Chce uratowac to malzenstwo...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Amica

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Amica »

Ozeaszu, napisałeś:

Amico ,w tym co napisałem nie chodziło mi o ,kolokwialnie mówiąc , "odbijanie piłeczki" i dedukcji "kto pierwszy" ?

Ale mnie chodziło o to pierwszeństwo, bo to jest niezwykle istotne. Ezer Kenegdo odpowiada. Żeby była odpowiedź, musi być do niej okazja, prawda? Czyli bodziec. To była moja odpowiedź na Twój bliżej niesprecyzowany zarzut, że bez Ezer Kenegdo mąż się może zagubić. Nie odbijam piłeczki. Nie chcę Cię do niczego przekonywać, ja tylko przedstawiam swoje stanowisko - że mężczyźnie do stawania się mężczyzną, dobrym mężem potrzebny jest Bóg, a nie kobieta. Ezer Kenegdo to owoc, a nie nasienie.

Mąż sam przyznał w rozmowie, że jest leniwy, narcystyczny i niedojrzały. To jego słowa.

A o tym, że wolał się obrażać i odsuwać (odwracał się w łóżku plecami, milczał, nie odpowiadał na moją wyciągniętą rękę do zgody) oraz że oczekiwał, że całą robotę za nas dwoje zrobię ja - to fakty. Nie ma tutaj oceny - tak po prostu było.

Ozeaszu - to ja jestem w moim małżeństwie tą osobą, która POMIMO niedoskonałości męża, trwała, była wierna, starała się, czytała dziesiątki książek, słuchała godzinami rekolekcji o małżeństwach, uczyła się i robiła wszystko, by nauczyć się kochać go jak najlepszą miłością. Wybaczałam i wybaczyłam także teraz, to ja proponowałam kolejne sposoby na rozwiązanie problemów, czekałam cierpliwie, dawałam szanse, podchodziłam empatycznie do jego rozterek, chęci bycia w samotności, znosiłam jego obojętność, zimno. Dzięki bliskości z Bogiem moje rozmowy z mężem, te najtrudniejsze - były spokojne, opanowane, bez pretensji, pełne zrozumienia i czułej cierpliwości. Bardzo się starałam, aby nie czuł się manipulowany, aby mógł zachować twarz, aby nie stawiać go pod ścianą. Jego słowa o mnie na pożegnanie? "Jesteś wspaniała, genialna, piękna, masz dobre serce, dziękuję ci za wszystko, oddaję ci mieszkanie, pieniądze, skrzywdziłem cię." On jest przepełniony poczuciem winy, bo widzi, czuje i wie, że go kocham. Żeby uzasadnić swoje odejście wyszukuje jakieś zamierzchłe problemy, które wspólnie zażegnaliśmy i po którym następowało wiele lat pojednania i wspólnego budowania życia.

Ostatnie dwa lata były dla mnie koszmarem, tłumiony (bo nie chciałam epatować swoim cierpieniem męża) ciężki stres odbił się na moim zdrowiu (mam hashimoto, chorobę autoimmunologiczną tarczycy, której objawy wzmagają się pod wpływem stresu - moja tarczyca jest w strzępach), jestem na psychotropach od stycznia 2017 roku, w czerwcu musiałam obciąć 40 cm swoich włosów, bo wypadały mi garściami.

A Ty pytasz, co mąż mógł wyczytać w moich oczach o sobie?
Kocham - to nie oznacza, że mam klapki na oczach i nie oznacza też, że pozwolę, by był moim bożkiem, że nie będę dostrzegać faktów. Jestem w bliskości z Bogiem - jeśli widzę pewne rzeczy, to rozumiem to tak, że Bóg chce, abym je widziała. :)
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: ozeasz »

Amico ,nie wiem gdzie znalazłaś że E.K. - odpowiada ?

Jednak Bóg mężczyźnie nie wystarczył ,jak sam powiedział : "nie jest dobrze by mężczyzna był sam"...
... Potem Pan Bóg rzekł: «Nie jest dobrze, żeby mężczyzna był sam, uczynię mu zatem odpowiednią dla niego pomoc»....

….Każde jednak zwierzę, które określił mężczyzna, otrzymało nazwę "istota żywa". I tak mężczyzna dał nazwy wszelkiemu bydłu, ptakom powietrznym i wszelkiemu zwierzęciu polnemu, ale nie znalazła się pomoc odpowiednia dla mężczyzny.....

A gdy ją przyprowadził do mężczyzny, mężczyzna powiedział:
«Ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała!
Ta będzie się zwała niewiastą, bo ta z mężczyzny została wzięta» Rdz 2 ,18 ;19b-20;23
Ezer Kenegdo to zwrot bardzo kłopotliwy do przetłumaczenia, ponieważ trudno wyjaśnić głębie jego znaczenia w jednym słowie. W języku hebrajskim „ezer” oznacza wewnętrzną siłę, wybawienie, pomoc, która ratuje życie. Dopełnienie kenedgo oznacza „w stosunku do” „naprzeciw” ale także istotna, podstawowa, niezbędna.
Siła, nieodłączna siła, istotna, niezbędna.. Połaczone razem „ezer kenegdo” to brzmi jak „podstawowe partnerstwo”, „nieodłączny towarzysz”, „siła”.
Zostałaś więc stworzona na Jego obraz i podobieństwo, jako odbicie Jego chwały i jako Ezer!
Słowo „ezer” użyte zostało w Piśmie Świętym około 21 razy, w większości jest ono użyte jako synonim Boga-wybawcy. Zachęcamy Was aby sięgnąć po Biblię i zobaczyć w jakim kontekście na jej kartach występuje Bóg jako „ezer”:
PP 33,26.29
Ps 121,1-2
Ps 20,2-3
Ps 33,20
Ps 115,9-ll
źródło

Z mojej strony to nie był zarzut,jeśli tak to zrozumiałaś to wiedz ze nie taka była moja intencja ,a pytanie ,którego forma
… warto zapytać …
nie uważasz że niesie wolność dla rozmówcy ?
Nic o ocenie nie pisałem ,choć stwierdzenie obrażał się już może nią być ,oczekiwał jeśli to nie jego słowa również .
Amica pisze:A Ty pytasz, co mąż mógł wyczytać w moich oczach o sobie?
Tak , co Cię tak dziwi , chodzi mi o to co o Nim myślisz ,sądzisz i werbalizujesz czy słowem czy zachowaniem ,czy ciałem ..kim tak naprawdę ,dzisiaj dla Ciebie jest ,czy tym który został już wcześniej opisany ,czy jeszcze kimś więcej ? Czy On to widział tak samo jak Ty ?

Nie wiem skąd taki kierunek :
Kocham - to nie oznacza, że mam klapki na oczach i nie oznacza też, że pozwolę, by był moim bożkiem, że nie będę dostrzegać faktów. Jestem w bliskości z Bogiem - jeśli widzę pewne rzeczy, to rozumiem to tak, że Bóg chce, abym je widziała.


Nie wiem co jest faktem ,co nie , jedno jest pewne , to co tutaj piszemy o naszych małżonkach ,siebie wliczam w to również ,jest czysto subiektywne ,bo naszymi oczami jedynie widziane ,zaś sama "więź z Bogiem" ,w moim rozumieniu nie jest żadnym gwarantem .
Kto stwierdza że to więź ? Znów ja ,czy mogę się mylić ? Ja się nieraz myliłem ,świadomość pójścia drogą w stronę Boga ,nie oznacza Boskiego ideału w mojej osobie ,a jedynie wytycza kierunek i zwrot ,ile razy upadałem na tej drodze myśląc że jestem po-Bożny ,prawowierny i niewinny ? Mnóstwo .


Czy Ty czujesz się przeze mnie Amico atakowana , krytykowana ?
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
krople rosy

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: krople rosy »

Amico jeśli mogę zapytać:Dlaczego mąż od Ciebie odszedł?

Widzę że Ci z tym dużym bagażem emocji, zranienia i nie zrealizowanych pragnień bardzo ciężko. Choć myślę że w miarę wyrzucania z siebie tych ciężarów bagaż nieco straci na wadze.
Pamiętam pierwsze Twoje posty tutaj....dla mnie niosły treść pokazujaca że rozliczylas się z własnymi błędami popelnionymi wobec męża....i że odczuwasz głęboki spokój.
Chyba jednak nie wszystko jest w porządku patrząc na aktualne Twoje posty.
Oczywiście jak najbardziej zachęcam do dzielenia się sobą. Pozdrawiam.
udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: udasiek »

Amica pisze: 21 lip 2018, 21:16 Dlatego bliskie mi jest to, co pisze Udasiek
skoro zostałam wywołana to chcę się odnieść bo... wciąż zgadzam się ze sobą ;) ale co do "odpowiedzi na miłość" to nie zgadzam się z Tobą Amico. To zupełnie inna kwestia: nie być przewodnikiem męża a tylko odpowiadać miłością gdy widzisz miłość skierowaną do Ciebie. Uważam że to był jeden z powodów (właściwie dwa powody) naszego kryzysu (jeżeli chodzi o moje postępowanie - jak mówiłam nie będę (tutaj ;) ) analizować męża, co innego w zaciszu domowym - pod wpływem słów Raka trochę jednak zaczęłam się bardziej przyglądać, ale z pełną delikatnością na jaką mnie stać ;) ). Powody:
1. próba a przejęcia przeze mnie steru (odpowiedzialności) - oczywiście robiłam to w dobrej wierze i "tylko" w odpowiedzi na to że mąż nie podejmował tej odpowiedzialności. Teraz już wiem, po długich rozmowach, że on się jednak przejmował (czuł się odpowiedzialny) tylko w inny sposób niż ja! I teraz - im bardziej oddaję pole odpowiedzialności mężowi - tym bardziej w siłę rośnie jego...męska siła i poczucie odpowiedzialności. Czyli próżnia została w naturalny sposób wypełniona. Jeżeli znowu będę chciała go analizować i "ciągnąć" na sznurku czuję powrót na tą samą ścieżkę.
2. czekanie aż będę miała na co "odpowiedzieć" - w pewnym momencie odpowiadać nie było na co, więc ja strzelałam focha. Tak więc po pewnym czasie już zupełnie nie było nawet komu "odpowiadać" bo mąż się ewakuował. A okazuje się że dawanie bez oczekiwania zwrotu JEST WAŻNE, bo "nie dajesz - nie dostajesz". Oczywiście dajesz tak aby uszanować wolność i decyzję drugiej strony (czyli jak pozwala Ci rzeczywistość, bo nie chodzi o oszukiwanie się czy naiwne dawanie miłości, "twardo" też można kochać, choć tu jest dla mnie rzeczywiście linia bardzo niejasna, płynna) - przecież jak mąż nie mieszkał ze mną to nie będę mu się rzucać na szyję gdy go widzę - także grunt to jednak dostosować jakoś to "dawanie".
I tu bardzo się zgadzam z Ozeaszem - myślenie MA znaczenie. Pewnego dnia gdy mąż nie mieszkał z nami zdarzyło się mi odwiedzić rodziców i nasłuchałam się o mężu że taki śmaki i owaki (trochę naturalne - w końcu zostawił ich córkę z dwójką dzieci). Wyszłam z bramy skołowana ale po zastanowieniu wróciłam i powiedziałam że ok - odszedł ale na przestrzeni 10 lat naszego małżeństwa zbudował dom, dbał o dzieci itd itp. - spokojnie konkretnie go obroniłam i w dodatku pierwszy raz wierzyłam w to. (wcześniej często się zdarzały takie "wrzutki" o moim mężu i broniłam go, ale poziom agresji wskazywał, że sama w to nie wierzę no i te słowa jakoś dopuszczałam do mojego serca, kiełkowały sobie tam :cry: ). W tamtym momencie po prostu mi samej klapka przeskoczyła na myślenie dobre o mężu. I od tamtego momentu zaczęło się zmieniać - nie wiem czy moje postrzeganie jego czy może jego postrzeganie kowalskiej, nieważne - ja pamiętam to jako chwilę przełomową.
I też miał takie teksty "po co chcesz ze mną być - ja jestem zły" itp ale ja to odbieram jako raczej wygodną formę powiedzenia że nie chce mu się zmieniać, dobre wytłumaczenie, więc mówię mu że jest dobry, bardzo dobry, bo sama tak myślę i w to wierzę.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

udasiek pisze: 22 lip 2018, 17:58 I też miał takie teksty "po co chcesz ze mną być - ja jestem zły" itp ale ja to odbieram jako raczej wygodną formę powiedzenia że nie chce mu się zmieniać, dobre wytłumaczenie,
coś w tym jest, moja też tak miała.
udasiek pisze: 22 lip 2018, 17:58 więc mówię mu że jest dobry, bardzo dobry, bo sama tak myślę i w to wierzę.
mówiłem tak w trakcie kryzysu, a nawet jeszcze jak wiedziałem już o romansie, ale była to wtedy woda na młyn. Teraz b. cedzę takie generalne stwierdzenia. Jak coś mi się podoba to może nawet zbyt wylewnie to wyrażam, jak nie to raczej też mówię od razu. Mało też owijam w bawełnę, ale to też może ta różnica płci i ról...

A tak wogóle to gratuluję Ci Udasiek postawy, strasznie ciężko przyjąć jakąś spójną linię po takim kryzysie, a jeszcze później się jej trzymać i modyfikować w miarę potrzeby ;)
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
udasiek
Posty: 149
Rejestracja: 15 lip 2017, 9:59
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: udasiek »

rak pisze: 24 lip 2018, 0:25 mówiłem tak w trakcie kryzysu, a nawet jeszcze jak wiedziałem już o romansie, ale była to wtedy woda na młyn. Teraz b. cedzę takie generalne stwierdzenia. Jak coś mi się podoba to może nawet zbyt wylewnie to wyrażam, jak nie to raczej też mówię od razu
no bo ja wiesz na podstawie lektur i obserwacji zadanego mi modelu (z pełnym szacunkiem to mówię jakby co :D ) widzę że najpierw człowiek (też ja, dzieci) musi wierzyć w siebie żeby później się budował. Ale Ty też to przecież robisz - tylko nazywasz to budowaniem relacji.
rak pisze: 24 lip 2018, 0:25 Mało też owijam w bawełnę, ale to też może ta różnica płci i ról...
no właśnie widzę że ta różnica płci jest tu zasadnicza - nie bez powodu mężczyzna ma docenianie na pierwszym miejscu w liście potrzeb, a kobieta czuje się bezpiecznie w obecności stanowczego mężczyzny.
rak pisze: 24 lip 2018, 0:25 A tak w ogóle to gratuluję Ci Udasiek postawy
i vice versa Raku :)
Amica

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Amica »

krople rosy pisze: 22 lip 2018, 13:56 Amico jeśli mogę zapytać:Dlaczego mąż od Ciebie odszedł?

Widzę że Ci z tym dużym bagażem emocji, zranienia i nie zrealizowanych pragnień bardzo ciężko. Choć myślę że w miarę wyrzucania z siebie tych ciężarów bagaż nieco straci na wadze.
Pamiętam pierwsze Twoje posty tutaj....dla mnie niosły treść pokazujaca że rozliczylas się z własnymi błędami popelnionymi wobec męża....i że odczuwasz głęboki spokój.
Chyba jednak nie wszystko jest w porządku patrząc na aktualne Twoje posty.
Oczywiście jak najbardziej zachęcam do dzielenia się sobą. Pozdrawiam.

No pewnie, że możesz zapytać, ale problem w tym, że ja nie wiem, co Ci odpowiedzieć. Chyba że standardem słyszanym tutaj i czytanym wielokrotnie: coś się wypaliło, różnimy się od siebie, w zasadzie to ożeniłem się pod presją, nie pasujemy do siebie, chcemy czegoś innego,tak się zdarza, ja już nie kocham, chcę być wolny formalnie, bo chcę szukać kogoś, kto mnie uszczęśliwi, czuję się samotny itd.)

Może rzeczywiście założę swój temat, bo to będzie kolejny, który zaśmiecam swoimi sprawami...
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Amica pisze: 25 lip 2018, 8:09 Może rzeczywiście założę swój temat, bo to będzie kolejny, który zaśmiecam swoimi sprawami...
mi osobiście to nie przeszkadza, możesz pisać w "moim" ;) wątku ile wlezie i tak przecież jest publiczny.
Zastanów się, czy dla siebie samej nie lepiej poukładać wszystkiego w jednym miejscu, a jak nie chcesz to możesz pisać tutaj...

Pozwól, że skomentuję, poniższe:
Amica pisze: 25 lip 2018, 8:09 No pewnie, że możesz zapytać, ale problem w tym, że ja nie wiem, co Ci odpowiedzieć. Chyba że standardem słyszanym tutaj i czytanym wielokrotnie: coś się wypaliło, różnimy się od siebie, w zasadzie to ożeniłem się pod presją, nie pasujemy do siebie, chcemy czegoś innego,tak się zdarza, ja już nie kocham, chcę być wolny formalnie, bo chcę szukać kogoś, kto mnie uszczęśliwi, czuję się samotny itd.)
Pamiętam, jak kiedyś napisałaś, że byliście uważani z mężem za wzór małżeństwa. U nas było podobnie. Może odpowiedz sobie na pytanie, czemu inni uważali Was za wzór, co Was wyróżniało i czy napewno było to takie dobre, czy po prostu ładnie wyglądało? Mi te pytania pomogły w swoim czasie...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

acine pisze: 02 sie 2018, 18:52
rak pisze: 02 sie 2018, 12:17 Teraz niby chce wrócić, ale to jest chyba jeszcze trudniejsze...
piszesz tak o swojej relacji z zona rak? Zauwazylem w innym watku bodajze Aleksandra niesakramentalni2 z 1 czerwca jak piszesz ze w swoim malzenstwie zaproponowales zonie "szeroko pojeta wspolprace" ( seks ) ze co prawda nie zniweluje to konsekwencji jej zachowan ale umozliwi w miare stabilna choc pewnie dlugotrwala droge do jakijkolwiek rownowagi w przyszlosci i ona sie zgodzila.
podsumowując, to trochę jak niedopowiedzenie roku...

Myślę, że powroty są najtrudniejsze, bo dopiero wtedy człowiek zdaje sobie sprawę z tego co stracił, z ogromu "tragedii". Jeśli wcześniej po kopnięciu w zadek siłą rzeczy się ubluszczowił, gonił za uciekającym króliczkiem, teraz ma szansę się zatrzymać i na spokojnie przeżyć to co się stało, a nie są to przyjemne przeżycia. Wtedy spada zaslona z oczu i odsłania całą taflę tego gówienka, które przynajmniej częściowo wcześniej było zakryte. Widząc tyle syfu (też po swojej stronie), trudno dojrzale okazywał miłość, kiedy emocje protestują i krzyczą sprzeciw...

Ja odkryłem romans zdecydowałem się chyba wtedy półświadomie iść najmniejszą linią oporu (na ile pozwalała bieżąca sytuacja) i tak nią kroczę od ponad roku, jeszcze nie wiem, jak daleko powinienem nią zajść, ale na pewno nie chcę wrócić do udawanego małżeństwa, a tutaj myślę, że z obu stron jeszcze daleka droga. Nie muszę chyba dodawać, że takie kroczenie jest wykańczające, może nie powinno i coś tu powinienem zmienić, coś nawet próbuję, ale widzę efekty, więc jakoś szkoda to porzucić (świadomy jestem, że i tak kiedyś będzie trzeba).
O zgodzie małżonki do wspólnego kroczenia tą drogą piszesz tak lekko, w rzeczywistości to był maleńki kroczek co miesiąc do przodu i po dwóch pół wstecz, a cały czas krzyk, że to max co może być i żebym nawet nie liczył na więcej. Więc ta zgoda to rozpisana była na wiele rat jej pełnego zakresu do dzisiaj nie znam, a i tak okupiona była wieloma ciężkimi rozmowami, jak już na nie byliśmy gotowi (parę kroczków trzeba było wcześniej przejść). Ja ze swojej strony niemal zestroiłem się z jej emocjami, żeby zrozumieć co się dzieje, zrozumiałem wiele rzeczy, ale każda z nich tak naprawdę jeszcze b. mnie odpychala, bo odsłoniała kolejne pola minowe...
Ja bym też naprawdę nie ograniczał "szeroko rozumianej współpracy" (zresztą b. niefortunne moje określenie) do seksu i okolic, bo to jest to co z jednej pomaga, a z drugiej niesamowicie boli (męską dumę przede wszystkim - ale przecież to też jakaś granica). Też sceptycznie patrzę na emocjonalne zaangażowanie (ponowne zakochanie w mężu, zapewnienia, że tęskni, że nie może się doczekać aż się ponownie zobaczymy, buziaczki w sms-ach itd), to już było i widziałem na ile starczy emocjonalnego zapału. Lubi się huśtać na emocjach i niespecjalnie interesuje ją poradzenie sobie z tym, bo z jej strony nie ma tutaj problemu, albo jest zbyt wygodny. Też trochę odbieram jako próbę zagrzebania rozczarowania po odejściu kowalskiego i przykryciu w ten sposób tych emocji, bez wejrzenia się w ich przyczyny i jakiegoś rozliczenie się z nimi. Jednak parę miesięcy temu zaczęła indywidualną terapię, zobaczymy jak to się rozwinie...

Także podsumowując powroty wcale nie są takie różowe, szczególnie jak są próbowane bez świadomości tego co się zrobiło, tylko chce się tak wykpić na odczepnego. Czemu biorę udział w tej grze?, wiara się dopiero buduje, więc sam chyba raczej jadę jeszcze na swoich mechanizmach obronnych, które paradoksalne w tym przypadku jakoś pomagają ratować, ale i je trzeba będzie w końcu odrzucić, bo teraz będąc ich świadomym, a i tak się poddając sam rozkładam się od środka...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
acine
Posty: 127
Rejestracja: 26 lip 2018, 23:35
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: acine »

cytuje Ciebie " w rzeczywistości to był maleńki kroczek co miesiąc do przodu i po dwóch pół wstecz, a cały czas krzyk, że to max co może być i żebym nawet nie liczył na więcej."

Czyli to zblizanie sie - roznego typu czy gradacji poczawszy od dotyku i dalej w wiadomym kierunku to wlasciwie bylo inicjowane tylko czy raczej przez ciebie? bo byla jak piszesz reakcja "krzyk ze to max co moze byc i zebys nie liczyl na wiecej" . No to teraz bardziej juz to widac na jakim etapie jestes i jasniejsza jest ta odpowiedz ktora udzieliles w watku o ktorym Cie zapytalem.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

acine pisze: 02 sie 2018, 22:52 cytuje Ciebie " w rzeczywistości to był maleńki kroczek co miesiąc do przodu i po dwóch pół wstecz, a cały czas krzyk, że to max co może być i żebym nawet nie liczył na więcej."

Czyli to zblizanie sie - roznego typu czy gradacji poczawszy od dotyku i dalej w wiadomym kierunku to wlasciwie bylo inicjowane tylko czy raczej przez ciebie? bo byla jak piszesz reakcja "krzyk ze to max co moze byc i zebys nie liczyl na wiecej" . No to teraz bardziej juz to widac na jakim etapie jestes i jasniejsza jest ta odpowiedz ktora udzieliles w watku o ktorym Cie zapytalem.
zagalopowaliśmy się trochę ;) Nie wiem nawet jak szeroko, czy jak wąsko to pytanie rozumieć :oops:

Chodziło mi bardziej o zbliżanie psychiczne, odzyskiwanie intymności, w tym szerszym znaczeniu, porozumienie dusz, a nie tylko ciał ;) To był raczej taki bonus, odzyskanie bliskości fizycznej przy okazji, choć też trochę to trwało. To żebym nie liczył na więcej, dotyczyło raczej stopowania relacji małżeńskiej, wspólnych planów, stosunku do pewnych zachowań, wzięcia swojej działki odpowiedzialności, itd... Inicjatywa na początku była tylko jednostronna, ze zmniejszaniem stopnia oporu z drugiej, później było kilka inicjatyw ze strony żony, pokazanie motywacji, która cieszy z jednej strony, ale jej podstawa też martwi...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Wiedźmin

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Wiedźmin »

raku, żyjesz? :)

... odświeżysz swój wątek? :) ... lubię czytać Twoje posty :)
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

żyję Aleks,

Potrzebowałem po prostu chwilkę, żeby się wyciszyć i chwilę nad sobą popracować, a ta chwilka jak zawsze okazała ... się trochę dłuższa i odkryła jeszcze więcej obszarów :lol:

Zastanawiałem się, jak odnieść się do Twojego pytania. W sumie podobną aktualizację zamieszczałem już ponad półtorej roku temu, pracujemy nad relacją, systematycznie się poprawia, ale też odkrywają się kolejne obszary, każdy kolejny trochę trudniejszy i wymagający innego rodzaju pracy.

Jest też dużo pozytywów, sytuacja trochę zatoczyła koło, żona teraz sama znajduje pozycje z psychologii, duchowości, łatwiej dyskutujemy w miarę spokojnie na trudniejsze tematy, zaczynamy stawiać granicę wspólnie jako małżeństwo (trudne!), organizujemy zakup domu dla siebie ... Ale też widzę, że dla niej to jest też trudna sytuacja, rezultaty jej indywidualnej terapii b. mocno rozprawiają się z jej wyobrażeniami o życiu, relacjach i psychicznie mocno ciągną w dół... Mnie czasami niestety też, chociaż ostatnio chyba sporo rzadziej.

I tak nadrabiając trochę zaległości z forum (jeszcze sporo przede mną :roll: ) zacząłem się zastanawiać, czemu przez niemal dwa lata aktualizacja jest niemal taka sama, a proces taki trudny :?:

Myślę, że przynajmniej częścią odpowiedzią jest interpretacja milości (w tym przypadku moja). Czasami spotykam się z przekonaniami, że składa się ona tylko z tych przyjemnych chwil, adoracji, napełnianiu zbiorników miłości (lub czynienie dobra). A jeśli to nie jest robione wystarczająco to osoba odchodzi, albo zdradza. Dużo rzadziej, że miłość jest to również ochrona ukochanej osoby, związku i samego siebie przed skrzywdzeniem, lub zachowaniami, które do tego prowadzą w dłuższym okresie (czyli przed złem). O ile to pierwsze może wydawać się łatwe, proste i przyjemne (nie jest ;) to to drugie zazwyczaj kojarzy się z nieprzyjemnymi konsekwencjami, buntem i często wygodnie jest po prostu o tym zapomnieć. Jeszcze gorzej wydaje mi się, że na zachowania krzywdzące zaczyna sie odpowiadać nie tylko unikaniem konfrontacji, ale też przymilaniem się (co nie buduje dobra, tylko pudruje zło), co może prowadzić do utrwalenia reakcji i eskalacji w przyszłości. Nauka stawiania granic krzywdzącym zachowaniom jest równie ważna, jak nauka napełniania zbiorników miłości, a dużo częściej jest pomijana, bo np. pozytywne rezultaty są raczej długoteminowe a droga do nich bardzo wyboista.

I teraz wchodząc w związek małżeński wchodzimy nie tylko z naszymi deficytami (w jednym z tych dwóch obszarów lub obu), ale też te deficyty pozwalają nam wybrać partnera z jego wyzwaniami, a później przez lata związku nasze własne problemy karmią jego deficyty, aż w końcu dochodzi do eskalacji. I to karmienie jest b. podświadome, mało znam ludzi, którzy świadomie chcą sobie rzucać kłody pod nogi, a później próbować na nich karkołomnie balansować. Żniwa zebrane po latach mogą być smutne - lata utrwalania szkodliwych wzorców pozostawia silny ślad, który trudno jest przełamać. Nawet nie takie ważne wydaje mi się, która strona zdecydowała się uciec z takiego układu - jakby na to nie patrzeć pewnej parodii miłości - obie często przez wiele podtrzymywały ten układ. (chociaż moralne przyczyny opuszczenia/ zdrady / rozwodu mogą nie rozkładać sie równomiernie i są decyzją poszczególnych osób)

I teraz proces dojrzewania jest trudny, zrozumienie tych deficytów, przełamanie ich oraz skonfrontowanie się ze swoimi najskrytszymi lękami to jest naprawdę dużo pracy. Dla jednej strony. A są dwie, często dzielone na oprawcę i ofiarę. Tak naprawdę obie wydają mi się ofiarami, tylko po prostu jedna zdecydowała się na jakąś formę odzyskania wolności, złudnego pokazania siły, często poprzez ucieczkę i podeptanie, co kiedyś uważała za ważne, ale się nie sprawdziło - tym samym sama buduje w sobie jeszcze trudniejsze uczucia (smutek, złość, wstyd), które jeszcze bardziej są przykrywane maską siły i sprawczości. Obie strony mają w sumie tą samą pracę do wykonania - pożegnanie się ze złudnymi ideałami dotyczącymi życia, własnej osoby, czy partnera i zacząć prawdziwe życie, ale tej pracy jest tak dużo, że często odstrasza i łatwiej jest wygodniej okopać się na swoim stanowisku.

Tak trochę mojego filozofowania, ale myślę, że dużo z powyższych tez miało odzwierciedlenie w naszym małżeństwie.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Pustelnik

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Pustelnik »

rak pisze: 22 maja 2019, 0:39 żyję Aleks,

(...) organizujemy zakup domu dla siebie ...
(...)
Tak trochę mojego filozofowania (...)
Witaj raku ;-)
ponieważ Twój nick jest zielonkawy, to ośmielę się zadać Tobie te pytania (zawsze jesteś wolny w swojej odpowiedzi).

Czy modlicie się wspólnie (np. brewiarz), czy podejmujecie wysiłki w tym zakresie ?

Czy działacie (wspólnie) tak to nazwę - dla sprawy z "wyzszej półki" np. dla lokalnej społeczności (np. dla hospicjum, parafii itd itp) ?

Dobrego dnia !
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Dziękuję Pustelniku za uszanowanie mojej wolności wypowiedzi,
choć nie za bardzo rozumem, jak kolor mojego nicka się ma do tego Twojego ośmielania.

Pozwól jednak, że odpowiem Ci na zadane pytania:
Pustelnik pisze: 22 maja 2019, 6:59 Czy modlicie się wspólnie (np. brewiarz), czy podejmujecie wysiłki w tym zakresie ?
Tak, ja się widzimy to modlimy się wspólnie wieczorem, słuchamy dziennych kazań i ich interpretacji, w niedzielę chodzimy razem do kościoła, przyjmujemy sakramenty, regularnie uczęszczamy na przykościelną grupę wsparcia dla małżeństw, a nawet wybieramy się z nimi w tym roku na pielgrzymkę w czasie wakacyjnym (zamiast tradyjnego wypoczynkowego urlopu spędzanego np. na plaży)
Pustelnik pisze: 22 maja 2019, 6:59 Czy działacie (wspólnie) tak to nazwę - dla sprawy z "wyzszej półki" np. dla lokalnej społeczności (np. dla hospicjum, parafii itd itp) ?
Szczerze powiem, że praca nad samym małżeństwiem (i sobą) zabiera tyle czasu i energii, że niewiele go na razie pozostaje na inne sprawy z "wyższej półki". Może dałoby się trochę pod to podciągnąć parafialną grupę wsparcia, ale jak na razie jesteśmy szeregowymi uczestnikami, nie zdecydowaliśmy się jeszcze na prowadzenie spotkań, czy zamkniętych rekolekcji dla małżeństw, czy narzeczonych. Zgadzam się, że inicjatywy takie są b. przydatne i budujące, ale myślę, że najpierw powinniśmy się trochę wzmocnić i osadzić.

Mam nadzieję, że odpowiedziałem wyczerpująco na Twoje pytania.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
ODPOWIEDZ