Wiesz co mi pomógł tekst od koleżanki "może zamiast myśleć, że Ty go straciłaś pomyśl, że to On stracił Ciebie? Osobę, która kocha go nadal choć na to w tym momencie nie do końca zasługuje."
Czy na pewno zostawiłaś skoro szukasz jakiegoś znaku od niego?
Ja na ten moment nie chcę kontaktu, na ten moment to by mnie tylko raniło, ja się cieszę, że nie widzę wszystkiego i nie wiem o wszystkim i choć wczoraj zdjęcia mnie zabolały to cieszę się, że je zobaczyłam bo odkryłam prawdę. Ten brak kontaktu jest dla mnie zbawienny, staję na nogi, powoli małymi kroczkami, słucham siebie i wstaję.
Długo o tym wszystkim myślałam i ja nie chcę tak żyć, a raczej koczować. Jeśli mężowi było tak źle w naszym małżeństwie niech idzie szuka szczęscia. Nie chcę rozpaczać, już dość, to moment żeby zacząć żyć, stanąć na nogi. Nie chcę stracić lat czy wielu miesięcy na płaczu za kimś, kto nie szanuje mnie, moich uczuć, naszego małżeństwa, przysięgi do której nikt go nie zmuszał.
A co jeśli On nigdy nie wróci, a będę ciągle tylko rozpaczać i płakać ? Za jakiś czas pewnie bym sama sobie wyrzucała, że tyle życia straciłam dla kogoś kto może jest tego nie wart.
Mi ciągle brzmią też w głowie dwie rzeczy i za każdym razem sobie je powtarzam :
1. Hierarchia : na 1 miejscu Bóg, potem Ja, potem Mąż, potem Dzieci
Zauważ, że zaraz po Bogu nie jest Mąż tylko Ja. Masz skupić się na sobie, masz być sama ze sobą szczęśliwa, mąż jest dodatkiem w tym szczęściu, nie całym szczęściem, to powinnaś mieć w Bogu i sobie.
2. "Kochaj bliźniego swego jak siebie samego" To łączy się z tym wcześniejszym, jeśli pokochasz siebie, zaczniesz szanować siebie, będziesz umieć kochać kogoś innego. Doszłam do momentu, że nie kochałam siebie, staram się to zmieniać. Szacunek dla siebie to też puszczenie Męża, nie masz na niego wpływu, a im bardziej kurczowo się tego trzymasz tym mniej szanujesz siebie i ranisz siebie bardziej.
Zawsze słyszałam od męża że jestem za mało pewna siebie i to prawda, przeszkadzało mi to w życiu codziennym, już nie chcę taka być, nie ze względu na niego tylko na siebie, bo już nie chcę wpadać w takie dołki emocjonalne. A czy nie łatwiej zatęsknić za kimś kto widać, że żyje dalej, jest szczęśliwy? Za kimś kto kocha siebie, szanuje siebie, spełnia się i jest ciekawszy i atrakcyjny?
W wielu świadectwach tutaj dostrzegam, że gdy ludzie oddali już z bezsilności wszystko Bogu, zajęli się sobą to albo mężowie/żony wrócili albo staneli tak mocno na nogach, że wiodą szczęśliwe życie. Ja też tak chcę, chcę się cieszyć z życia, póki je mam bo już dość czasu w swoim życiu straciłam na dołki, na rozpacz.
Oddałam go Bogu, On sobie z nim poradzi, z naszym małżeństwem też. Puściłam kierownicę, niech mnie prowadzi, może sama blokowałam jego prowadzenie przez kurczowe trzymanie się złudnej nadzieji. Może to ma cel dla mnie, żebym w tym wszystkim zobaczyła siebie, odkryła że mam więcej energii poświęcać sobie.
Dużo tekstu wyszło, ale wylałam wszystko co chciałam Ci napisać
Wierzę, świat się nie kończy na mężu, wokół są cudowni ludzie. Czuje wewnętrznie, że wszystko się ułoży, nie wiem jak ale się ułoży.Naprawdę w to wierzysz?
Zazdroszczę. Ja nie potrafię w to uwierzyć.
Czy na prawdę chcesz takiego męża spowrotem ? Bo ja nie chcę, nie umiem na niego w tym momencie popatrzeć, nie chcę żeby był w pobliżu, niech będzie szczęsliwy ze swoim wyborem.
Kto wie może będzie, za chwilę jak u Agnes94 która wyżej mi napisała :
a jeśli nie to może będę jak wiele osób na forum, którzy żyją ciesząc się z życia.Ostatnio mąż mi powiedział, że oczy mu się otworzyły w chwili kiedy zobaczył, że ja potrafie żyć bez niego, że za nim nie rozpaczam, że już nie proszę o powrót, że świetnie sobie radzę. Powiedział, że to był dla niego impuls do porzucenia kochanki bo stwierdził, że jego życie ma tylko sens przy mnie i przy dzieciach.