renta11 pisze: ↑23 lut 2022, 18:02
Nie bez powodu jest tak, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Paweł nawołuje do małżeństwa, bo je uratował. Ale, patrząc realnie, jaki jego żona ma wybór? Ma 4 dzieci i 5 w drodze. Pięknie, ale mocno ograniczające wpływ na swoje życie. Nasuwa się pytanie, czy to małżeństwo to owoc rozwoju obojga małżonków, czy skutek siły rozrodczej? Proszę Cię Pawle, nie obraź się. Ale ja to widzę (tą wielodzietność) jako główny czynnik pozostawania w małżeństwie. Bo jakoś mało piszesz o zgodności duchowej, porozumieniu dusz, łączącej wierze itd. Brak wyboru. Czy to dobrze, czy źle? Nie wiem.
Co to znaczy, że komuś udało się uratować małżeństwo?
To tyle, że żyje się i mieszka razem?
Bo tyle się tu pisze o tych Himalajach, że jakoś relaksu na plaży tutaj nie widzę.
Natomiast nadmierne skupianie się i ekscytację na małżeństwie jako byciu razem - to oczywistość tego forum. Dająca i dobre owoce, ale i rodząca nadużycia. O tym to pisze się głownie w prywatnych wiadomościach, a nie na forum..
A przecież już Św. Paweł pisał, że lepiej być samemu.
Zaledwie dopuszczał małżeństwo, że jeżeli to .... trudno.
Myślę, że najważniejsze to rozwijać się duchowo, żyć blisko i w zgodzie z Bogiem. Wtedy jest sens we wszystkim, w samym życiu. I już trochę nieważne, czy w małżeństwie, czy poza nim.
W moim życiu, wiele podziało się już po rozstaniu. Dla mnie rozstanie było katalizatorem zmian we mnie, zmian zdecydowanie na lepsze. Nie chciałabym wracać do tego małżeństwa. Życie po jest ...trudniejsze, o wiele więcej ode mnie wymaga, ale jest bardziej ekscytujące. I tak bardzo moje. Myślę, że ja narodziłam się, i nadal rodzę... na nowo
Dlatego najważniejsze to ... skupić się na sobie, na swoim rozwoju. Jeśli będę w bliskości z Bogiem, to Bóg obiecuje mi, że będę postępować zgodnie z dekalogiem. To taki bonus za bliskość, życie z Nim.
A czy to będzie życie w małżeństwie, czy solo - już nie jest takie ważne. Bo to tylko sprawa techniczna.
Wiem, że to nie do końca zgodne z ideą tego forum, ale to moje doświadczenie.
Tak poza tym, że akurat w tym wątku pisałem raczej w tonie, że małżeństwo jest aktualnie kwestią drugorzędną, bo tak wg mnie jest aktualnie u Zoltana (najpierw warto uratować siebie, a dopiero później małżeństwem), to udało ci się mnie mocno rozbawić rento tym fragmentem o mnie, o nas
Wciąż się śmieję na myśl o tym fragmencie, chociaż minęło już ponad pół godziny od przeczytania.
Czapki z głów, kompletnie się nie obrażam.
Tak poza śmiechem jednak, bo rozbawił mnie fragment o sile rozrodczej
, jest się do czego odnosić co postaram się zaraz zrobić. Tematy bowiem istotne, przy okazji na początku coś tam sprostuję w kwestiach prywatnych.
Z czwórki naszych dzieci (bo te piąte „w drodze„ jest już u Pana Boga niestety) połowa urodziła się przed, a druga połowa po kryzysie. Czyli - żona wracając nie miała czwórki, a dwójkę.
Faktycznie z czwórką ciężej odejść, myślę sobie, że gdyby żona teraz na podobny plan wpadła, świadczyłoby to o braku instynktu samozachowawczego. O ile bowiem znam sporo przypadków odejść gdy jest dwójka dzieci, o tyle żona z czwórką jest zapewne mniej pożądaną partią.
Tyle, że ani ja ani ona nie powołaliśmy ostatniej dwójki na świat jako zakładników i gwarantów trwałości małżeństwa.
Napiszę więcej - gdyby żona funkcjonowała jak w trakcie kryzysu - sam bym poszedł przynajmniej w separację nieformalną, a może i formalną. Nie jestem masochistą i nie chcIałbym trwać w fikcyjnym małzeństwie. Czyli małżeństwo emocjonalnie rozwiedzione - to dla mnie niewyobrażalne. Miałem to w domu rodzinnym, więc za żadne skarby nie chciałbym takiego dramatu sprezentować dzieciom.
Więc to nie kwestia braku wyboru.
Nasze małżeństwo jest owocem wzajemnego pogubienia i dysfunkcji, popapranie razy dwa i do kwadratu. Nie brzmi to romantycznie, ale tak to widzę.
Natomiast po powrocie, zwłaszcza patrząc z perspektywy ostatnich 6 lat - jest owocem zmiany myślenia. Chęci rozwoju, naprawienia swojego życia i zbudowania jak najlepszej relacji i rodziny dla naszych dzieci tak, aby one już nie babrały się w szambie jak my. No i Byśmy buli ze sobą szczęśliwi, byśmy chcieli ze sobą być gdy już dzieci dorosną. Nie tylko z powodów praktycznych, nie z obowiązku a po prostu z miłości.
Łącząca wiara? Niekoniecznie. Moja żona ma nawet dalej do kościoła niż 2 - 6 lat temu (nie chodzi o realną odległość mierzoną w metrach). Od wiosny 2020 nie była z nami w kościele. A i wtedy nie było jej jakoś blisko. To jej wybory, nie zamierzam jej namolnie nawracać ani na siłę przekonywać.
Porozumienie dusz, zgodność duchowa? W pewnych aspektach tak, ale w innych wciąż jesteśmy w żłobku czy przedszkolu.
Wciąż się uczymy. Siebie samych i nawzajem.
Zostawiłem żonie totalną wolność drogi, czasu i kierunku rozwoju.
Niektóre, wg mnie istotne obszary tkwiły w uśpieniu przez kilka lat. Ja w tym czasie trenuję cierpliwość
Pewne rany i dysfunkcje żony najwyraźniej potrzebowały czasu by je zauważyć czy też znaleźć siłę by się nad nimi pochylić.
Nie porównuję naszych dróg i postępów. Ona ma swoje tempo, ja swoje. Tak samo jak wybory - podchodzę do nich z szacunkiem i akceptacją.
Ważne dla mnie, że takowe postępy są.
Czy uważam, że udało się nam uratować małżeństwo?
Tak.
Dlaczego i ja piszę o Himalajach?
Dlatego, że poprzeczka o nazwie co oznacza dobre małżeństwo wystrzeliła w górę.
Bo moja wiedza i świadomość jest zupełnie inna niż kiedyś.
Nie zadowalam się więc tym, że jesteśmy razem. Chcę dla siebie, żony, naszego małżeństwa i rodziny dużo więcej.
I z pokorą oraz cierpliwością staram się po to sięgać.
Nikt nie mówił, że małżeństwo będzie relaksem na plaży.
Co do reszty twego wpisu zaś - osobiście całkiem mocno się z nim zgadzam. Może tylko poza fragmentami typu, że nieważne czy małżeństwo uda się uratować czy nie.
Bo to ważne.
Jest jednak to faktycznie kwestią Drugorzędną porównujac do zmiany siebie i swego życia.
Zwłaszcza, że nie od nas samych tylko zależną.
Bez uratowania siebie i tak ciężko (o ile to możliwe) uratować małżeństwo. I od tego warto wg mnie zacząć.
"Bóg nie działa poza wolą człowieka i poza jego wysiłkiem.(...) Założenie, że jeśli się pomodlimy, to będzie dobrze, jest już wiarą w magię." ks. dr. Grzegorz Strzelczyk