Never ending story

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Al la
Posty: 2654
Rejestracja: 07 lut 2017, 23:36
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Al la » 20 maja 2022, 11:02

Ty umiesz to, czego ja nie umiem. Ja mogę zrobić to, czego ty nie potrafisz - Razem możemy uczynić coś pięknego dla Boga.
Matka Teresa

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper » 20 maja 2022, 14:17

Al la pisze:
20 maja 2022, 11:02
Firekeeper, a słuchałaś tego: https://www.youtube.com/watch?v=T4MwECW ... --vakNg3Q0
Ściągnęłam książkę i przeczytałam. To są treści mi znane. Ale co innego wiedza co innego praktyka. Znaczna część zwłaszcza ekstremalnych zachowań jakie miałam zostały wyeliminowane. Pozostają inne kwestie. Nawykowe. Pewne zachowania, uczucia mam nawykowe. Działam automatycznie. Ja jestem w procesie zmiany już od dawna. Czasami męczy mnie myślenie, czy dobrze robię, czy dobrze myślę. Za bardzo skupiam się na swoich odczuciach, zachowaniach. Ja już na słowo współuzależniony, uzależniony reaguję irytacją. Dlatego, że od tylu lat zamiast żyć ja tylko czytam książki o terapiach i myślę co by tu jeszcze poprawić. Jak nie moja terapia to męża a po drodze jeszcze terapia dzieci. To wszystko powoduje u mnie blokady i bunt z jakiegoś powodu. Zastanawiam się czy nie lepszym dla mnie rozwiązaniem jest akceptacja? Jest jak jest. Ja mam swoje wady, swoje zachowania. Mój mąż ma swoje. Dzieci tak samo. Świata nie zmienię i świat też się nie zawali jak odpuszczę. Zaczynam co raz więcej odpuszczać.

Pavel
Posty: 5131
Rejestracja: 03 sty 2017, 21:13
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: Pavel » 20 maja 2022, 14:31

Niepozorny pisze:
19 maja 2022, 23:55
Pavel pisze:
19 maja 2022, 23:14
Tobie z pewnością chciałbym polecić warsztat 12 kroków.
Firekeeper pisze:
16 gru 2021, 15:44
Na 12 krokach bardzo dużo wyciągnęłam dla siebie czytając innych. Nie miałam nawet pojęcia, że mam z czymś problem i dlaczego.
Dzięki Niepozorny, musiało mi wylecieć z głowy. Żadne usprawiedliwienie, natomiast nie da rady pamiętać wszystkiego ;)

Widzę natomiast, że Firekeeper piszesz, że zrezygnowałaś na 10 kroku.
To dobrze, jakiekolwiek były wtedy tego przyczyny, że nie skończyłaś „na siłę”.

Może warto rozpocząć kroczenie od nowa? Może tym razem uda się zakończyć warsztaty?

Program 12 kroków i tak jest programem na całe życie. Ma początek, ale nie da się go „przejść”.
Każdy nawet pełny „obrót” to nowe odkrycia, doświadczenia, wiedza itd.
A w międzyczasie, tak to je jak innym czytającym, polecam mityngi 12 krokowe w Sycharze.
W każdą środę o godzinie 21 :)
To nie to samo co warsztaty, ale pomagają być na bieżąco z programem, dla osób które nie miały z programem kontaktu - to takie wprowadzenie.
Warto korzystać w oczekiwaniu na warsztaty, a także już po nich.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper » 20 maja 2022, 15:41

Pavel pisze:
20 maja 2022, 14:31
Niepozorny pisze:
19 maja 2022, 23:55
Pavel pisze:
19 maja 2022, 23:14
Tobie z pewnością chciałbym polecić warsztat 12 kroków.
Firekeeper pisze:
16 gru 2021, 15:44
Na 12 krokach bardzo dużo wyciągnęłam dla siebie czytając innych. Nie miałam nawet pojęcia, że mam z czymś problem i dlaczego.
Dzięki Niepozorny, musiało mi wylecieć z głowy. Żadne usprawiedliwienie, natomiast nie da rady pamiętać wszystkiego ;)

Widzę natomiast, że Firekeeper piszesz, że zrezygnowałaś na 10 kroku.
To dobrze, jakiekolwiek były wtedy tego przyczyny, że nie skończyłaś „na siłę”.

Może warto rozpocząć kroczenie od nowa? Może tym razem uda się zakończyć warsztaty?

Program 12 kroków i tak jest programem na całe życie. Ma początek, ale nie da się go „przejść”.
Każdy nawet pełny „obrót” to nowe odkrycia, doświadczenia, wiedza itd.
A w międzyczasie, tak to je jak innym czytającym, polecam mityngi 12 krokowe w Sycharze.
W każdą środę o godzinie 21 :)
To nie to samo co warsztaty, ale pomagają być na bieżąco z programem, dla osób które nie miały z programem kontaktu - to takie wprowadzenie.
Warto korzystać w oczekiwaniu na warsztaty, a także już po nich.
Myślę, że chciałabym najpierw dowiedzieć się z czego wynika mój bunt, który powstał na tych 12 krokach i mocno się odbił na mnie. Nie skończyłam 12 kroków dlatego, że jedno z pytań przewijających się tam dotyczyło modlitwy. Za kogo się modlimy, jakie mamy prośby. Nie chciałam się modlić. Powstało to nagle. Dlatego skończyłam na 10 kroku. Zaczęłam postrzegać Kościół Katolicki jako manipulujący mną i kontrolujący. Później zaliczyłam mega dół. Jestem z wierzącej rodziny. W czasie bierzmowania miałam taki przypływ wiary, że rozważałam nawet wstąpienie do zakonu. Potem poznałam męża, który w ogóle z religią nie miał nic wspólnego za sprawą swojej matki, która jest związana z okultyzmem. Do momentu uczestniczenia w 12 krokach nie miałam problemu z modlitwą, mówieniem o Bogu. Samo pisanie mi o Bogu w tym poście sprawia mi problem. Ale rozmawiałam z ksiedzem o tym i trochę próbuje się przełamać.

Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13300
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Nirwanna » 20 maja 2022, 16:12

Firekeeper, program 12 Kroków zaprasza dożycia w prawdzie. Więc odpowiedź na tamto pytanie spokojnie mogła być zgodna z prawdą: "mam niechęć", "mam kryzys", "odrzuca mnie", itp.
Firekeeper pisze:
20 maja 2022, 15:41
Zaczęłam postrzegać Kościół Katolicki jako manipulujący mną i kontrolujący.
Tak. Tak zaczęłaś postrzegać. Choć Kościół jako taki - taki nie jest. Ale bywają tacy ludzie w Kościele.
Warto sobie zrobić to rozróżnienie.
I może warto wrócić na Kroki, właśnie aby nauczyć się to rozdzielać, i nauczyć się weryfikować swoje postrzeganie, które często bywa oparte na kłamstwie. I dotrzeć do źródeł - co to za kłamstwa się we mnie zalęgły, kto i kiedy je we mnie zaszczepił. I ostatecznie podjąć decyzję - wybieram prawdę, lub wolę dalej żyć kłamstwem. I jeszcze - nauczyć się stawiać granice kłamstwu - temu z zewnątrz i temu w sobie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper » 20 maja 2022, 17:32

Nirwanna pisze:
20 maja 2022, 16:12
Firekeeper, program 12 Kroków zaprasza dożycia w prawdzie. Więc odpowiedź na tamto pytanie spokojnie mogła być zgodna z prawdą: "mam niechęć", "mam kryzys", "odrzuca mnie", itp.
Firekeeper pisze:
20 maja 2022, 15:41
Zaczęłam postrzegać Kościół Katolicki jako manipulujący mną i kontrolujący.
Tak. Tak zaczęłaś postrzegać. Choć Kościół jako taki - taki nie jest. Ale bywają tacy ludzie w Kościele.
Warto sobie zrobić to rozróżnienie.
I może warto wrócić na Kroki, właśnie aby nauczyć się to rozdzielać, i nauczyć się weryfikować swoje postrzeganie, które często bywa oparte na kłamstwie. I dotrzeć do źródeł - co to za kłamstwa się we mnie zalęgły, kto i kiedy je we mnie zaszczepił. I ostatecznie podjąć decyzję - wybieram prawdę, lub wolę dalej żyć kłamstwem. I jeszcze - nauczyć się stawiać granice kłamstwu - temu z zewnątrz i temu w sobie.
Nirwanna to raczej nie jest kwestia kłamstwa. Bardzo często poruszana była na krokach kwestia manipulacji. Ja zauważyłam u siebie, że jestem osobą manipulującą. Wzór do naśladowania miałam w swojej matce, która dalej próbuje mną manipulować i mnie kontrolować. W dzieciństwie zmuszała mnie do chodzenia do Kościoła na różne sposoby. Ja w swojej wolności dopiero jako nastolatka w czasie bierzmowania z własnej i nie przymuszonej woli podjęłam się nawrócenia i był to dla mnie bardzo dobry czas. W czasie kroków pojawił się u mnie bunt na wszelkiego rodzaju manipulacje. Zwłaszcza te które stosował mąż ale również starałam się nie robić tego samego. Myślę, że w trakcie kroków przewrócił się cały mój system wartości, moje wyobrażenia, ujrzałam swoją inną wersję, zderzyłam się z iluzją i kłamstwami. Nie poradziłam sobie z tym wszystkim co poskutkowało moim całkowitym upadkiem na dno. Dopiero od 6 lat staje na nogi. Blokada na Kościół dalej została. Wydaje mi się, że te pytania o modlitwę, na które nie chciałam odpowiedzieć doprowadziły do tego, że poczułam się zmuszona do modlenia się, a to automatycznie skojarzyło mi się z moją matką. Ostatnie lata kiedy odchodziłam od Kościoła moja matka każdej niedzieli urządzała mi sceny w moim własnym domu przy dzieciach, byłam wyzywana od najgorszych. Ja nie chcę mieć relacji z Bogiem opartej na przymusie, a czułam się do tego zmuszana. O ile na początku był to bunt po prostu to przeszedł on teraz w blokadę.

Ewuryca

Re: Never ending story

Post autor: Ewuryca » 20 maja 2022, 18:53

Ja ciebie rozumiem Firekeeper. Myśle ze tam gdzie jest nałóg pewne rozwiązania które sprawdziłyby się w wielu sytuacjach nie dadzą rady. Nałóg jest zniewoleniem. Tutaj na forum kiedyś ktoś napisał ze alkoholik nie pije przez ciebie i dla ciebie nie przestanie, i myśle ze tak jest z każdym nałogiem. Mój mąż tez miał ten problem o którym piszesz, i o ile tak jak Pawel napisał w pewnym momencie myślałam ze nasze wzajemne potanienia się tylko to pogłębiały, o tyle pierwsza kowalska zapełniała mu te zbiorniki a i tak szukał kolejnej i tak nieustannie. Ja dopiero po całkowitym odcięciu się zrozumiałam ze bez wyzdrowienia męża to po prostu nie miało prawa się udać.

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper » 20 maja 2022, 21:00

Ewuryca pisze:
20 maja 2022, 18:53
Ja ciebie rozumiem Firekeeper. Myśle ze tam gdzie jest nałóg pewne rozwiązania które sprawdziłyby się w wielu sytuacjach nie dadzą rady. Nałóg jest zniewoleniem. Tutaj na forum kiedyś ktoś napisał ze alkoholik nie pije przez ciebie i dla ciebie nie przestanie, i myśle ze tak jest z każdym nałogiem. Mój mąż tez miał ten problem o którym piszesz, i o ile tak jak Pawel napisał w pewnym momencie myślałam ze nasze wzajemne potanienia się tylko to pogłębiały, o tyle pierwsza kowalska zapełniała mu te zbiorniki a i tak szukał kolejnej i tak nieustannie. Ja dopiero po całkowitym odcięciu się zrozumiałam ze bez wyzdrowienia męża to po prostu nie miało prawa się udać.
Pytanie jakie ja sobie ostatnio często zadaję to co jest miarą wyzdrowienia mojego męża? Kilka lat temu było łatwiej stwierdzić, że jest to nałóg. Psychiatra 3 lata temu stwierdził, że jest to depresja i nerwica. Terapeuta od uzależnień stwierdził uzależnienie. Ostatnia terapeutka niskie poczucie wartości, brak pewności siebie, nieumiejętność radzenia ze stresem. Mój mąż po ostatniej terapii odżył. Jest dużo pewniejszy siebie, zadbany, wesoły, uśmiechnięty. Ale i tak mnie jako kobietę odrzuca. Może ja po prostu nie jestem dla niego kobietą, a widzi we mnie członka rodziny i jest zupełnie zdrowy? Albo może tak jak Pavel pisał, będąc skrzywdzona i zachowując się destrukcyjnie nastawiłam go przeciwko sobie?
Co jest dobre to to, że kiedy nie mamy relacji małżeńskich jest naprawdę dobra atmosfera w domu. Spokój i cisza. Jako dwie odrębne jednostki nie mające wzajemnie wobec siebie oczekiwań funkcjonujemy lepiej, ale tylko jako przyjaciele.

Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Ruta » 21 maja 2022, 0:42

Firekeeper pisze:
20 maja 2022, 21:00
Ewuryca pisze:
20 maja 2022, 18:53
Ja ciebie rozumiem Firekeeper. Myśle ze tam gdzie jest nałóg pewne rozwiązania które sprawdziłyby się w wielu sytuacjach nie dadzą rady. Nałóg jest zniewoleniem. Tutaj na forum kiedyś ktoś napisał ze alkoholik nie pije przez ciebie i dla ciebie nie przestanie, i myśle ze tak jest z każdym nałogiem. Mój mąż tez miał ten problem o którym piszesz, i o ile tak jak Pawel napisał w pewnym momencie myślałam ze nasze wzajemne potanienia się tylko to pogłębiały, o tyle pierwsza kowalska zapełniała mu te zbiorniki a i tak szukał kolejnej i tak nieustannie. Ja dopiero po całkowitym odcięciu się zrozumiałam ze bez wyzdrowienia męża to po prostu nie miało prawa się udać.
Pytanie jakie ja sobie ostatnio często zadaję to co jest miarą wyzdrowienia mojego męża? Kilka lat temu było łatwiej stwierdzić, że jest to nałóg. Psychiatra 3 lata temu stwierdził, że jest to depresja i nerwica. Terapeuta od uzależnień stwierdził uzależnienie. Ostatnia terapeutka niskie poczucie wartości, brak pewności siebie, nieumiejętność radzenia ze stresem. Mój mąż po ostatniej terapii odżył. Jest dużo pewniejszy siebie, zadbany, wesoły, uśmiechnięty. Ale i tak mnie jako kobietę odrzuca. Może ja po prostu nie jestem dla niego kobietą, a widzi we mnie członka rodziny i jest zupełnie zdrowy? Albo może tak jak Pavel pisał, będąc skrzywdzona i zachowując się destrukcyjnie nastawiłam go przeciwko sobie?
Co jest dobre to to, że kiedy nie mamy relacji małżeńskich jest naprawdę dobra atmosfera w domu. Spokój i cisza. Jako dwie odrębne jednostki nie mające wzajemnie wobec siebie oczekiwań funkcjonujemy lepiej, ale tylko jako przyjaciele.
Nałogi, depresje, nerwice często zazębiają się ze sobą, a na to wszystko nakładają się jeszcze trudności osobowościowe, niskie poczucie wartości. Mój mąż podjął decyzję, by poradzić sobie z tym wszystkim robiąc "skok do przodu", przeskoczyć swój nałóg. W jakimś sensie mogę powiedzieć, że funkcjonuje teraz lepiej. Tak jak on był dla mnie trudny z nałogami, tak ja byłam trudna dla niego ze współuzależnieniem. Zapewne bez codziennych obowiązków rodzinnych, napięć między nami jest mojemu mężowi łatwiej. Mi nie jest, bo te obowiązki są teraz na mnie. Ale bez napięć łatwiej mi sobie z nimi radzić. Pewnie nie do końca jednak chodzi o to "łatwiej"... Trudne to wszystko. Zgadzam się z Ewurycą, bez wyzdrowienia męża, to się nie bardzo ma szanse udać. Długo próbowałam. Ale nie ma też szansy udać się bez zdrowienia żony.

Z tych wszystkich powodów nie buduję z mężem relacji małżeńskiej, ale staram się by ta relacja, którą mamy na dziś, jako rodzice, jako małżonkowie w kryzysie, małżonkowie w trakcie sprawy rozwodowej, była na tyle dobra, na ile jest to możliwe. Wciąż staram się wyważać między miłością, która w tych warunkach potrzebuje być twarda, ale pozostawać miłością, relacją w której potrzebuję się chronić, dobrem rodziny, dzieci, swoim, męża, swoim zdrowieniem, pracą nad sobą. Często przypomina to spacer po linie. Bywa, że mam dość. I czasem mam ochotę i to odpuścić. Dobrze? Źle? Nie wiem...

Przykro mi, że twoja mama próbowała zmusić cię do modlitwy, chodzenia do Kościoła w tak przykry sposób. I przykro mi, że spowodowało to blokadę. Czasem i ja łapię takie bloki, nie zawsze nawet wiem dlaczego. W jednym z takich moich bloków przy spowiedzi spowiednik zapytał mnie, czy ja odpoczywam na modlitwie. Nie odpoczywałam. Zakodowałam sobie modlitwę jako obowiązek, a gdy się nie modliłam, wpadałam w wyrzuty sumienia i robiło się jeszcze trudniej.

Staram się codziennie odmawiać w maju Litanię Loretańską, lubię tą modlitwę. Dołączę do intencji w jakich ją odmawiam także ciebie, tak z serca. Dużo przeszłaś, czytam w twojej historii twoje wysiłki, starania, pracę. Wiele z tego co opisujesz, zmagań, prób, nadziei, rozczarowań jest też częścią mojej historii. Bardzo bolało mnie odrzucanie przez męża w sferze fizycznej, nie tylko tej najbardziej intymnej, ale też w braku czułości, dotyku, spojrzenia, zainteresowania. Każda pani z internetu i nie tylko z internetu w oczach mojego męża była bardziej godna uwagi niż ja. Czy w tym wszystkim starasz się być dla siebie dobra, docenić siebie? Wciąż staram się nauczyć czułości wobec siebie, odbudować siebie jako kobietę.

Mogłabym stworzyć serię takich memów: gdy moja paprotka/blat kuchenny/szafa w przedpokoju są zadbane bardziej ode mnie... Nie mam wprawdzie paprotki, ale taka memowa się wydaje... Odpuszczanie, teoretycznie po to, by znaleźć czas dla siebie często kończy się nową serią na memy: gdy moja paprotka/blat kuchenny/szafa w przedpokoju są równie zaniedbane jak ja... Nie jest łatwo się o siebie zatroszczyć, gdy poczucie kobiecości wciąż mam gdzieś w okolicy podłogi. Może po tych wszystkich terapiach, którymi też jestem już nieco przeładowana, to dobry pomysł, wstać z tej podłogi. Tu mam swój blok, nie umiem go ruszyć.

Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4345
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: ozeasz » 22 maja 2022, 8:20

Firekeeper, to co chciałbym napisać po lekturze Twoich ostatnich postów zawarłem w poście do Caliope, z tego co czytam, przyznam pobieżnie, w sensie ostatnich wpisów nie całego wątku zauważam (jako laik) podobny stan psychiczny, emocjonalny, nastrój, nastawienie.

Mam wrażenie również, może dlatego że to stan i u mnie obecny niegdyś, że mocno koncentrujecie się na swoich mężach, na analizowaniu ich postawy, zachowań, słów etc.

Z własnego doświadczenia wiem że to spala i prowadzi (u mnie) donikąd, a wcześniej prawdopodobnie do depresji.

Co mi pomogło, "powrót do siebie" zajęcie się sobą, pogłębienie relacji z Bogiem, bo to jest dla mnie nadrzędna relacja w stosunku do innych, przynajmniej w założeniu, bo zdarza się że jak Św. Piotr wołam: Panie życie za Ciebie oddam, a za chwilę potrafię się z tego wycofać, wiem już jednak że ta intencjonalna postawa pragnienie ma szansę być rzeczywista a do tego potrzebny jest proces i czas jak u Św. Piotra, no ale to taka dygresja wynikająca z tego że mam na drugie i trzecie Piotr :lol: i mocno się z Nim utożsamiam.

I jeszcze powtórzę to, co napisałem w jednym zdaniu u Caliope, a co dotyczyło i mnie, warto się zastanowić, co kryje się za komunikatem kocham męża, czy nie ma tam ukrytego pragnienia które brzmi: kochaj mnie.

A to nie to samo i nie jest równorzędne, ale to zawarłem myślę w poście u Caliope.

Na dzień dzisiejszy, w stanie którym jestem, po dopiero co skończonej terapii DDA, lektury NVC jakiś czas temu 12 kroków, a przede wszystkim w konfrontacji ze słowem Bożym z którym żyję już od prawie trzydziestu lat, dochodzę do wniosku który w sumie już realizuje w swoim życiu, że można być szczęśliwym człowiekiem i nie uzależniać swojego szczęścia od otoczenia, współmałżonka, sytuacji zdarzeń.

Żyć w zgodzie ze sobą, to wymaga przede wszystkim poznania siebie, a im lepiej siebie poznaję, tego prawdziwego, tym bardziej mogę żyć ze sobą w zgodzie.

Dla mnie ważne jest co wzmocniła i dopełniła ta ostatnia terapia to, że ja jako człowiek zwykle, najczęściej krzywo, w niepełny sposób, mocno subiektywny odbieram świat wokół, jak i nieraz siebie, podobnie jak to pisał Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian 13,12 .

Ma na to wpływ wszystko co zdarzyło się w moim życiu, najsilniej dzieciństwo i dom pierwotny, przekonania które tam zostały mi wpojone i te nabyte później, emocje, myśli które kształtowały moje przekonania i które na bieżąco to robią.

Zauważyłem jak jedna sytuacja w grupie kilkunastu ludzi jest odbierana w diametralnie różny sposób, a to dla mnie dowód, że jaka by nie była prawda(której zwykle nie znamy, albo nie znamy do końca) to na sposób jak ja się do niej odniosę mają wpływ te wszystkie i wiele innych jeszcze czynników.

Przykład - właśnie relacja ze współmałżonkiem, jakaś sytuacja kryzysowa, każdy z nas miał inny sposób na radzenie sobie z sytuacją wynikający z różnej percepcji na którą miały wpływ powyższe czynniki.

Od skali w pełni agresywnej do w pełni uległej.

NVC dla mnie to trop który myślę podsunął mi Pan Bóg, to narzędzie nie jakieś doskonałe, ale na tyle funkcjonalne i konstruktywne że można dzięki niemu szukać porozumienia i ze sobą i innymi w sposób który, przynajmniej z założenia nie bierze pod uwagę tego bagażu który niesiemy od urodzenia, a nieraz i od poczęcia.

Ale to tylko narzędzie(dla mnie) które pomaga mi zmieniać percepcję, tak by miłość której źródłem jest Jezus Chrystus stawała się istotą mojego życia.

Ostatnio spotkałem się z żoną, która prosiła mnie o to spotkanie, miałem z w sobie odrobinę lęku, było napięcie, bo miałem przeczucie że tematem będzie rozwód.

Tak się stało.

Wcześniej oddałem jeszcze bardziej gorliwie nasze małżeństwo i tę sytuację Bogu w modlitwie.

Przyszedł czas spotkania, byłem sobą, bez lęku i niepewności, bez oczekiwań, widziałem że żonie też z tym tematem z jakiś powodów niewygodnie, wpierw spędziliśmy z dłuższy czas w kawiarni, było miło, dopiero kiedy wyszliśmy i miałem Ją odwieźć, zaczęła od tego że nie chce mnie ranić, kto zna moją sytuację, stan który nieraz opisywałem, choćby 11 lat w nieformalnej separacji która nie kończy się bo nie ma z Jej strony woli to może wydawać się dziwne, ale przyjąłem że to szczere, dalej mówiła że chce rozwodu żeby psychicznie zrobić jakiś krok jej potrzebny do wewnętrznej autonomii, też przyjąłem, zdaję sobie sprawę że ludzie w różny sposób rozwiązują swoje problemy nie wiedząc że mogą tym ranić, i padło pytanie a jak ja do tego podchodzę?

Więc skrótowo wyznałem że u mnie się nic nie zmieniło, nadal jest dla mnie kimś wyjątkowym i ważnym, czekam.
Dodałem że jest droga memu sercu i ważne jest dla mnie to by była szczęśliwa, bo sam do tego dążę, a wiem na dzień dzisiejszy że niełatwo(jeśli to w ogóle możliwe) być szczęśliwym nie będąc sobą, więc to też wyartykułowałem, bądź sobą ja też tak żyję i do tego dążę.

Summa summarum żona stwierdziła że w takim razie ona się jeszcze zastanowi.

Kocham(jak umiem na dzień dzisiejszy, choć coraz rzadziej używam tego słowa które w moim odczuciu uległo mocnej dewaluacji) i nikt mi tego nie może odebrać, chcę aby ta miłość dawała życie a nie go odbierała, na dzień dzisiejszy jestem przekonany, że nie ma prawdziwej miłości bez prawdziwej wolności i mimo że niesie to za sobą trudną rzeczywistość nie zgasiło to żaru w moim sercu, zauważyłem że to jak widzę żonę ma w sobie niewidoczną dla mnie wcześniej nutę czułości i troski.

Jest mi z tym dobrze, czuję że moje uzależnienie od żony jest coraz słabsze, bo ja jestem silniejszy i wiem że jestem kochany Miłością która nie ma sobie równych, mając takie zasoby nie próbuję wydzierać czegoś co może nie być szczere ani moje, a widzę że paradoksalnie mogę szczerze wspierać i okazywać troskę w takiej sytuacji.

Myślałem że będzie tego mniej, no cóż życie. :D
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II

Ewuryca

Re: Never ending story

Post autor: Ewuryca » 22 maja 2022, 12:04

ozeasz pisze:
22 maja 2022, 8:20
Firekeeper, to co chciałbym napisać po lekturze Twoich ostatnich postów zawarłem w poście do Caliope, z tego co czytam, przyznam pobieżnie, w sensie ostatnich wpisów nie całego wątku zauważam (jako laik) podobny stan psychiczny, emocjonalny, nastrój, nastawienie.

Mam wrażenie również, może dlatego że to stan i u mnie obecny niegdyś, że mocno koncentrujecie się na swoich mężach, na analizowaniu ich postawy, zachowań, słów etc.

Z własnego doświadczenia wiem że to spala i prowadzi (u mnie) donikąd, a wcześniej prawdopodobnie do depresji.

Co mi pomogło, "powrót do siebie" zajęcie się sobą, pogłębienie relacji z Bogiem, bo to jest dla mnie nadrzędna relacja w stosunku do innych, przynajmniej w założeniu, bo zdarza się że jak Św. Piotr wołam: Panie życie za Ciebie oddam, a za chwilę potrafię się z tego wycofać, wiem już jednak że ta intencjonalna postawa pragnienie ma szansę być rzeczywista a do tego potrzebny jest proces i czas jak u Św. Piotra, no ale to taka dygresja wynikająca z tego że mam na drugie i trzecie Piotr :lol: i mocno się z Nim utożsamiam.

I jeszcze powtórzę to, co napisałem w jednym zdaniu u Caliope, a co dotyczyło i mnie, warto się zastanowić, co kryje się za komunikatem kocham męża, czy nie ma tam ukrytego pragnienia które brzmi: kochaj mnie.

A to nie to samo i nie jest równorzędne, ale to zawarłem myślę w poście u Caliope.

Na dzień dzisiejszy, w stanie którym jestem, po dopiero co skończonej terapii DDA, lektury NVC jakiś czas temu 12 kroków, a przede wszystkim w konfrontacji ze słowem Bożym z którym żyję już od prawie trzydziestu lat, dochodzę do wniosku który w sumie już realizuje w swoim życiu, że można być szczęśliwym człowiekiem i nie uzależniać swojego szczęścia od otoczenia, współmałżonka, sytuacji zdarzeń.

Żyć w zgodzie ze sobą, to wymaga przede wszystkim poznania siebie, a im lepiej siebie poznaję, tego prawdziwego, tym bardziej mogę żyć ze sobą w zgodzie.

Dla mnie ważne jest co wzmocniła i dopełniła ta ostatnia terapia to, że ja jako człowiek zwykle, najczęściej krzywo, w niepełny sposób, mocno subiektywny odbieram świat wokół, jak i nieraz siebie, podobnie jak to pisał Św. Paweł w 1 Liście do Koryntian 13,12 .

Ma na to wpływ wszystko co zdarzyło się w moim życiu, najsilniej dzieciństwo i dom pierwotny, przekonania które tam zostały mi wpojone i te nabyte później, emocje, myśli które kształtowały moje przekonania i które na bieżąco to robią.

Zauważyłem jak jedna sytuacja w grupie kilkunastu ludzi jest odbierana w diametralnie różny sposób, a to dla mnie dowód, że jaka by nie była prawda(której zwykle nie znamy, albo nie znamy do końca) to na sposób jak ja się do niej odniosę mają wpływ te wszystkie i wiele innych jeszcze czynników.

Przykład - właśnie relacja ze współmałżonkiem, jakaś sytuacja kryzysowa, każdy z nas miał inny sposób na radzenie sobie z sytuacją wynikający z różnej percepcji na którą miały wpływ powyższe czynniki.

Od skali w pełni agresywnej do w pełni uległej.

NVC dla mnie to trop który myślę podsunął mi Pan Bóg, to narzędzie nie jakieś doskonałe, ale na tyle funkcjonalne i konstruktywne że można dzięki niemu szukać porozumienia i ze sobą i innymi w sposób który, przynajmniej z założenia nie bierze pod uwagę tego bagażu który niesiemy od urodzenia, a nieraz i od poczęcia.

Ale to tylko narzędzie(dla mnie) które pomaga mi zmieniać percepcję, tak by miłość której źródłem jest Jezus Chrystus stawała się istotą mojego życia.

Ostatnio spotkałem się z żoną, która prosiła mnie o to spotkanie, miałem z w sobie odrobinę lęku, było napięcie, bo miałem przeczucie że tematem będzie rozwód.

Tak się stało.

Wcześniej oddałem jeszcze bardziej gorliwie nasze małżeństwo i tę sytuację Bogu w modlitwie.

Przyszedł czas spotkania, byłem sobą, bez lęku i niepewności, bez oczekiwań, widziałem że żonie też z tym tematem z jakiś powodów niewygodnie, wpierw spędziliśmy z dłuższy czas w kawiarni, było miło, dopiero kiedy wyszliśmy i miałem Ją odwieźć, zaczęła od tego że nie chce mnie ranić, kto zna moją sytuację, stan który nieraz opisywałem, choćby 11 lat w nieformalnej separacji która nie kończy się bo nie ma z Jej strony woli to może wydawać się dziwne, ale przyjąłem że to szczere, dalej mówiła że chce rozwodu żeby psychicznie zrobić jakiś krok jej potrzebny do wewnętrznej autonomii, też przyjąłem, zdaję sobie sprawę że ludzie w różny sposób rozwiązują swoje problemy nie wiedząc że mogą tym ranić, i padło pytanie a jak ja do tego podchodzę?

Więc skrótowo wyznałem że u mnie się nic nie zmieniło, nadal jest dla mnie kimś wyjątkowym i ważnym, czekam.
Dodałem że jest droga memu sercu i ważne jest dla mnie to by była szczęśliwa, bo sam do tego dążę, a wiem na dzień dzisiejszy że niełatwo(jeśli to w ogóle możliwe) być szczęśliwym nie będąc sobą, więc to też wyartykułowałem, bądź sobą ja też tak żyję i do tego dążę.

Summa summarum żona stwierdziła że w takim razie ona się jeszcze zastanowi.

Kocham(jak umiem na dzień dzisiejszy, choć coraz rzadziej używam tego słowa które w moim odczuciu uległo mocnej dewaluacji) i nikt mi tego nie może odebrać, chcę aby ta miłość dawała życie a nie go odbierała, na dzień dzisiejszy jestem przekonany, że nie ma prawdziwej miłości bez prawdziwej wolności i mimo że niesie to za sobą trudną rzeczywistość nie zgasiło to żaru w moim sercu, zauważyłem że to jak widzę żonę ma w sobie niewidoczną dla mnie wcześniej nutę czułości i troski.

Jest mi z tym dobrze, czuję że moje uzależnienie od żony jest coraz słabsze, bo ja jestem silniejszy i wiem że jestem kochany Miłością która nie ma sobie równych, mając takie zasoby nie próbuję wydzierać czegoś co może nie być szczere ani moje, a widzę że paradoksalnie mogę szczerze wspierać i okazywać troskę w takiej sytuacji.

Myślałem że będzie tego mniej, no cóż życie. :D
Ozeaszu a czy jako osoba DDA już po terapii nie uważasz ze większą krzywdę wyrządza się dzieciom zostając w związku a uzależnioną osobą? Nawet jeśli dojdziemy do takiego punktu miłości gdzie nie oczekujemy już wzajemności to czy nie jest to dalej tworzenie jakieś spirali. Samo to forum pokazuje ze wychowywanie się w dysfunkcyjnych rodzinach rozwala kolejne pokolenia rodzin. Pytam z czystej ciekawości osobę która można powiedzieć wyszła z DDA. Ja poznałam kilka osób DDA i widzę jaki trud muszą znosić żeby nie ulegac schematom DDA, mam wrażenie jakby dzieciństwo dosłownie zniekształciło im praktycznie każdy aspekt życia. I mam jakąś wewnętrzną niezgodę na skazywanie dzieci do życia z uzależnionymi osobami w imię miłości. Jakie jest twoje zdanie?

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper » 22 maja 2022, 13:16

Ja dochodzę do takiego momentu, że nie mam co liczyć na wzajemność ani mieć jakiekolwiek oczekiwania względem męża odnośnie naszych relacji małżeńskich.
Jakiekolwiek nadzieje, oczekiwania jakie się pojawią powodują zderzenie się z ścianą i dołowanie się.
Dlatego ich się pozbywam. Nie będę udawać, że jest mi dobrze i dorabiać do tego ideologię jak to sama sobie super radzę. Jest mi źle, bo nie mam partnera. Jestem młoda. Chciałabym oprócz rozmawiania na temat dzieci siąść z mężem i wypić kawę, spać razem, kochać się, wychodzić na randki, wyjeżdżać na wakacje, usłyszeć chociaż jak Ci minął dzień. A nie być co dziennie odrzucana jako kobieta. Jestem dla niego matką jego dzieci i rodziną. Nasze dzieci widzą, że matka z ojcem śpią oddzielnie. Że każdy zajmuje się swoimi sprawami, że nigdzie nie wychodzimy razem. Taki obraz z tego wyciągną. Razem ale osobno. To już wolę, żeby zostały singielkami skoro na to samo wychodzi.

Awatar użytkownika
ozeasz
Posty: 4345
Rejestracja: 29 sty 2017, 19:41
Jestem: w separacji
Płeć: Mężczyzna

Re: Never ending story

Post autor: ozeasz » 23 maja 2022, 21:58

Ewuryca pisze:
22 maja 2022, 12:04
Ozeaszu a czy jako osoba DDA już po terapii nie uważasz ze większą krzywdę wyrządza się dzieciom zostając w związku a uzależnioną osobą?
Mam wątpliwość czy jest jakaś miara wg której można to ocenić?

Moja terapia nie uzdrowiła mnie totalnie a raczej dała narzędzia, uporządkowała pewne rzeczy przez co pomogła mi na przyszłość korzystać z jej zasobów, minimalizować straty, szukać rozwiązań, stawać się lepszą wersja siebie.
Nie potrafię odpowiedzieć na tak ogólnie zadane pytanie, choćby dlatego że nie wiem czy tak samo rozumiemy krzywdę i uzależnienie.
Ewuryca pisze:
22 maja 2022, 12:04
Nawet jeśli dojdziemy do takiego punktu miłości gdzie nie oczekujemy już wzajemności to czy nie jest to dalej tworzenie jakieś spirali. Samo to forum pokazuje ze wychowywanie się w dysfunkcyjnych rodzinach rozwala kolejne pokolenia rodzin.
Miłość to nie naiwność, to nie uległość, to wybór, każdy dokonuje go we własnym życiu i ponosi konsekwencje, nie ma sposobów doskonałych, ani idealnych ludzi, nie unikniemy cierpienia w tym świecie.
To nie tak, że jest mi obojętne czy ktoś mnie kocha ze wzajemnością, to znaczy że moja postawa jest oparta na decyzji miłości, miłości takiej, której ja chciałbym doświadczyć i taką miłość chcę okazywać. Ciągle przeglądam się w miłości którą umiłował nas Bóg, to wzór miłości, kto z nas ludzi kocha Go ze wzajemnością tak, jak sam został pokochany, a jednak Jego miłość nigdy nie słabnie i nie stygnie, bo nie ma źródła w oczekiwaniu że i my Go tak samo pokochamy choć docelowo tego pragnie Bóg.

Dla mnie nie ma prostego, powtarzalnego schematu dziecko uzależnionego - zniszczone życie, sam jestem takim dzieckiem, na terapii dowiedzieliśmy się, że to kim i jacy jesteśmy daje też możliwości, choćby szczególna wrażliwość w obszarach, w których ludzie niemający styczności z tymi problemami mogą nie posiadać.

Kieruję się w życiu pojmowaniem tego świata opartym na Bożym Słowie, Ono mi wskazuje to co sam w swoim życiu miałem okazję widzieć i doświadczyć, Rz 3,10;12;[..]Nie ma sprawiedliwego, nawet ani jednego[..],[..]Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem się zepsuli,
nie ma takiego, co dobrze czyni, zgoła ani jednego. [..], [..]wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej[..]

Staram się nie osądzać i oceniać kategoriami uzależniony - nieuzależniony, jestem przekonany jako osoba wierząca że każdy ma w sobie naturę "starego człowieka" i walka dobra ze złem nie rozgrywa się przeważnie między ludźmi a w sercu każdego z osobna.

Ewuryca pisze:
22 maja 2022, 12:04
Pytam z czystej ciekawości osobę która można powiedzieć wyszła z DDA. Ja poznałam kilka osób DDA i widzę jaki trud muszą znosić żeby nie ulegac schematom DDA, mam wrażenie jakby dzieciństwo dosłownie zniekształciło im praktycznie każdy aspekt życia. I mam jakąś wewnętrzną niezgodę na skazywanie dzieci do życia z uzależnionymi osobami w imię miłości. Jakie jest twoje zdanie?
Jak napisałem powyżej, nie wyszedłem z DDA, ta terapia była dla mnie następną porcją informacji oraz doświadczeń w konkretnym obszarze, powiększyła moje zasoby i wskazała nowe możliwości. Co do zniekształcenia przyjmuję że jest tak jak napisał Św. Paweł w 2 liście do Koryntian 13,12:
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Nie chcę się kierować osądami i ocenami bo zależy mi na porozumieniu się, zrozumieniu, a w tym te nie pomagają, zależy mi na kontakcie z człowiekiem i staram się ograniczać do własnego pola odpowiedzialności, bo tylko na to mam wpływ, jeśli ja będę się zmieniał, może się okazać, że świat wokół mnie, doczeka się zmiany na którą czekał.

Mam głęboko w sercu słowa które ufam mocno Bóg do mnie skierował lata temu kiedy zapraszałem Go do swojego życia, co prawda opisują osobę Jezusa Chrystusa ale dla mnie są planem na życie które On mi wskazał, wyzwaniem kore jest dla mnie ciągle nieosiągalne z Iz 50, 4-5 :
Pan Bóg Mnie obdarzył
językiem wymownym,
bym umiał przyjść z pomocą
strudzonemu, przez słowo krzepiące.
Każdego rana pobudza me ucho,
bym słuchał jak uczniowie.
Pan Bóg otworzył Mi ucho,
a Ja się nie oparłem
ani się cofnąłem.
Przeszłość nie musi determinować mojego życia dzisiaj, dodatkowo wierzę w to i doświadczyłem nieraz, że wszelkie cierpienie, ból czy trud niejednokrotnie może stać się "kanałem przyjęcia Bożej miłości".

Nie rozumiem skąd taka myśl, że życie z osobą uzależnioną to wyrok dla dziecka, że ono jest skazane na życie z takim rodzicem, to dla mnie deprecjonowanie osoby ludzkiej.

Człowiek który jest uzależniony a do tego można wrzucić praktycznie wszystko, nie jest uzależnieniem, jest człowiekiem z wieloma innymi cechami, a jego wartość nie sprowadza się do najgorszej z nich.

Nie wiem czy odpowiedziałem na Twoje pytania, wyjaśniłem coś ?
Miłości bez Krzyża nie znajdziecie , a Krzyża bez Miłości nie uniesiecie . Jan Paweł II

Ewuryca

Re: Never ending story

Post autor: Ewuryca » 24 maja 2022, 9:06

ozeasz pisze:
23 maja 2022, 21:58
Ewuryca pisze:
22 maja 2022, 12:04
Ozeaszu a czy jako osoba DDA już po terapii nie uważasz ze większą krzywdę wyrządza się dzieciom zostając w związku a uzależnioną osobą?
Mam wątpliwość czy jest jakaś miara wg której można to ocenić?

Moja terapia nie uzdrowiła mnie totalnie a raczej dała narzędzia, uporządkowała pewne rzeczy przez co pomogła mi na przyszłość korzystać z jej zasobów, minimalizować straty, szukać rozwiązań, stawać się lepszą wersja siebie.
Nie potrafię odpowiedzieć na tak ogólnie zadane pytanie, choćby dlatego że nie wiem czy tak samo rozumiemy krzywdę i uzależnienie.
Ewuryca pisze:
22 maja 2022, 12:04
Nawet jeśli dojdziemy do takiego punktu miłości gdzie nie oczekujemy już wzajemności to czy nie jest to dalej tworzenie jakieś spirali. Samo to forum pokazuje ze wychowywanie się w dysfunkcyjnych rodzinach rozwala kolejne pokolenia rodzin.
Miłość to nie naiwność, to nie uległość, to wybór, każdy dokonuje go we własnym życiu i ponosi konsekwencje, nie ma sposobów doskonałych, ani idealnych ludzi, nie unikniemy cierpienia w tym świecie.
To nie tak, że jest mi obojętne czy ktoś mnie kocha ze wzajemnością, to znaczy że moja postawa jest oparta na decyzji miłości, miłości takiej, której ja chciałbym doświadczyć i taką miłość chcę okazywać. Ciągle przeglądam się w miłości którą umiłował nas Bóg, to wzór miłości, kto z nas ludzi kocha Go ze wzajemnością tak, jak sam został pokochany, a jednak Jego miłość nigdy nie słabnie i nie stygnie, bo nie ma źródła w oczekiwaniu że i my Go tak samo pokochamy choć docelowo tego pragnie Bóg.

Dla mnie nie ma prostego, powtarzalnego schematu dziecko uzależnionego - zniszczone życie, sam jestem takim dzieckiem, na terapii dowiedzieliśmy się, że to kim i jacy jesteśmy daje też możliwości, choćby szczególna wrażliwość w obszarach, w których ludzie niemający styczności z tymi problemami mogą nie posiadać.

Kieruję się w życiu pojmowaniem tego świata opartym na Bożym Słowie, Ono mi wskazuje to co sam w swoim życiu miałem okazję widzieć i doświadczyć, Rz 3,10;12;[..]Nie ma sprawiedliwego, nawet ani jednego[..],[..]Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem się zepsuli,
nie ma takiego, co dobrze czyni, zgoła ani jednego. [..], [..]wszyscy bowiem zgrzeszyli i pozbawieni są chwały Bożej[..]

Staram się nie osądzać i oceniać kategoriami uzależniony - nieuzależniony, jestem przekonany jako osoba wierząca że każdy ma w sobie naturę "starego człowieka" i walka dobra ze złem nie rozgrywa się przeważnie między ludźmi a w sercu każdego z osobna.

Ewuryca pisze:
22 maja 2022, 12:04
Pytam z czystej ciekawości osobę która można powiedzieć wyszła z DDA. Ja poznałam kilka osób DDA i widzę jaki trud muszą znosić żeby nie ulegac schematom DDA, mam wrażenie jakby dzieciństwo dosłownie zniekształciło im praktycznie każdy aspekt życia. I mam jakąś wewnętrzną niezgodę na skazywanie dzieci do życia z uzależnionymi osobami w imię miłości. Jakie jest twoje zdanie?
Jak napisałem powyżej, nie wyszedłem z DDA, ta terapia była dla mnie następną porcją informacji oraz doświadczeń w konkretnym obszarze, powiększyła moje zasoby i wskazała nowe możliwości. Co do zniekształcenia przyjmuję że jest tak jak napisał Św. Paweł w 2 liście do Koryntian 13,12:
Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno;
wtedy zaś [zobaczymy] twarzą w twarz:
Teraz poznaję po części,
wtedy zaś poznam tak, jak i zostałem poznany.
Nie chcę się kierować osądami i ocenami bo zależy mi na porozumieniu się, zrozumieniu, a w tym te nie pomagają, zależy mi na kontakcie z człowiekiem i staram się ograniczać do własnego pola odpowiedzialności, bo tylko na to mam wpływ, jeśli ja będę się zmieniał, może się okazać, że świat wokół mnie, doczeka się zmiany na którą czekał.

Mam głęboko w sercu słowa które ufam mocno Bóg do mnie skierował lata temu kiedy zapraszałem Go do swojego życia, co prawda opisują osobę Jezusa Chrystusa ale dla mnie są planem na życie które On mi wskazał, wyzwaniem kore jest dla mnie ciągle nieosiągalne z Iz 50, 4-5 :
Pan Bóg Mnie obdarzył
językiem wymownym,
bym umiał przyjść z pomocą
strudzonemu, przez słowo krzepiące.
Każdego rana pobudza me ucho,
bym słuchał jak uczniowie.
Pan Bóg otworzył Mi ucho,
a Ja się nie oparłem
ani się cofnąłem.
Przeszłość nie musi determinować mojego życia dzisiaj, dodatkowo wierzę w to i doświadczyłem nieraz, że wszelkie cierpienie, ból czy trud niejednokrotnie może stać się "kanałem przyjęcia Bożej miłości".

Nie rozumiem skąd taka myśl, że życie z osobą uzależnioną to wyrok dla dziecka, że ono jest skazane na życie z takim rodzicem, to dla mnie deprecjonowanie osoby ludzkiej.

Człowiek który jest uzależniony a do tego można wrzucić praktycznie wszystko, nie jest uzależnieniem, jest człowiekiem z wieloma innymi cechami, a jego wartość nie sprowadza się do najgorszej z nich.

Nie wiem czy odpowiedziałem na Twoje pytania, wyjaśniłem coś ?
Tak Ozeaszu, dziekuje za podzielenie sie :)

Firekeeper
Posty: 802
Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
Płeć: Kobieta

Re: Never ending story

Post autor: Firekeeper » 10 cze 2022, 12:49

Mam dylemat. Szukam podpowiedzi.

Generalnie to ostatnio było całkiem dobrze. Komunikowalismy się poprawnie, przyjacielskie stosunki. Nawet mąż sam z siebie wrócił do sypialni oczywiście ze swoją pościelą na samą krawędź łóżka. Ok dało mi to jakąś nadzieję. Dużo ze mną rozmawiał sam z siebie, żartował. I jako, że mam dni płodne i jestem sfrustrowana dziś mu o tym powiedziałam, że jestem sfrustrowana i oczekuję zrozumienia co do mojego czepliwego dziś nastroju. I to wywołało lawinę. Że ma dość moich oczekiwań i się do mnie nie odzywa. Zły jak nie wiem. I tyle po naszych przyjacielskich kontaktach.

Oczekiwałam, ale mu tego w żaden sposób nie dałam odczuć. Byliśmy cały czas na dystans. Palcem go nie dotknęłam. Nic nie mówiłam na tematy damsko-męskie. I jest mi źle. Bo mam te oczekiwania. Tylko jak ja mam ich nie mieć jak mąż jest w domu i mi się mega podoba jak jest zabawny, teraz jeszcze wysportowany, dobrze nam się spędza czas? Frustruje mnie to tak, że nie wiem co mam z tym zrobić? Nie wiem już czy całkiem pogrzebać swoje uczucia czy co mam z nimi zrobić. Bo moje zbliżenie do niego wywołuje to co dziś obrazę stanu. Jak się odwiesić ale jednocześnie nie zamknąć całkiem? Przecież istnieją białe małżeństwa i jakoś funkcjonują.

ODPOWIEDZ

Kto jest online

Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 28 gości