dula pisze: ↑01 paź 2022, 21:46
Monti pisze: ↑01 paź 2022, 21:21
Ja przestałem rozważać, co jest wolą Bożą w kontekście mojego małżeństwa, modle się tylko o jej wypełnienie.
Chciałabym dojść do takiego stanu ducha, jak Ty, Monti. Na dzień dzisiejszy wydaje mi się to niemożliwe.
Monti pisze: ↑01 paź 2022, 21:21
Natomiast uważam, że zasadniczo Jego wolą jest wypełnienie powołania przez każdego człowieka, bo - jak pisał św. Paweł - "dary łaski i wezwania Boże są nieodwołalne".
Nie do końca rozumiem ten cytat. Szczerze mówiąc nie umiem interpretować Pisma Świętego.
Czy powołaniem moim jest małżeństwo, czy coś innego, o czym się dowiem, gdy tego małżeństwa nie da się w pełni uratować?
Kiedyś bardzo się bałam co się stanie, jak okaże się, że będę żyć sama. Bałam się samotności, tęsknoty za bliską relacją, ale także tego, jak ja będę dawać sobie rady sama, z wychowaniem, finasowo, emocjonalnie, z odpowiedzialnością. Ale chyba najbardziej jednak tej samotności, braku bliskiej relacji. I tego, że nie będę mieć więcej dzieci, a bardzo ich pragnęłam.
Powoli moje obawy się rozwiewały. Z wiernością przychodzi łaska. W żadnych trudnościach i kłopotach, a trochę ich było, nie zostałam sama. W wielu sprawach mojego życia odczułam, czym jest blogoslawienstwo. Wiele jeszcze mam do wyprostowania, ale generalnie jestem żywym dowodem, że wierność sprowadza łaskę. Nawet na takie osoby jak ja, a ja niestety nie byłam szczególnie roztropną i pokorną owieczką. Raczej głupią, z głupoty i pychy zbuntowaną, i bardzo pogubioną,
Dochowując wierności i żyjąc w prawdzie, w łasce uświęcającej powoli do spokojnego ufnego stanu ducha dochodzę. To się dzieje jakby trochę samo, jeśli daję czasowi czas. Po drodze zwykle potrzeba różnych rzeczy przeboleć, a inne przepracować. Spokojnie. Mi bardzo pomagało i pomaga przechodzenie tej drogi nie samej i nie o własnych siłach, ale za rękę z Bogiem.
Nie ma jak sadzę czegoś takiego, jak sakramentalne małżeństwo, którego nie da się uratować. Sakramentalne małżenstwo jest, istnieje, nie potrzebuje ratunku. To więź która trwa do śmierci, na mocy Bożej woli nierozerwalna. Więc nie ma tu nic do ratowania. Natomiast różna może być relacja małżonków, może być bardzo trudna, lub może jej nawet nie być wcale. I to więź, relacja małżonków potrzebuje wtedy uzdrowienia. Czy nawet uratowania. I Bóg jest w mocy to zrobić. Ja nie. Mój mąż też nie. Ale Bóg może wszystko.
Z łaską można współpracować, pracą nad sobą. Ja sobie wyjaśniłam to tak, że zdrowe więzi tworzą zdrowi ludzie. Nad męża uzdrowieniem mogę pracować modlitwą, nad swoim modlitwą, nawracaniem się, terapią, pracą nad sobą, nabywaniem ważnych dla dobrych relacji kompetencji. No to pracuję, i robię te swoje 100 procent, w pełnej świadomosci, że to jest nic. Ale do mojego okruszka Bóg w każdej chwili może dołożyć brakującą całość.
Ja też mam takie poczucie cały czas, że mój mąż jest w trudniejszej sytuacji niż ja. Pogubił się w życiu, w wierze. Nawet gdyby po ludzku mu się ukladało jak najlepiej, wciąz jego sytuacja z perspektywy wiary, zbawienia jest trudna. Nie ma czego zazdrościć niewiernym małżonkom. Bo i czego? Pogubienia? Łajdactwa?Zniewolenia?
Tym bardziej nie ma sensu ich naśladować i "szukać kogoś". Sensowniej jest wytrwać w wiernosci - i w modlitwie za małżonka, za jego uwolnienie, uzdrowienie, nawrócenie. Ponieważ Bóg pragnie nawrócenia i zbawienia każdego czlowieka, to nie martwię się, że taka modlitwa mogłaby być niezgodna w Wolą Bożą.
Może zdarzyć się, że nie wrócimy z moim mężem do jedności. Nie oznacza to jednak, że nasze małżeństwo nie zostanie uratowane. Ono sobie jest i trwa i trwać będzie. Natomiast może się okazać, że nasza relacja nie zostanie uzdrowiona na tyle, byśmy się pojednali. Choć słowa "niech się pojedna" traktuję jako stałe a nie jednorazowe wezwanie do dążenia do pojednania z mężem, do pracy nad moją postawą. Dziś się nie da. To może jutro, za miesiąc, za rok... A drugą część zalecenia dla małżonków w kryzysach "niech żyje samotnie" traktuję jako zalecenie na czas, gdy pojednanie nie jest jeszcze możliwe. Moze się zdarzyć, że będzie mnie obowiązywać do końca życia. To część powołania małżeńskiego. Przyjmuję z pokorą.
Uczę się też wypełniać moje małżeńskie powołanie w czasie kryzysu. Co to znaczy kochać męża w kryzysie naszej relacji? Każdego dnia się tego uczę. Bardzo pomaga mi błogosławienie mojemu mężowi każdego dnia rano. Jest to jedno z ważnych zadań małżonków. Z takim błogosławieństwem przychodzi do mnie spokój.
To jest też trochę tak, że im lepiej ma się mąż, tym lepiej będę się mieć ja i dzieci. Więc blogosławienie męża jest jak najbardziej i dla mnie "opłacalne".