nie wiem co mam zrobić

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

Pavel pisze: 15 maja 2022, 11:39 Mogę się oczywiście mylić, nigdy tego nie analizowałem jakoś uważniej.
W moim mniemaniu przynajmniej, agresja nie jest uczuciem, kojarzy mi się już z działaniem, czynem.
Czyli jest efektem uczuć i sposobu ich kanalizowania.
Ksiądz Grzywocz używa słowa agresja na nazwanie uczucia. Czuję agresję. Aczkolwiek wiele osób używa słów złość, gniew, zdenerwowanie. Przyjmuję za księdzem ten sposób opisu, bo odpowiada temu, jak odczuwam siebie i swoje emocje. Choć bez dodatkowego wyjaśnienia "aprobata dla agresji" może brzmieć kontrowersyjnie. Myślę, że to dobrze, że taka kontrowersja powstaje. Skłania do refleksji: co ja myślę o agresji, na ile dopuszczam w sobie pojawianie się agresywnych uczuć, jak przyjmuję wyrażanie agresji przez osoby z mojego otoczenia. Dla mnie to były i są bardzo ważne pytania. Ja tu miałam bałagan.

Gdy sobie siedzę z moimi emocjami widzę, że tak jak istnieją palety barw, tak istnieją we mnie palety uczuć. Istnieje we mnie cała paleta uczuć agresywnych. Tak jest paleta uczuć smutnych, radosnych, i wiele innych palet.

Mój mąż jest mężczyzną, dużym, solidnym, takim na sto procent. Agresja jest jego częścią, ale nie zawsze potrafi używać jej w dobry sposób. Odkąd zaakceptowałam agresję w sobie, łatwiej mi mierzyć się ze złym wyrażaniem agresji przez męża. Z dobrym zresztą także. Mój mąż potrafi wyrażać agresję także w dobry sposób. Lubię go widzieć w takich sytuacjach, gdy sama jego siła, nie fizyczna, bo tu chodzi o znacznie więcej, raczej siła psychiki, czyni go stanowczym. Ostatni raz widziałam go takim w sądzie, gdy sąd próbował go nakłonić, by mnie oskarżył. Mój mąż odpowiadał stanowczo. Była w tym agresja, energia, siła w takim ujęciu "grzywoczowskim". Sąd się wycofał. Czułam dla męża podziw. Święty Józef czasem też jest tak ukazywany: z jednym ramieniem otacza swoją rodzinę, drugie ramię ma lekko uniesione, a jego otwarta dłoń daje znak: stój, ani kroku dalej, zatrzymaj się. To gest obrońcy. Stanowczy. Kiedyś każdy przejaw agresji, nawet taki, budził mój lęk. Nie lubiłam mężczyzn, gdy wyrażali agresję, siłę, stanowczość. Czułam oprócz lęku także sprzeciw, potrzebę rywalizacji. Żeby przyjąć czyjąś agresję, potrzebowałam uporządkować swoją.

Nadal serdecznie polecam wystąpienia księdza Grzywocza o agresji. Bogaty materiał do przemyśleń. Bazy danych o agresji, jakie dostajemy, są często pogmatwane.

Dziś widziałam w Kościele mężczyznę, który używał agresji w sposób dobry. Było już dość tłoczno, przeprowadzał przez tłum rodzinę. Był stanowczy, ale delikatny. Znalazł wolne miejsce dla żony i mniejszych dzieci, skłaniając spojrzeniem jednego z mężczyzn do przesunięcia się. Była w nim siła, stanowczość, ale także agresja.

Ksiądz Pawlukiewicz także czasem mówił o takiej formie męskości, nie opisuje jej jednak słowem agresja, ale używa słów brutalność, szorstkość, siła. Nie negował tego nigdy, wyrażał aprobatę. Ile ja się przy słuchaniu tego nadenerwowałam, taki mądry ksiądz, a aprobujący brutali :lol: Obaj księża zwracali uwagę, że nie należy amputować mężczyznom tak rozumianej agresji. To siła, która pozwala zbudować dom, posadzić drzewo i spłodzić syna, bronic rodziny. Obaj przywoływali także chętnie te fragmenty Ewangelii, gdy sam Chrystus patrzył z gniewem.

To jest też częsty zarzut wobec kobiet, że chcą silnych brutali. Myślę, że nie. Nie brutali, ale mężczyzn, którzy mają przepracowaną swoją agresję, siłę. Budzą podziw, autorytet, poczucie bezpieczeństwa właśnie. To naprawdę jest coś. Nie ma tu na szczęście alternatywy, jaką czasem się nam pokazuje: albo ciapek, albo brutal.
Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4368
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: ozeasz »

Pamiętam taką informację z terapii DDA że agresja to jedno z zachowań, obok uległości która jest jej przeciwna czy asertywności która jest pośrodku.

Też słuchałem ks. Grzywocza w tym temacie i to dzięki niemu moje spojrzenie na agresję zaczęło się zmieniać, do tego czasu miałem wdrukowane szczególnie przez żonę, że agresja = zło i przemoc.

Ks. Grzywocz objawił mi inną "twarz" agresji, potwierdziła to terapia DDA i informacje które tam otrzymałem i które mieliśmy możliwość przepracować.

Zwykle za agresją jako źródło może stać gniew i złość, ale też może to być siła która czyni mnie zdolnym do ochrony, niekoniecznie związana z gniewem czy złością, może to być niezgoda na coś, wzburzenie które pozwala na stanowczość i zdecydowanie w określonych sytuacjach gdzie przeważnie nie były one potrzebne.

I tu warto rozdzielić agresję jako zachowanie doprowadzające do wyrządzenia szkody czy krzywdy za którym stoi intencja, a agresja jako siła wewnętrzna która uzdalnia nas do zdecydowanej i stanowczej postawy, która ma na celu zadbanie o własne granice, godność, obronę siebie jako jednostki ale również siła napędowa do rozwoju mimo niesprzyjających warunków, jak również odwaga w byciu sobą, życiu w zgodzie ze sobą.

Na dzień dzisiejszy naprzemienne stosowanie przez Ks. Grzywocza słowa agresja-gniew, złość, dla mnie przynajmniej, wprowadza niejasność w próbie pojęcia tego zjawiska.
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Jastarnia »

Julit pisze: 12 maja 2022, 8:57 Wczoraj przekroczyłam jego granice. Zajrzałam za ten mur. Tak bardzo chronię swoje, a nie mogłam się powstrzymać. Wykrzyczałam, że mnie to nie obchodzi, że dla mnie najważniejsze są moje dzieci, dla niego też powinny. Kolejny nokaut. Ile razy jeszcze będę musiała wstać. Nie mam już siły na te upadki. Dlatego powiedziałam koniec. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
Każdy ma swoje granice wytrzymałości, wydaje się że człowiek się w miarę trzyma, a nagle przychodzi taki moment że już nie daje rady. W ostatnich dniach skumulowały się kilku posty osób które poczuły i napisały "już nie dam rady dłużej, odpuszczam". Flawless, Julit, Caliope, loczek i chyba ktoś jeszcze. Jak domino poleciały.
A to forum dawało mi nadzieję, osoby które chciały walczyć dawały mi nadzieję że warto czekać. Zaglądam na nie po pocieszenie, że komuś się udało, że widać postępy w naprawianiu małżeńskich relacji, bo sama coraz bardziej wątpię. I czytam te ostatnie smutne posty w kilku wątkach. Przykro mi jakoś, dzisiaj wyjątkowo przez to że doszło do mnie jak małe znaczenie ma dla męża/żony w amoku ta druga osoba której ślubował miłość i wierność, jej uczucia, fakt że ją rani. Jak małe znaczenie ma dla nich sakrament małżeństwa. A parę dni temu się nasluchałam takze o tym z jaką łatwością są orzekane rozwody.
Liczę na to że wasze (i moje) zwatpienie to tylko takie "przejściowe", że się nie poddamy. Przytulam Was :*
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13320
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Nirwanna »

Jastarnio, trochę dlatego czasem mawiamy w Sycharze, że nie warto walczyć (bo to zawsze niesie rany, są zwycięzcy i zwyciężeni), za to warto ratować. W ratowaniu pierwszą osobę, którą ratujemy - to siebie. Ratownik niezabezpieczony nikogo nie uratuje, a sam zginie. Jeśli ratownik na dokładkę pozbędzie się oczekiwań i własnych pomysłów - tym łatwiej mu będzie, a tym większe pole do działania zostawi Bogu.
Dlatego warto każde takie swoje zwątpienie traktować jako po prostu "tylko" kryzys, czyli jako szansę na zmianę, czyli informację "coś nie zagrało, potrzebuję zrobić coś inaczej".
Przytulam Cię w Twoim zwątpieniu, ufam że wyjdziesz z niego wzmocniona dzięki sile i wsparciu od Pana :-)
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Monti
Posty: 1260
Rejestracja: 21 mar 2018, 18:14
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Monti »

Niestety, jest duże zamieszanie w tym zakresie. Nie mamy (ogólnie my, ludzie i także chrześcijanie) elementarnej wiedzy o uczuciach, zwłaszcza o tym, że są one obojętne moralnie. Sprawy nie ułatwia fakt, że tymi samymi słowami określamy róże stany. Np. gniew jako grzech główny oraz uczucie, które dopiero może (nie musi) prowadzić do grzechu. Z agresją wydawało mi się, że sprawa jest jasna, ale jak widać - niezupełnie.
"Szukaj pokoju, idź za nim" (Ps 34, 15)
Sefie
Posty: 630
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Sefie »

Jastarnia pisze: 15 maja 2022, 19:58 A to forum dawało mi nadzieję, osoby które chciały walczyć dawały mi nadzieję że warto czekać. Zaglądam na nie po pocieszenie, że komuś się udało, że widać postępy w naprawianiu małżeńskich relacji, bo sama coraz bardziej wątpię. I czytam te ostatnie smutne posty w kilku wątkach. Przykro mi jakoś, dzisiaj wyjątkowo przez to że doszło do mnie jak małe znaczenie ma dla męża/żony w amoku ta druga osoba której ślubował miłość i wierność, jej uczucia, fakt że ją rani. Jak małe znaczenie ma dla nich sakrament małżeństwa. A parę dni temu się nasluchałam takze o tym z jaką łatwością są orzekane rozwody.
Liczę na to że wasze (i moje) zwatpienie to tylko takie "przejściowe", że się nie poddamy. Przytulam Was :*
Ja bym powiedział, że to forum jest dobre do czerpania wiedzy, nadzieję warto czerpać skądś indziej, z Góry.

Ale nie wiem też czy uporczywe życie nadzieją na ratowanie małżeństwa pomaga. Bo może okazać się, że ktoś resztę życia spędzi spoglądając wstecz mimo, że zrobił wszystko co po ludzku było możliwe.

Dlatego warto tak jak napisała to Nirwanna:
Nirwanna pisze: 15 maja 2022, 20:19 W ratowaniu pierwszą osobę, którą ratujemy - to siebie
Bo może okazać się, że ratując siebie dopiero dorastamy do ratowania małżeństwa. Może też się okazać, że zmieniając się małżonek sam będzie chciał wrócić a to już będzie w zasadzie taki bonus do i tak już lepszego i bardziej świadomego życia.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Jastarnia »

Nirwanna pisze: 15 maja 2022, 20:19 Jeśli ratownik na dokładkę pozbędzie się oczekiwań i własnych pomysłów - tym łatwiej mu będzie, a tym większe pole do działania zostawi Bogu.
Dlatego warto każde takie swoje zwątpienie traktować jako po prostu "tylko" kryzys, czyli jako szansę na zmianę, czyli informację "coś nie zagrało, potrzebuję zrobić coś inaczej".
Przytulam Cię w Twoim zwątpieniu, ufam że wyjdziesz z niego wzmocniona dzięki sile i wsparciu od Pana :-)
Dziękuję! Oby tak się stało. Tego na dzisiaj potrzebowałam.
Sefie pisze: 15 maja 2022, 20:29 Ja bym powiedział, że to forum jest dobre do czerpania wiedzy, nadzieję warto czerpać skądś indziej, z Góry.
Mądrze prawisz :) Masz rację. Jednak czytając świadectwa uratowanych małżeństw mimowolnie cieszę się wiedząc że komuś się udaje po wszelkich trudach, a w ostatnim czasie kilka postów różnych użytkowników o zwatpieniu i poddaniu się troszkę dołuje. Chyba za bardzo się wczuwam w te wszystkie historie, pewnie dlatego że wiele mają z moją wspólnego.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Sefie
Posty: 630
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Sefie »

Jastarnia pisze: 15 maja 2022, 21:56 Jednak czytając świadectwa uratowanych małżeństw mimowolnie cieszę się wiedząc że komuś się udaje po wszelkich trudach, a w ostatnim czasie kilka postów różnych użytkowników o zwatpieniu i poddaniu się troszkę dołuje. Chyba za bardzo się wczuwam w te wszystkie historie, pewnie dlatego że wiele mają z moją wspólnego.
Miej na uwadze, że powrót marnotrawnego małżonka to nie koniec kryzysu tylko jego nowy etap. I tutaj istotne jest przepracowanie swojego wkładu co może pomóc w ratowaniu po powrocie ale nie musi jeśli druga strona nic sama w swoim uporze nie będzie chciała zmienić.

Tak czy inaczej wato zacząć od samego siebie dla siebie. Ratowanie małżeństwa jest wtórne i uda się jeśli sami swój bałagan posprzątamy i druga osoba również taką chęć wyrazi co jak widzisz nie zawsze ma miejsce.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
Zwyklaosoba
Posty: 477
Rejestracja: 22 gru 2020, 11:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Zwyklaosoba »

Jastarnia te wszystkie historie maja ogrom wspólnych cech po co się dołować ? Czy nie warto to puścić ? Przyjąć to co jest i czerpać szczęście ? Przecież jeśli ktoś odszedł to znaczy Ze na ten moment wybrał w swojej wolności drogę i tak jest dobrze dla tej osoby, czy aby nie za bardzo chcemy żeby coś się stało bo nie umiemy przyjąć tego ze tak się stało ? Czas opuścić ręce pozwolić odejść , odejść do kogoś , do nikogo moze , nieważne , czas naprawdę zająć się sobą
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

Jastarnia pisze: 15 maja 2022, 19:58
Julit pisze: 12 maja 2022, 8:57 Wczoraj przekroczyłam jego granice. Zajrzałam za ten mur. Tak bardzo chronię swoje, a nie mogłam się powstrzymać. Wykrzyczałam, że mnie to nie obchodzi, że dla mnie najważniejsze są moje dzieci, dla niego też powinny. Kolejny nokaut. Ile razy jeszcze będę musiała wstać. Nie mam już siły na te upadki. Dlatego powiedziałam koniec. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
Każdy ma swoje granice wytrzymałości, wydaje się że człowiek się w miarę trzyma, a nagle przychodzi taki moment że już nie daje rady. W ostatnich dniach skumulowały się kilku posty osób które poczuły i napisały "już nie dam rady dłużej, odpuszczam". Flawless, Julit, Caliope, loczek i chyba ktoś jeszcze. Jak domino poleciały.
A to forum dawało mi nadzieję, osoby które chciały walczyć dawały mi nadzieję że warto czekać. Zaglądam na nie po pocieszenie, że komuś się udało, że widać postępy w naprawianiu małżeńskich relacji, bo sama coraz bardziej wątpię. I czytam te ostatnie smutne posty w kilku wątkach. Przykro mi jakoś, dzisiaj wyjątkowo przez to że doszło do mnie jak małe znaczenie ma dla męża/żony w amoku ta druga osoba której ślubował miłość i wierność, jej uczucia, fakt że ją rani. Jak małe znaczenie ma dla nich sakrament małżeństwa. A parę dni temu się nasluchałam takze o tym z jaką łatwością są orzekane rozwody.
Liczę na to że wasze (i moje) zwatpienie to tylko takie "przejściowe", że się nie poddamy. Przytulam Was :*
Dla mnie ważnym kamieniem milowym w kryzysie był moment, w którym zdałam sobie sprawę, że nie muszę ratować mojego małżeństwa. Małżeństwo jest trwałe i nierozerwalne. Nic mu nie dolega. Nic mu nie zagraża. Kryzys dotyczy nie małżeństwa, a relacji między mną a mężem. Przyniosło mi to dużo spokoju. Przestałam panikować. Skończyła się potrzeba "walki" o małżeństwo. Relacji z kolei wywalczyć się nie da. Nie słyszałam o tym, by ktoś sobie wywalczył na przykład przyjaciela. Męża raczej też nie.

Zdałam też sobie sprawę, że sama natura małżeństwa sakramentalnego uzdalnia zarówno mnie, jak i mojego męża do odnawiania naszej relacji. Dziś z kolei usłyszałam piękne zdanie: nie musimy przekonywać Pana Boga do tego, aby nam pomógł w uzdrowieniu relacji z małżonkiem. Bóg już jest po stronie naszego małżeństwa. Po stronie każdego małżeństwa.

Uzdrowienie relacji... Mamy wiele pięknych świadectw małżonków, których relacje są uzdrowione, nawet z bardzo głębokich kryzysów. Te uzdrowione małżeństwa odbieram jako piękne. Sami małżonkowie także mówią o tym, że ich odnowiona relacja jest znacznie piękniejsza, bardziej głęboka niż ta sprzed kryzysu. Oparta na Bożym fundamencie. Szukam w tych świadectwach recepty, algorytmu. W zasadzie każda relacja małżeńska zdrowieje w inny sposób. Są jednak, tak jak ja to widzę, także pewne punkty wspólne. Praca nad sobą, własnym nawróceniem i zdrowieniem. Przebaczenie. Otwarcie się na małżonka. Budowanie w sobie postawy miłości. Odejście od postawy krytyki, potępienia wobec współmałżonka, który łamie przysięgę. Ale także odkrywanie istoty sakramentu małżeństwa, Bożego planu na małżeństwo. Brak pośpiechu.

Z czwartego roku kryzysu mogę na pociechę napisać: moja relacja z mężem zdrowieje. Na dziś mój mąż nie wyraża chęci powrotu. A ja nie mam nawet pewności, czy na dziś potrafiłabym męża przyjąć tak po prostu. Niemniej jednak z naszej relacji znikła przemoc. Jest mniej wzajemnej podejrzliwości. Pojawiła się za to drobina zaufania. Lepiej się komunikujemy. Jest między nami mniej napięcia. Pojawił się wzajemny szacunek. Jest nawet trochę przestrzeni do wyrażania trudnych uczuć. Czasem udaje się nam współpracować jako rodzicom. Czasem udaje się nam porozmawiać jako ludziom. To nadal relacja małżeńska w gruzach, ale te gruzy są nieco bardziej uporządkowane.

Otrzymuję ogromną pomoc na drodze mojego zdrowienia. Im jestem zdrowsza, tym mniej trudnych rzeczy wnoszę do relacji z mężem. I już samo to sprawia, że staje się ona zdrowsza. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że skoro ja otrzymuję pomoc w zdrowieniu, to taką samą pomoc otrzymuje mój mąż. Bóg kocha nas oboje równie mocno. Widząc, jak dziwnymi ścieżkami przebiega czasem moje zdrowienie, nie zgłaszam już Panu Bogu reklamacji ani swoich pomysłów, co do tego jak powinno przebiegać zdrowienie mojego męża. A przynajmniej się staram nie zgłaszać... Ja mam tych pomysłów duże zasoby.

Gdybym miała spojrzeć na siebie uczciwie, wciąż daleko mi do takiej siebie, do której z radością i zaufaniem bym wróciła. Ale jest mi już lepiej ze sobą. Więc nawet jeśli relacja między mną a mężem nie dojrzeje do stanu pięknej relacji małżeńskiej, to każda poprawa będzie z niej czynić nieco lepszą relację małżeńską. Może się też zdarzyć, że mój mąż nie wróci do dzielenia życia ze mną, z nami. To przecież nie znaczy, że moja praca pójdzie na marne, bo im będę zdrowsza, tym będzie mi lepiej ze sobą, ze światem, także z moim mężem. To już dużo.

Czasem też dla uspokojenia myślę sobie tak: gdyby mój mąż, którego kocham znalazł się za granicą i z jakiegoś powodu jego powrót nie byłby możliwy przez kilka lat, albo nawet kilkanaście, albo stałby się więźniem, dajmy na to politycznym więźniem, bohaterem, ale jednak uwięzionym bohaterem. Przecież nie miałabym wtedy najmniejszych wątpliwości, czy na na niego czekać. Nawet gdybym dostawała od męża rozżalone, albo zdesperowane grypsy pozbawione nadziei: nie czekaj na mnie. Nawet gdyby to czekanie miałoby być dożywotnie, chciałabym w takiej sytuacji czekać. Rezygnując zaprzeczyłabym mojej miłości. Równocześnie jednak w tym czasie potrzebowałabym normalnie żyć, pracować, wychowywać dzieci, rozwijać się, nie tracąc nadziei na powrót męża i nie rezygnując z takich działań, które mogłyby pomóc w uwolnieniu męża. A przecież w jakimś sensie małżonek łamiący przysięgę małżeńską jest w swojego rodzaju niewoli. Ja widzę tu dużo podobieństw. Więc czekam. Bo kocham.
Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Julit »

Ruto, czym dla Ciebie jest miłość?
Tyle piszesz o tym, że kochasz męża. Pomimo waszej historii i Twoich w niej zranień. Zranień Twojego dziecka. Zadanych przez jego ojca. Piszesz o romantycznym uczuciu. Ja to tak odbieram.
Ja coraz częściej myślę o sobie, że nie kocham.
Kiedy przestałam? Nie wiem. Może jeszcze w trakcie 'bycia razem'.
Jest we mnie troska o zdrowie męża.
Jest uczucie przykrości, gdy komunikuje mi swoje problemy. Ale jednocześnie z tym uczuciem pojawia się pytanie, czy to nie manipulacja? Zbyt wiele razy zostałam okłamana, zmanipulowana. Ulegałam jego manipulacjom emocjonalnym, których konsekwencje ostatecznie ponosiłam ja i dzieci. Sądziłam, że tak powinnam. Ze strachu. Bo trzeba zasłużyć.
On często manipuluje. Nie wiem, może robi to nieświadomie, ale tym zachowaniem zmusza nas do refleksji nad naszym 'niewłaściwym' zachowaniem. Dla niego niewłaściwym. To tak jakbyśmy patrzyli na ten sam kolor, jedno widzi czarne, drugie białe.
Syn się nie przytula jak kiedyś. Kontakt z babcią (mamą męża) osłabł. Itd, itp.
Jednocześnie jest we mnie ogromny ból i niezgoda na obecną sytuację.
Buntuję się przede wszystkim jako matka, mniej jako kobieta.
Próbuję rozeznać. Różnie mi to wychodzi. Gdzie jest ta równowaga? W szacunku do siebie, jednocześnie w niekrzywdzeniu drugiego. "Żebyście się wzajemnie miłowali"? Jest gdzieś granica w tym miłowaniu? Sytuacje, w których po prostu się nie da. Pozostaje trwanie w bezpiecznej odległości.
Przestrzeni na mówienie o swoich emocjach nie widzę. Czasem się staram i czasem mi się udaje.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

Julit pisze: 16 maja 2022, 8:11 Ruto, czym dla Ciebie jest miłość?
Tyle piszesz o tym, że kochasz męża. Pomimo waszej historii i Twoich w niej zranień. Zranień Twojego dziecka. Zadanych przez jego ojca. Piszesz o romantycznym uczuciu. Ja to tak odbieram.
Ja coraz częściej myślę o sobie, że nie kocham.
Kiedy przestałam? Nie wiem. Może jeszcze w trakcie 'bycia razem'.
Jest we mnie troska o zdrowie męża.
Jest uczucie przykrości, gdy komunikuje mi swoje problemy. Ale jednocześnie z tym uczuciem pojawia się pytanie, czy to nie manipulacja? Zbyt wiele razy zostałam okłamana, zmanipulowana. Ulegałam jego manipulacjom emocjonalnym, których konsekwencje ostatecznie ponosiłam ja i dzieci. Sądziłam, że tak powinnam. Ze strachu. Bo trzeba zasłużyć.
On często manipuluje. Nie wiem, może robi to nieświadomie, ale tym zachowaniem zmusza nas do refleksji nad naszym 'niewłaściwym' zachowaniem. Dla niego niewłaściwym. To tak jakbyśmy patrzyli na ten sam kolor, jedno widzi czarne, drugie białe.
Syn się nie przytula jak kiedyś. Kontakt z babcią (mamą męża) osłabł. Itd, itp.
Jednocześnie jest we mnie ogromny ból i niezgoda na obecną sytuację.
Buntuję się przede wszystkim jako matka, mniej jako kobieta.
Próbuję rozeznać. Różnie mi to wychodzi. Gdzie jest ta równowaga? W szacunku do siebie, jednocześnie w niekrzywdzeniu drugiego. "Żebyście się wzajemnie miłowali"? Jest gdzieś granica w tym miłowaniu? Sytuacje, w których po prostu się nie da. Pozostaje trwanie w bezpiecznej odległości.
Przestrzeni na mówienie o swoich emocjach nie widzę. Czasem się staram i czasem mi się udaje.
Kocham męża decyzją. Czasem kocham go wbrew odczuwanym emocjom. Bywa, że emocje jakie w stosunku do męża lub w związku z nim odczuwam dalekie są od tych miłych. Bywam do głębi zraniona, wściekła, przemęczona, opuszczona, osamotniona. Ale odeszłam od winienia męża za to, co ja czuję. To moje emocje. Czasem mężowi o nich piszę lub mówię, ale biorąc za nie odpowiedzialność. I krótko. Nie za często. Nie chowam już trudniejszych uczuć, jak robiłam to kiedyś. To także jest pomocne.

Oddzielam też postępowanie mojego męża od niego samego jako człowieka. Na dziś patrzę na naszą sytuację tak, że ogólnie jesteśmy wrażliwi, podatni na różne pokusy, popełniamy błędy. Czasem takie, które bardzo ranią nas samych i bliskie nam osoby. Może to głupio zabrzmi, ale mam w sobie coraz więcej zrozumienia dla męża. To nie znaczy, że akceptuję postępowanie, które rani mnie, nas. Ale też już męża nie potępiam, nie winię. Tak jest o wiele łatwiej kochać.

Z drugiej strony wciąż mojego męża lubię jako człowieka, wiele rzeczy w nim cenię, kocham. Można być wartościowym człowiekiem, dobrym człowiekiem, a i tak zabrnąć w kryzys. Jedno drugiego nie wyklucza. Gdy mąż nie jest agresywny, wrogo do mnie nastawiony, tak jak było to w szczycie kryzysu, lubię spędzać z nim czas. Ma w sobie coś takiego, że wnosi radość, spokój. Lubię jego poczucie humoru, zdolność do nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem, lubię sposób w jaki patrzy na świat, lubię jego śmiech. Cenię jego zdanie. Cenię też mojego męża jako mężczyznę. Także w tym ciężkim kryzysie swoim, moim, naszym parę razy mi zaimponował. Jest człowiekiem, mężczyzną, mężem na którego warto czekać.

Myślę też, że trudno byłoby odbudowywać relację z osobą na którą patrzyłabym wilkiem. Albo z którą bym walczyła. Nie wywalczamy przecież przyjaźni, miłości, raczej je budujemy. A budować lepiej na tym co dobre. Szacunek do siebie - i do męża - też jest jednym z takich fundamentów odbudowy. Moja nauka stawiania granic, a co za tym idzie także nauka szanowania granic męża, nawet tych, których nie stawia wprost, także okazała się bardzo pomocna. Praca nad przebaczeniem także bardzo mi pomogła. Choć wiele mnie kosztowała, bólu, łez, rozdrapywania ran. Ale było to oczyszczające.

Myślę też, że mąż widząc stale w moich oczach nieprzebaczenie, potępienie raczej miałby małe szanse uwierzyć kiedykolwiek, że możliwa jest odbudowa relacji między nami. Sama nie chciałabym wracać do męża, który miałby mnie obwiniać, zawstydzać, upokarzać. Cieszę się, że udało mi się z tym uporać. Na dziś nie widzę w mężu chęci zmiany tej sytuacji, która jest. Ale też specjalnie nie wypatruję. Nie muszę się martwić, że przegapię jakieś sygnały. Mój mąż jest męskim mężczyzną, jeśli kiedykolwiek podejmie decyzję o powrocie do mnie, do rodziny, na pewno przyjdzie i mi o tym powie. Wprost. Nawet ryzykując zranienie, odrzucenie. Jestem go pewna.

Obawiałam się, że taka otwarta postawa wewnętrzna może wystawić mnie na więcej ciosów zranień. Ale nie. Odkąd jestem na powrót bardziej wobec męża otwarta i mniej się skrywam, mój mąż jest wobec mnie bardziej uważny.

Zdaję sobie sprawę, że mój mąż może nigdy nie podjąć decyzji o powrocie. Jednak nawet wtedy wolę mieć z nim na tyle dobrą relację, na ile tylko to możliwe. Stan napięcia, wojny, jest raczej niepotrzebny, nikomu nie służy. Jestem zdecydowana pozostać w wierności. Nie tylko z uwagi na moje uczucia do męża, miłość, chęć wypełnienia przysięgi. Nie chcę też dokładać nowych zranień do tych, które już mamy, jako małżonkowie, jako rodzina. Nie chciałabym także odejść od życia sakramentalnego. W kryzysie bardzo zbliżyłam się do Boga, nie chcę stracić relacji z Nim. Dość już w życiu żyłam po swojemu i się natłukłam. To też pomaga mi kochać męża. Nie szukam alternatyw dla tej miłości, nie myślę już, co by było gdybym...

Ufam też Bogu, że jeśli dojrzejemy do relacji małżeńskiej na tyle, by budować dobre małżeństwo, On nas do siebie przyprowadzi. Ale szczere spojrzenie w siebie mówi mi, że nie jestem jeszcze do tego gotowa. Choć się staram. Ale ufam też, że skoro Bóg kocha nas oboje tak samo, to skoro prowadzi mnie, uzdrawia, uzdalnia poprzez Łaskę Sakramentu Małżeństwa, tak samo prowadzi mojego męża. Ścieżki jakimi idę bywają co najmniej dziwne, nie kwestionuję więc drogi, jaką Bóg ma dla mojego męża. A przynajmniej się staram, bo bywa, że mam dla Boga szereg wspaniałych pomysłów, co tu można by zrobić. Ja (marna) Ruta, mam tu takie a takie pomysły, bo może Ty Boże już nie masz pomysłu na mojego męża...wesprę Cię więc Boże moją światłą myślą, przy okazji podpowiadając jak rozwiązać wiele innych bolączek tego świata... Czasem bywam nie za mądra... Ale jakoś mam poczucie, że Bóg mi te moje wyskoki wybacza...

***

Natomiast to, co napisałaś o bezpiecznej odległości - z początku tak nie potrafiłam. Choć wtedy było to bardzo wskazane. Ale za bardzo na mężu wisiałam. I jakoś tam myślałam, że jak będzie dystans, to stracę męża już na zawsze. Jednak gdy mi się to udało, to ta odległość okazała się pomocna. Miałam czas dojść do siebie, spokojnie popracować nad stawianiem granic, nad sobą. Dokąd nie nauczyłam się skutecznych form obrony siebie w bezpośredniej relacji, dystans był skuteczną metodą ochrony.

Mam też dla ciebie propozycję, która pomogła mi odzyskać trochę sprawczości w relacji z mężem w trudnym okresie. Niby nic, ale wnosi zmianę w myśleniu. Przeformułowanie niektórych zdań opisujących relację z mężem:

Mąż mną manipulował - poddawałam się manipulacjom męża.
Mąż mną manipuluje - poddaję się manipulacjom męża.
Mąż kazał mi zasługiwać na miłość - sądziłam, że potrzebuję zasługiwać na miłość męża.
Mąż mnie okłamywał - pozwalałam się okłamywać.
Mąż odnosi się do mnie bez szacunku - pozwalam mężowi odnosić się do mnie bez szacunku.

Dokąd w opisie relacji sprawczy jest mąż, dotąd nic nie mogę zrobić. Odkąd ja się poddaję, sądzę, pozwalam, zyskuję wybór by się nie poddawać, by zmienić sądy, by nie pozwalać. Na siebie mam największy wpływ.
Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Julit »

Ruto, dziękuję.
Dziękuję Wszystkim, który udzielili i nadal udzielają się w moim wątku.
Czerpię z tego wiele.
Bardzo kochałam męża. Był dla mnie całym światem (niestety). Pierwszym i jedynym mężczyzną w moim życiu. Nawet w trakcie trwania małżeństwa nie było chwili, sytuacji, abym pomyślała o kimś innym. Nadal tak jest.
Weszłam w związek z nim, potem małżeństwo świadoma jego wad i problemów. Wiele lat byliśmy narzeczeństwem. Znaliśmy się jak łyse konie. Akceptowałam go, szukałam różnych rozwiązań, metod postępowania z nim w rożnych sytuacjach.
Wraz z upływem lat, jedynym bezpiecznym dla mnie wyjściem było podporządkowanie się, wyparcie siebie.
Zapomniałam kim jestem. Zatrzymałam się na zbuntowanej, stanowczej, walecznej studentce.
Potem było mnie coraz mniej w tej relacji. Patrzyłam na kobiety w jego rodzinie i uznałam, że taka muszę się stać. Skoro to działa.
Może dlatego teraz tak boli obecna sytuacja. Zderzenie z myślą, że ja tego człowieka nie znam, może nigdy tak na prawdę nie znałam, było dla mnie szokujące. I długo buntowałam się wobec tej myśli.
On przecież taki nie jest. Zaraz się obudzi.
Ludzie się zmieniają. Czas rozwiąże za nas problem. Mąż wielokrotnie to powtarzał.
Przestaję czekać i liczyć na zmianę.
Żyję w bezpiecznej odległości. Na tyle na ile się da, mając dzieci. Pierwszy raz od wielu lat to ja podjęłam decyzję. Zadziałałam intuicyjnie.
Ten dystans daje mi przestrzeń na koncentrację na sobie.
Zobaczę gdzie mnie to zaprowadzi. Rzeczywiście praca nad sobą może być frajdą i niezłą przygodą.
Terapie, Kroki, książki są dla mnie jak odkrywanie nowych lądów. Szkoda, że tak późnym.
Mimo wszystko dziękuję Bogu za kryzys, dziękuję że ze mną w nim jest. Dziękuję mężowi, że miał siłę i odwagę odejść.
Mam jedno pragnienie - wychować synów na dojrzałych mężczyzn, córkę na świadomą kobietę. Brzmi bojowo, ale pewnie rozumiecie, że kryje się za tym wiele. I żeby zaprosili do swojego życia Boga, i zechcieli być z nim blisko.
Czy dam radę, czy znajdę dobry sposób? Staram się. Wiem, przykład, a nie wykład. Ktoś napisał w moim wątku te słowa. I trzymam się ich.
Dziękuję :)
Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Julit »

To były najpiękniejsze wakacje w moim życiu. Sama z dziećmi na końcu świata. Odczarowaliśmy miejsce, z którym były związane moje smutne wspomnienia sprzed trzech lat. Po raz kolejny przekonałam się, że mam cudowne dzieci. Odpoczęłam jak nigdy.

Z przebaczeniem mężowi uporałam się. Już chyba rozumiem co oznacza oddzielenie człowieka od jego postępowania.

Kilka razy w ciągu tych wakacji udało mi się przekroczyć siebie. Okazać zrozumienie i wsparcie bez zbędnych oczekiwań. To dało mi poczucie wolności i spokoju. Udało mi się ‘zaszaleć’ i zrobić coś czego się bałam, a co przyniosło mnie i dzieciom wiele radości. Chaos też może być pozytywny i zabawny. Warto odpuścić kontrolę i odpowiedzialność tam, gdzie nie są konieczne.

I gdy wydawało mi się, że wszystko powoli się układa, mój mąż po raz kolejny burzy zaufanie, które z mozołem do niego odbudowywałam.

Wiele spraw odpuściłam, tych które uznałam, że nie są z korzyścią dla dzieci, a są tylko moją blokadą. Jednej nie potrafię: kontakty z kowalską. Wiele miesięcy temu, na moją wyraźną prośbę, ustaliliśmy z mężem, że takowych nie będzie. Wówczas oboje zgodziliśmy się na takie rozwiązanie. Tymczasem dowiaduję się od syna, że kilka dni temu propozycja ze strony taty takiego spotkania padła. Syn odmówił. Oberwało mu się emocjonalnie – wzbudzanie poczucia winy i wstydu, bo mi o tym powiedział.

Zastanawiam się po co mąż otwiera kolejne pole wojny, bo on wie, że w tej jednej kwestii z mojej strony to będzie walka na śmierć i życie? Dobór słów może być dyskusyjny na tym forum, ale ja tak właśnie czuję.

Oboje żyjemy każde swoim życiem. Nie ingeruję w jego świat, chyba że są to sprawy dotyczące bezpośrednio dzieci. Nie sformalizowaliśmy naszej sytuacji, bo mąż jak dotąd nie wystąpił z pozwem o rozwód. Ja nie zamierzam, bo rozwód nie jest mi do niczego potrzebny. W tej sferze doszłam do swojej ściany. Dbam o komfort jego spotkań z dziećmi zarówno w zakresie ilości, jak i częstotliwości. Zgodziłam się na jego przebywanie w domu, gdy dzieci są pod jego opieką. Nawet jeśli po takiej wizycie muszę ten dom ogarnąć (ale to ja lubię mieć porządek, pozmywane naczynia, więc uznałam że to moje poletko). Wcześniej jego obecność w domu, a szczególnie wychodzenie, zamykanie za sobą drzwi były dla mnie bolesne. Przestały. Dzieci z czasem również wyciszyły się w tej kwestii. Kwestie finansowe mamy uregulowane notarialnie. Mąż wywiązuje się z nich, a ja toleruję ew. opóźnienia. Bywa, że przy takich okazjach usłyszę, że to jego dobra wola, ale trudno niech myśli jak i co chce.

Mąż nie szanuje mnie jako żony i to jest fakt, który przyjęłam do wiadomości. Jednak działania za moimi plecami w tak poważnej sprawie nie potrafię odpuścić. Postawiłam granicę – jeśli jeszcze raz, w ‘tajemnicy przed mamą’ taka propozycja padnie, zwrócę się do sądu o uregulowanie i ustalenie widzeń formalnie. Jest we mnie lęk, ale jestem świadoma konsekwencji tej deklaracji. Jest mi smutno i po raz kolejny czuję rozczarowanie. Mąż jest dzieckiem z rodziny, którą opuścił ojciec, a dziś funduje takie życie naszym dzieciom. Dokładnie pamiętam gdy opowiadał jakie to było trudne dla niego i mamy, gdy ojciec zabierał go do swojej nowej rodziny. Dziś mówi, że skoro był takim dzieckiem, wie co robi… Ciężko to wszystko po ludzku zrozumieć…

Oddaję Jezusowi ten mój lęk i pokusy myślenia co będzie, gdybanie. Myślę sobie, że jeśli ta poprzeczka we wzrastaniu w wierze i miłości do bliźniego jest coraz wyżej i wyżej, to ja już osiągnęłam swój szczyt. Dalej nie podskoczę.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Jastarnia »

Julit, dobrze się Ciebie czyta. Post dla mnie smutny, ale i dający do myślenia. Widać, że stawiasz granice i się ich trzymasz, dbasz o siebie i dzieci. Jesteś silną kobietą.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
ODPOWIEDZ