Loczek, a wyszłaś juz po pomoc i wsparcie gdzieś poza Forum? Znalazłaś nasze najbliższe Ciebie Ognisko , a może bylas juz tam na spotkaniu? Jeśli nie, to warto to zrobić dla siebie. Tam znajdziesz zrozumienie, pomoc i wsparcie. Forum to taki SOR, a później warto w realu to kontynuować.loczek pisze: ↑16 mar 2022, 9:13 Może być tak, że nie mam tyle siły co Wy i zniknę z forum.
Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Moderator: Moderatorzy
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
"Ty tylko mnie poprowadź, Tobie powierzam mą drogę..."
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Nie jestem na tyle odważna,żeby iść na Ognisko. Boję się, że spotkam ludzi znajomych. Czuję się na to nie gotowa. Jedynie co to byłam u spowiedzi pierwszy raz od nie pamiętam kiedy oraz mam wsparcie koleżanki, która jest wierząca.Lawendowa pisze: ↑16 mar 2022, 10:12Loczek, a wyszłaś juz po pomoc i wsparcie gdzieś poza Forum? Znalazłaś nasze najbliższe Ciebie Ognisko , a może bylas juz tam na spotkaniu? Jeśli nie, to warto to zrobić dla siebie. Tam znajdziesz zrozumienie, pomoc i wsparcie. Forum to taki SOR, a później warto w realu to kontynuować.loczek pisze: ↑16 mar 2022, 9:13 Może być tak, że nie mam tyle siły co Wy i zniknę z forum.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
loczek pisze: ↑15 mar 2022, 18:59 Jestem niecierpliwa, każdy dzień jest dla mnie męka. To uczucie bezradności dobija mnie. Wszyscy mówią mi wokół że mam się pogodzić z tym że On odszedł i nigdy nie wróci. Nikt już nie wierzy że On wróci.
Ja też byłam niecierpliwa, bardzo, do tego stopnia, że wyznaczałam terminy na 'ogarnięcie się'. Czekając, wegetowałam. Ulgę poczułam dopiero wtedy, jak uświadomiłam sobie, że ja nie chcę już powrotu męża. Nie takiego, jakim się stał, jakim się objawił w kryzysie. Ciężar czekania, oczekiwania spadł mi wtedy z pleców.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie było u nas kłótni i wiem że te wszystkie żale w nas siedzą. Wolałabym żeby rzucał we mnie wyzwiskami, żeby wyrzucił w moją stronę wszystko co we mnie było złe, tymczasem On nic nie powiedział tylko odszedł. Nawet nie usłyszałam gorzkich słów od niego, powiedział tylko że chyba mnie nie kocha i że był ze mną szczęśliwy na sam koniec.
U mnie też nie było kłótni. Wcześniej myślałam, że gdybym chociaż usłyszała listę zarzutów, wiedziałabym nad czym pracować, co powinnam w sobie zmienić. Znowu . Doszłam do tego, że skoro mój mąż cyt.: 'nie wie, co się stało', nie potrafi mi tego wytłumaczyć, to znaczy, że problem nie jest we mnie, a w nim. To on nie darł rady. To jemu się nie udało.
Wiem że go poraniłam mówiąc o rozwodzie, że żartowałam że się rozwiedziemy. O tym że kiedyś mnie zdradzi. Byłam zaborcza, mój mąż jest przystojny, zaradny, zabawny bałam się że ktoś mi go odbierze co się stało.
Nie byłam pewna siebie nie umiałam przyjmować komplementów, nie mogłam uwierzyć że ktoś taki jak On mnie może szczerze kochać.
A teraz kiedy to zrozumiałam, On przestał.
Nie wierzę, że takie słowa, nawet gorzkie, mogą sprowokować odejście małżonka i jego zdradę. Do porzucenia sakramentu i podeptania słów przysięgi małżeńskiej. Jesteśmy dorośli. W tym co piszesz o sobie, dostrzegam sfery do ‘pracy nad sobą’. Stań się kobietą jaką chciałabyś być. Taką, która wzbudziłaby Twój podziw i szacunek. Masz siłę, każda z nas ją ma.
Żałuję wszystkich rzeczy które zrobiłam, żałuję że nie pokazałam mu jak ważny dla mnie jest. Żałuję że nie zauważyłam tego że mamy kryzys i On się z całych sił stara. Żałuję że opamietalam się dopiero teraz kiedy już go straciłam. Nie umiem sobie poradzić , z tym że już nigdy nie zrobi mi herbaty, nie przyjedzie po mnie z pracy, albo mnie do niej nie odwiezie uśmiechając się do mnie i machając odjeżdżając.
Na forum przeczytałam kiedyś, że małżeństwo to permanentny kryzys, z różnym stopniem nasilenia. Skoro twój mąż przestał się starać, bo się już zmęczył staraniem, to czy rzeczywiście jest takim, jakim go teraz widzisz?
Błagam - herbatę możesz sobie zrobić sama, do pracy trafisz na pewno... Nie dołuj się takim myśleniem. Pogrążasz się w rozpaczy na własne życzenie. Przyznam, że wyobraźnię masz bujną…
Boli mnie myśl że nie chce mnie już widzieć, nie chce mieć ze mną kontaktu, że wyrzucił mnie ze swojego życia, że dla niego już nie istnieje.
Rozumiem. To ból odrzucenia. Doświadczasz go teraz, uwierz minie.
Żałuję tak wielu rzeczy i tak bardzo chciałabym się obudzić przy nim i żeby okazało się że to tylko koszmar.
Nikt nawet ksiądz w konfesjonale nie dali mi promyka nadzieji, że jeszcze można to uratować.
Długi okres czasu nie chcieliśmy dzieci, ja się ostatnio zaczęłam nad tym zastanawiać że chciałabym mieć z nim dzieci. Teraz boli mnie to że już nigdy tego nie będzie.
Zazdroszczę wam którzy macie dzieci, ja wiem że piszecie mi że to jest trudniejsze i rozumiem was, ale ja już nie mam nadzieji, że kiedyś je będę mieć z moim mężem. Nie mam nadzieji że będzie chciał ze mną porozmawiać. No może tylko w sądzie jak złoży wniosek, którego wiem że nie złożył bo ja mam nasz akt małżeństwa.
Zazdroszczę tym którzy mają kontakt nawet w sprawach formalnych jak dom , dzieci.
Wiesz, a ja marzę o spokoju i braku kontaktu. Choć na początku kryzysu czułam się tak jak Ty teraz. Ja cierpię dziś przede wszystkim jako matka. Jako kobieta już sobie na to nie pozwalam. Po prostu. Rozumiem, że taka jest wola mojego męża. Nie zmienię jej siłą, ani żadnymi słowami. Decyzję o odejściu podjął sam. Ale w głowie nie może mi się pomieścić, że odszedł też od dzieci. Tego nie da się wytłumaczyć. Można oczywiście kolorować rzeczywistość.
Zobacz, tak trudno Ci dźwigać Twoje cierpienie. Wyobraź sobie, jak byś się czuła patrząc na łzy dzieci?
Miotam się bo chciałbym mu tyle powiedzieć, ale nie wiem czy udźwignę obojętność na moje słowa, czy na wiadomość tylko wyświetlona.
Twoje słowa nic nie zmienią teraz. To twój mąż sam powinien zechcieć wrócić.
Nadal się modlę modlitwa pompejańska, ale nie wiem czy to ma sens. Wszyscy piszą że jak się modlili to czuli że diabeł im miota, ja natomiast tego nie czuje, modlitwa przychodzi mi łatwo, zaskakująco łatwo. Mąż nadal się nie odzywa, ani w dobry ani zły sposób.
Modlitwa wycisza. To dobrze, że nie sprawia Ci kłopotu. Trwaj w niej cierpliwie. Znasz forum, powroty się zdarzają.
Ksiądz w konfesjonale polecił mi modlić się do mojego i męża anioła stróża żeby ze sobą porozmawiali, bo Oni znają nas najlepiej, wiedzą jak do nas dotrzeć.
Uśmiechnęłam się na wyobrażenie takiego spotkania. Fajnie, że się tym podzieliłaś, zabieram dla siebie.
Kiedy wszyscy mi mówią nawet księża na pomocy duchowej że czeka mnie rozwód i że mąż nie wróci zaczynam tracić wiarę. Każdy mi mówi że mam go puścić i układać sobie życie sama, że może kogoś innego sobie znajdę bo jestem jeszcze przed 30.
Co będzie, tego nikt z nas nie wie. Na pewno powinnaś stanąć na nogi. Choćby po to, aby być na powrót męża gotowa.
Brakuje mi sił, myśli mi się miotają, tak bardzo chciałabym coś zrobić, ale boje się kolejnego odrzucenia z jego strony.
Mam nadzieję że maż mi wybaczy moje błędy.
Przebaczenie to decyzja. Dobrze byłoby, żebyś najpierw wybaczyła sama sobie. Bez tego ekstremalnie trudno będzie Ci ruszyć z miejsca.
Tracę nadzieję ...
Nadzieję, na jego powrót powinnaś stracić. To Ci tylko dobrze zrobi. Uświadomienie, że nie masz wpływu na wolę drugiego człowieka uwolni Cię od ciężaru tworzenia kolejnych scenariuszy na życie. Brania odpowiedzialności. Pozwól sobie być tu i teraz. Ze wszystkimi emocjami. Zaakceptuj je. Daj sobie prawo do ich przeżycia. Ale nie pielęgnuj ich. Żyj dalej. Zwykłą codziennością, w której zaczniesz robić drobne przyjemności dla siebie.
Głowa do góry! Będę pamiętać o Tobie w modlitwie.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Julit, instrukcja cytowania jest tu: viewtopic.php?f=20&t=229#p2410 - będzie czytelniej
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Terminów sobie nie wyznaczałam, choć boje się przybliżających się świąt. Ja też nie chcę takiego męża, chcę męża, którego znałam wcześniej.Ja też byłam niecierpliwa, bardzo, do tego stopnia, że wyznaczałam terminy na 'ogarnięcie się'. Czekając, wegetowałam. Ulgę poczułam dopiero wtedy, jak uświadomiłam sobie, że ja nie chcę już powrotu męża. Nie takiego, jakim się stał, jakim się objawił w kryzysie. Ciężar czekania, oczekiwania spadł mi wtedy z pleców.
Dziękuje Ci za te słowa, bo mój mąż dokładnie na każde moje pytanie odpowiadał "nie wiem".U mnie też nie było kłótni. Wcześniej myślałam, że gdybym chociaż usłyszała listę zarzutów, wiedziałabym nad czym pracować, co powinnam w sobie zmienić. Znowu . Doszłam do tego, że skoro mój mąż cyt.: 'nie wie, co się stało', nie potrafi mi tego wytłumaczyć, to znaczy, że problem nie jest we mnie, a w nim. To on nie darł rady. To jemu się nie udało.
Nie wierzę, że takie słowa, nawet gorzkie, mogą sprowokować odejście małżonka i jego zdradę. Do porzucenia sakramentu i podeptania słów przysięgi małżeńskiej. Jesteśmy dorośli. W tym co piszesz o sobie, dostrzegam sfery do ‘pracy nad sobą’. Stań się kobietą jaką chciałabyś być. Taką, która wzbudziłaby Twój podziw i szacunek. Masz siłę, każda z nas ją ma.
Zaczełam pracę nad sobą, żeby stać się pewną siebie kobietą. Tak pewną jak ludzie, którym to zazdroszczę, tak pewną jaką On zawsze chciał żebym byłam.
Nie jest, może to dziwnie zabrzi ale patrząc w jego oczy widziałam, że są inne jakby za mgłą. Spostrzegłam to i bardzo mnie to dotkneło. Tak wyobraźnię mam bardzo bujną dlatego to mnie tak pogrąża bo widzę siebie zrozpaczoną w przyszłośći, a jego szczęśliwego w swoim wolnym życiu.Na forum przeczytałam kiedyś, że małżeństwo to permanentny kryzys, z różnym stopniem nasilenia. Skoro twój mąż przestał się starać, bo się już zmęczył staraniem, to czy rzeczywiście jest takim, jakim go teraz widzisz?
Błagam - herbatę możesz sobie zrobić sama, do pracy trafisz na pewno... Nie dołuj się takim myśleniem. Pogrążasz się w rozpaczy na własne życzenie. Przyznam, że wyobraźnię masz bujną…
Mam nadzieję, bo jest nieznośny. Tęsknie za każdą formą kontaktu i spędzania czasu, wiem że pewnie to idealizuje teraz.Rozumiem. To ból odrzucenia. Doświadczasz go teraz, uwierz minie.
Wiem rozumiem Cię.Wiesz, a ja marzę o spokoju i braku kontaktu. Choć na początku kryzysu czułam się tak jak Ty teraz. Ja cierpię dziś przede wszystkim jako matka. Jako kobieta już sobie na to nie pozwalam. Po prostu. Rozumiem, że taka jest wola mojego męża. Nie zmienię jej siłą, ani żadnymi słowami. Decyzję o odejściu podjął sam. Ale w głowie nie może mi się pomieścić, że odszedł też od dzieci. Tego nie da się wytłumaczyć. Można oczywiście kolorować rzeczywistość.
Zobacz, tak trudno Ci dźwigać Twoje cierpienie. Wyobraź sobie, jak byś się czuła patrząc na łzy dzieci?
Wiem, cały czas o tym myśle, ale jak widać nie pisane jest nam małżeństwo do końca życia.Twoje słowa nic nie zmienią teraz. To twój mąż sam powinien zechcieć wrócić.
Trwam postanowiłam sobie dokończyć tą pompejankę, która akurat kończy się w Zamrtwychwstanie. Wiem znam forum, ale jak patrzę na świadectwa to widzę jednak jak wiele małżeństw nie napisału tu świadectwa i nie napiszę.Modlitwa wycisza. To dobrze, że nie sprawia Ci kłopotu. Trwaj w niej cierpliwie. Znasz forum, powroty się zdarzają.
Staram się, można powiedzieć że osoby w pracy, które nie wiedzą co się dzieje nie widzą, że się zmieniłam bo normalnie pracuje, normalnie ubieram się. Tylko mniej energii mam po powrocie do domu, ale staram się zmuszać do jedzenia i posprzątania pokoju.Co będzie, tego nikt z nas nie wie. Na pewno powinnaś stanąć na nogi. Choćby po to, aby być na powrót męża gotowa.
Apropo wybaczenia sama sobie to te słowa usłyszałam od męża podczas ostaniej rozmowy, że mam przede wszytskim wybaczyć sobie. Ja mam problem z wybaczeniem sobie, bardzo się obwiniam za wszystko, ale staram się z Panią psycholog pracować nad tym.Przebaczenie to decyzja. Dobrze byłoby, żebyś najpierw wybaczyła sama sobie. Bez tego ekstremalnie trudno będzie Ci ruszyć z miejsca.
Dziękuje Ci za te słowa z calego serca, czytałam je z 5 razy conajmniej i pewnie będę do nich wracać nie raz.Nadzieję, na jego powrót powinnaś stracić. To Ci tylko dobrze zrobi. Uświadomienie, że nie masz wpływu na wolę drugiego człowieka uwolni Cię od ciężaru tworzenia kolejnych scenariuszy na życie. Brania odpowiedzialności. Pozwól sobie być tu i teraz. Ze wszystkimi emocjami. Zaakceptuj je. Daj sobie prawo do ich przeżycia. Ale nie pielęgnuj ich. Żyj dalej. Zwykłą codziennością, w której zaczniesz robić drobne przyjemności dla siebie.
Głowa do góry! Będę pamiętać o Tobie w modlitwie.
Staram się tracić nadzieję na jego powrót, jednak jest trudno bo coś we mnie krzyczy "wrócicie do siebie, jeszcze będzie dobrze, daj mu czas na ogarnięcie siebie, w miedzy czasie ogarniaj siebie". I jak bardzo chcę zagluszyć te myśli tym uporczywiej wracją i to z taką pewnością, jakby nie bylo innego planu.
Dziękuję za modlitwę!
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Wiem, że to zabrzmi dziwnie ale błagałam Boga żeby zabrał mi miłość do niego, żebym mogła go znienawidzić. Ale On zamiast tego daje mi jeszcze większą miłość, przestawia mi mojego męża jako zranionego jelenia. Ja na prawdę nie chcę już go kochać. Chcę o nim zapomnieć, poznać kogoś innego. Chcę się odciąć od tego bólu, nie chcę już czekać na niego. Nie chcę za nim tęsknić.
Dlaczego jemu zabrał miłość do mnie, dlaczego mój mąż może mnie już nie kochać a ja mam nadal go kochać.
Dlaczego jemu zabrał miłość do mnie, dlaczego mój mąż może mnie już nie kochać a ja mam nadal go kochać.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Bóg takich rzeczy nie robi, to wolna wola Twojego męża wybrała, że idzie gdzie indziej, że nie wybiera działania zgodnego z przysięgą małżeńską i Bożym pomysłem na małżeństwo.
bo ma wolną wolę i tak wybiera. Ale to też daje nadzieję, bo wolna wola może zmienić wektor, i człowiek może się nawrócić.
Nie musisz. Ale możesz.
To Ty wybierasz. Bóg wesprze Twoje dobre decyzje, a w złych wystawi Cię na konsekwencje złych decyzji, choć wciąż będzie przy Tobie. Być może w głębi serca jednak wybierasz kochać męża zgodnie z przysięgą małżeńską, a Bóg w tym jest, tak jak Go poprosiłaś swego czasu:
...ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny...
Loczek, może warto zweryfikować sobie obraz Boga. On nie bawi się nami jak marionetkami. On szanuje wolną wolę każdego człowieka, nawet czyniącego wielkie zło. On chce współpracować z wolną wolą człowieka ku dobru, ale tej wolne woli nigdy nie łamie. Co więcej - jako Dobry Ojciec - nigdy też nie daje pozornego dobra.
Przyjrzyj się, czy to o co prosisz, to nie jest pozorne dobro. Albo jakieś małe dobro. Gdy tymczasem Bóg przygotowuje jakieś dużo większe dobro.
Nie żyje się, nie kocha się, nie umiera się - na próbę
Jan Paweł II
Jan Paweł II
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Wiem i jeszcze bardziej mnie przeraża, że dla niego jestem już nikim.Bóg takich rzeczy nie robi, to wolna wola Twojego męża wybrała, że idzie gdzie indziej, że nie wybiera działania zgodnego z przysięgą małżeńską i Bożym pomysłem na małżeństwo.
Z moją nadzieją coraz gorzej. Mama mi ciągle powtarza że nadzieja umiera ostania.bo ma wolną wolę i tak wybiera. Ale to też daje nadzieję, bo wolna wola może zmienić wektor, i człowiek może się nawrócić.
Niby nie muszę, ale z każdym dniem kocham go mocniej, choć czasem sama z sobą walczę.Nie musisz. Ale możesz.
W głębi serca chyba tak wybieram, nawet nie jest to wybór mój ale jakby mimowolny.Być może w głębi serca jednak wybierasz kochać męża zgodnie z przysięgą małżeńską, a Bóg w tym jest, tak jak Go poprosiłaś swego czasu:
...ślubuję Ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny...
Wiem, że szanuje naszą wolną wolę. Napisałam to trochę z rozgoryczenia,z poczucia niesprawiedliwości, ze zranienia. Wiem, że to pozorne dobro bo nie pokocham nikogo już z taką miłością jak męża. Nie jestem pewna czy przygotowuje dużo większe dobro nie czuje tego, nie ma żadnych oznak. Może poza pogłębioną miłością, ale to pewnie tylko dlatego że odszedł. Wiem, że może za dużo wymagam od Boga. Po prostu czuje że 'doceniam to co straciłam' i ta myśl, że straciłam jest okropna.Loczek, może warto zweryfikować sobie obraz Boga. On nie bawi się nami jak marionetkami. On szanuje wolną wolę każdego człowieka, nawet czyniącego wielkie zło. On chce współpracować z wolną wolą człowieka ku dobru, ale tej wolne woli nigdy nie łamie. Co więcej - jako Dobry Ojciec - nigdy też nie daje pozornego dobra.
Przyjrzyj się, czy to o co prosisz, to nie jest pozorne dobro. Albo jakieś małe dobro. Gdy tymczasem Bóg przygotowuje jakieś dużo większe dobro.
Dziękuje wam za to że zderzacie mnie z rzeczywistością. Na początku wiem że macie rację ale się buntuje, potem czytam kilka razy i staram się zrozumieć. Dziękuję za cierpliwość i wytrzymałość w tłumaczeniu głupiutkiej mnie.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Loczku,
Nirwanna klarownie odpowiedziała Ci na Twoje pytania.
Dodatkowo w tym temacie, może nie konkretnie wolnej woli, ale cierpienia, polecam Ci książkę ks. Dziewieckiego, Bóg vs. cierpienie. Mi pomogła uporać się z tym uczuciem w pierwszych miesiącach po odejściu męża. I z wieloma pytaniami, które Ty dzisiaj stawiasz.
Wiele książek Ci już polecałam. Czy zaczęłaś czytać choć jedną?
Pytam z troski. Wiesz, mi nic tak nie pomogło/pomaga jak lektura. Jakoś nie bardzo potrafię słuchać konferencji… Nie wszystkie odpowiedzi/podpowiedzi co robić i czuć znajdziesz na forum. Poza wszystkim, zajmiesz myśli.
Co do ‘obrazu Boga i jego weryfikacji’, o którym pisze Nirwanna. Przyznam, że gdyby nie warsztat 12 Kroków, nie rozumiałabym o co chodzi. A to ważny etap na drodze do porządkowania sobie własnej relacji z Bogiem. Zachęcam Cię bardzo do starań o dostanie się na te warsztaty. Ja miałam szczęście, od pomysłu do realizacji minął tydzień jak zaczęłam kroczyć. Jestem w trzech terapiach, Kroki oceniam najwyżej.
Napiszę Ci bardzo krótko o co chodzi w pierwszych krokach, obecnie jestem na początku Kroku 4. Może te krótkie informacje pomogą Ci uporządkować myśli. Zaznaczam od razu, że nie jestem żadną specjalistką… jeśli można w Krokach raczkować, to ja właśnie jestem na tym etapie. Gdybym popełniła jakikolwiek błąd, jestem otwarta na uwagi bardziej doświadczonych Forumowiczów. Pamiętam, że słysząc o Krokach, bardzo starałam się znaleźć więcej treści na ich temat. Było ciężko.
W Kroku 1 uświadamiasz sobie, że jesteś na takim dniem, na którym nic już nie możesz zdziałać sama. U mnie była to świadomość kryzysu w małżeństwie, na który po ludzku nie mam wpływu. Wyczerpałam wszystkie możliwości/pomysły. Starałam się z całych sił. Poniosłam totalną klęskę. Nie zmienię mojego męża, nie zmienię jego decyzji o odejściu. Nie mam na to wpływu.
W Kroku 2 dowiadujesz się, że Bóg może wszystko. I zawsze wybierze dla Ciebie to, co najlepsze. Najlepsze, nie znaczy, że na dany moment przyjemne. Nie rozumiesz, to zrozumiałe , musisz zaufać. Na tym etapie czułam bunt, niezgodę. ‘Pogadałam’ sobie z Panem Bogiem w tych moich emocjach, a potem puściłam... to siłowanie się. Zaufałam. Pomogło. Poczułam spokój. Co nie znaczy, że nie czuję już cierpienia, żalu, zawodu. Zawsze wtedy wracam do Kroku 1.
W tym Kroku wizualizujesz sobie Boga i twoją relację z nim. Okazuje się, że własny/osobisty obraz Boga może mieć odzwierciedlenie w relacjach z najbliższymi osobami z dzieciństwa. U mnie była to babcia, mama, tata. Ponieważ babcia była ciepłą i kochaną osobą czułam wewnętrznie, że ‘mój Bóg’ też taki jest, ale jednocześnie jest wymagający bardzo, na jego miłość trzeba jednak zasłużyć, że ta jego miłość i dobroć nie jest tak zupełnie bezinteresowna (moja relacja z mamą). Do tego wszystkiego jest daleki, trochę nieobecny. Widzę go, ale nie czuję emocjonalnie relacji z nim (tata). Takie poplątanie wyszło mi z tej mojej analizy.
Do tego wszystkiego, w ramach zadania z narysowania tematu ‘ja i mój Bóg’, narysowałam siebie w kolorowej mgle... Nie miałam pomysłu, by zwizualizować go jako osobę.
Usłyszałam wtedy o książce ‘Oczami Jezusa’. Tę książkę również Ci polecam. Czytam ją codziennie wieczorem, po jednym rozdziale, tak bardzo nie chcę jej skończyć… Dla mnie te kilka minut lektury to jak spotkanie, w którym czuję, że jestem blisko, czuję spokój.
W Kroku 3 pozwalasz Bogu na kierowanie Twoim życie, zawierzasz mu siebie. Oddajesz ster. To znów bardzo uwalniające. A skoro ufasz, że to co dostajesz, jest dla Ciebie dobre (nie zawsze przyjemne), masz w sobie spokój i już nie boisz się przyszłości. Której zresztą nie ma Jest tylko tu i teraz.
Loczku ściskam mocno, czytaj książki, moją modlitwę już masz.
Nirwanna klarownie odpowiedziała Ci na Twoje pytania.
Dodatkowo w tym temacie, może nie konkretnie wolnej woli, ale cierpienia, polecam Ci książkę ks. Dziewieckiego, Bóg vs. cierpienie. Mi pomogła uporać się z tym uczuciem w pierwszych miesiącach po odejściu męża. I z wieloma pytaniami, które Ty dzisiaj stawiasz.
Wiele książek Ci już polecałam. Czy zaczęłaś czytać choć jedną?
Pytam z troski. Wiesz, mi nic tak nie pomogło/pomaga jak lektura. Jakoś nie bardzo potrafię słuchać konferencji… Nie wszystkie odpowiedzi/podpowiedzi co robić i czuć znajdziesz na forum. Poza wszystkim, zajmiesz myśli.
Co do ‘obrazu Boga i jego weryfikacji’, o którym pisze Nirwanna. Przyznam, że gdyby nie warsztat 12 Kroków, nie rozumiałabym o co chodzi. A to ważny etap na drodze do porządkowania sobie własnej relacji z Bogiem. Zachęcam Cię bardzo do starań o dostanie się na te warsztaty. Ja miałam szczęście, od pomysłu do realizacji minął tydzień jak zaczęłam kroczyć. Jestem w trzech terapiach, Kroki oceniam najwyżej.
Napiszę Ci bardzo krótko o co chodzi w pierwszych krokach, obecnie jestem na początku Kroku 4. Może te krótkie informacje pomogą Ci uporządkować myśli. Zaznaczam od razu, że nie jestem żadną specjalistką… jeśli można w Krokach raczkować, to ja właśnie jestem na tym etapie. Gdybym popełniła jakikolwiek błąd, jestem otwarta na uwagi bardziej doświadczonych Forumowiczów. Pamiętam, że słysząc o Krokach, bardzo starałam się znaleźć więcej treści na ich temat. Było ciężko.
W Kroku 1 uświadamiasz sobie, że jesteś na takim dniem, na którym nic już nie możesz zdziałać sama. U mnie była to świadomość kryzysu w małżeństwie, na który po ludzku nie mam wpływu. Wyczerpałam wszystkie możliwości/pomysły. Starałam się z całych sił. Poniosłam totalną klęskę. Nie zmienię mojego męża, nie zmienię jego decyzji o odejściu. Nie mam na to wpływu.
W Kroku 2 dowiadujesz się, że Bóg może wszystko. I zawsze wybierze dla Ciebie to, co najlepsze. Najlepsze, nie znaczy, że na dany moment przyjemne. Nie rozumiesz, to zrozumiałe , musisz zaufać. Na tym etapie czułam bunt, niezgodę. ‘Pogadałam’ sobie z Panem Bogiem w tych moich emocjach, a potem puściłam... to siłowanie się. Zaufałam. Pomogło. Poczułam spokój. Co nie znaczy, że nie czuję już cierpienia, żalu, zawodu. Zawsze wtedy wracam do Kroku 1.
W tym Kroku wizualizujesz sobie Boga i twoją relację z nim. Okazuje się, że własny/osobisty obraz Boga może mieć odzwierciedlenie w relacjach z najbliższymi osobami z dzieciństwa. U mnie była to babcia, mama, tata. Ponieważ babcia była ciepłą i kochaną osobą czułam wewnętrznie, że ‘mój Bóg’ też taki jest, ale jednocześnie jest wymagający bardzo, na jego miłość trzeba jednak zasłużyć, że ta jego miłość i dobroć nie jest tak zupełnie bezinteresowna (moja relacja z mamą). Do tego wszystkiego jest daleki, trochę nieobecny. Widzę go, ale nie czuję emocjonalnie relacji z nim (tata). Takie poplątanie wyszło mi z tej mojej analizy.
Do tego wszystkiego, w ramach zadania z narysowania tematu ‘ja i mój Bóg’, narysowałam siebie w kolorowej mgle... Nie miałam pomysłu, by zwizualizować go jako osobę.
Usłyszałam wtedy o książce ‘Oczami Jezusa’. Tę książkę również Ci polecam. Czytam ją codziennie wieczorem, po jednym rozdziale, tak bardzo nie chcę jej skończyć… Dla mnie te kilka minut lektury to jak spotkanie, w którym czuję, że jestem blisko, czuję spokój.
W Kroku 3 pozwalasz Bogu na kierowanie Twoim życie, zawierzasz mu siebie. Oddajesz ster. To znów bardzo uwalniające. A skoro ufasz, że to co dostajesz, jest dla Ciebie dobre (nie zawsze przyjemne), masz w sobie spokój i już nie boisz się przyszłości. Której zresztą nie ma Jest tylko tu i teraz.
Loczku ściskam mocno, czytaj książki, moją modlitwę już masz.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Loczku wiosna idzie a z nią nowa nadzieja, a po drodze święta, których się tak boisz, bo może bez męża będą spędzane. Ale ta nadzieja niech będzie ważniejsza - nadzieja, że mimo wszystko możesz żyć szczęśliwie. Też tak miałam. Żeby nie pogrążyć się w ostatecznej beznadziei starałam się nie rozmyślać o mężu - myśli zajmowałam pracą, czytaniem, modlitwą.
Tak to jakoś działa, że jak się puszcza męża wolno i zaczyna żyć swoim życiem to on zazwyczaj zaczyna się na nowo interesować żoną. No, chyba, że tak bardzo dał się zniewolić złu. Ale tak jakoś zaobserwowałam, że warto "zostawić" męża i skupić się na sobie i swoim rozwoju.
Zobaczysz że za jakiś czas - pół roku, rok, może więcej, gdy sięgniesz myślami do tego "twojego teraz" to może sama stwierdzisz, po co ja się tak umartwiałam i biczowałam.
Tak to jakoś działa, że jak się puszcza męża wolno i zaczyna żyć swoim życiem to on zazwyczaj zaczyna się na nowo interesować żoną. No, chyba, że tak bardzo dał się zniewolić złu. Ale tak jakoś zaobserwowałam, że warto "zostawić" męża i skupić się na sobie i swoim rozwoju.
Zobaczysz że za jakiś czas - pół roku, rok, może więcej, gdy sięgniesz myślami do tego "twojego teraz" to może sama stwierdzisz, po co ja się tak umartwiałam i biczowałam.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Przeczytałam "Ile jest warta Twoja obrączka" i jestem w trakcje "Miłość potrzebuje stanowczości".Wiele książek Ci już polecałam. Czy zaczęłaś czytać choć jedną?
Pytam z troski.
Ciężko mi zaufać, choć można powiedzieć, że się już poddaje bo nie mam wpływu już na nic. Żyje z dnia na dzień, pracą.W Kroku 2 dowiadujesz się, że Bóg może wszystko. I zawsze wybierze dla Ciebie to, co najlepsze. Najlepsze, nie znaczy, że na dany moment przyjemne. Nie rozumiesz, to zrozumiałe , musisz zaufać. Na tym etapie czułam bunt, niezgodę.
Dziękuje z całego serca!Loczku ściskam mocno, czytaj książki, moją modlitwę już masz.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Tak, wszystkie święta zawsze razem. A te święta są jeszcze trudniejsze bo dzień po świętach Wielkanocnych zmarł mój tata. W tym roku te święta będą najgorsze w całym życiu. Ja staram się czytać ksiązki, oglądać filmy byle by zająć myśli, plus modlitwa, którą czasem klepie beznamiętnie, ale szczerze sama nie wierzę że tak łatwo mi przychodzi i potrafię się zmusić nawet jak jestem wyczerpana.Loczku wiosna idzie a z nią nowa nadzieja, a po drodze święta, których się tak boisz, bo może bez męża będą spędzane. Ale ta nadzieja niech będzie ważniejsza - nadzieja, że mimo wszystko możesz żyć szczęśliwie. Też tak miałam. Żeby nie pogrążyć się w ostatecznej beznadziei starałam się nie rozmyślać o mężu - myśli zajmowałam pracą, czytaniem, modlitwą.
Ciężko mi powiedzieć czy bardzo się zniewolił złu. Odszedł bez awantur, bez ubliżania mi, odciął się. Mam dziwny spokój że On wróci, czasem mnie to denrwuje bo chciałabym widzieć to w czarnych barwach, żeby nie cierpieć że nie wróci. To jest taka wewnętrzna pewność, nawet koleżanki mi mówią, zebym lepiej zaakceptowała,że nie wróci.Tak to jakoś działa, że jak się puszcza męża wolno i zaczyna żyć swoim życiem to on zazwyczaj zaczyna się na nowo interesować żoną. No, chyba, że tak bardzo dał się zniewolić złu. Ale tak jakoś zaobserwowałam, że warto "zostawić" męża i skupić się na sobie i swoim rozwoju.
Mam szczerą nadzieję że tak będzie.Zobaczysz że za jakiś czas - pół roku, rok, może więcej, gdy sięgniesz myślami do tego "twojego teraz" to może sama stwierdzisz, po co ja się tak umartwiałam i biczowałam.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Od dwóch dni jestem zła, dochodzi do mnie jak okropnie zachował się w stosunku do mnie mąż. Dalej odmawiam NP bo obiecałam sama sobie, że ja skończę tylko dlatego ją odmawiam.
Nie chce go widzieć, sama się zastanawiam czy nie wnieść pozew o rozwód i zacząć układać sobie życie z kimś nowym. Zastanawiam się czy nie zacząć przez internet z kimś znajomości bo mojego męża już nie chce widzieć.
Jak On mógł w taki sposób zostawić mnie, kompletnie się nie interesować gdzie się wyprowadziłam, nie zawalczyć, jak się o niej dowiedziałam to nie przestał ja zapraszać na spotkanie dalej w to brnął. Gdzieś miał wszystkie nasze lata razem, gdzieś miał mnie która podobno bardzo kochał i był ze mną "z**ebiscie szczęśliwy" jak to sam mi powiedział na koniec.
Dla niego nie istnieje i jestem nic nie warta, Ona jest wszystkim. Jestem na niego wściekła wręcz w tym momencie go nienawidzę.
Zastanawiam się ciągle skąd ludzie z tego forum mają tyle siły by żyć dalej z mężami/żonami po zdradzie. Ja chyba nie potrafię, ja już nie zaufam, ja będę kontrolować, ja będę wypominać. Już nigdy nikomu nie zaufam. Bo On mnie już nie kocha i widocznie nie kochał nigdy skoro dopuścił się do zdrady.
Jak chciałam żeby wrócił tak niech zginie w piekle. Będę sobie żyć sama. Nie jest mi nikt do życia potrzebny co najwyżej pies.
Jestem wściekła na niego, nienawidzę go czekam aż wniesienie o rozwód.
Nie chce go widzieć, sama się zastanawiam czy nie wnieść pozew o rozwód i zacząć układać sobie życie z kimś nowym. Zastanawiam się czy nie zacząć przez internet z kimś znajomości bo mojego męża już nie chce widzieć.
Jak On mógł w taki sposób zostawić mnie, kompletnie się nie interesować gdzie się wyprowadziłam, nie zawalczyć, jak się o niej dowiedziałam to nie przestał ja zapraszać na spotkanie dalej w to brnął. Gdzieś miał wszystkie nasze lata razem, gdzieś miał mnie która podobno bardzo kochał i był ze mną "z**ebiscie szczęśliwy" jak to sam mi powiedział na koniec.
Dla niego nie istnieje i jestem nic nie warta, Ona jest wszystkim. Jestem na niego wściekła wręcz w tym momencie go nienawidzę.
Zastanawiam się ciągle skąd ludzie z tego forum mają tyle siły by żyć dalej z mężami/żonami po zdradzie. Ja chyba nie potrafię, ja już nie zaufam, ja będę kontrolować, ja będę wypominać. Już nigdy nikomu nie zaufam. Bo On mnie już nie kocha i widocznie nie kochał nigdy skoro dopuścił się do zdrady.
Jak chciałam żeby wrócił tak niech zginie w piekle. Będę sobie żyć sama. Nie jest mi nikt do życia potrzebny co najwyżej pies.
Jestem wściekła na niego, nienawidzę go czekam aż wniesienie o rozwód.
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Loczku, też tak miałam - najpierw chciałam zrobić wszystko i oddać wszystko, a także wybaczyć wszystko byleby tylko mąż wrócił. Później miałam taki moment jak Ty teraz - niech sobie mąż idzie gdzie chce, choćby do piekła, ale ja nie zamierzam iść tą samą drogą destrukcji co on. To był dla mnie moment przebudzenia i zrozumienia, że bez męża też mogę być szczęśliwa.loczek pisze: ↑19 mar 2022, 10:31 Od dwóch dni jestem zła, dochodzi do mnie jak okropnie zachował się w stosunku do mnie mąż. Dalej odmawiam NP bo obiecałam sama sobie, że ja skończę tylko dlatego ją odmawiam.
Nie chce go widzieć, sama się zastanawiam czy nie wnieść pozew o rozwód i zacząć układać sobie życie z kimś nowym. Zastanawiam się czy nie zacząć przez internet z kimś znajomości bo mojego męża już nie chce widzieć.
Jak On mógł w taki sposób zostawić mnie, kompletnie się nie interesować gdzie się wyprowadziłam, nie zawalczyć, jak się o niej dowiedziałam to nie przestał ja zapraszać na spotkanie dalej w to brnął. Gdzieś miał wszystkie nasze lata razem, gdzieś miał mnie która podobno bardzo kochał i był ze mną "z**ebiscie szczęśliwy" jak to sam mi powiedział na koniec.
Dla niego nie istnieje i jestem nic nie warta, Ona jest wszystkim. Jestem na niego wściekła wręcz w tym momencie go nienawidzę.
Zastanawiam się ciągle skąd ludzie z tego forum mają tyle siły by żyć dalej z mężami/żonami po zdradzie. Ja chyba nie potrafię, ja już nie zaufam, ja będę kontrolować, ja będę wypominać. Już nigdy nikomu nie zaufam. Bo On mnie już nie kocha i widocznie nie kochał nigdy skoro dopuścił się do zdrady.
Jak chciałam żeby wrócił tak niech zginie w piekle. Będę sobie żyć sama. Nie jest mi nikt do życia potrzebny co najwyżej pies.
Jestem wściekła na niego, nienawidzę go czekam aż wniesienie o rozwód.
Nie martw się na zapas, że z kowalską mąż będzie szczęśliwy i o Tobie zapomni. Bo jak ktoś kiedyś powiedział "kowalska często ma swoje wady, a po czasie wychodzi, że też i nasze" i często dla naszych mężów to jest za dużo . Mój mąż jest tego przykładem - po 2 latach miał serdecznie dość kowalskiej i teraz od pół roku żyje sam, a nawet pośrednio przyznał, że w sumie ja nie taka zła byłam
Re: Koniec małżeństwa. Proszę o wsparcie i otuchę.
Właśnie sama dziś czuję że to jest moment mojego przebudzenia, zobaczenia tego jak wygląda prawda i to że go idealizowałam na początku. Czy będę szczęśliwa tego nie wiem ale jakoś daje radę funkcjonować nawet chodzę sama na spacer. Na początku było trudno ale dziś jakoś idzie choć boli widok małżeństw i par na spacerze. Sama się teraz właśnie zastanawiam czy ja wgl dałabym mu radę dziś to wybaczyć i ponownie zaufać.Loczku, też tak miałam - najpierw chciałam zrobić wszystko i oddać wszystko, a także wybaczyć wszystko byleby tylko mąż wrócił. Później miałam taki moment jak Ty teraz - niech sobie mąż idzie gdzie chce, choćby do piekła, ale ja nie zamierzam iść tą samą drogą destrukcji co on. To był dla mnie moment przebudzenia i zrozumienia, że bez męża też mogę być szczęśliwa.
Nie martw się na zapas, że z kowalską mąż będzie szczęśliwy i o Tobie zapomni. Bo jak ktoś kiedyś powiedział "kowalska często ma swoje wady, a po czasie wychodzi, że też i nasze" i często dla naszych mężów to jest za dużo . Mój mąż jest tego przykładem - po 2 latach miał serdecznie dość kowalskiej i teraz od pół roku żyje sam, a nawet pośrednio przyznał, że w sumie ja nie taka zła byłam
Mój mąż to w sumie nie wiem czy poszło to dalej, byli na etapie że On ja wszędzie zapraszał a Ona tak z tego co ja wywnioskowałam średnio się do tego paliła, ale kto wie może się już spotkali może poszło to dalej. Po cichu liczę że zostanie na takim etapie i On się ogarnie, ale teraz to w sumie sama nie wiem czy chce go spowrotem z jednej strony tak ale z drugiej strony nie wiem czy umiałabym zaufać, czy umiałabym spotkać się z jego znajomymi (którzy nie wiem tego na 100%, ale zapewne dobrze wiedzą o całej sytuacji i gdzieś podskórnie czuję że sami podsycali znajomość z Kowalska . Mówię to z mojej perspektywy bo od początku znajomości z nimi a poznałam ich nie dawno bo to nowi koledzy mojego męża nie zapałałam do nich entuzjazmem) i sam fakt pracy męża w której Kowalska jest (typowe Kowalska z pracy) czy udźwignęła bym ciężar myśli że Oni się tam spotykają , czy nie postawiłbym ultimatum zmiany pracy.
Na dzień dzisiejszy chciałabym powrotu, ale czuję że jest On już nie możliwy za pewne.