Wiesz, z początku jak mój mąż wchodził w fazę czynną, to miałam poczucie, jakbym w jednej chwili sama wracała do stanu zero. Jakbym traciła wszystko co wypracowałam. Rozbijało mnie to.
Potem odkryłam, że w relacji z osobą uzależnioną każdą fazę cyklu przepracowuje się osobno. Dlatego postępy w czasie abstynencji nie przekładają się na postępy w fazie czynnej. W fazie czynnej robiłam osobne postępy. Ty teraz też je robisz.
W każdym cyklu, każdej jego fazie robiłam postęp, czasem mały, czasem większy, aż przyszedł dzień w którym... wyszłam z pralki.
Tak nam nasz terapeuta tlumaczył, że te nasze cykle są jak program prania. Najpierw jest nawet miło, leje się woda, podgrzewa, potem lekko buja. Potem jednak jest jazda na maksa, gorąca woda, zimna woda, ostro rzuca, a na koniec jeszcze wirowanie. Cykl się kończy i wszyscy w pralce są zupełnie wyczerpani, ale cieszą się, że przeżyli.
W każdej rodzinie z tymi programami jest trochę inaczej. W jednej sie nastawia zawsze ten sam program. W innej sie te programy zmienia, czasem krótki cykl, czasem długi, czasem mile 40 stopni, czasem pranie z gotowaniem. Wirowanie mocne albo słabe.
Nauczyłam się z czasem do tej pralki nie wchodzić. Przez jakiś czas jeszcze stałam obok i patrzyłam jak mój mąż się kręci. Teraz już nie. Jak mąż jest w pralce, to i tak nie ma co do niego gadać, bo w bębnie tak huczy, że nic nie doleci, nawet jak będę krzyczeć. Jak jest wymięty, zaraz po praniu, to nie ma siły i też nie ma co mu wtedy się naprzykrzać. Ale jak już podeschnie, to zanim wejdzie do pralki na powrót, można nawet miło porozmawiać, czasem i spędzić czas. Im dalej od pralki tym lepiej. Mężowi też przecież fajnie zobaczyć, że poza pralnią mamy wiele innych pokoi. Mysmy wyrastali w pralniach, a korzystania z reszty domu potrzebujemy sie nauczyć.
W tych innych pokojach jest bałagan, no bo większą część małżeństwa siedzieliśmy w pralce. No to jak mąż siedzi znowu w pralce, to ja sobie sprzątam salon, urządzam sobie swój pokój, ogródek, pokręcę się po kuchni, wykąpię, na spacer pójdę. Męża przestrzenie staram się zostawić mężowi. Żeby mu zostalo jakieś zatrudnienie.
Jak mąż wyjdzie z pralki i nie będzie mu się już kołowac w glowie, może zajrzy kiedyś do salonu. A tam kominek, przytulnie, muzyczka, radość... Pewnie posiedzi, spędzimy miło czas, a potem mąż i tak pójdzie do tej pralki. Mi sie pusto zrobi. Smutno. To jasne. Troche sie na podloge rzuce, poplacze, potupie. Wolno mi. No ale potem wstane, bo mam robote. I wiem, że każdy cykl sie konczy. A mąż na razie inaczej nie umie, nie ma co sie z nim szarpac i na sile ciagnac. Ale będzie już przecież pamiętać, że mamy i salon. Może przyjdzie i dzień, w którym odkryje, że milej jest w salonie i w reszcie domu, a do pralki lepiej wstawic pranie. A jak sie potrzebuje emocji, to sobie można na ognisko do Sycharu przyjść, zatrudnić się na jakąś posługę i emocje bedą. Albo pojechać z dziećmi na energylandy i tam się wybujać. Bo tam mają jeszcze lepsze programy, jak te nasze domowe pralki.
To wszystko jest proces. I dobrze sobie z nim radzisz. Nie wchodzisz do pralki. Czuję się z ciebie dumna. Tyle solidnej roboty wykonałaś. Przytulam cię mocno. I wspieram modlitwą