Julit,
twój post odbieram tak: wściekłaś się na męża. W moim odczuciu... w końcu się wściekłaś. Ja widzę w tym pozytyw. Wróciłam do twojego pierwszego postu. Gdy mam kryzys, wkurzam się, sama często tak robię. Wracam do pierwszego postu i kilku kolejnych i patrzę ile od tamtego czasu zmieniłam. Co osiągnęłam. Początkowo długi czas zataczałam koła. W centrum każdego kółka był mój mąż. Ile ja się nabiegałam. Równie produktywnie, co chomik w klatce.
Wkurzenie, zdenerwowanie, poczucie, że mam dość pomagały mi zmienić trasę. Ja się z początku bardzo tych uczuć bałam. Słusznie. Nie znałam instrukcji obsługi. Byłam jak dziecko z żyletką, albo z całym kompletem żyletek. Efektem mogła być pocięta kanapa, albo i ja sama. Albo ktoś inny. Z czasem zobaczyłam, co we mnie te uczucia oznaczają, po co są. Co mi robią. I jak mogę używać tych żyletek konstruktywnie. Okazuje się, że mają wiele sensownych zastosowań i wcale nie muszę przy tym kaleczyć siebie, ani innych.
Gdy cię dotąd czytałam miałam dwa słowa w głowie: anielska cierpliwość. Brzmi dobrze, ale wcale nie jest dobre, jeśli akurat nie jest się aniołem. Zresztą anioły także potrafią być niecierpliwe i dość szorstkie w obejściu, jeden z nich wkurzył się na niezbyt miłego proroka Habakuka i przeniósł go na całkiem sporą odległość w powietrzu trzymając go za włosy (do jaskini proroka Daniela). Inny dość szorstko potraktował leżącego w depresji pod krzakiem proroka Eliasza, gdy przyszedł go nakarmić. Budził go trącając. Brzmi niewinnie, ale jeśli wierzyć czytającym tekst w oryginale, to te trącenia były dość brutalnym szturchaniem. Ksiądz Pawlukiewicz często nawiązywał w kazaniach do szturchania, trącania, mówiąc, że czasem sam Bóg nas szturcha, trąca. Właśnie po to, byśmy się wkurzyli, by nas obudzić. A niektórzy z nas wtedy pokornie schylają głowy... zniosę i to. I jeszcze to. I to.
Panowie, Pavle, Twardy, nie poczujcie się urażeni. Mam wrażenie, że mężczyźni obawiają się kobiecej złości. Znów. Słusznie. Same się jej boimy. Wściekła kobieta, która nie potrafi kontrolować złości jest jak dziecko z żyletką. Zaraz ktoś będzie krzyczał z bólu. Stąd zapewne rady pozwól opaść emocjom, poczytaj, przemyśl. Ja z początku, gdy czułam złość też tak robiłam, gdy w kotle wrzało, przygasałam piec. Robiło się zimno. Albo siadałam na pokrywie garnka. W końcu ciśnienie i tak wywalało pokrywę.
W końcu zrobiłam inaczej. Przestałam się uspokajać, zaczęłam studiować instrukcję obsługi. Pierwsza instrukcja, po której mi coś zaświtało, była u księdza Grzywocza:
https://www.youtube.com/watch?v=d8wcFuOufhw
https://www.youtube.com/watch?v=4UkyEvdOxBk&t=320s
Druga instrukcja: Książka Debory Sianożęckiej - Kobieta z płonącym nosem
Od księdza Grzywocza nauczyłam się sensowniej używać agresji (u niego to gniew, złość), od Pani Debory, jak nie wytwarzać w sobie agresji bezproduktywnej, niepotrzebnej. Pewnie jest tam więcej treści, ale na dziś dla mnie to i tak dużo.
Nauka wcale nie była prosta. Parę razy użyłam agresji nie najlepiej, nadmiernie. I w dodatku byłam wtedy z siebie zadowolona, miałam poczucie satysfakcji. Czułam się winna...i zadowolona. Z czasem nauczyłam się używać agresji tak, by nie wywoływało to poczucia winy. Ale z góry warto założyć kilka porażek, choćby po to, by się przy nich nie wycofać w anielski spokój.
Ksiądz Grzywocz ma rację, agresja służy tworzeniu relacji. Nie mieściło mi się to w głowie. Odkąd umiem lepiej ją obsługiwać, także relacja między mną a mężem jest lepsza. Ja, potulna owieczka, która kręciła się wokół męża okazuję wobec niego agresję. Nie biję go oczywiście, okazuję ją konstruktywnie, reaguję nie z poziomu wypartej złości, ale właśnie z poziomu agresji, którą czasem czuję. Agresja służy moim granicom. W końcu nie mówię, działam. Służy to też moim innym relacjom.
Za księdzem Grzywoczem powiem: przywitaj się ze swoją agresją, przytul ją. Ma ogromną wartość. To energia do tego, by opuścić kółko. I wyrażasz to pisząc: to koniec. Rzecz w tym, by rozwalić i skończyć to co trzeba.
Znów za księdzem Grzywoczem: Jeśli za szybko interpretuję swoją agresję, zwykle interpretuję ją źle. I wtedy cała energia wywala nie tam, gdzie miała spłynąć. Szkoda energii.
Praca z agresją sprawiła mi ogromną przyjemność. Powiedziałabym nawet dziką. Tobie też takiej życzę.
"Przepis" na pracę, nieco ją porządkujący, zamieścił na Forum nałóg (w samym przepisie też jest miejsce na dobrą agresję)
Reguły sukcesu:
1.Wydobadż to co boli
2.Wyrwij „ząb” (jak boli, szukaj dentysty) czyli to co boli
3.Wyświetl film, napisz scenariusz ,wizję –wyznacz cel
4.Zrób coś ze sobą (zmieniaj siebie, swoją duchowość)
5.Działaj jak mrówka(małymi kroczkami i wytrwale)
6.Nienawidż dobrze (tego co sprzeczne z zasadami, co krzywdzi ciebie lub innych)
7.Nie graj fair (nie odpłacaj tym samym co dostajesz np. skrzywdzeniem)
8.Bądż pokorny
9.Irytuj właściwych ludzi np. krzywdzicieli pozwalając im ponosić konsekwencje (wszystkich nie jesteś w stanie zadowolić)
12 kroków do 9 reguł:
1.Nie rób tego sam, szukaj wspólnoty np.12 Kroków, grupy terapeutycznej
2.Przyjmij mądrość, szukaj wygranych (zbiorowej mądrości np. grupy wsparcia)
3.Przyjmuj uwagi i sugestie poprawki pamiętając że konsekwencje są zawsze twoje
4.Znajdż wzorce ( nie bezkrytycznie)
5.Przyjrzyj się swoim zaletom i wadom i pracuj nad i z nimi
6.Nie zrażaj się przeszkodami
7.Nadaj strukturę, zrób plan
8.Praktyka,praktyka,trening,trening i niepowodzenie, upadek i powstawanie
9.Zmień swoje przekonania
10.Poznaj swoje słabości i wyizoluj je
11.Spisz swoje wizje i cele
12.Módl się, módl się ale nie roszczeniowo
Powyższy "przepis" jest stąd:
viewtopic.php?f=10&t=3050#p227417