Tak myślałem, że trochę doprecyzuje,
Zastanawiając się nad tym co napisaliście, przyszło mi do głowy takie porównanie.
Człowiek jak naprawdę kocha to podaje swoje serce na talerzu drugiej osobie, w tym sercu ukryte są wszystkie marzenia, pragnienia, ale też wszystkie braki, niedostatki.... Te serce łatwo pokroić, dźgać, bo jest wtedy nieosłonięte i wystawione na wszyskie ciosy. I nie da się naprawdę kochać nieoddając tego serca, zostawiając część sobie, bo wtedy ta część jest zamknięta.
Pytanie jest co zrobi z tym sercem druga strona w czasie zakochania i już jak "motylki miną".
Jeśli przyjmie i odda całe swoje swoje serce i nigdy go nie wycofa to mamy wieczne "love story".
Jeśli nie odda swojego i odrzuci podane też prosta sytuacja.
Ale co jeśli przyjmie serce, ale nie będzie chciała oddać swojego, albo wycofa je po jakimś czasie?
Powodów mnóstwo potrzeba bliskości, uzależnienie od miłości, nadrobienie własnych braków, problemy życiowe, zobowiązania itd.
Jeszcze bardziej skomplikowane, a co jeśli przyjmie serce i chce oddać swoje, ale nie umie
(nie musi nawet o tym wiedzieć, a zakochać się każdy umie) ...
Powodów jeszcze więcej wzorce rodzinne, uwarunkowania środowiskowe, własne potrzeby, brak pomocy od partnera...
W obu powyższych przypadkach jeśli pozostaną nierozwiązane kryzys jest tylko kwestią czasu, bo to niezaangażowane serce będzie się wyrywało i poszukiwało nowego punktu zaczepienia, podniecenia emocjonalnego, zmiany, nowych przyjaciół, sytuacji, kowalskich...
Oczywiście to porównanie to tylko na poziomie emocjonalnym, abstrahuję tutaj od poczucia obowiązku, sakramentu małżeństwa, postawy miłości, moralności i innych kwestii - patrzę tylko na zaangażowanie się emocjonalne.
Wcześniejsze porównanie z ciąganiem za włosy, obudziło we mnie pierwotną siłę jaskiniowca z maczugą w jednej ręce i włosami kobiety w drugiej
. Najlepiej to wogóle najpierw by były walnąć maczugą po głowie, a później pociągnąć za sobą - 0 oporu;)
Ale sytuacja nie jest tak prosta dzisiaj i facet ciągnie za sobą swoim charakterem, a nie siłą fizyczną. Sytuacja ostatnia z opisanych wyżej moim zdaniem najtrudniejsza, bo obie strony dostają po tyłku emocjonalnie przez okres trwania związku, ale jeszcze bardziej w kryzysie. Moja w tym właśnie rola, żeby znaleźć z niej wyjście i pokazać je drugiej stronie (czy przyjmie to inna sprawa). Postrzeganie tego z zewnątrz, czy od środka rzeczywiście może być różne... Jednak droga do tego pokazywania to ciągłe emocjonalne biczowanie i poczucie odrzucenie, bardziej dotkliwe w okresie po zdradzie...
Tak trochę filozofii z mojej strony.