Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Refleksje, dzielenie się swoimi przeżyciami...

Moderator: Moderatorzy

Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Firekeeper pisze: 11 maja 2022, 10:15 Odpowiem Ci jak ksiądz mi na spowiedzi. Twój mąż szuka siebie, Ty szukasz męża, a kto szuka Boga i gdzie on jest? 🤔🤷
Po za tym jak to mi ksiądz powiedział albo raczej nakrzyczał ,,nie rozwiedziesz się! Masz sakrament! Koniec kropka. Trudne i proste zarazem.
Nie patrz do przodu, bo jeszcze dużo może się wydarzyć. Ja mam męża ale jakby go nie mam. On jest szczęśliwy w swojej wolności, ja w sumie też w swoim życiu z mężem ale jakby bez niego. Widocznie tak musi być. Trudno. Jest wiele innych rzeczy które mogę robić i jest mi z nimi dobrze. Jak np. zajmowanie się moim ogródkiem i podziwianiem go. Jakbym latała za mężem to, by zielskiem zarósł, a tak jest pięknie 😉 Bóg obdarzył mnie talentem do roślin to go wykorzystuję. A jaki ty masz talent? W czym jesteś dobra? Co możesz zrobić fajnego? Tak żeby wieczorem powiedzieć do siebie no świetna robota, spisałam się.
Wiesz, to nie jest tak, że ja leżę w łóżku patrzę w sufit i rozpaczam. Chodzę do pracy, również dbam o ogród, sadzę kwiaty, warzywa, nawet zaczęłam się znowu malować i ubierać jak dawniej, a nie jak w wór pokutny.
Tylko w tym wszystkim, w każdej czynności, w moich myślach jest mąż. Wciąż o nim myślę, od jakiegoś czasu mam natarczywą myśl żeby spróbować nawiązać kontakt.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Bławatek
Posty: 1666
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Bławatek »

Jastarnio na wiele pytań nie znajdziesz odpowiedzi.

Tak, sakrament bierzemy na całe życie, ale często nasi małżonkowie nie myślą o tym, szczególnie w amoku lub kryzysie w które zapadają. Tak było z moim mężem - ile ja mu się nagadałam o sakramencie, o przysiędze, o wierze, o wartościach... Jak grochem o ścianę. 1,5 roku był zatwardziały, aż w końcu dotarło do niego co mu wcześniej mówiłam. Wiem, że trudno się żyje w pojedynkę i trudno się czeka, dlatego to nie ma być czas umartwiania, życia w zamknięciu. Życie mamy tylko jedno i szkoda je zmarnować na umartwianie się.

Dla mnie takim punktem zwrotnym był moment gdy spojrzałam w lustro i ujrzałam smutną osobę o czerwonych, zapłakanych oczach i stwierdziłam, a mój mąż chodzi wypoczęty, w nowych ciuchach, więc stwierdziłam, że koniec umartwiania się - kupiłam sobie kilka sukienek (na które mnie nigdy wcześniej nie było stać, bo przecież 'fundowałam' mężowi dentystę i ciuchy dla niego), a każdą wolną chwilę starałam się wykorzystać dla siebie - rower, spacer z psem, książka itd.

Może to głupie porównanie, ale zobacz, że kobiety żołnierzy nie zamykają się w 4 ścianach i nie drżą cały dzień z niepokoju czy męża jeszcze zobaczą bo wiedzą, że by się tym wyniszczyły i zwariowały. Tak samo jak widzę uciekinierki z Ukrainy - mimo dramatu, który przeżyły i przeżywają nadal, starają się z nadzieją patrzeć w przyszłość i żyć w miarę radośnie i spokojnie, tu i teraz.

Jastarnio całe swoje życie oparłas na mężu - owszem przez sakrament małżeństwa stajemy się z małżonkiem jednym 'ciałem', ale jednak powinniśmy zostać odrębnym bytem - wtedy chwilowa rozłąka czy też nieobecność nie jest tak bolesna. Owszem kilka miesięcy to już długo, ale gdy spojrzy się w perspektywie kilkudziesięciu lat to nie tak wiele, natomiast w perspektywie wieczności to już ułamek. Jesteśmy tu i teraz, ale powinno nam zależeć na naszej wieczności.

Żyj tak by mąż mógł w każdej chwili zobaczyć w Tobie wspaniałą osobę, w której na nowo chciałby się zakochać - radosną, pogodną...
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Bławatek pisze: 11 maja 2022, 13:35 Jastarnio na wiele pytań nie znajdziesz odpowiedzi.
Jastarnio całe swoje życie oparłas na mężu
Prawda. To jest powód dla którego nie mogę się pozbierać. Życie było mu podporządkowane, jemu, jego pracy, jego planom.
Bławatek pisze: 11 maja 2022, 13:35 Żyj tak by mąż mógł w każdej chwili zobaczyć w Tobie wspaniałą osobę, w której na nowo chciałby się zakochać - radosną, pogodną...
Na zewnątrz nawet tak wyglądam, w środku jestem słaba i zrozpaczona, ale na zewnątrz dbam o siebie i staram się żeby ludzie widzieli mnie radosną.
Przez wiele tygodni mąż mnie nie zobaczył, ale może kiedyś dane nam będzie się spotkać.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Jastarnia pisze: 10 maja 2022, 15:59 Chodze na terapię już dość długo - nie pamietam, ale trzy , cztery miesiące na pewno. Nie wiem czy z terapeutką jest coś nie tak, czy ze mną, ale w ogóle mi to nie pomaga. Wygadac się mogłam w ten sam spsób np. mojej siostrze. Pierwszy raz w zyciu chodze na terapię i może ktoś powie czy to tak powinno wyglądać?
Spotkań było dwadzieścia kilka. Na początku opowiadałam swoją sytuację, terapeutka (katolicka i polecana) mówiła, że powinnam uciekać z tego małżeństwa i zająć się sobą, że trafiłam na niedojrzałego człowieka. Pierwsze spotkanie trwało 2,5 godz, kolejne po godzinie. Na każdym spotkaniu opowiadam co czuję, co u mnie, co robię, jak wygląda(ło) moje życie, ale to sama z siebie opowiadam, ona zadaje mało pytań (prawie wcale) i mało mówi. Tak wygląda każda terapia?
Może miałam zbyt wygórowane oczekiwania, że "pogrzebiemy" w moim życiu, dzieciństwie, w charakterze męża, że coś mi się rozjaśni, co do przyczyn kryzysu w małżeństwie.
Tak to wygląda u każdego terapeuty? Opowiadam co chcę, płacę i wychodzę?
Czy ktoś mógłby się do tego odnieść? Proszę :roll:
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Awatar użytkownika
Nirwanna
Posty: 13350
Rejestracja: 11 gru 2016, 22:54
Jestem: po rozwodzie
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Nirwanna »

Byłam na terapii indywidualnej i grupowej. Indywidualna trwała kilka (do 10 spotkań), potem przekierowano mnie na grupową.
U mnie wyglądało to trochę inaczej - więcej pytań i pewien konkretny kierunek. Choć kierunek akurat podobny - zając się sobą, bo na męża wpływu nie mam.
Myślę, że spokojnie możesz o tym z terapeutką porozmawiać, o tych swoich wątpliwościach. Reakcja na wątpliwości też będzie świadczyć o klasie, poziomie terapeuty. Bo wiesz, kwestia tego, z jakiej przyczyny owa terapeutka jest polecana. Może być bardzo dobra, i dobrze pracować z klientami, choć z niektórymi "nie ma chemii", i tak bywa, to niczyja wina. A może być tak, że po prostu "daje się wygadać", co będzie bardzo chętnie widziane przez osoby, które lubią mieć przekonanie, że pracują nad sobą, gdy tymczasem bardzo nie chcą sięgnąć w głąb siebie, taka praca naskórkowa. Trudno wyrokować jak jest po Twoim opisie, bo też nie znamy relacji drugiej strony.
No i też możesz dopytać, co wg terapeutki oznacza "uciekać z tego małżeństwa". Bo pod tym stwierdzeniem można rozumieć wiele rzeczy. A też do etyki terapeuty należy nie dawanie rad w kwestii rozwiązań czy decyzji całożyciowych klienta, warto o tym wiedzieć.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Ruta »

Są różne terapie. Moja obecna terapeutka, z którą czuje się dobrze pełni funkcję lustra, daje mi informacje zwrotne. Gdy mówię o jakiejś trudności, o czymś z czymś sobie nie radzę, czegoś nie umiem, co mnie blokuje, mówi stop, zatrzymajmy się przy tym. Wtedy wspólnie zastanawiamy się co mogę z tym zrobić, terapeutka pogłębia temat pytaniami, szukamy razem źródła. I remedium. Pomaga mi także odszukać to co czuję. Mam z tym coraz mniej problemów. Czasem są to proste ćwiczenia, czasem wskazówki. Ale wskazówki nie dotyczą co mam robić, co powinnam, czego nie. Raczej jak mogę sobie poradzić z tym w czym widzę trudność. Podam przykłady.
Dla mnie problemem było, że mój mąż jest duży. Pomogła mi to nazwać. To mnie blokowało w wyrażaniu wobec niego emocji, sprzeciwu - odkąd mąż zaczął reagować silną agresją groźbami. Robiłyśmy śmieszne ćwiczenia, na przykład takie w których byłam tak duża i równie swobodna w swojej sile jak mój mąż. Może i śmieszne, ale pomogły.
Często po rozmowach z mamą czułam się winna, przytłoczona, bardzo brałam do siebie każde jej słowo. Moja terapeutka wchodziła dla mnie w rolę mojej mamy, oskarżała mnie i uczyła prowadzić polemikę z tymi oskarżeniami, odpowiadać na nie, bronić się. Pomogło. Nie oznacza to, że teraz polemizuję z mamą. Mogę teraz jej spokojnie wysłuchać nie przyjmując jej punktu widzenia, tylko zachowując swój. Mogę też powiedzieć swobodnie i szczerze, że widzę to inaczej. Lub gdy mama mnie rani, powiedzieć o tym. Wcześniej mogłam to osiągnąć tylko kompletnie się od mamy odcinając.

Taki nurt psychoterapii nazywa się terapią podążającą za pacjentem inaczej terapią psychodynamiczną.

Wcześniej korzystałam z terapii współuzależnienia. Tam terapeutka tylko słuchała, czasem podsyłała mi jakieś materiały. Ale za to funkcje lustra pełniła grupa. Bo terapia była oparta na terapii grupowej. Sporym jej elementem była psychoedukacja. W tamtej terapii chodziło o zrozumienie mechanizmów uzależnienia, współuzależnienia i wyjście z pewnych schematów, odszukanie nowych zdrowszych sposobów reagowania. W jakimś sensie dotyczyła więc pewnego wycinka. Ale dla osób współuzależnionych taka terapia jest ważna i pomocna. Bez niej sama bym sobie nie poradziła.

Z kolei praca na 12 krokach to dla mnie takie robienie porządków. Bardzo gruntownych. Także polecam. Jest to inna od terapii forma pracy nad sobą, bardzo ją cenię. Jestem wciąż przy początku. Ale widzę zmiany, jakie przynosi.

Moje wcześniejsze terapie jakie próbowałam podejmować jako młoda kobieta były beznadziejne. Teraz to wiem. Albo trafiałam na terapeutów, którzy mówili mi co powinnam i mną kierowali, nie wiedziałam wtedy, że tak w terapii nie powinno być, albo na takich, którzy szli po schemacie, co mam zrobić, by ozdrowieć i do różnych etapów czułam się przymuszana, i winna, że mi nie wychodzi np. przebaczenia. To było okropne, jak w szkole. Zajęcia jeden: omawiamy problem. Zajęcia dwa: piszemy list do sprawcy. Zajęcia trzy: wybaczamy. Zajęcia cztery: odnawiamy relację ze sprawcą. Teraz dopiero wiem, że nie miałam szans takiemu programowi sprostać.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Dziękuję Wam bardzo za odpowiedzi. :)
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Trochę mnie tu nie było. Dzięki Bogu i pewnemu wspaniałemu księdzu trochę odżyłam. Modliłam się o zabranie natarczywych myśli o mężu, które mi towarzyszyły o każdej porze dnia i nocy i nie dawały normalnie funkcjonować. Pan Bóg mnie wysłuchał. To się stało dosłownie z dnia na dzień - w sobotę wieczorem modliliśmy się ze wspomnianym księdzem do św. Michała Archanioła i do Matki Bożej. Odmówił nade mną modlitwę o uwolnienie. W niedzielę obudziłam się wcześnie rano i poczułam taką ulgę, byłam tak zaskoczona swoją zmianą. Nie jest tak, że całkowicie o mężu nie myślę, ale mogę wiele spraw codziennych zrobić bez myśli o mężu i nie mam w sobie aż tak strasznego poczucia winy, które do tej pory mnie przytłaczało, a to już sukces.
Modliłam się również za mojego męża. Każdego dnia. Teraz odmawiam nowennę do św. Rity i Koronkę w intencji naszego małżeństwa. Szukam ukojenia w modlitwie.

Dzisiaj dowiedziałam się że mąż zakupił niedawno tabletki na potencję i erotyczne gadżety... Zabolało bardzo. Pytanie po co mu to, skoro nie mamy kontaktu od 3 miesięcy - odpowiedź jest prosta. Kowalska istnieje w jego życiu na tyle, że już współżyją.
Do tej pory odbierałam mojego męża jako pogubionego, poranionego przez dzieciństwo. Współczułam mu, usprawiedliwiałam sobie jego różne zachowania.
Dziś poczułam się jakby ktoś dał mi mocno w twarz. Ja go usprawiedliwiam, współczuję mu, zastanawiam się jak naprawić nasze relacje, obwiniam siebie itd... A on nawet nie pomyśli przez chwilę jak ja mogę się czuć, kupuje kowalskiej drogie prezenty (dla mnie było mu szkoda), zabiera ją do luksusowych hoteli (ja nasze wycieczki planowałam tak by domowy budżet tego mocno nie odczuł), a teraz kupuje erotyczne gadżety i wspomagacze na igraszki z kowalską.

Czy ja ślubowałam temu samemu człowiekowi kilka lat temu?
Ja go nie poznaję, jestem tak zdezorientowana.
Modliłam się do tej pory za mojego męża każdego dnia, żyłam nadzieją że wróci do mnie, a dzisiaj te jego "zakupy" rozłożyły mnie na nowo na łopatki. Straciłam nadzieję na jego powrót.
W jaki sposób ja mam się za niego modlić? Czy to ma jakiś sens?

Nie potrafię zrozumieć tego wszystkiego, najbardziej tego że mąż ostatnio opowiadał rodzinie i znajomym jaką jestem beznadziejną żoną i że jestem winna wszystkiemu, ja probowałam mu dogodzić na wszelkie sposoby, a w tym czasie on był zaangażowany w znajomość z kowalską o której nikt nie wiedział, rodzina doradzała mu ze skoro mu tak ciężko w małżeństwie to powinien się rozstać niż się męczyć, on będąc już z kowalską mówił rodzinie że da mi jeszcze szansę (!) , a tymczasem traktował mnie jakbym nie istaniała. Czuję się jak w środku jakiejś okropnej manipulacji zaplanowanej przez męża.
Czy ja poślubiłam takiego człowieka czy on się tak zmienił w ciągu kilkunastu tygodni...
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Bławatek
Posty: 1666
Rejestracja: 09 maja 2020, 13:08
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Bławatek »

Jastarnio miło słyszeć, że udało Ci się stanąć bardziej na nogi. Ten spokój i równowaga są bardzo potrzebne by pójść do przodu.

Przykro, że dowiedziałaś się o zakupach męża. Pewnie zabolało mocno... Niestety, twój mąż jest w amoku i pewnie pod wielkim wpływem kowalskiej. Ja poznawałam, że mąż kogoś ma po tym, że nigdy nie miał czasu dla syna, nigdy od razu z nami nie rozmawiał tylko oddzwaniał po jakimś czasie oraz, że kupił sobie mnóstwo ciuchów - w tym takich bardziej młodzieżowych, a jak ja mu kiedyś proponowałam to nie chciał.

Ja też się zastanawiałam i w sumie ciągle zastanawiam, czy ja poślubiłabym takiego człowieka gdybym go wcześniej takiego znała. Pewnie nie. I może mój mąż wiedział, że musimy szybko wziąć ślub bo gdybym go poznała bardziej to bym go nie chciała.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Bławatek pisze: 22 maja 2022, 19:27 Jastarnio miło słyszeć, że udało Ci się stanąć bardziej na nogi. Ten spokój i równowaga są bardzo potrzebne by pójść do przodu.
Udało mi się ale nie samej. O nie. To nie był proces, to nie była stopniowa poprawa. To był gigantyczny postęp z dnia na dzień. Bogu dziękuję za to, jak również za tego księdza, i za to forum.
Bławatek pisze: 22 maja 2022, 19:27 I może mój mąż wiedział, że musimy szybko wziąć ślub bo gdybym go poznała bardziej to bym go nie chciała.
Mój to nawet mi to kiedyś sam powiedział :!: Ale teraz już pewnie nie pamięta o tym i myśli że dobrze robi i ma prawo być szczęśliwy.
Niesamowicie podziwiam ludzi którzy mimo trudności i zdrad że strony małżonka, nadal się za niego modlą. Wczoraj czytałam rozważanie do nowenny i były w nim takie słowa "przebaczam mężowi/żonie wszystkie zranienia które mi zadał" i było mi ciężko przeczytać to tak z głębi serca szczerze, kilka godzin wcześniej zobaczyłam te męża zakupy a wieczorem już mam przebaczyć?
Wiem, trzeba przebaczać, ale nie zawsze wychodzi to tak od razu. Nie zamierzam przestać modlić się za męża, jednak w takich momentach to jest bardzo trudne. Mam nadzieję że rozumiecie o co mi chodzi.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Sefie
Posty: 637
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Sefie »

Jastarnia pisze: 22 maja 2022, 22:12 o nie był proces, to nie była stopniowa poprawa. To był gigantyczny postęp z dnia na dzień.
Zdarzają się w życiu Boskie interwencje, jednak prawdopodobnie jest to kolejny etap przebaczenia, zaczynasz dostrzegać swoją krzywdę, gniew i oburzenie, do uzdrowienia jest jeszcze kawałek.
Jastarnia pisze: 22 maja 2022, 22:12 ... "przebaczam mężowi/żonie wszystkie zranienia które mi zadał" i było mi ciężko przeczytać to tak z głębi serca szczerze, kilka godzin wcześniej zobaczyłam te męża zakupy a wieczorem już mam przebaczyć?
Wiem, trzeba przebaczać, ale nie zawsze wychodzi to tak od razu. Nie zamierzam przestać modlić się za męża, jednak w takich momentach to jest bardzo trudne. Mam nadzieję że rozumiecie o co mi chodzi.
Jesteśmy ludźmi błądzimy, upadamy, popełniamy błędy. Ważne żeby ich nie powielać jeśli je się zobaczy. Być może to jeszcze stoi przed Twoim mężem. Może zobaczy może nie.

Nie musisz przebaczyć dla męża, możesz przebaczyć dla siebie tak aby samemu żyć w zgodzie ze sobą, ze swoimi wartościami. Puszczenie wolno i skupienie się na sobie, swoim własnym życiu pozwala się odwiesić od męża. Wystarczy przestać oczekiwać czegokolwiek od drugiej osoby i zacząć oczekiwać od siebie. Żyjemy tu tylko na chwilę, warto to życie przeżyć dobrze i owocnie nie koniecznie już z mężem/żoną jeśli się nie da bo druga storna nie chce, lub jeśli wyrządzone krzywdy na to nie pozwalają.

Sam kiedyś tego nie rozumiałem. Dotarło i strzeliło w przysłowiowy pysk :lol:
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Sefie pisze: 22 maja 2022, 22:53 Nie musisz przebaczyć dla męża, możesz przebaczyć dla siebie tak aby samemu żyć w zgodzie ze sobą, ze swoimi wartościami.
Rozumiem co masz na myśli. Przebaczenie mężowi, nawet gdy on tego nie oczekuje i do niczego mu niepotrzebne, dla mnie byłoby zrzuceniem ciężaru. Jasne że staram się mu przebaczyć, bo to uspokaja. Każda kolejna zadana rana jednak wywołuje ból.

Nie rozumiem skąd u niektórych zdradzających takie podejście - aby zadać ból zdradzonej żonie czy mężowi, aby pokazać temu drugiemu małżonkowi że jest nic wart, aby sprawić mu przykrość.
Jakby sama zdrada nie była wystarczającym upokorzeniem.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Ruta
Posty: 3297
Rejestracja: 19 lis 2019, 12:00
Jestem: w separacji
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Ruta »

Jastarnia pisze: 22 maja 2022, 22:12
Bławatek pisze: 22 maja 2022, 19:27 Jastarnio miło słyszeć, że udało Ci się stanąć bardziej na nogi. Ten spokój i równowaga są bardzo potrzebne by pójść do przodu.
Udało mi się ale nie samej. O nie. To nie był proces, to nie była stopniowa poprawa. To był gigantyczny postęp z dnia na dzień. Bogu dziękuję za to, jak również za tego księdza, i za to forum.
Bławatek pisze: 22 maja 2022, 19:27 I może mój mąż wiedział, że musimy szybko wziąć ślub bo gdybym go poznała bardziej to bym go nie chciała.
Mój to nawet mi to kiedyś sam powiedział :!: Ale teraz już pewnie nie pamięta o tym i myśli że dobrze robi i ma prawo być szczęśliwy.
Niesamowicie podziwiam ludzi którzy mimo trudności i zdrad że strony małżonka, nadal się za niego modlą. Wczoraj czytałam rozważanie do nowenny i były w nim takie słowa "przebaczam mężowi/żonie wszystkie zranienia które mi zadał" i było mi ciężko przeczytać to tak z głębi serca szczerze, kilka godzin wcześniej zobaczyłam te męża zakupy a wieczorem już mam przebaczyć?
Wiem, trzeba przebaczać, ale nie zawsze wychodzi to tak od razu. Nie zamierzam przestać modlić się za męża, jednak w takich momentach to jest bardzo trudne. Mam nadzieję że rozumiecie o co mi chodzi.
Jastarnio, mam podobne doświadczenia, kilkukrotnie doświadczyłam takiego ekspresowego zdrowienia, gdy Bóg zabierał mi to, z czym sama nie byłam w stanie sobie poradzić. Między innymi ogromny współuzależniony, paraliżujący lęk o mojego męża. To było bardzo piękne doświadczenie. Na forum jeszcze parę osób dzieliło się podobnymi doświadczeniami Bożego wsparcia, gdzie niemal w jednej chwili w miejsce kłębu emocji, paraliżu, bólu pojawia się pokój. Bóg jest wspaniały.

Przykro mi, że tyle przechodzisz. Przytulam cię i wspieram modlitwą.

***
Co do przebaczenia, to dość złożone i zarazem proste. Proste, bo wybaczyć można decyzją, że wybaczam. I już. Emocje i wszystko dookoła z bólem włącznie zostaje, potrzebuje przepracowania, ułożenia, ale decyzja jest podjęta.
Trudne, no bo praca z tym wszystkim bywa trudna, czasem boli.
Proste, bo nie trzeba przebaczać samej, można prosić Jezusa o Łaskę przebaczenia i ta Łaska przychodzi. Trudne, bo nawet po przebaczeniu czasem wracają trudne emocje. Do rekolekcji z Księdzem Łukaszem Kałaską (do obejrzenia na naszym sycharowym YouTubie - polecam) sądziłam, że powrót takich emocji to oznaka, że jeszcze nie przebaczyłam. Od księdza dowiedziałam się, że niekoniecznie trudne emocje są oznaką nieprzebaczenia.
Proste, bo praktykując przebaczenie zupełnie inaczej zaczyna się postrzegać osoby, które krzywdzą, mniej oceniająco, krytycznie, za to z większym współczuciem, widzi się nie tylko przez swoje rany, ale też rany drugiego człowieka. Zaczyna się też dostrzegać siebie jako sprawcę cierpienia innych osób. Wtedy jest o wiele łatwiej, wybaczenie zaczyna płynąć już nie z decyzji, ale z serca. I tu trud przebaczenia się kończy :D

W przebaczeniu mężowi pomogło mi praktykowanie przebaczenia jako postawy. Uczyłam się najpierw wybaczać łatwiejsze sprawy, już dawno zamknięte, innym ludziom. Najpierw z odległej przeszłości, niedużego kalibru. Nauczyłam się wtedy oddawać swój ból na rzecz osoby, która mnie skrzywdziła, dla jej uzdrowienia, nawrócenia. To przynosi ulgę, leczy. Parę razy zdarzyło mi się spotkać w niedługim czasie osoby, którym przebaczyłam, a których nie widziałam od lat. Z każdą z nich chwilę rozmawiałam. Łaska Boża w działaniu. Z czasem wybaczałam mężowi różne rzeczy z przeszłości. Aż w końcu nauczyłam się wybaczać także teraźniejszość. Potwierdzam, że przebaczenie jest dla mnie. Ale jest też w jakimś sensie dla męża, tylko teraz, gdy wybaczam, już mi to nie przeszkadza, że mój mąż też na tym zyskuje ;)

Polecam też księdza Dziewieckiego, te jego wystąpienia w których mówi o przebaczeniu i pojednaniu, zwracając uwagę, że w procesie przebaczania potrzebujemy także pojednania ze sobą i z Bogiem. To też mi bardzo pomogło.

Od decyzji i prośby o Łaskę, wiele rzeczy zaczyna dziać się samych, napotyka się odpowiednich ludzi, lektury, kazania, spowiednik też coś od siebie dodaje i powoli zaczyna być z górki.
Jastarnia
Posty: 227
Rejestracja: 15 lis 2021, 11:34
Jestem: w trakcie rozwodu
Płeć: Kobieta

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Jastarnia »

Witam ponownie.
Minęły 3 miesiące a moje relacje z mężem nie zmieniły się. Tzn. nie ma jakiejkolwiek relacji. Nadal nie mamy żadnego kontaktu. Po domyślam się, że mąż i kowalska są razem, ja milczę i... c z e k a m...
Co w tym czasie zrobiłam ze sobą?
Było dbanie o siebie, były zakupy, było kilka spotkań z przyjaciółmi, był jeden wyjazd sama ze sobą w celu oderwania się od rzeczywistości, były modlitwy, był stos przeczytanych lektur, były prześledzone kryzysowe wątki, była analiza siebie i powodów kryzysu. Nie obyło się w tym wszystkim bez łez, smutku, żalu do Boga i samej siebie, pytań "dlaczego ja".

Co dzisiaj wiem?
Odległość dzieląca nas przez lata -> brak zaufania -> kontrola -> kryzys -> zdrada.
Mąż - lekkoduch, "jakoś to będzie", żyjący z dnia na dzień, wychowany w niepełnej rodzinie, ja - urodzona perfekcjonistka aż do bólu, wrażliwa na krytykę i starająca się każdemu naokoło dogodzić, a zwłaszcza mężowi. Mąż świadomie czy nieświadomie to wiedział, im bardziej ulegałam, tym bardziej to wykorzystywał. Coraz więcej ustępstw z mojej strony, robienie czegoś wbrew sobie, aby męża "udobruchać", skutkiem było moje wycofanie z jakichkolwiek decyzji w tym małżeństwie, całkowite podporządkowanie i mój skrywany (do czasu) smutek, w obawie, że zrobię lub powiem coś co męża zdenerwuje i popsuję mu humor. A gdy mąż zadowolony to i ja szczęśliwa. Moje szczęście zależało od jego szczęścia.
Był okres przed kryzysem, kiedy mąż przestał być zadowolony z pracy. Mi tego nie mówił, ale pamiętam jego rozmowy z kolegami o tym. Mi nie mówił, bo pewnie zaproponowałabym jego stały powrót do kraju, a on by tego raczej nie brał pod uwagę. Ja naprawdę chciałam być dla niego wsparciem, ale on zamknął się w sobie. Mówił że taki jest, że nie umie rozmawiać o uczuciach. Wtedy myślałam, że to ja zawiniłam (mąż tak uważał), mąż twierdził, że denerwuje go mój smutek (nie rozumiałam czemu mąż nie mógłby się przede mną otworzyć, skoro ja nie mam tajemnic), ostatecznie wszystko go denerwowało. Uciekał w pracę, w relacje z innymi. Jeszcze niegroźne. Może mąż nie chciał takiej "niedomyślnej" żony. Znalazł kowalską i tak się skończyło... Ona go rozumie (chyba).

Co mnie dręczy i męczy:
1. Najmniej istotne ale boli. Pytania o męża lub brak tych pytań. Wspólnych znajomych mamy mnóstwo.
Ktoś zapyta co u nas - nie wiem co odpowiedzieć. Nie mówię że mąż kogoś ma. Nie chcę mówić o mężu źle. Mówię że wszystko ok, że mąż nadal we Francji, że pracuje. Potem zastanawiam się, czy ta osoba wie o naszym kryzysie i podpytuje z ciekawości, może słyszała plotki, a skoro mąż już kiedyś opowiadał do kolegów szczegóły z naszego życia obwiniając mnie, a mama męża mówiła mi, że nikt mi nie uwierzy że mąż kogoś ma i że to ja go zdradziłam, to boję się że za plecami znajomi mają mnie za...no właśnie... A brak pytań "co u was?" podsuwa takie same myśli.
Chyba głupotą byłoby mówić komuś że mąż ma kowalską?

2. Najbliższe mi osoby, które wiedzą o zdradzie męża, każda z nich wierząca i praktykująca, dziwią się, że ja czekam na jego powrót. Ktoś wprost powiedział mi że jestem "nienormalna", jeśli przyjęłabym go po czymś takim. Ktoś inny stwierdził, że ja chcę być świętsza od papieża, skoro modlę się za męża i to małżeństwo, bo ono się skończyło i pora sobie wybić je z głowy. Mało tego, od praktykującego katolika usłyszałam że powinnam sobie "kogoś znaleźć" tak jak mąż i być szczęśliwa. Nie myślę o nowym związku, nie ma mowy. Ale...po usłyszeniu takich złotych myśli, czuję się jak dziwak. Trudniej mi z myślą, że najbliżsi odbierają mój upór jako dziwactwo i nienormalność.
A może mają rację - tu nie ma co zbierać? :( Jak reagować?

3. Najważniejsze. Brak kontaktu z mężem. Nic. Zero. W żadnym wątku tutaj (a przeczytałam naprawdę wiele) nie znalazłam takiej sytuacji, żeby mąż który odszedł nigdy już potem nie napisał smsa, nie zadzwonił, nie przyszedł po coś... A u nas tak jest. Powiedziałam że wiem o kowalskiej (źle to zrobiłam, bo w złości, bo mąż się wypierał mimo dowodów), za kilka dni złożony pozew i zero kontaktu.
Być może muszę z uwagi na to porzucić nadzieję, że to kiedykolwiek się zmieni? Ciężko było mi napisać to zdanie. Ja nie umiem zaakceptować, że on nigdy nie wróci!
A może czas na mnie - abym wreszcie zainicjowała kontakt? Zawsze to ja pierwsza wyciągałam rękę na zgodę. Zawsze... Mąż może myśli, że moje milczenie jest takim przyzwoleniem na jego nowy związek. Może myśli, że znienawidziłam go za to i że nie chcę mieć z nim nic wspólnego skoro milczę. A mam w sobie taaaaaakie poczucie winy, że milczę.
Ja już mu przebaczyłam. Chciałabym się pojednać. Może gdyby wiedział że ja czekam i mimo jego zdrady chcę naprawić nasze małżeństwo, to nie angażowałby się tak z kowalską. Wiecie, ja czuję się winna, że ja nie pokazuję mu że czekam. On nie wie, że je tęsknię i czekam. Czas działa raczej na moją niekorzyść? Zastanawiam się wciąż czy warto do niego zadzwonić.
Chciałam napisać krótki post, wyszło długo, ale nie wiedziałam co pominąć.
Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego. Łk 1,37.
Sefie
Posty: 637
Rejestracja: 23 paź 2021, 23:01
Jestem: w kryzysie małżeńskim
Płeć: Mężczyzna

Re: Ja i niepewna przyszłość małżeństwa

Post autor: Sefie »

Jastarnia pisze: 08 cze 2022, 18:41 Witam ponownie.
Minęły 3 miesiące a moje relacje z mężem nie zmieniły się. Tzn. nie ma jakiejkolwiek relacji. Nadal nie mamy żadnego kontaktu. Po domyślam się, że mąż i kowalska są razem, ja milczę i... c z e k a m...
Co w tym czasie zrobiłam ze sobą?
Było dbanie o siebie, były zakupy, było kilka spotkań z przyjaciółmi, był jeden wyjazd sama ze sobą w celu oderwania się od rzeczywistości, były modlitwy, był stos przeczytanych lektur, były prześledzone kryzysowe wątki, była analiza siebie i powodów kryzysu. Nie obyło się w tym wszystkim bez łez, smutku, żalu do Boga i samej siebie, pytań "dlaczego ja".
A może nie Jego pytaj "dlaczego ja" tylko siebie. Obydwoje weszliście w małżeństwo w niedojrzały sposób. Przyszedł czas gdzie trzeba za to zapłacić i płaci za to zdecydowana większość forumowiczów.
Jastarnia pisze: 08 cze 2022, 18:41 Co dzisiaj wiem?
Odległość dzieląca nas przez lata -> brak zaufania -> kontrola -> kryzys -> zdrada.
Mąż - lekkoduch, "jakoś to będzie", żyjący z dnia na dzień, wychowany w niepełnej rodzinie, ja - urodzona perfekcjonistka aż do bólu, wrażliwa na krytykę i starająca się każdemu naokoło dogodzić, a zwłaszcza mężowi. Mąż świadomie czy nieświadomie to wiedział, im bardziej ulegałam, tym bardziej to wykorzystywał. Coraz więcej ustępstw z mojej strony, robienie czegoś wbrew sobie, aby męża "udobruchać", skutkiem było moje wycofanie z jakichkolwiek decyzji w tym małżeństwie, całkowite podporządkowanie i mój skrywany (do czasu) smutek, w obawie, że zrobię lub powiem coś co męża zdenerwuje i popsuję mu humor. A gdy mąż zadowolony to i ja szczęśliwa. Moje szczęście zależało od jego szczęścia.
Był okres przed kryzysem, kiedy mąż przestał być zadowolony z pracy. Mi tego nie mówił, ale pamiętam jego rozmowy z kolegami o tym. Mi nie mówił, bo pewnie zaproponowałabym jego stały powrót do kraju, a on by tego raczej nie brał pod uwagę. Ja naprawdę chciałam być dla niego wsparciem, ale on zamknął się w sobie. Mówił że taki jest, że nie umie rozmawiać o uczuciach. Wtedy myślałam, że to ja zawiniłam (mąż tak uważał), mąż twierdził, że denerwuje go mój smutek (nie rozumiałam czemu mąż nie mógłby się przede mną otworzyć, skoro ja nie mam tajemnic), ostatecznie wszystko go denerwowało. Uciekał w pracę, w relacje z innymi. Jeszcze niegroźne. Może mąż nie chciał takiej "niedomyślnej" żony. Znalazł kowalską i tak się skończyło... Ona go rozumie (chyba).
Nie będę się odnosił do wcześniejszych postów (a było ich trochę). Ważne w tym poście pogrubiłem. Jastarnio, obydwoje jesteście najpewniej DDD, warto pochylić się nad tym i z pomocą terapeuty rozeznać sprawę.
Jastarnia pisze: 08 cze 2022, 18:41 Co mnie dręczy i męczy:
1. Najmniej istotne ale boli. Pytania o męża lub brak tych pytań. Wspólnych znajomych mamy mnóstwo.
Ktoś zapyta co u nas - nie wiem co odpowiedzieć. Nie mówię że mąż kogoś ma. Nie chcę mówić o mężu źle. Mówię że wszystko ok, że mąż nadal we Francji, że pracuje. Potem zastanawiam się, czy ta osoba wie o naszym kryzysie i podpytuje z ciekawości, może słyszała plotki, a skoro mąż już kiedyś opowiadał do kolegów szczegóły z naszego życia obwiniając mnie, a mama męża mówiła mi, że nikt mi nie uwierzy że mąż kogoś ma i że to ja go zdradziłam, to boję się że za plecami znajomi mają mnie za...no właśnie... A brak pytań "co u was?" podsuwa takie same myśli.
Chyba głupotą byłoby mówić komuś że mąż ma kowalską?
I ja się mierzę z podobnym problemem. Też widzę znajomych i nawet rodzinę żony i z uśmiechem się mijamy i witamy. Nie wiem czy dalsza rodzina żony wie o toczącym się rozwodzie bo serdecznie się do mnie odnoszą. Może mi kibicują, nie wiem ale nie inicjuję rozmów na temat małżeństwa. Raz, że to moja prywatna sprawa a dwa, że nie chcę kogoś w zakłopotanie wprawiać.
Nie wiem czy głupotą jest mówienie o kowalskiej. Póki mąż się oficjalnie nie przyznaje, ja bym się osobiście wstrzymał.
Jastarnia pisze: 08 cze 2022, 18:41 2. Najbliższe mi osoby, które wiedzą o zdradzie męża, każda z nich wierząca i praktykująca, dziwią się, że ja czekam na jego powrót. Ktoś wprost powiedział mi że jestem "nienormalna", jeśli przyjęłabym go po czymś takim. Ktoś inny stwierdził, że ja chcę być świętsza od papieża, skoro modlę się za męża i to małżeństwo, bo ono się skończyło i pora sobie wybić je z głowy. Mało tego, od praktykującego katolika usłyszałam że powinnam sobie "kogoś znaleźć" tak jak mąż i być szczęśliwa. Nie myślę o nowym związku, nie ma mowy. Ale...po usłyszeniu takich złotych myśli, czuję się jak dziwak. Trudniej mi z myślą, że najbliżsi odbierają mój upór jako dziwactwo i nienormalność.
A może mają rację - tu nie ma co zbierać? :( Jak reagować?
Z takimi opiniami przyjdzie Ci się mierzyć bo o dziwo moja głęboko praktykująca rodzina co chwila mi podsyła podobne złote myśli, "głupia jest, znajdziesz sobie jeszcze jakąś babę".
Ja reaguje w ten sposób, mówiąc że to moje życie, moje wybory i moja odpowiedzialność za nie, jeśli ktoś chce mojego dobra to powinien zostawić mi mój wolny świadomy wybór.
Jastarnia pisze: 08 cze 2022, 18:41 3. Najważniejsze. Brak kontaktu z mężem. Nic. Zero. W żadnym wątku tutaj (a przeczytałam naprawdę wiele) nie znalazłam takiej sytuacji, żeby mąż który odszedł nigdy już potem nie napisał smsa, nie zadzwonił, nie przyszedł po coś... A u nas tak jest. Powiedziałam że wiem o kowalskiej (źle to zrobiłam, bo w złości, bo mąż się wypierał mimo dowodów), za kilka dni złożony pozew i zero kontaktu.
Być może muszę z uwagi na to porzucić nadzieję, że to kiedykolwiek się zmieni? Ciężko było mi napisać to zdanie. Ja nie umiem zaakceptować, że on nigdy nie wróci!
A może czas na mnie - abym wreszcie zainicjowała kontakt? Zawsze to ja pierwsza wyciągałam rękę na zgodę. Zawsze... Mąż może myśli, że moje milczenie jest takim przyzwoleniem na jego nowy związek. Może myśli, że znienawidziłam go za to i że nie chcę mieć z nim nic wspólnego skoro milczę. A mam w sobie taaaaaakie poczucie winy, że milczę.
Ja już mu przebaczyłam. Chciałabym się pojednać. Może gdyby wiedział że ja czekam i mimo jego zdrady chcę naprawić nasze małżeństwo, to nie angażowałby się tak z kowalską. Wiecie, ja czuję się winna, że ja nie pokazuję mu że czekam. On nie wie, że je tęsknię i czekam. Czas działa raczej na moją niekorzyść? Zastanawiam się wciąż czy warto do niego zadzwonić.
Chciałam napisać krótki post, wyszło długo, ale nie wiedziałam co pominąć.
Ja ze swoją żoną nie mam kontaktu (poza sprawami formalnymi, czyt. dzieci) od roku czasu. Ona totalnie nie interesuje się co u mnie (od roku czasu nie zapytała się co u mnie). Ja nie dopytuję się co u niej, pytam tylko czy wszystko w porządku, odpowiedź standardowa, że tak. Oferuję pomoc przy dzieciach, odpowiada że da znać, radzi sobie, to że schudła i wygląda jak wrak znaczenia nie ma bo jak twierdzi sobie radzi.
To co się dowiaduję to są opinie i plotki od innych osób a jest tego całkiem dużo, chociaż sam nie wypytuję, bardziej są to informacje od osób zszokowanych sytuacją.
Czy to dobrze? W moim odczuciu mi to pozwoliło na uwolnienie się. Żyję swoim życiem, nie zaprzątam sobie głowy żoną, szybciej wyzdrowiałem, nie ma płaszczenia się przed kimś. Żonie konsekwentnie pozwalam na ponoszenie odpowiedzialności swojego wyboru, stosuję mądra miłość.
Miłości bez krzyża nie znajdziecie, a krzyża bez miłości nie uniesiecie.
Jan Paweł II
ODPOWIEDZ