Przyjechał ...mąż. Chciałabym napisać coś mądrego ale znów to będą same pewnie bzdury. Czytam wątki na forum. Podziwiam Rutę, Bławatka, Caliope i inne dzielne postacie które tu odkryłam. Nawet nie wiem co im napisać jak je wszystkie pocieszyć. Nie umiem ani innym pomóc ani sobie.
Kiedy mąż jest w domu czuję jak się staczam na samo dno rozpaczy. Po rozmowie z nim a raczej przerzucaniu się zarzutami, uzasadnieniami, udowadnianiem manipulacji jego szachrajstw jestem tak wyczerpana, odpada mi głowa od razu poszłabym spać nawet w samo południe. Nie mam już siły szpiegować w jego telefonie nowych flircików przyjacielsko-towarzyskich, tzw. "niewinnych przyjaźni" których ja zła żona zawsze mu zabraniałam (wypady na spacery z przyjaciółką o 23 kiedy ja zostawiana z małymi dziećmi) a to jak twierdzi mąż jest przemoc psychiczna z mojej strony. Zresztą, tak się pilnuje żeby przypadkiem gdzieś go nie zostawić, że chyba go sobie wszył.
Kupił śniegowce ale z zaznaczeniem że mam im kupić drugie na zmianę. Uznał że zasądzone pieniądze mają na wszystko wystarczyć a to co on kupuje to jest dodatkowo i wynika z jego szlachetnej postawy i nie ma zamiaru swoimi zakupami "ułatwiać mi życia"
Nie mam już siły wchodzić z nim w jakiekolwiek dyskusje. Najchętniej podczas jego pobytu wyprowadziłabym się z domu. Nie chcę go już o nic prosić, niczego uzasadniać. Jestem zmęczona mam kłopoty w pracy zawalam projekty. Jest fatalnie. Próbuję utrzymać się na powierzchni, zadbanie o siebie schodzi na daleki dalszy plan. Pranie sprzątanie gotowanie praca odkurzanie zmywanie dzieci lekcje kąpanie prasowanie pranie sprzątanie itp...
Czuję się jak starsza pani zmęczona życiem tak bardzo że chciałabym się już tylko położyć i nie wstać więcej. Mąż widzi we mnie potwora mówi mi otwarcie że jestem oprawca katem tego małżeństwa że śmierdzę jestem trolem starą nudną babą.
Kiedy przyjeżdża wszystko się we mnie odnawia na nowo wszystko się przypomina wszystko boli. Próbuję pracować z gąbką zamiast mózgu. Kolejny projekt... kolejna klapa.
Nie chce z nim mieć nic wspólnego, żadnych świąt urodzin, wyjazdów, żadnego ustalania czegokolwiek - nic.
Straszy mnie nadal że nie musi nic płacić na dzieci a płaci tylko ze swojej szlachetności i dobroci bo wyrok jest nieprawomocny. Miało być przynajmniej tutaj ustalone ale ja nadal żyję w stresie. Ogłoszenie było na początku września a on twierdzi że w związku z wnioskiem o uzasadnienie wyrok dalej się nie uprawomocnił. Nie dostałam żadnej poczty z sądu - czy powinnam?