Julit pisze: ↑16 maja 2022, 8:11
Ruto, czym dla Ciebie jest miłość?
Tyle piszesz o tym, że kochasz męża. Pomimo waszej historii i Twoich w niej zranień. Zranień Twojego dziecka. Zadanych przez jego ojca. Piszesz o romantycznym uczuciu. Ja to tak odbieram.
Ja coraz częściej myślę o sobie, że nie kocham.
Kiedy przestałam? Nie wiem. Może jeszcze w trakcie 'bycia razem'.
Jest we mnie troska o zdrowie męża.
Jest uczucie przykrości, gdy komunikuje mi swoje problemy. Ale jednocześnie z tym uczuciem pojawia się pytanie, czy to nie manipulacja? Zbyt wiele razy zostałam okłamana, zmanipulowana. Ulegałam jego manipulacjom emocjonalnym, których konsekwencje ostatecznie ponosiłam ja i dzieci. Sądziłam, że tak powinnam. Ze strachu. Bo trzeba zasłużyć.
On często manipuluje. Nie wiem, może robi to nieświadomie, ale tym zachowaniem zmusza nas do refleksji nad naszym 'niewłaściwym' zachowaniem. Dla niego niewłaściwym. To tak jakbyśmy patrzyli na ten sam kolor, jedno widzi czarne, drugie białe.
Syn się nie przytula jak kiedyś. Kontakt z babcią (mamą męża) osłabł. Itd, itp.
Jednocześnie jest we mnie ogromny ból i niezgoda na obecną sytuację.
Buntuję się przede wszystkim jako matka, mniej jako kobieta.
Próbuję rozeznać. Różnie mi to wychodzi. Gdzie jest ta równowaga? W szacunku do siebie, jednocześnie w niekrzywdzeniu drugiego. "Żebyście się wzajemnie miłowali"? Jest gdzieś granica w tym miłowaniu? Sytuacje, w których po prostu się nie da. Pozostaje trwanie w bezpiecznej odległości.
Przestrzeni na mówienie o swoich emocjach nie widzę. Czasem się staram i czasem mi się udaje.
Kocham męża decyzją. Czasem kocham go wbrew odczuwanym emocjom. Bywa, że emocje jakie w stosunku do męża lub w związku z nim odczuwam dalekie są od tych miłych. Bywam do głębi zraniona, wściekła, przemęczona, opuszczona, osamotniona. Ale odeszłam od winienia męża za to, co ja czuję. To moje emocje. Czasem mężowi o nich piszę lub mówię, ale biorąc za nie odpowiedzialność. I krótko. Nie za często. Nie chowam już trudniejszych uczuć, jak robiłam to kiedyś. To także jest pomocne.
Oddzielam też postępowanie mojego męża od niego samego jako człowieka. Na dziś patrzę na naszą sytuację tak, że ogólnie jesteśmy wrażliwi, podatni na różne pokusy, popełniamy błędy. Czasem takie, które bardzo ranią nas samych i bliskie nam osoby. Może to głupio zabrzmi, ale mam w sobie coraz więcej zrozumienia dla męża. To nie znaczy, że akceptuję postępowanie, które rani mnie, nas. Ale też już męża nie potępiam, nie winię. Tak jest o wiele łatwiej kochać.
Z drugiej strony wciąż mojego męża lubię jako człowieka, wiele rzeczy w nim cenię, kocham. Można być wartościowym człowiekiem, dobrym człowiekiem, a i tak zabrnąć w kryzys. Jedno drugiego nie wyklucza. Gdy mąż nie jest agresywny, wrogo do mnie nastawiony, tak jak było to w szczycie kryzysu, lubię spędzać z nim czas. Ma w sobie coś takiego, że wnosi radość, spokój. Lubię jego poczucie humoru, zdolność do nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem, lubię sposób w jaki patrzy na świat, lubię jego śmiech. Cenię jego zdanie. Cenię też mojego męża jako mężczyznę. Także w tym ciężkim kryzysie swoim, moim, naszym parę razy mi zaimponował. Jest człowiekiem, mężczyzną, mężem na którego warto czekać.
Myślę też, że trudno byłoby odbudowywać relację z osobą na którą patrzyłabym wilkiem. Albo z którą bym walczyła. Nie wywalczamy przecież przyjaźni, miłości, raczej je budujemy. A budować lepiej na tym co dobre. Szacunek do siebie - i do męża - też jest jednym z takich fundamentów odbudowy. Moja nauka stawiania granic, a co za tym idzie także nauka szanowania granic męża, nawet tych, których nie stawia wprost, także okazała się bardzo pomocna. Praca nad przebaczeniem także bardzo mi pomogła. Choć wiele mnie kosztowała, bólu, łez, rozdrapywania ran. Ale było to oczyszczające.
Myślę też, że mąż widząc stale w moich oczach nieprzebaczenie, potępienie raczej miałby małe szanse uwierzyć kiedykolwiek, że możliwa jest odbudowa relacji między nami. Sama nie chciałabym wracać do męża, który miałby mnie obwiniać, zawstydzać, upokarzać. Cieszę się, że udało mi się z tym uporać. Na dziś nie widzę w mężu chęci zmiany tej sytuacji, która jest. Ale też specjalnie nie wypatruję. Nie muszę się martwić, że przegapię jakieś sygnały. Mój mąż jest męskim mężczyzną, jeśli kiedykolwiek podejmie decyzję o powrocie do mnie, do rodziny, na pewno przyjdzie i mi o tym powie. Wprost. Nawet ryzykując zranienie, odrzucenie. Jestem go pewna.
Obawiałam się, że taka otwarta postawa wewnętrzna może wystawić mnie na więcej ciosów zranień. Ale nie. Odkąd jestem na powrót bardziej wobec męża otwarta i mniej się skrywam, mój mąż jest wobec mnie bardziej uważny.
Zdaję sobie sprawę, że mój mąż może nigdy nie podjąć decyzji o powrocie. Jednak nawet wtedy wolę mieć z nim na tyle dobrą relację, na ile tylko to możliwe. Stan napięcia, wojny, jest raczej niepotrzebny, nikomu nie służy. Jestem zdecydowana pozostać w wierności. Nie tylko z uwagi na moje uczucia do męża, miłość, chęć wypełnienia przysięgi. Nie chcę też dokładać nowych zranień do tych, które już mamy, jako małżonkowie, jako rodzina. Nie chciałabym także odejść od życia sakramentalnego. W kryzysie bardzo zbliżyłam się do Boga, nie chcę stracić relacji z Nim. Dość już w życiu żyłam po swojemu i się natłukłam. To też pomaga mi kochać męża. Nie szukam alternatyw dla tej miłości, nie myślę już, co by było gdybym...
Ufam też Bogu, że jeśli dojrzejemy do relacji małżeńskiej na tyle, by budować dobre małżeństwo, On nas do siebie przyprowadzi. Ale szczere spojrzenie w siebie mówi mi, że nie jestem jeszcze do tego gotowa. Choć się staram. Ale ufam też, że skoro Bóg kocha nas oboje tak samo, to skoro prowadzi mnie, uzdrawia, uzdalnia poprzez Łaskę Sakramentu Małżeństwa, tak samo prowadzi mojego męża. Ścieżki jakimi idę bywają co najmniej dziwne, nie kwestionuję więc drogi, jaką Bóg ma dla mojego męża. A przynajmniej się staram, bo bywa, że mam dla Boga szereg wspaniałych pomysłów, co tu można by zrobić. Ja (marna) Ruta, mam tu takie a takie pomysły, bo może Ty Boże już nie masz pomysłu na mojego męża...wesprę Cię więc Boże moją światłą myślą, przy okazji podpowiadając jak rozwiązać wiele innych bolączek tego świata... Czasem bywam nie za mądra... Ale jakoś mam poczucie, że Bóg mi te moje wyskoki wybacza...
***
Natomiast to, co napisałaś o bezpiecznej odległości - z początku tak nie potrafiłam. Choć wtedy było to bardzo wskazane. Ale za bardzo na mężu wisiałam. I jakoś tam myślałam, że jak będzie dystans, to stracę męża już na zawsze. Jednak gdy mi się to udało, to ta odległość okazała się pomocna. Miałam czas dojść do siebie, spokojnie popracować nad stawianiem granic, nad sobą. Dokąd nie nauczyłam się skutecznych form obrony siebie w bezpośredniej relacji, dystans był skuteczną metodą ochrony.
Mam też dla ciebie propozycję, która pomogła mi odzyskać trochę sprawczości w relacji z mężem w trudnym okresie. Niby nic, ale wnosi zmianę w myśleniu. Przeformułowanie niektórych zdań opisujących relację z mężem:
Mąż mną manipulował - poddawałam się manipulacjom męża.
Mąż mną manipuluje - poddaję się manipulacjom męża.
Mąż kazał mi zasługiwać na miłość - sądziłam, że potrzebuję zasługiwać na miłość męża.
Mąż mnie okłamywał - pozwalałam się okłamywać.
Mąż odnosi się do mnie bez szacunku - pozwalam mężowi odnosić się do mnie bez szacunku.
Dokąd w opisie relacji sprawczy jest mąż, dotąd nic nie mogę zrobić. Odkąd ja się poddaję, sądzę, pozwalam, zyskuję wybór by się nie poddawać, by zmienić sądy, by nie pozwalać. Na siebie mam największy wpływ.