dom.
On tyran - ona spolegliwa i cicha.

Dzieci wyrosly w tym domu na osoby b zaburzone.
Z nikim nie potrafiace nawiązać trwałych dobrych relacji. Samotne, pomimo miniecia półwiecza życia.

Rodzina dalsza i bliższa mówi o cioci - święta, powinna za życia pójść do nieba, że z tym mężem wytrzymała.

A ja patrząc na to widzę zmarnowane zycie rodziców i dzieci.
A przecież można było inaczej.
I kto jest tu winny?
Moim zdaniem oboje. I nie ma tu, jak dla mnie, drogi ku świętości...

Kobr.
Nie pisze tego, żeby Cie oceniac albo oskarżać.
Ale trochę razi mnie twoje przesunięcie winy za wszystko, na męża.

pokazały jak mogłoby być fajnie, normalnie, gdyby nie jeden zaburzony łeb.(...)

Tylko, ze moja wspólnota rodzinna jest systematycznie przez jednego człowieka rozbijana. Przykre.(...)

Męża nie zapraszałam do stołu, ale sam się wprosił, rozsiadł i jakby nigdy nic i grał pierwsze skrzypce. Po śniadaniu wstał od stołu, złapał się za brzuch i rzekł „0, ludzie” co miało oznaczać, „ale sobie pojadłem” i zabrał się do swojego pokoju poleżeć na wyrku i całe towarzystwo miał w pompie. Swoją matkę też, która sama mieszkając czekała na niego ze świątecznym posiłkiem. (...)

Jeszcze dzięki moim staraniom jest rodzinnie



Wiem, że zrobiłaś dużo ze swojej strony. Być może więcej na prawdę nie mogłaś.
A moze jednak jesteś jak moja ciocia...rozgrzeszona...?

W jednym na pewno masz rację

Czas z tym skończyć. Coś muszę zadziałać.

I to nie tylko w kwestii taty.

Lawendowa
Posty: 7650
Rejestracja: 30 sty 2017, 17:44
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: Lawendowa » 07 kwie 2021, 23:04

lustro pisze:
06 kwie 2021, 13:36
Mam ciocię, która wyszła za mąż za człowieka b trudnego.
Kalekę, z ogromnymi ambicjami i siłą witalną, który z jednej strony b zaradny życiowo i energiczny i przebojowy, z drugiej tyran domowy.
Ona starająca się zrozumiec męża. Wybaczać najgorsze chamskie i poniżajace ją zachowania (bo sierota, kakeja, z trudnym wojenno-powojennym dzieciństwem...) i dostrzegać każdy ludzki gest z jego strony. I kazdą zaletą. Nie stawiajac granic. Biorąc to wszystko "na klatę".
Dbała. Starała się...
Wspólnie stworzyli piekło nie dom.
On tyran - ona spolegliwa i cicha.

Dzieci wyrosly w tym domu na osoby b zaburzone.
Z nikim nie potrafiace nawiązać trwałych dobrych relacji. Samotne, pomimo miniecia półwiecza życia.

Rodzina dalsza i bliższa mówi o cioci - święta, powinna za życia pójść do nieba, że z tym mężem wytrzymała.

A ja patrząc na to widzę zmarnowane zycie rodziców i dzieci.
A przecież można było inaczej.
I kto jest tu winny?
Moim zdaniem oboje. I nie ma tu, jak dla mnie, drogi ku świętości...
Lustro, warto nie stawiać znaku równości między tym , który krzywdzi i tym kto krzywdy doświadcza. Zazwyczaj taki podział "ról" z czegoś wynika i przyczyn może być wiele.
Można zadać sobie pytanie - jakie realne możliwości miała Twoja ciocia w tamtym czasie, w tamtych realiach itd. Czy miała dokąd pójść, za co żyć, utrzymać dzieci? Czy bliscy i otoczenie zrobili cokolwiek by jej pomóc. Ważny jest kontekst - w czasach powojennych, i późniejszych też, kobieta najczęściej była całkowicie zależna od męża i często też jego rodziny. A już z kilkorgiem dzieci to jej możliwości spadały drastycznie.

Są też nierzadkie sytuacje, że znajdują się w otoczeniu osoby, które chcą pomóc, ale ofiara tak mocno tkwi w tym kręgu przemocy, że tę pomoc odrzuca, a nierzadko zwraca się przeciwko tym, którzy chcą pomóc.

To nie kobr zdecydowała o tym że takie, a nie inne dzieciństwo będzie miała, a jednak miało to duży wpływ na to w jakim miejscu jest teraz.
lustro pisze:
06 kwie 2021, 13:36
W jednym na pewno masz rację

Czas z tym skończyć. Coś muszę zadziałać.

I to nie tylko w kwestii taty.
Z tym się bardzo zgadzam. Nigdy nie jest za późno na zmiany.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."

Akacja
Posty: 123
Rejestracja: 18 gru 2019, 4:31
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: Akacja » 08 kwie 2021, 0:01

lustro pisze:
06 kwie 2021, 13:36
Mam ciocię, która wyszła za mąż za człowieka b trudnego.
Kalekę, z ogromnymi ambicjami i siłą witalną, który z jednej strony b zaradny życiowo i energiczny i przebojowy, z drugiej tyran domowy.
Ona starająca się zrozumiec męża. Wybaczać najgorsze chamskie i poniżajace ją zachowania (bo sierota, kakeja, z trudnym wojenno-powojennym dzieciństwem...) i dostrzegać każdy ludzki gest z jego strony. I kazdą zaletą. Nie stawiajac granic. Biorąc to wszystko "na klatę".
Dbała. Starała się...
Wspólnie stworzyli piekło nie dom.
On tyran - ona spolegliwa i cicha.

Dzieci wyrosly w tym domu na osoby b zaburzone.
Z nikim nie potrafiace nawiązać trwałych dobrych relacji. Samotne, pomimo miniecia półwiecza życia.

Rodzina dalsza i bliższa mówi o cioci - święta, powinna za życia pójść do nieba, że z tym mężem wytrzymała.

A ja patrząc na to widzę zmarnowane zycie rodziców i dzieci.
A przecież można było inaczej.
I kto jest tu winny?
Moim zdaniem oboje. I nie ma tu, jak dla mnie, drogi ku świętości...
Może zastanówmy się co by było gdyby Twoja ciocia zachowywała się inaczej, np. wygoniła męża z domu, albo znalazła sobie innego faceta, czy te dzieci też nie byłyby z jakąś dysfunkcją? Może nawet większą niż po tych zachowaniach cioci, które rzeczywiście wykonywała. Może miałyby w głowach, że lepiej wyrzucić męża/żonę bo nie pasuje tak jak ich mama to zrobiła. U nas w sąsiedztwie tak było i odziedziczyły to zachowanie dzieci po rodzicach i nie potrafiły zbudować pełnej i trwałej rodziny już w dorosłym życiu, to były katastrofy! rany z kolei ich wnuków niesamowite, więc lepiej by było gdyby te dzieci nigdy nie wzięły ślubu, widząc tragicznie zachowania ich rodziców.

Poza tym mam wielu znajomych z dzieciństwa którzy nie potrafią wciąż nawiązać trwałych dobrych relacji bo są np. narcyzami, którzy uważają się za lepszych i że nikt nie jest ich godzien ;) więc różnie jest :)

Myślę, że Twoja ciocia naśladując św. Ritę mogła dać dzieciom trochę nieba w domu, może porozmawiaj z jej dziećmi jak tam było u nich z mamą.

Ja też mam nerwowego tatę i uległą mamę, ale z biegiem lat mój tata przy niej miękną i stał się potulny prawie jak baranek ;)
Dali nam wielki przykład trwałego małżeństwa od którego wciąż możemy czerpać przykład. Wszyscy jako rodzeństwo zawarliśmy związki małżeńskie, jak narazie wciąż w nich trwamy, a rodzice jak mogą nas wszystkich wspierają.
Ostatnio zmieniony 08 kwie 2021, 6:12 przez Nirwanna, łącznie zmieniany 1 raz.
Powód: poprawiono cytowanie

lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: lustro » 08 kwie 2021, 8:23

Nie bardzo rozumiem dlaczego od razu skrajność - wyrzucić męża z domu...? Znaleźć sobie innego faceta?
Ja to gdzieś proponowałam?

Miałam na myśli stawianie granic.
Mądrych.

Co by było, gdyby moja ciocia... Postawiła granice zachowaniom jej męża
Nikt nie wie.
Mozna gdybac.
Ale, dla jasności, ciocia jest osobą wykształconą. Miała pracę porównywalną z mężem i mieszkanie służbowe. Dwoje dzieci, a nie stadko. Mieszkała i pochodziła z małego miasteczka, a nie z zapadłej wsi.
To jej mąż tak na prawdę pochodził ze wsi i racjonalnie patrząc, będąc kaleką, to on potrzebował bardziej jej niż ona jego.

I może dla pokazania tego, jakie są a jakie mogły by być jej dzieci - rodzice cioci żyli w ciężkiej patologii. Choć mama b dbała, żeby to tak nie wyglądało.
Ojciec po traumatycznych przejsciach z dzieciństwa i trudnej młodości w nędzy, też coś wyniósł z domu i stał się emocjonalnym kaleką. I katem dla zony i dzieci.
W tej jeszcze przedwojennej rzeczywistości teść, bardzo porządny i prawy człowiek z zasadami, wygonił go z domu. Bo nie mógł patrzeć jak traktuje jego córkę/żonę. I przez jakiś czas ziec zjeżdżał tylko na niedzielę do domu. Co mu nie przeszkadzalo być katem w tym czasie. Po śmierci teścia już nikt nie hamował jego zachowań. A żona go kryła i pokornie znosila. Tak jak i jego kochanki.
Co ciocia wyniosla z rodzinnego domu?
Jaki wzór?
Czy go powieliła?
Ile pokoleń będzie się to ciągnąć?
Juz 3 mają zmarnowane życie...rodzinne i psychiczne.

Nie porównuję kata z ofiarą.
Pytam za to, czy dla dzieci rodzice nie stali się po równo autorami koszmaru?

Akacja
Nie wiem jacy są Twoi rodzice. Może twój tata był tylko nerwowy, a nie przemocowy i psychopatyczny...nie wiem.
Ale wiem jaki był i jest wujek. Bywałam u nich wiele razy. Nie tylko kilka godzin, ale i po tydzień w wakacje. Calkiem nieźle znam moich kuzynów.
Być może Twoi rodzice dali Ci piękny wzór. A czy Ty masz zaburzenia, które leczysz latami min u psychiatry?

Szanuje i podziwiam, to co zrobiła już Kobr.
Mimo to widzę pewien współudział. I odbicie w zachowaniach dzieci, o którym Kobr sama pisze.
Nie mnie tu cokolwiek oceniać. Ja zadaje pytania. Bo dla mnie to nie jest aż tak heroicznie jednoznaczna historia.
I może przez wzgląd na życie dzieci i ich dzieci, warto coś z tym zrobić i przerwać tą "pokoleniową klątwę"?

lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: lustro » 08 kwie 2021, 8:52

Akacja pisze:
08 kwie 2021, 0:01


Może zastanówmy się co by było gdyby Twoja ciocia zachowywała się inaczej, np. wygoniła męża z domu, albo znalazła sobie innego faceta, czy te dzieci też nie byłyby z jakąś dysfunkcją? Może nawet większą niż po tych zachowaniach cioci, które rzeczywiście wykonywała.
Jeszcze wrócę w to miejsce...
Pomijajac fakt, że nie proponowałam takich rozwiązań

Co jest gorsze, wzór z domu, że można i należy dać sobą pomiatac, że przemoc jest na porządku dziennym, że jedna osoba na prawo niszczyć innych...A druga na to się godzi?
A gdzie miłość własna, szacunek do siebie, poczucie własnej wartości...Godność człowieka i Dziecka Bożego...?

Uważasz, że taki model z domu daje dobre wzorce i start dla młodych ludzi w życie?
Że będą mieć szczęśliwe, pełne miłości i szacunku małżeństwa i rodziny?

Nie mowie tu o nerwowym tacie, który złagodniał z wiekiem.
To nie ten kaliber. Nie o tym jest mowa.

Bławatek
Posty: 1611
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: Bławatek » 08 kwie 2021, 11:46

Małżeństwo rzadko kiedy jest sielanką. Zawsze coś jest inaczej niż sobie człowiek planował, marzył.

Kobr tyle lat żyła i żyje w "takich" warunkach bo tak zapewne została wychowana i ukształtowana - małżeństwo i mąż na pierwszym miejscu bez względu co był się działo (moje przypuszczenie, dlatego piszę zapewne). Ja jestem dużo młodsza ale podobnie ukształtowana. Długo "przebierałam" w kandydatach - niewierzący albo z nałogami albo tacy którzy uznawali rozwody od razu zostawali "skreśleni". I szok - nagle spotykam kogoś wierzącego, bez nałogów, który mówi, że liczy się dla niego rodzina, mamy podobne marzenia i plany. Ale niestety pierwsze lata pokazały, że sielanki małżeńskiej mieć nie będziemy - ja bardziej skierowana na dobru innych - męża, dziecka, niż swoim, a mąż egoista, dla którego najważniejsze jest jego hobby i jego dobro, więc po co tracić czas na dodatkową pracę zarobkową, by rodzinie było lepiej, po co pomagać żonie w opiece nad dzieckiem (zadanie matki), po co być w ciasnym domu gdy ma się przestrzeń w pracy i garażu. I gdy w końcu powiedziałam otwarcie, że ja takiego życia nigdy nie chciałam i nie chcę i czas coś zmienić to dla męża był to zamach na jego dobro, wolność. Picia nie było, bicia nie było, awantur nie było więc o co mi chodzi. Mąż zaczął pomagać w domu, ale po miesiącu mu się znudziło i wolał jednak odejść. Moje nowe granice były początkiem końca. Wtedy nie znałam Sycharu, nie wiedziałam, że mam prawo mieć swoje życie, czas wolny, plany - zawsze mi mówiono, że mąż, rodzina na pierwszym miejscu, nic nie wiedziałam o granicach. Myślę, że większość kobiet boi się "postawić" mężowi, mieć własne zdanie, bo niestety dalej króluje fakt, że kobieta bez mężczyzny ma trudniej w życiu.

Dałam radę podnieść się po tym wszystkim, pewnie głównie dlatego, że mam dobrą pracę, że to nie ja musiałam opuścić mieszkanie tylko zrobił to mąż. Miałam łatwiej, ale jest wiele osób (kobiet i mężczyzn też), które miałyby ciężko "zacząć" nagle życie od nowa, czasami po nagłym zostawieniu przez małżonka/ kę.

Teraz tak zmieniłam swoje myślenie o życiu, małżeństwu, że mąż będzie miał trudno wrócić - bo takiego jaki był nie chcę go. Chcę męża zaangażowanego w życie rodzinne, troszczącego się o dobro rodziny o dom, chcę dobrego ojca dla dziecka, żeby dziecko miało jak najlepszy przykład. I chyba w myśl zasady "mamy to na co się godzimy" na dzień dzisiejszy wolę być sama, bo przynajmniej będę mieć wpływ i kontrolę na życie i ewentualne pretensje tylko do siebie.

Nie można godzić się na krzywdzenie innych, nas samych przez innych - tylko ciężko czasami wyrwać się z tego, ciężko zacząć z dala od tego, ciężko wysłać krzywdziciela na terapię. Różne kroki rodzą różne konsekwencje.

Bo np. gdy ja teraz wiem czego chcę, co jest właściwe i odpowiednie dla mnie, rodziny, dziecka, to dla drugiej osoby w tym wypadku męża jest to nie do przyjęcia więc tym bardziej będzie dążył do rozwodu i szukania swojego szczęścia gdzie indziej.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Wątek kobr

Post autor: Ruta » 08 kwie 2021, 11:46

Kobr, podziwiam twoję siłę i hart ducha oraz gotowość, by tyle znosić w imię miłości.

Za mną stoją całe pokolenia takich dzielnych, kochających kobiet, które wszystko znosiły ze strony mężów, a czasem mężczyzn, którzy nie chcieli zostać mężami. Jest we mnie wobec nich wiele współczucia i smutku, zrozumienia także. Ale także przekonania, że ich życie mogło wyglądać inaczej. I że nie taki był Boży zamysł na ich życie. Jestem pewna, że Bóg chce dla każdego małżeństwa tego, co najlepsze, tego co sam dla nas zaplanował: wzajemnej miłości, troski, szacunku. Tego, by każde małżeństwo i każda rodzina były źródłem radości i szczęścia. Miejscem gdzie realizuje się Miłość.

Zawierając związek sakramentalny z moim mężem miałam pomysł, że wobec takich trudnych losów znanych mi kobiet, ja w naszym małżeństwie będę postępować inaczej. Nie tylko jednak nie miałam zdrowych wzroców, sama nie byłam zdrowa. Oboje z mężem z powodu swoich zranień, trudności, które wnieśliśmy w nasze małżeństwo, mimo miłości jaka nas łączyła, mimo wiary, weszliśmy w kryzys. Poważny kryzys, który bardzo nas oboje poranił i doprowadził do naszego rozłączenia. Trzeci rok żyjemy osobno.

Za mną długi i wciąz trwający proces wyzbywania się iluzji i fałszywych przekonań, głównie o mnie samej. W czasie gdy nasz małżeński kryzys się bardzo nasilił, gdy mąż przestał sobie radzić z używkami, gdy pojawiły się różne formy przemocy, agresja (bez przemocy fizycznej, choć za jednym wyjątkiem), zdrady, najpierw mimo wszelkich obietnic składanych samej sobie, próbowałam wszystko znosić. Ale w końcu nie dałam rady. Stale też i uparcie sądziłam, że to, co powinno się zmienić, to mój mąż. Nadziei zaczęłam upatrywać w terapii uzależnień. Sądziłam, że gdy mój mąż porzuci używki, podejmie terapię, wszystkie nasze problemy się zakończą. Więc uparcie dążyłam do tego, by mąż terapię podjął. Mąż się wyprowadził. Wyprowadzka męża wcale nie zakończyła przemocy. Wręcz ją nasiliła. A mąż miał coraz więcej okresów, gdy używki całkowicie przejmowały kontrolę nad jego życiem. Choć w domu, tak w codziennym życiu, zrobiło się spokojniej. Co nie znaczy, że ja nie cierpiałam, bo przecież wcale nie chciałam takiego spokoju bez męża. Dopiero w tym cierpieniu, pogubiona, bezsilna, zwróciłam się o pomoc do Boga. Nie bezpośrednio. Poprosiłam o pomoc Matkę Bożą. Naszą Mamę. I tak się rozpoczęła moja droga, którą teraz idę.

Jednym z kamieni milowych na tej mojej drodze było pytanie: czy ja kocham siebie? Czy dbam o siebie? Czy znam moje potrzeby? Czy moje potrzeby są zaspokojone? Czy daję pierwszeństwo potrzebom innych przed moimi potrzebami? Początkowo to zbywałam - no bo przecież jestem tak zajęta pomaganiem innym, troszczeniem się, tyle mam obowiązków, że zajmowanie się sobą byłoby w tej sytuacji egoizmem. Przecież, jak na moment zajmę się sobą, to wszystko inne się wokół zawali. Przeżyłam szok słuchając wykładu księdza Grzywocza, który powiedział, parafrazuję, ale taki był sens jego wypowiedzi, że osoba, która nie potrafi kochać siebie i dbać o siebie, nie potrafi kochać też innych. I że jej miłość i troska, jaką stara się okazywać, przez innych mogą być wtedy odbierane nie jako miłość, ale jako natrętność, nadskakiwanie, zawłaszczanie, zniewalanie, a nawet jako przemoc. To przykre, ale była to prawda o mnie. Nie umiałam kochać siebie, nie troszczyłam się o siebie. Nie znałam swoich potrzeb. Cała byłam skupiona na służeniu innym. I robiłam to w bardzo nieodpowiedni sposób. I kompletnie nie rozumiałam, czemu za moją troskę inni "odwdzięczają się" brakiem troski. Czułam się niekochana. A ja dostawałam od nich odpowiedź na to, co sama dawałam.

Drugim kamieniem milowym było wyzbycie się przekonania, że mogę uzyskać wpływ na innych, a nawet, że powinnam go mieć. I że nakłonienie innych do tego, co ja uważam za rozwiązanie problemów, te problemy rozwiąże. Inne fałszywe przekonanie brzmiało, że gdyby mój mąż się zmienił, to... Że gdyby moja mama ... , to... . Bardzo niebezpieczna iluzja. U mnie w dużej mierze te iluzje były oparte na pysze, ale też na braku zaufania wobec Boga. Potrzeba wpływania na innych, szczególnie na bliskie mi osoby, brała się też z lęku o nich. Czyli z braku zaufania do nich - i do Boga. Nad tym wszystkim ze sobą pracuję.

Czy zmiany we mnie przynoszą zmiany w moich relacjach? Tak. Zaczynam doświadczać rzeczy, których nie doświadczałam wcześniej. Troski ze strony innych. Miłości. Pojednania. W relacji z moim mężem ustała przemoc. Nadal żyjemy w rozłączeniu. Ale nasza relacja ulega poprawie, choć wszystko jest jeszcze wątłe i kruche, taki początek, zalążek. Mam nadzieję, że uda się to ochronić i z czasem z małej delikatnej roślinki, która się dopiero zaczyna rozwijać z ziarenka, wybuja silna zdrowa roślina. Nie wiem jaka. To wie Bóg, może silne drzewo, może piękny krzew róży. Staram się dbać, by to ziarenko naszej odradzającej się relacji małżeńskiej było osadzone w dobrej glebie, modlitwy, Słowa, Eucharystii. Także pokuty, ale i dziękczynienia. Wierzę całą sobą w siłę Sakramentu Małżeństwa i moc Bożego Błogosławieństwa, moc do przemiany i udrowienia małżonków i ich relacji w taką, jaka jest Bożym zamysłem i planem.

Kobr, współczuję ci bardzo, całym sercem. Cieszę się, że pojawia się w tobie impuls, że tak dalej być nie może. To piękne słowa: Czas z tym skończyć. Coś muszę zadziałać.

Na pierwszym etapie mojej terapii miałam wspaniałego, mądrego prowadzącego. Od niego nauczyłam się, że ogromną wartością jest bezsilność. I jest ona też ogromną siłą. Osoby z rysem współuzależnienia ogromnie się uczucia bezsilności boją. Ja do nich należę na pewno. Nie chodzi wcale o to, by się załamać, rozpaść - choć tak zawsze widziałam moment uznania bezsilności. I ogromnie się tego bałam. Żyłam tym, że zawsze muszę dać sobie radę. I u mnie niestety tak moment uznania mojej bezsilności wyglądał - nie wytrzymałam, rozpadałam się. Całe szczęście, że zwróciłam się w tym momencie rozpadu do Maryi. Opowiedziałam Jej o swojej bezsilności, o rozpaczy w którą się osuwałam. Mówiąc "muszę coś zadziałać" opieramy się nadal tylko na sobie. Mam taką propozycję: spróbuj, tak dla siebie, to jakoś przeformułować, przyjrzeć się temu, co to oznacza dla ciebie, że ty musisz zadziałać
- że ty - i że musisz - i że zadziałać.

Polecam ci całym sercem taką modlitwę - akt zawierzenia, ale i aktywnego rozważania. Bardzo mi pomogła w uznawaniu mojej bezsilności, w otwieraniu się na pomoc, nie tylko Bożą, choć ta jest najważniejsza, ale też pomoc od ludzi - za którą często stoi także przecież Boża opatrzność.
https://www.youtube.com/watch?v=svKGkbVilqc

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 34 gości