To bardzo mądre i ważne, skopiowałam sobie ten tekst i co chwilę czytam, wracam do niego.nałóg pisze: ↑10 sty 2022, 22:32 Akceptacja faktu zdrady i przyjęcie go do wiadomości.
Trudne, mega trudne lecz konieczne aby nie iść do przodu tyłem, z głową w przykrych emocjach zdrady, w poczuciu skrzywdzenia i żalu, złości, rozpamiętywania.
Po zdradzie czas żałoby i trzeba pozwolić sobie go przeżyć,Wywalić ją np tu na forum.A potem rozpocząć pracę nad sobą aby emocje nie zarządzały życiem.
Ile ma trwać ta żałoba? Ile może potrwać?
Dlaczego mój mąż się irytuje, przecież mam prawo do żalu, smutku, złości.
Dlaczego on nie rozumie że moje życie zostało poszarpane, zdeptane, skopane, dlaczego on nie poczuwa się do odpowiedzialności tylko na mnie krzyczy że mam się ogarnąć i nie myśleć o tym co było? Mówi mi że to ja mam problem, to jest MÓJ problem i ja mam sobie sama z tym poradzić. Przecież to jest problem, który on spowodował. Dlaczego nic dla niego nie znaczę, dlaczego nie chce mi pomóc?
Proszę go o drobne rzeczy, o to żeby pisał, żeby dzwonił, żeby dawał mi drobiazgami znać, że jestem ważna. Czy to naprawdę tak wiele?
Potrafi się nie odzywać całymi godzinami, mimo że wiele razy mówiłam że w tym okresie BARDZO go potrzebuję. Z nią nie miał problemu gadać po kilka godzin dziennie. Mi żałuje 3 minut.
Nie dba kompletnie o moje uczucia, nie chce tego naprawiać przez co będę stać w miejscu i nie mogę ruszyć dalej, cały czas rozpamiętuję, cały czas mi źle. Cały czas nie czuję, żeby mu zależało, traktuje mnie jak gówno, które przyczepiło się do buta, śmierdzi, męczy go, nie chce się odkleić.
Mówiłam wielokrotnie, że chciałabym porozmawiać o czymkolwiek innym niż tylko dzieci, dom, zakupy, remont, praca. Nie, nie napisze, nie powie nic innego. Nie powie, że ładnie wyglądam, że się stęsknił. Że fajnie, że jestem. Że cieszy się, że mnie widzi. Że może pojedziemy na obiad do restauracji. Przecież nawet mógłby skłamać, mógłby się zmusić, żeby napisać parę słów których potrzebuję. Dla świętego spokoju, przecież dzięki temu uspokajałabym się z dnia na dzień, niechby to były kłamstwa, łatwiej byłoby mi było przez to przejść. On nie chce. Specjalnie daje mi odczuć, że jestem nic nie warta. Nie wyśle zdjęcia, SMSa, wiadomości. Nie zadzwoni, mówiąc że mnie kocha, że się stęsknił. Chciałabym tę łyżeczkę słodyczy od niego, stojąc nad tym wiadrem z gorzkimi rzeczami.
Błagam o jego uwagę, proszę o jego zainteresowanie, poniżam się, ja chcę naprawiać, walczyć, a on ma to w [...]. Wg niego wszystko jest OK bo romans zakończył i koniec, mam się zamknąć, nie drażnić go, nie rozmawiać, nie wymagać, nic nie chcieć, nie dręczyć go.
Każda moja próba rozmowy to jest dręczenie go i niszczenie mu kolejnego dnia. Męczę go, duszę, zadręczam swoim bólem, on nie chce tego słuchać, woli pośmiać się z kolegami, pograć, pospać, pooglądać TV. Jak ktoś może spokojnie spać, wiedząc, że jego druga połowa przeżywa piekło?
Naprawdę bym chciała o tym nie rozmawiać, nie roztrząsać tego, ale cały czas mam poczucie że temat nie jest zakończony.
Mam od kowalskiej "prezenty", które wysłał jej mój mąż. Zaproponowałam mu, żebyśmy razem pojechali w jakieś ustronne miejsce, wezmę wydruki, które mam, które potwierdzają zdradę, jej zdjęcia - chciałam to wydrukować i wszystko z nim spalić.
Byłby to dla mnie ważny "rytuał", próba zamknięcia drzwi za sobą, próba poradzenia sobie z tym wszystkim.
Mąż szydzi, wyśmiewa, mówi że jestem głupia, jak chcę to mam to wyrzucić do kosza na śmieci i będzie OK. Nie rozumie, co to dla mnie znaczy, nie rozumie mojego bólu, nie chce w tym uczestniczyć, umniejsza to wszystko, twierdzi że sprawa jest nieistotna, było - minęło, czemu nie chcę o tym zapomnieć.
Straszne to jest dla mnie. Mam wrażenie, że w odwrotnej sytuacji ja starałabym się zadośćuczynić to wszystko, przejść przez to z nim. Dałabym mu wszystko, czego potrzebuje. Pragnie zainteresowania? Dzwoniłabym co 5 minut, pisałabym, dawałabym znać, że jest dla mnie ważny, że mi zależy, że myślę, że chcę. Nawet jeśli miałabym się do tego zmuszać.
Słuchałabym wszystkich wyrzutów, rozmawiałabym, tłumaczyłabym to samo 100 razy jeśli miałby taką potrzebę.
Wiem, że tu też się powtarzam, ale potrzebuję się gdzieś wygadać, wyrzucić te negatywne emocje z siebie.
Może lepiej pisać tu i mówić koledze/psychologowi a męża nie obciążać tym, skoro nie chce słuchać?
Słuchał wszystkiego, dobrych i złych rzeczy przez 15 lat, więc naturalne jest dla mnie mówienie o swoich emocjach do niego. Nie umiem tego dusić w sobie.
Czasem rano staram się, obiecuję sobie że dziś żadnych wyrzutów w jego stronę, nic. Mija dzień, wieczór bez kontaktu. Dzwonię do niego o 22 już w dołku, on radośnie odbiera, opowiada co robił, ile gadał z kolegą, co zjadł. Ja mam już serce w gardle, dlaczego znów przez cały dzień nie miał potrzeby się ze mną kontaktować. Potrzebuje tego kontaktu z nim strasznie! Nie umiem tego uciąć, zmienić.
Rozmowa niby OK, przytakuję i nagle się ze mnie wszystko wylewa, znów lawina smutku, żalu, oskarżen, on się irytuje, czasem próbuje mnie uspokajać, czasem krzyczy, wyzywa, rozłącza się.
Żałosne to jest, czuję się jak zbity pies który podchodzi do kogoś błagając o pogłaskanie, o kawałek chleba.
Wczoraj w nocy naprawdę potrzebowałam poczuć, że jest. Zadzwoniłam, chciałam tylko usłyszeć "Dobranoc".
Odebrał z wyzwiskami, poprzeklinał, powiedział że nie daję mu żyć, niszczę mu życie, rzucił słuchawką ze słowami "Idź do diabła".
Czytałam listę Zerty, mam ją na wydrukowaną, czytam setki razy dziennie. Próbuję ją wprowadzić w życie, nie umiem. Nie potrafię. Jestem zbyt słaba, żałosna. Nie dziwię się, że mnie nie kocha, nie chce ze mną być, skoro widzi że może mnie skopać a ja i tak przyjdę i błagam o jego uwagę. Rano próbuję być silna, nie piszę, nie odzywam się, obiecuję sobie że koniec. Przychodzi wieczór, ja czekam, rozpaczam, w końcu się kontaktuję i zawsze kończy się tak samo.
Proszę pomóżcie mi, nie chcę być taka żałosna, co mam zrobić? Jak się od niego uwolnić, jak nie myśleć, jak nie zabiegać?
Jak nie potrzebować tego kontaktu z nim, jak się wyleczyć? Jak się zająć sobą?
Nie umiem się skupić na filmie, na ksiązce, jestem z tym sama.
Byłam u psychiatry, dostałam tabletki nasenne i na depresję. Nasenne działają, w końcu 2x przespałam noc. Tabletki na depresję mają zacząć działać za ok 3 tygodnie. Nie wiem jak wytrwam do tego czasu i czy faktycznie się coś zmieni.
Mam ochotę się nigdy nie obudzić. Nie chcę żyć w tym koszmarze. Ile to jeszcze potrwa? Ile mam cierpieć, i się katować. Ile czasu mam udawać, jak mam nauczyć się udawać, że mnie to nie boli? Dlaczego muszę udawać?????? Dlaczego musi być tak, jak on chce?
Czy on się zmieni? Czy on kiedyś zrozumie co zrobił? Czy on zrozumie, że mnie wrzucił w bagno, z którego sama nie potrafię wyjść? Wrzucił, nie podaje ręki, odwraca się żeby nie patrzeć jak tonę.
Czy ja naprawdę na to zasłużyłam...
Po tym co czytacie - on mnie nie kocha, prawda? I chyba nigdy nie kochał? Został, bo mu jest wygodnie i nie chce przemeblowywać sobie życia, bawić się w rozwody, podziały. Nie kocha. Może im szybciej to zrozumiem, tym szybciej sobie z tym poradzę?