nie wiem co mam zrobić

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Julit »

Niepozorny pisze: 14 gru 2021, 21:03 Witaj Julit
Julit pisze: 14 gru 2021, 13:39 (...) nijak nie mogę poradzić sobie z uczuciem złości/nienawiści/zawodu w stosunku do męża. W teorii wiem, że powinnam mu wybaczyć, uwolnić się od tych trudnych emocji, wtedy i mnie będzie łatwiej, ale nie wiem jak. Nie mogę. Czuję wewnętrznie brak zgody na przebaczenie. I nie chodzi mi o to, że on nie pracuje nad sobą/nawet w terapii mnie zdradza i oszukuje, to mnie już nie zajmuje, ma wolną wolę, ale wewnętrznej zgody i akceptacji tego kim się stał, kim jest chyba nigdy nie osiągnę.

Nie mogę mu wybaczyć, że zostawił trójkę cudownych dzieci, wpatrzonych w niego jak w obraz.

(...)Nie mogę mu wybaczyć, że zabierając dzieci na wakacje, w tym samym czasie opłacił dla niej pokój w hotelu i spotykał się z nią wieczorami gdy dzieci spały.
Przechodziłem przez to. Też nie rozumiałem jak moja żona mogła to zrobić naszym dzieciom. Przeczytałem dwie książki o przebaczeniu i łatwiej było mi to wszystko sobie poukładać. Z czasem zrozumiałem, że najbardziej bolało mnie to, że żona mi to zrobiła. Cierpiało moje ego. Wybaczanie przychodzi z czasem. Łatwiej, gdy zauważa się swój udział w kryzysie. Wtedy dobrze jest wybaczyć sobie a potem współmałżonkowi. Z Bogiem to wszystko jest możliwe i łatwiejsze. Trzeba tylko poprosić Go o pomoc.
Julit pisze: 14 gru 2021, 16:38 Generalnie czułam, że z tą terapia jest coś nie tak. To druga nasza terapia. Czasem miałam wrażenie, że jest na niej tylko ciałem. Myślami gdzie indziej. Mówił b enigmatycznie, kluczył..
Nie mogę wybaczyć, że nie dostałam żadnej kartki ostrzegawczej zanim po raz kolejny wdał się w romans z tą sama kobietą, która 4 lata temu już raz postanowiła rozwalić naszą rodzinę.
Chyba jednak widziałaś, że coś jest nie tak, ale to wypierałaś.
Ale jeśli nawróci się na łożu śmierci, to będziemy sądzeni tak samo? Jego nawrócenie będzie cenniejsze dla Boga, bo ja się mniej pogubiłam?
Też o tym kiedyś myślałem. Chciałem takiej ludzkiej sprawiedliwości... ale Bóg jest sędzią sprawiedliwym. Jeśli małżonek się kiedyś nawróci, to trzeba się z tego cieszyć. Nie ominie go jednak odpokutowanie za grzechy w czyścu.
Nie dostałam żadnej kartki ostrzegawczej. Przez dwa lata byłam zdradzana i nieświadoma zdrady. Dowiedziałam się przez przypadek, jego nieuwagę. Czułam, że się oddaliliśmy, próbowałam o tym rozmawiać, słyszałam że to moje wymysly.
Terapie rozpoczęliśmy 3 miesiące po wyjściu prawdy na jaw. I na tej terapii poczułam, ze coś jest nie tak...
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

Julit pisze: 14 gru 2021, 13:39 Miałam napisać w wątku Ruty, ale postanowiłam powrócić do swojego. Nie chciałabym 'zaśmiecać' jej wątku, z którego płynie tyle ciepła, ufności, MIŁOŚCI i wiary, a ja od kilku tygodni kopię się sama ze sobą.

Nie pisałam o tym wcześniej, bo sądziłam (dziś już wiem błędnie), że to nie był wielki problem mojego małżeństwa.
Mój mąż od kiedy się poznaliśmy pali marihuanę. 21 lat wspólnego życia marihuana była stałym jego elementem. Na początku buntowałam się, prosiłam/groziłam, ale wciąż słyszałam, że to nie ma znaczenia. Intensywność była różna. Co wieczór, potem jakieś przerwy, albo mnie się tylko wydawało, że przerwy. Abstynencja w czasie wakacji za granicą. Bez żadnych oznak odstawienia: złość, agresja... Życie toczyło się własnym torem. Mąż nie zawalał pracy, obowiązków rodzinnych. Pracował intelektualnie - nadal uczy i wykłada. Po prostu zamiast papierosów palił trawkę. Wielokrotnie słyszałam, że to niegroźne, że wydala się natychmiast z moczem, że ma to pod kontrolą, przecież nie jest jak alkoholicy, którzy 'śpią pod żabką'. Palenie miało się skończyć jak miały pojawić się dzieci. Przez ostatnie lata słyszałam już tylko, że on dzieciom 'wszystko wytłumaczy'. Byłam ślepa i głupia. Dziś nie mogę uwierzyć, że można być tak naiwną i ufać osobie uzależnionej, że ma pod kontrolą nałóg.
Mam zamiar pójść na terapię dla osób współuzależnionych, sprawdzić czy się kwalifikuję.
Obecnie czytam książkę o dorosłych dzieciach prawnie lub emocjonalnie rozwiedzionych rodziców.
Wysokofunkcjonujący uzależnieni. To znany termin. Który moim zdaniem oznacza tak naprawdę sprawnie funkcjonujący zespół współuzależnionych wokół uzależnionego. W rodzinie, w pracy, wszędzie. No i taki uzależniony pracuje, nie popełnia przestępstw, schludnie wygląda, nie zawala w pracy. Choroba rozwija się w ukryciu.

Jednym z etapów choroby, gdy uzależniony przestaje sobie radzić, i coraz trudniej mu ukryć nałóg, jest etap, gdy następuje próba zmiany środowiska. Pozbycia się żony albo nawiązania romansu zwykle w pierwszej kolejności. To skutecznie pomaga przez jakiś czas otrzymywać zwiększone wsparcie i racjonalnie tłumaczyć zawalenie swojego funkcjonowania, no bo stres, żona się czepia, kochanka kosztuje. Część osób się wciąga w krycie romansu i wspiera, angażuje się. Żona też często wraca do funkcji wspierania, bo jej zależy. Same bonusy. Uzależnieni to mistrzowie manipulacji i osiągania tego, czego chcą. A chcą wsparcia i spokoju, by mogli się oddawać miłości swojego życia, nałogowi.

Warto pójść na terapię współuzależnienia. I przeanalizować, jak rozmawiać o nałogu z dziećmi adekwatnie do ich wieku. Nie wiem co zdążył im "wyjaśnić" tata, ale ty powinnaś się dowiedzieć i te "informacje" sprostować. Oraz zastanowić się, jak zapobiec sięganiu przez dzieci po narkotyki, także wspólnie z ojcem. Znam osoby, które wpadły w nałóg przy rodzicach. Bo wyluzowani tatusiowie i mamusie częstowali dzieci trawką. U młodych osób nałóg rozwija się bardzo szybko, mają niedojrzały system nerwowy i większą podatność na mechanizmy dopaminowe. Szybciej też widoczne są szkody, bo młodzież ma mniej mechanizmów kompensacyjnych. Więc atmosfera przyzwolenia na nałogowe zachowania dla dzieci jest bardzo szkodliwa. Nie mają systemów alarmowych. Według nich wszystko jest w porządku i trawka jest nieszkodliwa. Nie jest.
Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Julit »

Upadła. Gruchnęłam o ziemię.

Piszecie, że miłość to postawa, sakrament to fundament.

A co jeśli miłość to ta z kowalską, a nie ze mną? Sakrament nie jest żadną przeszkodą, bo 'pomyliłem się te kilkanaście lat temu’.

Mój mąż po raz drugi zdradził mnie z tą samą kobietą. Dwa razy wszedł do tej samej rzeki. Terapia, małe dzieci w domu.
My już próbowaliśmy. Nie udało się. Jemu się nie udało.

Nasze małżeństwo nie było budowane na skale.

Nie ma między nami więzi. Może nigdy takiej prawdziwiej nie było. Ich związek zaczął się od przyjaźni, nasz nie.

Nie ma komunikacji. Chcę przed nim uciec, uciekam, bo kontakt z nim w żaden sposób mi nie służy, tylko ciągnie w dół.

Mąż odszedł drugi raz do kowalskiej po dwuletnim romansie. Ukrywanym skrzętnie przede mną, nawet nie wiem czy przed jego rodziną. Dziś mam co do tego wątpliwości. Odszedł z prawdziwiej miłości i troski o nią. Poza tym ‘odchodzi ode mnie, nie od dzieci’.

Ona była poważnie chora, potem było lepiej. Teraz podobno znowu jest źle. Zrządzenie losu. Zbieg okoliczności.

Od wczoraj siedzę potłuczona. Dociera do mnie, że moje małżeństwo umarło. Karmiłam się nadziejami. To już nie jest człowiek, któremu przysięgałam. On mnie już nie kocha. Ja jego też chyba nie. A to był nasz fundament. Żyjemy w dwóch różnych układach słonecznych. Dalej się już nie da.

Nie potrafię funkcjonować w takim układzie. Nie chcę. Tu nie ma przestrzeni na namysł nad wartościami. Jest walka o zdrowie, może nawet życie. I zapewne cierpienie, niezgoda, bunt.

Rodzina? Terapie dzieci, które tego wymagają? Kłopoty w szkole? ‘Mam ważniejsze sprawy na głowie’. I ja w to nawet wierzę.

Czuję złość. Na niego, na nią, na siebie, na los. Próbuję dopasować do tych emocji nową siebie. Raczkującą jeszcze na tej drodze przemiany. Nie powinnam tak czuć. Zrobić miejsce na współczucie, modlitwę. Modlitwa o uzdrowienie kowalskiej. W głębi serca czuję, że to nawet możliwe. Ale czy to nie moja pycha?

Wczoraj przekroczyłam jego granice. Zajrzałam za ten mur. Tak bardzo chronię swoje, a nie mogłam się powstrzymać. Wykrzyczałam, że mnie to nie obchodzi, że dla mnie najważniejsze są moje dzieci, dla niego też powinny. Kolejny nokaut. Ile razy jeszcze będę musiała wstać. Nie mam już siły na te upadki. Dlatego powiedziałam koniec. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Pavel »

Tak na szybko: polecam poczytać i pomyśleć o znaczeniu słów miłość i przyjaźń.
Ja mam bowiem inne ich definicje najwyraźniej.
W obu przypadkach: zarówno miłość jak i przyjaźń budują, rozwijają.
To co nazywasz przyjaźnią i miłością u twego męża - niszczy, rani, rujnuje.
Nie tylko ciebie, również wasze dzieci, rodzinę, otoczenie.
Dla mnie jest to oznaką, że te słowa nie współgrają z relacją i postawą twego męża.
Mógłbym ich użyć co najwyżej w cudzysłowie.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
twardy
Posty: 1889
Rejestracja: 11 gru 2016, 17:36
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: twardy »

Julit pisze: 12 maja 2022, 8:57 Nie mam już siły na te upadki. Dlatego powiedziałam koniec. Nie chcę mieć z nim nic do czynienia.
Julit, Twoje myśli na gorąco, w emocjach nie dziwią. Daj sobie więcej czasu, pozwól opaść emocjom i wtedy jeszcze raz przemyśl sytuację w jakiej się znalazłaś. Masz oczywiście prawo chronić siebie, chociażby przez ograniczenie niszczących Cię kontaktów z mężem, ale powinna to być przemyślana decyzja.

Piszesz, że powiedziałaś sobie, że to koniec. Koniec czego?
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

Julit,
twój post odbieram tak: wściekłaś się na męża. W moim odczuciu... w końcu się wściekłaś. Ja widzę w tym pozytyw. Wróciłam do twojego pierwszego postu. Gdy mam kryzys, wkurzam się, sama często tak robię. Wracam do pierwszego postu i kilku kolejnych i patrzę ile od tamtego czasu zmieniłam. Co osiągnęłam. Początkowo długi czas zataczałam koła. W centrum każdego kółka był mój mąż. Ile ja się nabiegałam. Równie produktywnie, co chomik w klatce.
Wkurzenie, zdenerwowanie, poczucie, że mam dość pomagały mi zmienić trasę. Ja się z początku bardzo tych uczuć bałam. Słusznie. Nie znałam instrukcji obsługi. Byłam jak dziecko z żyletką, albo z całym kompletem żyletek. Efektem mogła być pocięta kanapa, albo i ja sama. Albo ktoś inny. Z czasem zobaczyłam, co we mnie te uczucia oznaczają, po co są. Co mi robią. I jak mogę używać tych żyletek konstruktywnie. Okazuje się, że mają wiele sensownych zastosowań i wcale nie muszę przy tym kaleczyć siebie, ani innych.

Gdy cię dotąd czytałam miałam dwa słowa w głowie: anielska cierpliwość. Brzmi dobrze, ale wcale nie jest dobre, jeśli akurat nie jest się aniołem. Zresztą anioły także potrafią być niecierpliwe i dość szorstkie w obejściu, jeden z nich wkurzył się na niezbyt miłego proroka Habakuka i przeniósł go na całkiem sporą odległość w powietrzu trzymając go za włosy (do jaskini proroka Daniela). Inny dość szorstko potraktował leżącego w depresji pod krzakiem proroka Eliasza, gdy przyszedł go nakarmić. Budził go trącając. Brzmi niewinnie, ale jeśli wierzyć czytającym tekst w oryginale, to te trącenia były dość brutalnym szturchaniem. Ksiądz Pawlukiewicz często nawiązywał w kazaniach do szturchania, trącania, mówiąc, że czasem sam Bóg nas szturcha, trąca. Właśnie po to, byśmy się wkurzyli, by nas obudzić. A niektórzy z nas wtedy pokornie schylają głowy... zniosę i to. I jeszcze to. I to.

Panowie, Pavle, Twardy, nie poczujcie się urażeni. Mam wrażenie, że mężczyźni obawiają się kobiecej złości. Znów. Słusznie. Same się jej boimy. Wściekła kobieta, która nie potrafi kontrolować złości jest jak dziecko z żyletką. Zaraz ktoś będzie krzyczał z bólu. Stąd zapewne rady pozwól opaść emocjom, poczytaj, przemyśl. Ja z początku, gdy czułam złość też tak robiłam, gdy w kotle wrzało, przygasałam piec. Robiło się zimno. Albo siadałam na pokrywie garnka. W końcu ciśnienie i tak wywalało pokrywę.

W końcu zrobiłam inaczej. Przestałam się uspokajać, zaczęłam studiować instrukcję obsługi. Pierwsza instrukcja, po której mi coś zaświtało, była u księdza Grzywocza:
https://www.youtube.com/watch?v=d8wcFuOufhw
https://www.youtube.com/watch?v=4UkyEvdOxBk&t=320s

Druga instrukcja: Książka Debory Sianożęckiej - Kobieta z płonącym nosem

Od księdza Grzywocza nauczyłam się sensowniej używać agresji (u niego to gniew, złość), od Pani Debory, jak nie wytwarzać w sobie agresji bezproduktywnej, niepotrzebnej. Pewnie jest tam więcej treści, ale na dziś dla mnie to i tak dużo.

Nauka wcale nie była prosta. Parę razy użyłam agresji nie najlepiej, nadmiernie. I w dodatku byłam wtedy z siebie zadowolona, miałam poczucie satysfakcji. Czułam się winna...i zadowolona. Z czasem nauczyłam się używać agresji tak, by nie wywoływało to poczucia winy. Ale z góry warto założyć kilka porażek, choćby po to, by się przy nich nie wycofać w anielski spokój.

Ksiądz Grzywocz ma rację, agresja służy tworzeniu relacji. Nie mieściło mi się to w głowie. Odkąd umiem lepiej ją obsługiwać, także relacja między mną a mężem jest lepsza. Ja, potulna owieczka, która kręciła się wokół męża okazuję wobec niego agresję. Nie biję go oczywiście, okazuję ją konstruktywnie, reaguję nie z poziomu wypartej złości, ale właśnie z poziomu agresji, którą czasem czuję. Agresja służy moim granicom. W końcu nie mówię, działam. Służy to też moim innym relacjom.

Za księdzem Grzywoczem powiem: przywitaj się ze swoją agresją, przytul ją. Ma ogromną wartość. To energia do tego, by opuścić kółko. I wyrażasz to pisząc: to koniec. Rzecz w tym, by rozwalić i skończyć to co trzeba.
Znów za księdzem Grzywoczem: Jeśli za szybko interpretuję swoją agresję, zwykle interpretuję ją źle. I wtedy cała energia wywala nie tam, gdzie miała spłynąć. Szkoda energii.

Praca z agresją sprawiła mi ogromną przyjemność. Powiedziałabym nawet dziką. Tobie też takiej życzę.

"Przepis" na pracę, nieco ją porządkujący, zamieścił na Forum nałóg (w samym przepisie też jest miejsce na dobrą agresję)

Reguły sukcesu:

1.Wydobadż to co boli
2.Wyrwij „ząb” (jak boli, szukaj dentysty) czyli to co boli
3.Wyświetl film, napisz scenariusz ,wizję –wyznacz cel
4.Zrób coś ze sobą (zmieniaj siebie, swoją duchowość)
5.Działaj jak mrówka(małymi kroczkami i wytrwale)
6.Nienawidż dobrze (tego co sprzeczne z zasadami, co krzywdzi ciebie lub innych)
7.Nie graj fair (nie odpłacaj tym samym co dostajesz np. skrzywdzeniem)
8.Bądż pokorny
9.Irytuj właściwych ludzi np. krzywdzicieli pozwalając im ponosić konsekwencje (wszystkich nie jesteś w stanie zadowolić)

12 kroków do 9 reguł:

1.Nie rób tego sam, szukaj wspólnoty np.12 Kroków, grupy terapeutycznej
2.Przyjmij mądrość, szukaj wygranych (zbiorowej mądrości np. grupy wsparcia)
3.Przyjmuj uwagi i sugestie poprawki pamiętając że konsekwencje są zawsze twoje
4.Znajdż wzorce ( nie bezkrytycznie)
5.Przyjrzyj się swoim zaletom i wadom i pracuj nad i z nimi
6.Nie zrażaj się przeszkodami
7.Nadaj strukturę, zrób plan
8.Praktyka,praktyka,trening,trening i niepowodzenie, upadek i powstawanie
9.Zmień swoje przekonania
10.Poznaj swoje słabości i wyizoluj je
11.Spisz swoje wizje i cele
12.Módl się, módl się ale nie roszczeniowo

Powyższy "przepis" jest stąd: viewtopic.php?f=10&t=3050#p227417
Zwyklaosoba
Posty: 477
Rejestracja: 22 gru 2020, 11:47
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Zwyklaosoba »

Oj zgodzę się z Rutą , kobieta w złości to sie sama siebie boi
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

Jeszcze co do miłości z kowalską...

...nie mam najmniejszych wątpliwości, że mój mąż się w kowalskiej zakochał i jak to w zakochaniu bywa, solidnie od tego zgłupiał. Na tyle mocno, by rozwalić rodzinę i poranić siebie i wszystkich dookoła. Zwykle, gdy zakochanie mija, zostają gruzy. Obrona małżeństwa to trochę takie zapobieganie powstaniu gruzowiska. Mąż może wtedy burzyć - ale tylko na swoim terenie.

Przy naszym pierwszym kryzysie to ja się zakochałam, wcale tego nie planując. Mniej więcej więc wiem jak to działa. Między mną a mężem była pustka. Zaprzyjaźniłam się z mężczyzną, nie mając żadnych niecnych planów. Pojawiły się zwierzenia. Odkryłam, że jestem zakochana. Miałam dobry kurs przedmałżeński i wiedziałam co zrobić i co się stało. Wpuściłam zbyt blisko siebie mężczyznę, który nie jest moim mężem. Wypełnił szybko tą przestrzeń, z której wycofał się mój mąż. A potem działała już biologia, czy jak inni mówią "chemia", czy efekt nowości. Po jednej stronie wiecznie ujarany mąż, który nie zwracał na mnie uwagi. Wściekły na mnie, gdy tylko prosiłam go o cokolwiek, jak choćby zaangażowanie. Taki stale odurzony nie bardzo był w stanie cokolwiek robić, jasne, że go wkurzałam. Z drugiej strony całkiem miły zainteresowany mną mężczyzna, a jakże - zakochany. Gdy tylko się połapałam, odcięłam się radykalnie, żadnych spotkań, smsó-w, żadnego kontaktu. Wycofałam się zanim zrobiłam cokolwiek, czego mogłabym się przed mężem wstydzić, a przede wszystkim przed sobą. Mąż widać długo modlił się o wierną żonę, tylko zapomniał modlić się też o mądrą. Błędy popełniłam potem. Nic o tym, co robić dalej na kursie przedmałżeńskim nie było. Działałam na czuja, robiąc wszystkie możliwe błędy.

Ze sobą poradziłam sobie dobrze. Na plus było to, że wiedziałam, że zakochanie przejdzie. Skoro przeszło do męża, to do obcego kolesia przejdzie tym bardziej. Odcierpiałam, co wcale nie było przyjemne. Zakochanie domaga się spełnienia. No ale nie każdą zachciankę jest zdrowo spełniać. Ja mam ascetyczny styl życia, czytywałam średniowiecznych mnichów, poszło. A raczej przeszło.

Z relacją z mężem poszło mi gorzej. Czułam się tak bardzo winna, że wewnętrznie całą winę wzięłam na siebie. I zaczęłam o męża zabiegać. Co wcale nie przyniosło poprawy w relacji. Do dziś nie wiem, czy mąż miał pojęcie co się ze mną działo. Albo coś czuł, albo jako zakochana byłam przez chwilę bardziej dla niego atrakcyjna, bo chwilę nawet wykazywał zainteresowanie mną. Moja koncentracja na mężu nie wyszła mi na dobre, moje kółeczko wokół męża jeszcze się pomniejszyło. Co oddaliło nas jeszcze bardziej, także od Boga. Bo mąż wywindował się na pierwsze miejsce. A po nim nie było długo długo nic.

...mój mąż chyba mniej uważał na kursie, gdy się zakochał, to za tym poszedł. O tym też na kursie nie było, co wtedy robić, ale gdyby było i tak nikt by nie chciał słuchać, no bo nam się to przecież nie przydarzy. Będziemy się kochać całe życie jak te gołąbki.

W sumie dalej nie wiem co robić. Na razie próbuję ograniczyć straty, nie zgadzam się na rozwód i czekam aż mężowi przejdzie. Jeśli chce coś zawalać, niech zawala na swoim podwórku. Na tym które jest moje i na tym które jest nasze, na burzenie pozwolić nie zamierzam. Nie zgodziłam się na kontakty syna z kowalską, co kosztowało mnie ogromną batalię wojenną. Staram się jednak współpracować z mężem w taki sposób, by współuczestniczył w odpowiedzialności rodzicielskiej. A w tym czasie pracuję nad tym, co ja słabego wnosiłam do małżeństwa. Staram się też, na ile daję rady, zdrowiej funkcjonować w relacji z mężem. Ustawiłam od nowa hierarchię. Bóg jest na pierwszym miejscu. Naprawiam swoją relację z Bogiem. W relacji z mężem uczę się stawiać granice, okazywać emocje, rozmawiać o tym co trudne. Jest mi łatwiej, bo kiedyś bałam się to wszystko robić, bo jeszcze mąż ode mnie odejdzie. Teraz, gdy odszedł, ten mój największy strach odpadł. Relacja między nami jest lepsza, ale nie wiedzę wcale w mężu chęci powrotu. Ostatnio rozmawiałam z Jezusem, powiedziałam Mu, że z Nim zostanę nawet jeśli mąż nie wróci. Bo dotąd moja relacja z Nim była jednak trochę interesowna: ja się do Ciebie zbliżam, ale chcę żebyś mi wrócił męża. No, ale gdy relacja stała się bliska, stało się to, co się stać musiało - zakochałam się w Jezusie. Dobrze mi z tym.

Całkiem jeszcze niedawno miałam takie poczucie, że gdyby mój mąż zadeklarował chęć powrotu, zgodziłabym się bez żadnych warunków wstępnych. Bałam się tego, bo wiedziałam, że to wcale nie byłoby dobre. Na każdej terapii o tym było i na każdej konferencji. Teraz jest inaczej, wcale nie wiem co bym zrobiła. I nie muszę tego wiedzieć. Zrobiłabym to, co w danym momencie uznałabym za słuszne. A gdyby okazało się to błędem, po prostu bym się z niego wycofała. Nie jestem już tą potulną, niepewną siebie, przestraszoną, zahukaną dziewczyną, którą mąż zostawiał. Ani nie bardzo mam ochotę do powrotu do tego co było. Jeśli mój mąż miałby ochotę wracać do czegoś takiego, to ja podziękuję. Bardzo go kocham. Dobrze mi idzie kochanie na odległość. Z bliska mogę kochać sama będąc kochana, a nie wykorzystywana. Zaczęłąm widzieć tą różnicę. Ale mój mąż też mnie teraz bardziej szanuje.
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: nałóg »

Ruta, troszkę humorystycznie (za Pulikowskim i x.pawlukiewiczem)
Ruta pisze: 13 maja 2022, 13:44 Mąż widać długo modlił się o wierną żonę, tylko zapomniał modlić się też o mądrą.
A Ty modliłaś się o ładnego/przystojnego więc masz to co masz :D :D
PD
Julit
Posty: 141
Rejestracja: 08 wrz 2021, 21:41
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Julit »

Dziękuję za Wasze uwagi.
Ruta, dziękuję, chociaż niewiele na razie z tego nie rozumiem... ;)
Muszę z tym pochodzić, niech się ułoży.
To dziwne ale i miłe, usłyszeć, że agresja jest dobra, bo to energia dla wzrostu, dla rozwoju. Takie stwierdzenia to dla mnie nowość, pocieszenie.
Niemniej gdzieś w środku czuję kaca po mojej reakcji.
Skąd takie uczucia we mnie. Jeszcze nie wiem. Ewidentnie są znajome. Już skądś je znam.

Czuję, że nie sprostałam oczekiwaniu w reakcji na tę wiadomość. To bardziej moje oczekiwanie względem siebie. Nie jest fajnie życzyć komuś śmierci... Bardzo szybko przyszło otrzeźwienie, ale niesmak tej myśli wciąż we mnie jest.

Znów nadkontrola i manipulacja podyktowały moje działanie. Uległam im, choć z teorii czuję się nieźle obryta. Wyszłam z inicjatywą, dobrą radą, bo chciałam coś ugrać. Myślałam, że to ten moment. Będzie zwrot akcji. Nie będzie. Znaczy jest. Wiraż, którego się nie spodziewałam.

Krzyknęłam 'koniec'. Ale dobre pytanie: koniec czego? Nie wiem. Wszystkiego.
Tyle razy krzyczałam w tym małżeństwie 'koniec', nie zastanawiając się o czym krzyczę. Chcę końca mojego uzależniania, zniewolenia tym uczuciem/relacją. I spokoju chcę. Żeby takie, nawet trudne informacje, nie rozwalały mnie na kilka dni i nocy.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

nałóg pisze: 13 maja 2022, 15:11 Ruta, troszkę humorystycznie (za Pulikowskim i x.pawlukiewiczem)
Ruta pisze: 13 maja 2022, 13:44 Mąż widać długo modlił się o wierną żonę, tylko zapomniał modlić się też o mądrą.
A Ty modliłaś się o ładnego/przystojnego więc masz to co masz :D :D
PD
Mój mąż jest bardzo przystojny, ale to w prezencie...Nie modliłam się o to, jaki ma być mój mąż, bo nie planowałam zamążpójścia...więc tą modlitwę mam jeszcze ciągle niewykorzystaną :) Może czas najwyższy zacząć negocjacje ze Świętym Józefem :D
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: nałóg »

Nie, nie agresja nie jest czymś dobrym. Mylisz chyba stawianie granic z agresją
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Ruta »

nałóg pisze: 14 maja 2022, 14:49 Nie, nie agresja nie jest czymś dobrym. Mylisz chyba stawianie granic z agresją
Agresja używana wobec innej osoby, czy wobec samego siebie nie jest czymś dobrym. Pełna zgoda.

Natomiast od księdza Grzywocza nauczyłam się, że samo uczucie agresji (złości, zdenerwowania, zagniewania) jest uczuciem. Jeśli rozumiem w sobie także te trudne uczucia, mogę wyrażać je w sposób, który nikogo nie krzywdzi. Ksiądz Grzywocz przyrównuje agresję do noża, którym można kogoś zranić, ale można nim także pokroić chleb. Ode mnie zależy jak noża użyję.

Kiedy pojawia się we mnie uczucie agresji, jest więc ono, jak większość uczuć, pewną informacją. Którą warto nauczyć się czytać. O czym mówi mi pojawiające się we mnie uczucie agresji?

Agresja jest też w ujęciu księdza Grzywocza pewnym zasobem, energią, która daje siły do podjęcia działania, na przykład postawienia granicy. To zupełnie inny sposób myślenia o tym uczuciu i uczuciach mu pokrewnych. Dla mnie był bardzo odkrywczy. Pomógł mi radzić sobie z moją własną agresją, gniewem, złością i wyrażać je w sposób bezpieczny dla mnie i dla innych.

Ksiądz Grzywocz mówi także o tym, że zwykle mamy do czynienia ze złym wykorzystywaniem agresji. Stąd nasz lęk przed nią. Agresję kojarzymy z przemocą, krzywdą. To bardzo o mnie i o tym jak wcześniej agresje pojmowałam. Poza otwartą agresją jest też agresja skrywana, wyrażana nie wprost - jednak równie destrukcyjna.

Osobiście byłam pewna, że już samo uczucie agresji pojawiające się we mnie czyni mnie bardzo złą osobą. To jedno z tych uczuć, które tłumiłam najsilniej. Miałam w sobie ogromne pokłady stłumionej złości. To tłumienie miało wiele różnych nieprzyjemnych skutków dla mnie, o których ksiądz Grzywocz także mówi. Od siadającej somatyki (rozmaite bóle głowy, kręgosłupa, po szereg innych objawów w ciele), po trudności w relacjach. To także część mojego doświadczenia.
Dokąd nie dopuszczałam w sobie uczucia agresji, dotąd nie umiałam też postawić rozsądnej granicy. Wychodziły mi płotki z zapałek, albo gdy tamy mojej agresji puszczały, zamiast stawiania granic urządzałam naloty. Od Księdza Grzywocza nauczyłam się twórczego używania agresji i akceptowania jej w sobie.

Odkąd dopuszczam w sobie agresję, uczę się jej, uczę się tego co mi mówi o mnie i moim otoczeniu, moich relacjach jestem spokojniejsza. Uczę się też ją wyrażać. Bezpiecznie. Szybciej orientuję się, gdy moje granice są przekraczane.

Natomiast szukając dalej odkryłam też, z dużą pomocą Pani Debory, że część pojawiających się we mnie uczuć z palety agresji nie jest reakcją na otoczenie, na sytuację zagrożenia, czy na przekraczanie moich granic, ale efektem moich własnych przekonań oraz nieuzasadnionych oczekiwań. Pracując z takimi przekonaniami i oczekiwaniami zdecydowanie zmniejszam ilość agresji w sobie. Choć tu nadal mam mnóstwo do roboty.

Myślę, że najlepiej tłumaczą to Ksiądz Grzywocz i Pani Debora. Gorąco polecam.
Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: Pavel »

Mogę się oczywiście mylić, nigdy tego nie analizowałem jakoś uważniej.
W moim mniemaniu przynajmniej, agresja nie jest uczuciem, kojarzy mi się już z działaniem, czynem.
Czyli jest efektem uczuć i sposobu ich kanalizowania.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
nałóg
Posty: 3318
Rejestracja: 30 sty 2017, 10:30
Jestem: szczęśliwym mężem
Płeć: Mężczyzna

Re: nie wiem co mam zrobić

Post autor: nałóg »

Ruta, czy tu nie ma pomyłki w nazewnictwie określającym stan czy postawę złości jako agresji ?
Bo te opisywane przez Ciebie postawy ja bym określił jako „ złość”. Agresja raczej jest stanem- czynem a złość to stan emocjonalny, uczucie.
ODPOWIEDZ