Chce uratowac to malzenstwo...

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

jacek-sychar

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: jacek-sychar »

Rak

Uwaga techniczna.
Czy dałoby się, abyś stosował polskie litery? Teraz bardzo źle się czyta Twoje posty,
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

rzeczywiście, trochę to nieczytelne się robi, zacznę przełączać klawiaturę...

wracając jeszcze do wcześniejszego wątku. Nie rozumiem właśnie jej podejścia i podejrzewam, że się po prostu wypracowuje. Np. dzisiaj rozmawiała ze mną niemal 40 minut, spytała się kiedy się zobaczymy na weekend - przez cały tydzień nie poruszałem tego tematu. Znowu powiedziałem, że to ona potrzebuje przestrzeni, więc niech zdecyduje. Zgodziła się z tym, chyba niechętnie i w takim razie chce spędzić razem całą niedzielę, a sobotę sobie może zostawi na tą przestrzeń... Wiem, że to dużo, ale z drugiej strony jakbym zaproponował filmik w sobotę wieczorem też by przeszło (i raczej byłaby zadowolona) i tu mam właśnie problem z tą listą Zerty.

Z drugiej strony może i dobrze, że będziemy mieli tą przerwę, bo ja tez jeszcze ewidentnie z tą sytuacją sobie nie poradziłem i czuje czasem jak złość we mnie wzbiera i jak będzie obok, to raczej popłynie...
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

jestem mocno skołowany tą sytuacją.

Spędziłem z żoną całą niedzielę, generalnie przyjemny dzień, wspólne zajęcia, kościół, obiad, długi spacer i kawiarnia, wieczorem wspólna modlitwa i różaniec. Czasem wypływała z nas złość i pretensje, szczególnie jak się żegnaliśmy to się zakumulowało i popłynęło.

Sytuacja przypomina trochę z wcześniejszego okresu, kiedy myślałem, że prostujemy, a generalnie była to cisza przed burzą. ..
Żona cały czas mówi, że nie może nic obiecać, że jest zagubiona, że nie może obiecać, że to się nie powtórzy i ten sposób stara się być szczera i w porządku... Dalej myśli o kowalskim, ale duma nie pozwala jej się do niego odezwiać, jednak gdy kiwnie palcem to poleci, że hej...
Z drugiej strony stara się uśmiechnąć, nawiązać kontakt wzrokowy, złapać za rękę gdy spacerujemy, zaplanować wspólny wyjazdowy weekend. Nawet w drobnych sprawach stara sie dopasować do moim potrzeb (w których wcześniej mieliśmy punkty sporne), pyta o zdanie i zdaje się z nim liczyć.
Mówi, że chce rozpocząć od początku i że powinniśmy szanować swoje uczucia i tu właśnie popłynęliśmy. Bo generalnie wygarnąłem jej, że jak mamy szanować swoje uczucia, to powinno działać w dwie strony, a nie tylko ostatnio szanować jej uczucia i się im podporządkowywać (wyjazd za granicę, separacja, osobne święta i sylwester, ...) Wiem, że to zaprzeczenie poprzedniego paragrafu, ale tak czułem i dość mocno to zaakcentowałem.

Widzę, że stara się robić drobne kroczki, ale też widzę, że cała się broni przed pełnym zaangażowaniem, a gdyby miała możliwość to grałaby na dwa fronty, czy może tylko na jeden. To już było 2 miesiące temu i skończyło się słabo, dlatego nie potrafię się z tych kroczków cieszyć, bo to wygląda jak ponowne powolne oddalanie się od siebie.

Jakieś przemyślenia, obserwacje?
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Pavel »

rak pisze: 06 paź 2017, 18:30 Ciekawy jestem przemyslen, ale rozumiem ze zone trzeba ratowac;)
Dwa dni ratowałem, wybacz.

Rozumiem Twoje emocje, rozumiem jak ciężko je opanować.
Jednocześnie to jedyna droga, aby mieć szansę na naprawę, a własciwie budowę małżeństwa.
Bo z tego co czytam, to mimo wspólnych modlitw i chodzenia do kościoła, bałagan jest niesamowity.
Wierząca i modląca się żona mówi, że nie wyklucza powtórnej zdrady?

Nie piszę tego aby ją oceniać. Chciałem tylko wskazać wyraźny bałagan.

Chcesz uratować małżeństwo?
Najpierw uratuj siebie. Zobądź wiedzę, przepracuj swoje dysfunkcje, przeanalizuj małżeństwo. Zacznij nad sobą panować - to prawdziwa siła mężczyzny.
Twoje emocje, wyrzuty, działania są wyraźnie szkodliwe.
Tak jak ja w kryzysie, warto abyś nauczył się cierpliwości.
I doceniania tego co obecnie masz. Bo nie dość, że żona szuka z Tobą kontaktu, to mimo nieprzyjemnych sytuacji wciąż to robi. Ja wcale nie twierdzę, że tylko Ty te złe emocje generujesz. Ale Ty również.

To jedno z bardzo mądrych zdań które przeczytałem na tym forum:
Nie da się kłócić w pojedynkę.
Twoje/Wasze szanse są o tyle większe, że wygląda na to, że jest możliwość, np. za jakiś czas, abyście wspólnie pojechali na rekolekcje/warsztaty.
Abyście wspólnie słuchali katolickich audycji. Te mogą poukładać Wam w głowie pewne sprawy.

Zazwyczaj po rozwodzie/separacji współmałżonkowie którzy do tego parli nie chcą mieć z tymi opuszczonymi nic wspólnego. Ty masz szansę i w dużej mierze od Ciebie zależy jak ją wykorzystasz.
Twoja żona nie wie obecnie czego chce, możesz jej pomóc, w końcu to Ty jako mężczyzna, mąż pownieneś być jej drogowskazem.
Swoją postawą spraw, aby przestała się zastanawiać.
Trudne to wszystko? Pewnie, że trudne.
Chciałbyś aby w pełni wróciła już teraz? Też chciałem.
Wiem natomiast, że jeśli nie odrobimy porządnie pracy domowej pod tytułem "kryzys", sami prosimy się o powtórkę.

To co się stało, się nie odstanie. To również warto przerobić.
Ale wszystko z głową i zgodnie z wolą Stwórcy.
Przy okazji, poza lekturami o małżeństwie i kryzysie które znajdziesz tu:
viewtopic.php?f=10&t=383
polecam "Marshall Rosenberg, Porozumienie bez przemocy : o języku serca", Wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2016
tak na początek oraz:
http://www.jacek-pulikowski.izajasz.pl/ ... e-mp3.html
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
Dotka
Posty: 174
Rejestracja: 06 kwie 2017, 10:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Dotka »

rak pisze: 09 paź 2017, 11:15 Żona cały czas mówi, że nie może nic obiecać, że jest zagubiona, że nie może obiecać, że to się nie powtórzy i ten sposób stara się być szczera i w porządku... Dalej myśli o kowalskim, ale duma nie pozwala jej się do niego odezwać, jednak gdy kiwnie palcem to poleci, że hej...
Z drugiej strony stara się uśmiechnąć, nawiązać kontakt wzrokowy, złapać za rękę gdy spacerujemy, zaplanować wspólny wyjazdowy weekend. Nawet w drobnych sprawach stara sie dopasować do moim potrzeb (w których wcześniej mieliśmy punkty sporne), pyta o zdanie i zdaje się z nim liczyć.
Widzę, że stara się robić drobne kroczki, ale też widzę, że cała się broni przed pełnym zaangażowaniem, a gdyby miała możliwość to grałaby na dwa fronty, czy może tylko na jeden.
Może napiszę jak to u mnie wygląda...
Ja nie potrafię sobie poradzić z tym co zrobił mój mąż. Tym bardziej że on nie żałuje tego co zrobił... ba nawet mi powiedział że przecież nie był wyrachowany w tym wszystkim (on chyba naprawdę nie wie co mi mówił i robił podczas gdy spotykał się z kowalską albo skutecznie chce wyprzeć to ze swojej świadomości aby nie czuć się winnym)
Przez ostatni czas było mi bardzo źle, ciągle wracałam do tego tematu, płakałam, nie umiałam przestać o tym myśleć, nawet wspólny wyjazd w rocznicę ślubu spowodował że popłynęły mi łzy...
bardzo chciałam aby mój mąż mi teraz powiedział że to co zrobił to był błąd, że ona była błędem w jego życiu, a nie ja (gdy się z nią spotykał powiedział mi że ja jestem największym błędem jego życia), mówiłam mu że on musi teraz odwrócić wszystko co powiedział, że mnie nie kocha, że nie chce ze mną być i różne inne jeszcze gorsze rzeczy... że on to przecież wszystko powiedział... a teraz zachowuje się jakby nic się nie stało... jakby kochał (mój mąż jest teraz bardzo czuły, troskliwy, pomocny, prawie ideał), a przecież nie kocha...
zachowuje się jakby mu zależało na mnie najbardziej na świecie, a nie chce się zdeklarować że będzie ze mną do końca życia, nawet nie powie że chce ze mną być - tylko mówi że musi, bo tak trzeba bo są dzieci
Powiedziałam że zranił mnie bardzo, a teraz rani jeszcze bardziej tym że nie potrafi się określić i przez to pokazuje mi że to wszystko może sie powtórzyć albo z tą kowalską (jak tylko się do niego odezwie, bo to ona nie chce tego kontaktu obecnie) albo z inną kowalską.
Dałam nieźle popalić mojemu mężowi, bo to było codziennie, przez dłuższy czas... nie potrafiłam nad tym zapanować...
Mój mąż mi powiedział coś co bardzo mną wstrząsnęło... "Tak bardzo walczyłaś abym nie odszedł, tak bardzo pokazałaś mi że mnie kochasz i ci na mnie zależy, a teraz nie chcesz?"
Nie spodziewałam się że on tak odbiera te moje ciągłe zapytania o to co czuje, dlaczego to zrobił itp.
Powiedziałam że chce bardzo, ale sobie nie radzę z moimi myślami... (cały czas myślę, że on myśli o kowalskiej, że wspomina ją przy każdej piosence której słuchamy leżąc razem w łóżku, itp - chore wiem...)
Mąż powiedział mi jeszcze, że on potrzebuje czasu, że czuje sie oszukany i też zraniony. Że on naprawdę darzył ją szczerym uczuciem a ona go tak potraktowała - przykre to było bardzo, ale szczere...
powiedział też że teraz jest ze mną...
powiedział mi że mam się więcej uśmiechać, a nie tylko zamartwiać, poprosił abym cieszyła się tym co jest, bo przecież nie jest teraz źle…
Powiedział mi też że on nie myśli o niej, w takim sensie że ciągle wspomina, marzy czy coś takiego... (choć mi się wydaje że tak jest) tylko zastanawia się nad całokształem, tzn. dlaczego na to pozwolił, dlaczego tego chciał i rozwijał tę znajomość i dlaczego pozwolił aby to uczucie do niej sie rozwinęło tak mocno...
Ale powiedział mi też bardzo ważną rzecz, że nie wiedział, że ja go tak kocham i myślał że on mnie nie kocha...
To wiele tłumaczy... przestaliśmy okazywać sobie na wzajem że się kochamy i nam na sobie zależy...
mój mąż myślał że ja go już nie chcę i nie potrzebuję, a ja każdego dnia czekałam aż on wróci z pracy i mnie przytuli, ale on przychodził z pretensjami od progu no to ja odwracałam sie od niego na pięcie obrażona... on wtedy czuł się jeszcze gorzej i oboje napędzaliśmy te błędne koło.

Zrozumiałam w końcu, że niczego nie przyspieszę, że on i ja potrzebujemy czasu aby sobie to wszystko poukładać.
Mój mąż jest troche jak twoja żona…
I oboje powinniśmy pracować nad sobą i powinniśmy zastosować się do rad Pavla, którego post jak zwykle otwiera me oczy, trafia w sedno problemu i pokazuje nam zdradzonym nasze własne błędy w postępowaniu i próbie ratowania małżeństwa.
Poprzez naszą zmianę mamy szansę że zmieni się także nasz współmałżonek.
Mi udało się już zmienić swoje reakcje w wielu aspektach, które przed kryzysem były złe…
Teraz pracuję nad moimi myślami, oczekiwaniami w stosunku do tego co powinien teraz powiedzieć mój mąż…
Widzę też że modlitwa daje ukojenie i zamiast myśleć o tym co myśli mój mąż to zaczynam wtedy modlitwę… rozmowę z Bogiem w moich myślach…nawet jak odpoczywamy i słuchamy muzyki, staram się swoje mysli zastapić modlitwą, aby zły nie wkradał się do mojej glowy i aby nie tworzyła scenariuszy tego co się wydarzyło między moim mężem a kowalską i abym nie bała się tego co może się jeszcze kiedyś wydarzyć bo mój mąż nie jest pewny czego chce.

Chciałam aby było krotko…
Miałam tylko napisać że słowa Pavla musimy sobie wziąć do serca i jego rady wcielić w życie, a wyszło jak wyszło…
Znów wygadałam się nie w swoim wątku ;)
(mam nadzieję że nikt nie będzie miał mi tego za złe)
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Dotka pisze: 10 paź 2017, 8:44 Mąż powiedział mi jeszcze, że on potrzebuje czasu, że czuje sie oszukany i też zraniony. Że on naprawdę darzył ją szczerym uczuciem a ona go tak potraktowała - przykre to było bardzo, ale szczere...
dzięki Dotka, ja na pewno nie będę miał za złe Twojego wpisu, rzeczywiście dużo jest tu podobieństw. Wypisz, wymaluj zachowanie mojej żony. Też drażniło mnie bardzo, że mówiła, że nie żałuje, że to była jej decyzja, że też zasługiwała na trochę szczęścia, że musi w końcu zrobić coś dla siebie. Jak coś takiego słyszałem, to nosiło mnie jak ... Rocznica ślubu, jaką mieliśmy w międzyczasie to był pogrzeb, żona pisała w międzyczasie z kowalskim i sam pod koniec dnia zażądałem separacji, bo było tego dla mnie za dużo (popłakała się, poprosiła, żebym jej nie opuszczał i się z tego wycofałem, ze swojej strony nic nie chciała obiecać, jak zobaczyła że się wycofuję, to przyjęła bardziej agresywną postawę). Nie wiem, czy wtedy nie powinienem być bardziej stanowczy, to może by się tak dalej nie potoczyło...

Właśnie z tym mam problem, rozumiem, co piszecie Dotko i Pawle, generalnie się z tym zgadzam. Ale takie zawieszenie w którym jesteśmy przedłuża też agonię, jesteśmy i nie jesteśmy razem w tym samym czasie. Cały czas w tej sytuacji rozmawiamy, spędzamy czas, kłócimy się, ale też przyjmujemy część krytyki. Z drugiej strony nie mamy możliwości do końca zatęsknić, czy poczuć życia bez siebie. Z drugiej strony wszystko idzie zgodnie z tym co czuje i chce moja żona, bez większego uwzględnienia moich potrzeb. Może jeślibym się nauczył stawiać jakieś granice w tej sytuacji (co mogę zaakceptować, a czego nie), chciałbym też widzieć, że żona też zmienia podejście (ale wiem, że to poza moją kontrolą i nie powinienem się na to oglądać) to byłoby inaczej. Skracając po prostu czuję, że tak jak jest teraz to bardzo groźne, trochę jakbym akceptował ten stan rzeczy, a ona czuje sie zbyt komfortowo z moim podejściem ... Nie wiem czy jasno tu przekazałem moje obawy.

Jednak zaczynam od pracy nad sobą. Dużo mi dała lektura 5 języków miłości, to powinna być podstawa w każdym małżeństwie. Zapoznałem się się z miłość potrzebuje stanowczości i jestem w trakcie Kochaj siebie, a nieważne z kim się zwiążesz. Planowałem następnie małżeńskie temperamenty, ale zamienię na Porozumienie bez przemocy - rzeczywiscie teraz moze bardziej na czasie. Audycje radiowe wieczorem pozwalaja sie wyciszyc, wiec tez ich słucham. Pomaga to wszystko zrozumieć wiele rzeczy i zwiększa świadomość w trakcie kontaktu, czasami wiedząc co się dzieje, można się np. ugryźć w język. Jednak to długa droga, żeby się świadomie zmienić.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

Dotka, mądre rzeczy piszesz to się dobrze czyta, miło popatrzeć jak ktoś dochodzi do mądrych rzeczy i to zmienia mu życie na lepsze.

Raku, bierz przykład z mądrości Dotki i Pawła.
Mądrzy są po szkodzie, ale skoro możesz wejrzeć w ich ( innych tu osób) wnioski i z nich skorzystać to możesz uniknąć wielu błędów.

Nadal uważam, że warto utrzymać wspólną modlitwę. Bo wpuszczacie przez nią Boga do swojego życia.

Spróbuję się trochę wczuć w Twoją żonę, bo widzę w niej siebie sprzed wielu lat.
Mówi, że jest zagubiona i nic nie może obiecać... że nie utrzymuje z kowalskim kontaktu ale myśli że poleci jak on kiwnie palcem....jest mi to znane i dobrze to rozumiem. Rozumiem że to szczerość na jaką ją stać w tej chwili . To jest wbrew pozorom dobra moneta, bo powiedziała to z szacunkiem do Ciebie. Okazała Tobie szacunek.

Z perspektywy czasu widzę jak silne to było uzależnienie u mnie. Można to swobodnie porównać do innych uzależnień. Nie mysli się logicznie, osąd sytuacji jest tylko pozornie logiczny, coś dociera ale nie wszystko. Można sobie samemu stawiać granice (że już się z nim nie spotkam), ale nie ma pewności że sie je dotrzyma. Bo czuje się że coś silniejszego rządzi twoim życiem i tobą. Jesli nie ja sama, jesli nie Bóg, to kto? Zły.
Kobieta, która się modli, chodzi do kościoła w takiej trudnej sytuacji ma sumienie i toczy w nim walkę.
Ja wiedziałam że to jest złe, ale jest za słaba żeby z tym złym walczyć. Ja się czułam omamiona zupełnie, osaczona i zamknięta w klatce z której nie widziałam wyjścia. Dręczona własnymi myślami i poczuciem winy, zamęczona wręcz rozważaniem co robić.
To było uzależnienie internetowe, nie spotykałam się. Trzymała mnie od popłynięcia właśnie wiara i kręgosłup moralny wcześniej nabyty na oazie. A największym moim błędem było założenie, że nie muszę się zdrady bać, bo mi się to nie zdarzy. Wszystkim ale nie mi, tak wpuściłam złego do swojego życia.

Mąż wiedział, że jest ktoś inny. Wściekł się raz czy dwa, uderzył pięścią w ścianę że została dziura. Ale poza tym ten temat nie istniał między nami i nadal nie istnieje. Raz kazał mi to zakończyć, potem nie prosił, nie błagał, ale CZEKAŁ. A sam był jak najlepszym mężem. Nadal wychowywaliśmy dzieci, nadal życie toczyło się jakby nie było problemu, swoim torem. Nadal pracowaliśmy nad sobą jako małżeństwo, rozwijaliśmy komunikację, dbaliśmy o dobre chwile (choć przecież trudno było, bo zasadniczy problem nie zniknął) Przyznam że to mnie uratowało, kiedy się zawiodłam na tym drugim. Prędzej czy później zawód musi nastąpić, wyjdzie z człowieka taki egoizm, że nawet mimo uzależnienia to zobaczyłam.
Na szczęście obok był mąż, a ja nadal byłam żoną. Mąż na którego mogłam liczyć, który mnie kochał mimo wszystko, taką słabą i głupią też. Mąż tak czekał 7 lat. Dwa razy zrywałam z tym drugim, raz nawet na 20 miesięcy i wracało. Więc rozumiem, ze żona Ci nie może nic obiecać, bo sama się siebie boi. Ale to jest wzywanie o pomoc!
Pomoc duchową, pomoc modlitwą, mszą św w jej intencji, może postem, ale przede wszystkim postawą miłości, świadomością że może wrócić i ma gdzie, bo czeka kochający mąż.
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

Jako że ten temat nie istnieje między mną a mężem, to mogę się tylko domyślać czemu tak postąpił.( A znam Go od 20 lat) Bo po pierwsze prawdziwie mnie kochał. A po drugie uznał, ze to mój problem. To ja miałam znaleźć rozwiązanie i wyjście, samodzielnie. On we mnie wierzył, że dam radę, szanował mnie mimo wszystko. Bo przecież nikt nie jest czarno biały. Byłam słaba w tym, gdzieś indziej byłam dobrą matką i dobrym człowiekiem (przynajmniej starałam się).

Co wtedy przezywał mój mąż? Nie wiem. On niósł swój krzyż sam, ja sama niosłam swój ciężar. Wspólnie żyliśmy w domu jak mąż i żona. Ale dowiem się, kiedy stanę przed Bogiem i mi to pokaże. Wiem że wtedy będę gorzko płakać..... ale też wiem że okaże mi miłosierdzie.
Kiedy się zawiodłam i zerwałam kontakt z tym drugim, to na pierwszej mszy o uzdrowienie, kiedy spojrzałam na Najświętszy Sakrament, zalało mnie ciepło Bożej miłości, której wcześniej nie doświadczyłam i w jednej chwili poczułam się wolna. Prawdziwie wolna. Wtedy byłam dopiero gotowa przyjść ze skruszonym sercem do męża i przeprosić, obiecać że już się to nie powtórzy.
Minęło kilka lat, wolna jestem cały czas. Jestem innym człowiekiem, a małżeństwo mamy bardzo szczęśliwe mimo problemów, które nigdy się nie kończą i nie znikają.
Chwała Panu.

Raku, taka była moja, nasza historia, wyciągnij z niej to co chcesz. Ale każde świadectwo jest w pewnym sensie nadzieją dla kogoś że może tak być u ciebie, że Bóg może pomóc i w Twoim życiu.
Ciekawe, ze właśnie w 20 rocznicę ślubu Bóg mi dał siłę i odwagę do takiego świadectwa. Ja o tym tez nie rozmawiam, nie ma powodu do chwalenia się.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4390
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: ozeasz »

Dzięki Magnolia za świadectwo , doceniam Twoje zaparcie się siebie kiedy wyznałaś co Cię spotkało .

Mnie to potwierdza , że to co widzę i czego doświadczam niekoniecznie jest takie jak oceniam , myślę że moja żona miała podobnie , ja niestety nie byłem dojrzały jak Twój mąż i nie kochałem tak dojrzale , dziś widzę jak wielkim byłem egoistą.

Nie chcę tu wybielać żony , ale pokazać że ja pozostawiłem Ją sobie ,a im bardziej mnie raniła tym bardziej byłem tylko bólem ,skoncentrowanym na JA , a zapomniałem że jestem mężem a moje nieprzepracowane słabości są pożywką dla egocentryzmu , opuściłem przyjaciela w potrzebie .

Dziś bez oskarżania siebie mogę stwierdzić bardzo duży wkład w kryzys , ale też i w zdradę , zaczynam żyć nowym życiem kochać żonę tak jak umiem nie czekając na to samo z Jej strony , i wierzę że jeśli jest to miłość prawdziwa to odpowiedzią będzie to samo .
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
margaritum
Posty: 66
Rejestracja: 03 lut 2017, 10:09
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: margaritum »

Czytam Was i mam takie myśli: Dla mnie odkrywcze było uświadomienie sobie, że relacja między moim mężem i kowalską jest ludzką relacją. Relacją, w której jest/było przywiązanie, bliskość, ciepło, poczucie winy, troska, gniew... Ta relacja nie miała prawa (?), nie powinna była się zdarzyć. Ale się zdarzyła. Istnieje. Istnieją te emocje i ból mojego męża z zerwania tej bliskości. Kiedy miałam tak bardzo silne uczucia zranienia, widziałam tylko to, że oni "nie mieli prawa", "nie powinni", "nie mogą" czuć bliskości, chcieć być blisko, to tylko ja jestem zraniona i mnie należy się uwaga, przeprosiny, zadośćuczynienie. Tak, jakby mój mąż z jego emocjami nie istniał, bo były takie, jakie "nie powinny być". To trwało miesiące zanim zrozumiałam. Że ból jest tak samo silny, kiedy zrywa się kontakt z kowalską/kowalskim. Dziękuję tutaj osobom, które mi to tłumaczyły... Lustro, za każdym razem, kiedy myślę, jak długo jeszcze będzie trwać nasza walka, myślę o Tobie, myślę "Lustro zajęło to 4 lata... to my mamy jeszcze czas, cierpliwości, tyle się zmieniło, nie psuj tego, co już jest żądaniami".
Magnolia, ja też dziękuję, że to napisałaś. Dodałaś cegiełkę do mojej nadziei, że wszystko dobrze się skończy. Szkoda, że o tym z mężem nie rozmawiałaś, mnie się wydaje, że takie bolesne rzeczy należy chociaż raz omówić, wyjaśnić, przeprosić, popatrzeć na sytuację "z okna tej drugiej strony".
Magnolia

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: Magnolia »

Widzisz, Margaritum, brak rozmowy w tym temacie, to nam pozwoliło ochronić siebie nawzajem i nadal chroni. No i nasze dzieci zostały ochronione.
Celnie zauważyłaś, że każdy człowiek ma uczucia i emocje, to tez chciałam pokazać w swoim świadectwie.
Jak już napisałam świadectwo to przyszła mi taka myśl, że mój mąż tak rozumiał swoją przysięgę "że cię nie opuszczę". Nie opuścił.
No i dla Niego była i od zawsze najważniejsza jest wolność. Dał mi tą wolność bym sama podjęła decyzję. Długo na nią czekał, fakt, ale potem otrzymał swoje błogosławieństwo. Jak tak teraz na to patrzę.
No i wtedy nie byliśmy, aż tak wierzący, znaczy się przechodziliśmy ten kryzys jak ślepi we mgle. Teraz jak wzmocniliśmy naszą wiarę, to kryzysy przechodzimy w pół roku, bo walczę środkami duchowymi, o których piszę tu wszędzie (post, modlitwa, jałmużna)
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: lustro »

Margeritum

Napisałaś dobre i mądre rzeczy o uczuciach, o relacjach, o wzajemnym zrozumieniu...

To prawda - brak powracania, roztrzasania a nawet rozmów o tym, co było - pomaga.

Byłam z kowalskim 4 lata.
To nie było otumanienie, utrata rozumu i takie tam...jak to się tu określa.
Nie była to też żadna wirtualna fascynacja. Znaliśmy się bardzo realnie.
Z perspektywy czasu - wiem co czułam. Kochałam kowalskiego z jego zaletami i wadami. Bardzo.
Wróciłam bez miłości do męża.
Zerwalam kontakt z kowalskim, ale leczyłam się z uczuć do niego blisko 3 lata ( naprawianie trwa tyle ile psucie...?)

Mój mąż wykazał się ogromnym zrozumieniem i cierpliwiscią.
Obiecał tez, na samym poczatku, ze nigdy mi nie wypomni tego co było.
Trzyma się tego do dziś.
I rozmawialiśmy już kilka razy o tym, ale z mojej inicjatywy.
On dotrzymuje słowa.

Mój mąż pomógł mi przetrwać. Dał nam szansę na odbudowę.
Gdyby mi ciągle niedowierzal, wypominał, drążył...nie było by już nas.
Żadne z nas by tego nie wytrzymało.

To takie wynurzenia na wyrost, bo Rak na razie nie jest na tym etapie...a może już jednak jest...
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Wiecie, nie wiem nawet od czego zacząć...

Pierwsze to może również podziękuję Magnolii za jej świadectwo, to zawsze budujące, że komuś się udało, zwłaszcza dla małżonków na początku drogi. Zamierzam korzystać z rad, ale jak ktoś tu kiedyś napisał, każda sytuacja jest inna... Nie ma gotowców. Ty Magnolio nie odeszłaś, z tego do rozumiem to żyliście razem, mimo że emocjonalnie osobno. Cały czas mieliście mnóstwo rzeczy was łączących, dom, dzieci, wspólni znajomi... My zaczynamy żyć osobno, bez dzieci, za granicą w osobnych miastach i z bardzo małą wspólną przestrzenią, tylko jak ją sobie sami zorganizujemy. Nieraz proponowałem żonie, żebyśmy po prostu razem przez to przeszli jakie by to nie było ciężkie, zawsze sobie razem radziliśmy, ale nie było tematu, bo teraz problem jest między nami... Wiem, że się miota i walczy, to cały czas jest widoczne, zdanie jej się zmienia jak w kalejdoskopie, raz ze mną później z nim, ostatecznie podjęła decyzję, ale ktoś inny też i znowu jest w kropce. Jej też daleko do wyjścia z tego stanu, bo niedawno była/jest na największej fali wznoszącej (w przeciwieństwie do sytuacji lustro nie wyszła ze stanu zakochania, nie miała okazji zaobserwować wad kowalskiego,...), rozumiem, że trzeba dać jej oparcie i pomoc, tylko każdy potrzebuje trochę innych rzeczy, fizyczne trwanie przy niej z logistycznego względu nie jest możliwe.
Co z tego wyniosę, pewnie pokorę i cierpliwość no i dużo szacunku dla Twojego męża, to musiało być dla niego ciężkie, nie wiem jak udało mu się to w sobie zakopać...

Ozeaszu,

wiem, że najwięcej mojej złości i krzyku wynika z mojego egoizmu i słabości (teraz szczególnie niedowartościowania i samotności oraz tradycyjnie zamiłowania do wywierania presji), ale ból jest taki ludzki. Chce go też przeżyć, szczególnie teraz, później jak Bóg pozwoli nie chciałbym wracać. Nie chcę wylewać złości na żonę, możemy porozmawiać, pośmiać się, pobawić, ale to jest jeszcze młody kryzys i ból jest po obu stronach, odpycha, ale też pozwala się otworzyć, zrozumieć niektóre rzeczy. Wiele słów spowodowanych bólem pozwoliły zrozumieć nas siebie nawzajem i rozpocząć jakąś pracę. Cieszę się, że udało Ci się znaleźć w sobie siłę i spokój, też chcę iść w tą stroną, ale nie chcę się tam za bardzo śpieszyć.

Margaritum,

bardzo się zgadzam z tym co napisałaś. Też tak czułem, nie mogłem uwierzyć myślałem, że to jakieś czasowe zawirowanie, rzuciłem się to naprawiania niemal od razu, tłumaczyłem przecież ślub, długi staż, wspólne plany, no jak to? wydawało się to takie logiczne. Jak traciłem więcej gruntu i zacząłem rozumieć skalę problemu, to narastało niedowierzanie i szok. Trzeba było odrzucić myślenie, moja żona, moje małe, a zacząć myśleć wolna kobieta, choć w sumie to nie taka wolna nawet... Piszę to, ale jeszcze się z tym nie pogodziłem.

Lustro

Naprawdę nie wiem, na jakim jestem etapie. Drugi tydzień separacji, kilka lektur, trochę refleksji to trochę mało, żeby zadeklarować dojrzałą miłość i wybaczenie. Zadeklarować można jednak nie wiem, jakby wyglądało wykonanie... Rozumiem, że jedyną drogą jest zamknięcie tematu, żeby nie karmił teraźniejszości i nie rósł jak wrzód w przyszłości, ale ten temat jeszcze młody i się rozwija. Jak go zamkniemy to nie zamierzam go rozgrzebywać.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
lustro
Posty: 1499
Rejestracja: 02 sie 2017, 22:37
Jestem: szczęśliwą żoną
Płeć: Kobieta

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: lustro »

Rak

Nie da się tak na prawdę, zmienić dorosłego człowieka.
To może zrobi wyłącznie on (ona) sam.
Musi do tego dojrzeć, zechcieć, zrozumieć i sam siebie się zaprzeć. Czasem to nie przychodzi nigdy...niestety.
Ale, jak widać na przykladach, bywa, ze jednak się uda i dzieje.
Można jedynie trochę wpływać na innych zmieniając siebie.

Pozwól żonie pobyć ze sobą. Dojrzeć. Zrozumieć sama siebie.
A wychodzenie ze stanu zakochania też jest na ogół procesem, który trwa.
(U mnie trwało rozstanie z uczuciami kilka lat. )
Daj żonie czas.

W sumie nie jesteście w takiej złej sytuacji
Nie mieszkanie razem, więc nie wkurzacie siebie na wzajem na bieżąco.
Spotykacie się jak na randkach, bez znudzenia sobą I rutyny. Z tego można wiele dobrego wyciągnąć.
Z daleka lepiej widać zmiany, czyli twoja żona widujac Cię co jakiś czas ma możliwość łatwiej je zobaczyć niż będąc na co dzień.

Ja wiem...chce się szybko, na już...
Ale tak się nie da.
Daj czasowi czas.
I zmieniaj się sam, na lepsze.
rak
Posty: 995
Rejestracja: 30 wrz 2017, 13:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Chce uratowac to malzenstwo...

Post autor: rak »

Tylko dajcie mu czas, dajcie czasowi czas...

Nawet nie wiecie ile razy to ostatnio słyszałem, ale widocznie tak ma być. Trzeba tylko swoją naturę nagiąć.
Nieważne jest, gdzie jesteś, ale wszędzie tam, gdzie przyjdzie ci się znaleźć, ważne jest, jak żyjesz - Henri J.M.Nouwen
ODPOWIEDZ