Ha ale to może zamiast inwestować energię i uwagę w palenie mostów - to może warto popracować z równą intensywnością nad sobą i swoją "naiwnością" - i żeby to co "na zewnątrz" już nie miało takiego wpływu na Ciebie. Żeby jak piszesz - żeby Cię to "nie wykańczało" - te czyjeś górki i doliny.Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 14:45 Trzeba spalić doszczętnie. Tak żeby popiół nawet nie został. Bo moja wrodzona naiwność za pół roku się odezwie i od nowa będzie to samo.
Never ending story
Moderator: Moderatorzy
-
- Posty: 242
- Rejestracja: 18 mar 2022, 23:38
- Jestem: po rozwodzie
- Płeć: Mężczyzna
Re: Never ending story
Re: Never ending story
Firekeeper, mosty zawsze będą między Wami istnieć, choćbyś napalmem naparzała. Po 1. macie dzieci, a one będą potrzebowały kontaktu z ojcem. Po 2. macie związek sakramentalny, Bóg nie wycofuje swojego przymierza z małżonkami, a prawa życia duchowego działają dokładnie tak samo jak grawitacja, tj. - działają zawsze, czy respektujesz te prawa, czy też nie.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
Moja naiwność jest nieuleczalna. To jakaś cecha rodzinna. Nie będzie miało na mnie wpływu, bo podjęłam decyzję nie chcę z nim być. To od początku nie miało żadnego sensu. Więc trzeba wrócić do początku i wybrać właściwie. A właściwa droga to ta żeby ze sobą nie być. Z dziećmi kontaktu mu bronić nie będę. Nie będę się na nim mścić ani na siłę mu życia utrudniać. Jako małżeństwo nie istniejemy, nigdy nim nie byliśmy. To była farsa. Ciągnięcie teatru na siłę. Czas pokazał, że się myliłam, nie da się. Zwyczajnie się nie da. Próbowałam ratować na wszystkie możliwe sposoby. Nie da się. Jedyne co mogę w końcu zrobić dla siebie samej to to skończyć i zacząć budować swoje własne, niezależne, samodzielne życie.Niesakramentalny3 pisze: ↑11 kwie 2022, 15:13Ha ale to może zamiast inwestować energię i uwagę w palenie mostów - to może warto popracować z równą intensywnością nad sobą i swoją "naiwnością" - i żeby to co "na zewnątrz" już nie miało takiego wpływu na Ciebie. Żeby jak piszesz - żeby Cię to "nie wykańczało" - te czyjeś górki i doliny.Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 14:45 Trzeba spalić doszczętnie. Tak żeby popiół nawet nie został. Bo moja wrodzona naiwność za pół roku się odezwie i od nowa będzie to samo.
-
- Posty: 242
- Rejestracja: 18 mar 2022, 23:38
- Jestem: po rozwodzie
- Płeć: Mężczyzna
Re: Never ending story
Hmm... rozumiem i nie rozumiem.Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 17:47 Moja naiwność jest nieuleczalna. To jakaś cecha rodzinna. Nie będzie miało na mnie wpływu, bo podjęłam decyzję nie chcę z nim być. To od początku nie miało żadnego sensu. Więc trzeba wrócić do początku i wybrać właściwie. A właściwa droga to ta żeby ze sobą nie być. Z dziećmi kontaktu mu bronić nie będę. Nie będę się na nim mścić ani na siłę mu życia utrudniać. Jako małżeństwo nie istniejemy, nigdy nim nie byliśmy. To była farsa. Ciągnięcie teatru na siłę. Czas pokazał, że się myliłam, nie da się. Zwyczajnie się nie da. Próbowałam ratować na wszystkie możliwe sposoby. Nie da się.
Co chcesz skończyć? Skoro wcześniej piszesz, że już nie istniejecie:Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 17:47 Jedyne co mogę w końcu zrobić dla siebie samej to to skończyć (...)
- "nie miało żadnego sensu"
- "nie da się"
- "nie istniejemy"
I bardzo dobrze. Do tego i ja Cię zachęcam.Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 17:47 (...) i zacząć budować swoje własne, niezależne, samodzielne życie.
Własne szczęśliwe życie jest podstawą do bycia szczęśliwym - czy to samotnie czy to w związku
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
Niesakramentalny. To małżeństwo nie powinno istnieć. Od samego początku to był błąd. Ja nie wzięłam ślubu z miłości. Dzień ślubu to najgorszy dzień w całym moim dotychczasowym życiu. Ja nie mam miłych wspomnień, nie mam chwil, które miały by mi przypominać, że było dobrze było fajnie. Nawet dni narodzin dzieci potrafił mąż zamienić w traumę. Tyle lat utrzymywałam trupa przy życiu. Zamiast dać mu umrzeć. To musiało runąć. Nie będę ciągle tego reanimować, bo upłyną kolejne lata mojego życia skupione na czymś co nie powinno istnieć.Niesakramentalny3 pisze: ↑11 kwie 2022, 18:43Hmm... rozumiem i nie rozumiem.Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 17:47 Moja naiwność jest nieuleczalna. To jakaś cecha rodzinna. Nie będzie miało na mnie wpływu, bo podjęłam decyzję nie chcę z nim być. To od początku nie miało żadnego sensu. Więc trzeba wrócić do początku i wybrać właściwie. A właściwa droga to ta żeby ze sobą nie być. Z dziećmi kontaktu mu bronić nie będę. Nie będę się na nim mścić ani na siłę mu życia utrudniać. Jako małżeństwo nie istniejemy, nigdy nim nie byliśmy. To była farsa. Ciągnięcie teatru na siłę. Czas pokazał, że się myliłam, nie da się. Zwyczajnie się nie da. Próbowałam ratować na wszystkie możliwe sposoby. Nie da się.
Co chcesz skończyć? Skoro wcześniej piszesz, że już nie istniejecie:Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 17:47 Jedyne co mogę w końcu zrobić dla siebie samej to to skończyć (...)
- "nie miało żadnego sensu"
- "nie da się"
- "nie istniejemy"
I bardzo dobrze. Do tego i ja Cię zachęcam.Firekeeper pisze: ↑11 kwie 2022, 17:47 (...) i zacząć budować swoje własne, niezależne, samodzielne życie.
Własne szczęśliwe życie jest podstawą do bycia szczęśliwym - czy to samotnie czy to w związku
Re: Never ending story
Rozumiem, że jest ci trudno.
Emocje jak widać buzują na maksa.
Skądś to znam
Ja proponuję dać tym emocjom się wyszaleć, przepłynąć.
A dopiero gdy ostygną podejmować jakiekolwiek istotne decyzje.
Ty już decyzję podjęłaś? Nawet jeśli, zawsze możesz zmienić. Moja żona odchodząc też podjęła, wracając zmieniła. Nie jest wstydem wycofać się z nierozsądnej decyzji, niespecjalnie mądrze w takowej trwać tylko dlatego, że coś tam pod wpływem emocji się urodziło.
Gdy już ochłoniesz, proponuję ci przeczytać swój wątek od początku.
Zobaczysz może wtedy, czy na pewno zrobiłaś wszystko co możliwe, czy też wszystko co uważałaś na bieżąco za jedyne słuszne wyjścia z sytuacji.
Zobaczysz może też co się (w zwrotach forumowiczów) powtarza, a czego nie zrobiłaś lub zrobiłaś po swojemu.
Wg mnie, jakkolwiek trudno to aktualnie zabrzmi, dobrze, że jest jak jest.
Runął pomnik fałszywego szczęścia, nierealnych alternatyw, taki....posąg cielca złotego.
Teraz możesz popłakać, powściekać się. Na to też warto znaleźć czas.
Później warto posprzątać i budować na zdrowych zasadach.
Nie wg swego „widzi mi się”, a wg zamysłu Pana Boga, bo jego plany akurat nie zawodzą (nawet gdy po ludzku inaczej to odbieramy).
Emocje jak widać buzują na maksa.
Skądś to znam
Ja proponuję dać tym emocjom się wyszaleć, przepłynąć.
A dopiero gdy ostygną podejmować jakiekolwiek istotne decyzje.
Ty już decyzję podjęłaś? Nawet jeśli, zawsze możesz zmienić. Moja żona odchodząc też podjęła, wracając zmieniła. Nie jest wstydem wycofać się z nierozsądnej decyzji, niespecjalnie mądrze w takowej trwać tylko dlatego, że coś tam pod wpływem emocji się urodziło.
Gdy już ochłoniesz, proponuję ci przeczytać swój wątek od początku.
Zobaczysz może wtedy, czy na pewno zrobiłaś wszystko co możliwe, czy też wszystko co uważałaś na bieżąco za jedyne słuszne wyjścia z sytuacji.
Zobaczysz może też co się (w zwrotach forumowiczów) powtarza, a czego nie zrobiłaś lub zrobiłaś po swojemu.
Wg mnie, jakkolwiek trudno to aktualnie zabrzmi, dobrze, że jest jak jest.
Runął pomnik fałszywego szczęścia, nierealnych alternatyw, taki....posąg cielca złotego.
Teraz możesz popłakać, powściekać się. Na to też warto znaleźć czas.
Później warto posprzątać i budować na zdrowych zasadach.
Nie wg swego „widzi mi się”, a wg zamysłu Pana Boga, bo jego plany akurat nie zawodzą (nawet gdy po ludzku inaczej to odbieramy).
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
To nie jest decyzja podjęta w emocjach. Chciał ratować, chciał zmienić, poszedł do terapeuty. Dałam mu szansę. Nie wykorzystał. Zwalił wszystko na maksa. Ja się tego spodziewałam. Nie jest to dla mnie ani zaskoczenie ani powód do płaczu. Nie jestem załamana obrotem sprawy.
Nie zmienię zdania i zrobię wszystko żeby do tego nie doszło. A dlaczego? Bo znów było by to samo. A ja nie chcę powtórki z rozrywki. W moim przypadku po tylu latach jedyną rozsądną decyzja to jest rozstać się z tym człowiekiem i nie tworzyć z nim pseudo związku. A jemu życzę dobrze, niech sobie szuka swojego szczęścia.
Re: Never ending story
Może się obrazisz, ale co mi tam:Firekeeper pisze: ↑12 kwie 2022, 14:03To nie jest decyzja podjęta w emocjach. Chciał ratować, chciał zmienić, poszedł do terapeuty. Dałam mu szansę. Nie wykorzystał. Zwalił wszystko na maksa. Ja się tego spodziewałam. Nie jest to dla mnie ani zaskoczenie ani powód do płaczu. Nie jestem załamana obrotem sprawy.
Nie zmienię zdania i zrobię wszystko żeby do tego nie doszło. A dlaczego? Bo znów było by to samo. A ja nie chcę powtórki z rozrywki. W moim przypadku po tylu latach jedyną rozsądną decyzja to jest rozstać się z tym człowiekiem i nie tworzyć z nim pseudo związku. A jemu życzę dobrze, niech sobie szuka swojego szczęścia.
Jasne, jasne, nie w emocjach. Wcale. Zupełnie.
Te emocje czuć nawet przez ekran telefonu
Tak jak pisałem - zachęcam do przeczytania swego wątku od początku.
Możesz sporo się z niego dowiedzieć...o sobie.
O swoich mechanizmach.
O tym na przykład jak usprawiedliwiałaś męża, wybaczałaś kolejne potknięcia, upadki, smoki w przepaść po których lądował na jakiejś gałęzi.
Czy na pewno to pierwszy raz kiedy masz serdecznie dość? Męża, ratowania małżeństwa itd. itp?
Śmiem wątpić.
To nie jest naigrywanie się z ciebie, ani namawianie do żelaznej konsekwencji teraz.
Po prostu dostałaś kolejny cios, twe oczekiwania, nadzieje zostały brutalnie rozwiane.
Także rozumiem ból, gniew, poczucie beznadziei.
Ba, może ci nawet tak zostanie.
Ja tylko zachęcam do tego co napisałem - dać się tym emocjom wyszumieć, dać im przepłynąć.
W końcu to informacje, twój system obronny.
A co później? To co będzie później, warto sobie to na chwilę obecną odpuścić.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
Pavel właśnie dlatego, że ja nie umiem się obrażać, gniewać i szybko mi przechodzi wiem, że tym razem trzeba to skończyć definitywnie, żeby nie było tak jak przez ostatnie 15 lat. Właśnie teraz jest czas na żelazną konsekwencję. Mąż przez 15 lat igrał z ogniem. Ile można?
Co będzie później? To co teraz. Więcej przez te 15 lat bycia z nim byłam sama więc jakoś szczególnie samotność nie jest mi obca. Nie mieliśmy więzi między nami. Nie ma bliskości, nie ma nic szczególnego. Jest mi tak dobrze, nie ma go. Jestem szczęśliwa. Odczuwam ulgę będąc bez niego.
Co będzie później? To co teraz. Więcej przez te 15 lat bycia z nim byłam sama więc jakoś szczególnie samotność nie jest mi obca. Nie mieliśmy więzi między nami. Nie ma bliskości, nie ma nic szczególnego. Jest mi tak dobrze, nie ma go. Jestem szczęśliwa. Odczuwam ulgę będąc bez niego.
Re: Never ending story
Firekeeper, w zasadzie mam do napisania to, co pisałam już wcześniej w twoim wątku. Tylko teraz napiszę krócej. Męża z uzależnienia nie wyciągniesz ani nie wyleczysz, ale ze swoim współuzależnieniem możesz coś zrobić. Ciężka robota, ale warto. Pracuję nad tym ze sobą i zmiany, które zachodzą we mnie są warte tej pracy.
Jeśli nie potrafisz się obronić przed krzywdą ze strony uzależnionego męża, jesteś zbyt słaba, wpadasz w górki, dołki, miesiące miodowe, separacja jest narzędziem, które może być pomocne w wyjściu z tego, w nauce stawiania granic, w zdrowieniu relacji. Ale wymaga to rozeznania. Natomiast rozwód, bo jak rozumiem to rozwód obecnie rozważasz, nie rozwiązuje ani problemu uzależnienia, ani współuzależnienia. Aczkolwiek rozumiem cię. Moje dno zaczęło się od tego, że miałam dość do tego stopnia, że zaczęłam postrzegać rozwód jako jedyne możliwe rozwiązania, które zakończy to, co robił mi wówczas mąż i to jak mnie traktował.
Dodam, że jako osoba współuzależniona odpowiadałam tym tylko na zapotrzebowanie męża, który nawiązał romans i manipulował mną właśnie po to, bym wystąpiła o rozwód i wyrzuciła go z domu. Poszłam z tym na Adorację, bo nie byłam w stanie tego wszystkiego dźwignąć. Najlepsza decyzja jaką mogłam wtedy podjąć. Ta jedna Adoracja otworzyła mi oczy i zmieniła wszystko.
Jeśli nie potrafisz się obronić przed krzywdą ze strony uzależnionego męża, jesteś zbyt słaba, wpadasz w górki, dołki, miesiące miodowe, separacja jest narzędziem, które może być pomocne w wyjściu z tego, w nauce stawiania granic, w zdrowieniu relacji. Ale wymaga to rozeznania. Natomiast rozwód, bo jak rozumiem to rozwód obecnie rozważasz, nie rozwiązuje ani problemu uzależnienia, ani współuzależnienia. Aczkolwiek rozumiem cię. Moje dno zaczęło się od tego, że miałam dość do tego stopnia, że zaczęłam postrzegać rozwód jako jedyne możliwe rozwiązania, które zakończy to, co robił mi wówczas mąż i to jak mnie traktował.
Dodam, że jako osoba współuzależniona odpowiadałam tym tylko na zapotrzebowanie męża, który nawiązał romans i manipulował mną właśnie po to, bym wystąpiła o rozwód i wyrzuciła go z domu. Poszłam z tym na Adorację, bo nie byłam w stanie tego wszystkiego dźwignąć. Najlepsza decyzja jaką mogłam wtedy podjąć. Ta jedna Adoracja otworzyła mi oczy i zmieniła wszystko.
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
Ja go nie zamierzam wyciągać z uzależnienia. Mieli to zrobić ,,specjaliści" i on. Jak widać nie ma takiej możliwości. Ja z nim byłam żeby dzieci miały ojca. Żeby tworzyć w miarę jak na taką sytuację normalny dom. Jedyne czego od niego oczekiwałam to szacunku. Teraz nic już od niego nie chcę. Sama sobie poradzę, nie zamierzam go już o nic prosić. Wczoraj przy okazji montowania pralki zobaczyłam, że nie mam kluczy płaskooczkowych znów musiałam iść do mojego ojca szukać narzędzi. A gdzie wszystkie narzędzia? Już przeniesione do drugiego domu. Zabiera już swoje zabaweczki tylko zapomniał, że akurat mam takie samo do nich prawo jak on. U nas nie będzie zdrowej relacji, bo nie da się jej stworzyć z kimś takim jak on. Jestem osobą cierpliwą i empatyczną. Wytrzymywałam za długo. Nie rozważam rozwodu. Podjęłam decyzję, że z nim nie będę do tego rozwód nie jest mi potrzebny. Nie chcę już z nim mieć jakichkolwiek relacji wyłączając wychowanie dzieci. Dla mnie jest skreślony na amen jako mąż i mężczyzna.Ruta pisze: ↑13 kwie 2022, 0:19 Firekeeper, w zasadzie mam do napisania to, co pisałam już wcześniej w twoim wątku. Tylko teraz napiszę krócej. Męża z uzależnienia nie wyciągniesz ani nie wyleczysz, ale ze swoim współuzależnieniem możesz coś zrobić. Ciężka robota, ale warto. Pracuję nad tym ze sobą i zmiany, które zachodzą we mnie są warte tej pracy.
Jeśli nie potrafisz się obronić przed krzywdą ze strony uzależnionego męża, jesteś zbyt słaba, wpadasz w górki, dołki, miesiące miodowe, separacja jest narzędziem, które może być pomocne w wyjściu z tego, w nauce stawiania granic, w zdrowieniu relacji. Ale wymaga to rozeznania. Natomiast rozwód, bo jak rozumiem to rozwód obecnie rozważasz, nie rozwiązuje ani problemu uzależnienia, ani współuzależnienia. Aczkolwiek rozumiem cię. Moje dno zaczęło się od tego, że miałam dość do tego stopnia, że zaczęłam postrzegać rozwód jako jedyne możliwe rozwiązania, które zakończy to, co robił mi wówczas mąż i to jak mnie traktował.
Dodam, że jako osoba współuzależniona odpowiadałam tym tylko na zapotrzebowanie męża, który nawiązał romans i manipulował mną właśnie po to, bym wystąpiła o rozwód i wyrzuciła go z domu. Poszłam z tym na Adorację, bo nie byłam w stanie tego wszystkiego dźwignąć. Najlepsza decyzja jaką mogłam wtedy podjąć. Ta jedna Adoracja otworzyła mi oczy i zmieniła wszystko.
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
Minął miesiąc. Jesteśmy po komunii naszego dziecka. Spędziliśmy ją nie odzywając się do siebie. Jak najdalej. Ja przestałam próbować, ocieplać atmosferę, starać się, prosić, tłumaczyć. I zostałam sama. Nastał nowy porządek. Każdy zajmuje się sobą. Następuje rozpad totalny. O ile kiedyś prowadziliśmy przyjacielski związek tak teraz nawet to nie jest możliwe. Stałam się jego wrogiem. Widocznie tak musiało się stać.
Re: Never ending story
Firekeeper pisze: ↑12 kwie 2022, 16:31 Nie mieliśmy więzi między nami. Nie ma bliskości, nie ma nic szczególnego. Jest mi tak dobrze, nie ma go. Jestem szczęśliwa. Odczuwam ulgę będąc bez niego.
Jasne, że do tanga trzeba dwojga, ale czy na pewno był chociaż jeden tancerz?
-
- Posty: 807
- Rejestracja: 24 maja 2021, 19:46
- Płeć: Kobieta
Re: Never ending story
Nowiutka nie ma tancerzy bal się skończył. Ja zawsze dawałam szansę. Nigdy się na niego nie zamknęłam na amen. Próbowałam na wszystkie sposoby żeby mieć z nim bliskość i relacje małżeńskie. Za każdym razem kiedy ja tańczyłam za nas dwoje on szedł w długą na inny parkiet. Po tylu latach spania sama w sypialni małżeńskiej, nie współżyjąc z nim, nie spędzając razem czasu, nie rozmawiając ze sobą nie zostaje już nic. Jest między nami cisza przerywana docinaniem męża, bo dla niego po tylu latach to niecodzienna sytuacja, że ja w końcu przestałam mówić i się prosić. Zmartwiony nie jest, raczej wygląda na szczęśliwego. A ja zaczynam akceptować, że nic z tego nie będzie.Nowiutka pisze: ↑16 maja 2022, 5:53Firekeeper pisze: ↑12 kwie 2022, 16:31 Nie mieliśmy więzi między nami. Nie ma bliskości, nie ma nic szczególnego. Jest mi tak dobrze, nie ma go. Jestem szczęśliwa. Odczuwam ulgę będąc bez niego.Jasne, że do tanga trzeba dwojga, ale czy na pewno był chociaż jeden tancerz?
Re: Never ending story
Nie ma, ale czy był chociaż jeden tancerz? Bo może on słyszał o czym ta piosenka do tańca jest, jakie były motywacje.Firekeeper pisze: ↑16 maja 2022, 8:21Nowiutka nie ma tancerzy bal się skończył. Ja zawsze dawałam szansę. Nigdy się na niego nie zamknęłam na amen. Próbowałam na wszystkie sposoby żeby mieć z nim bliskość i relacje małżeńskie. Za każdym razem kiedy ja tańczyłam za nas dwoje on szedł w długą na inny parkiet. Po tylu latach spania sama w sypialni małżeńskiej, nie współżyjąc z nim, nie spędzając razem czasu, nie rozmawiając ze sobą nie zostaje już nic. Jest między nami cisza przerywana docinaniem męża, bo dla niego po tylu latach to niecodzienna sytuacja, że ja w końcu przestałam mówić i się prosić. Zmartwiony nie jest, raczej wygląda na szczęśliwego. A ja zaczynam akceptować, że nic z tego nie będzie.Nowiutka pisze: ↑16 maja 2022, 5:53Firekeeper pisze: ↑12 kwie 2022, 16:31 Nie mieliśmy więzi między nami. Nie ma bliskości, nie ma nic szczególnego. Jest mi tak dobrze, nie ma go. Jestem szczęśliwa. Odczuwam ulgę będąc bez niego.Jasne, że do tanga trzeba dwojga, ale czy na pewno był chociaż jeden tancerz?